Powiedzieć, że internetowy profil Make Life Harder prześmiewczo traktuje rzeczywistość – to nie powiedzieć nic. On jest odtrutką na bezsens świata! Jego twórcy Jakobe Mansztajn i Karolina Bacia nie tylko uczą dystansu i dają wytchnienie, ale też trzymają nas przy zdrowych zmysłach. A co im samym daje MLH? i jak wiele dają mu z siebie? Zaprosiliśmy ich do rozmowy na temat piękna codzienności i do zabawy w odtwarzanie słynnych dzieł sztuki.
Podobno często odmawiasz wywiadów.
Jakobe: Rzeczywiście zazwyczaj, kiedy przychodzą jakieś propozycje, jestem na nie. Z bardzo prozaicznego powodu: otóż nie mam zbyt wiele ciekawego do powiedzenia. I to nie jest kokieteria, nie ma w tym fałszywej skromności, naprawdę czuję, że są bardziej interesujące osoby w Polsce. Moje życie jest szczęśliwe, bo mam Karolinę i córkę, ale nie jest specjalnie ekscytujące zawodowo, a ja sam nie jestem Leszkiem Kołakowskim. Mam gabinet, w którym całymi dniami siedzę na sofie, czytam i wrzucam rzeczy. W takiej pozycji potrafię wytrwać nawet 16 godzin. Nie ma za bardzo o czym opowiadać.
Karolina: Wesoło zacząłeś ten wywiad [śmiech].
Do wesołych akcentów jeszcze dojdziemy, ale na początku chciałam wam w imieniu swoim i mnóstwa osób podziękować za to, że jako Make Life Harder przywracacie nam wiarę w ludzi. Kiedy świat mnie przytłacza, jesteście moim jedynym źródłem informacji.
Jakobe: Zdania są tu pewnie podzielone, jak sądzę, trafiamy do takiej grupy odbiorców, której jest z nami po drodze. Ale są też słowa krytyki. Dla jednych jesteśmy lewackim rynsztokiem, dla innych spin doktorami Koalicji Obywatelskiej, dla jeszcze innych pewnie utajonymi akolitami Andrzeja Dudy ocieplającymi jego wizerunek. Nie mamy z takimi opiniami żadnego problemu, chociaż zawsze fascynuje nas krótka pamięć: przed dojściem PiS-u do władzy MLH chętnie czepiało się Platformy, PiS zaczęliśmy krytykować dopiero w czwartym czy piątym roku ich rządzenia, ale pamiętasz tylko ostatniego mema. Niemniej bardzo miło mi słyszeć, że ten nasz „rynsztok”, jak go pieszczotliwie nazywam, może komuś uprzyjemnić dzień.
Bo czy życie nie bywa czasem też rynsztokiem?
Jakobe: Myślę, że bywa nie tylko rynsztokiem, ale co do zasady jest chwilową marnością. Być może za tym kryje się właśnie cała filozofia MLH. Mam w sobie raczej nihilistyczny odruch, że to wszystko jest jednak bez sensu, więc trochę w kontrze próbuję jakoś nadać temu życiu sens. Moje podejście pociąga za sobą też dalsze refleksje, że nie ma co się spinać na rzeczywistość czy walczyć na śmierć i życie o sprawy błahe, jak robią to często zwolennicy jednej partii w – nazwijmy ją eufemistycznie – dyskusji ze zwolennikami strony przeciwnej. Skoro wszystko jest przelotne, nieistotne i chwilowe, można na to spojrzeć ironicznym, zdystansowanym okiem.
Karolina: I tak właśnie zaczęła się kariera MLH na Instagramie, począwszy od pierwszego dnia pandemii. Wszyscy siedzieliśmy zamknięci w domach, martwiąc się o to, co z nami dalej będzie. I ten lęk, tę ponurość Kuba przekuł w żarty. W myśl zasady, że skoro nie wiemy, co robić i skoro nie bardzo możemy zrobić cokolwiek, to się chociaż z tego pośmiejmy.
Jakobe Mansztajn i Karolina Bacia, twórcy profilu „Make Life Harder (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Grant Wood „American Gothic” (1930). (Fot. Bridgeman/Photopower)
Jakobe wspomniał, że MLH bywa krytycznopolityczny, ale dla mnie to zaledwie fragment tego, co robi. Jest tu też Robert Makłowicz, są pieski i kotki, jest sport, są zachody słońca, międzynarodowe konkursy na drzewo roku czy bardziej lokalne – na najlepszy majonez, są udostępnienia zbiórek dla potrzebujących – od kilku lat bijecie rekord podczas WOŚP...
Karolina: Cieszę się, że zwracasz na to uwagę, bo dużo osób, a zwłaszcza sam Kuba, który robi to od samego początku, skupia się jednak na tych gorących kwestiach politycznych. Tyle się teraz dzieje w tym temacie, że nie da się o tym nie mówić i o tym nie czytać. Ale na MLH pojawiają się także lżejsze wątki właśnie po to, by dać ludziom oddech, choć sądzę, że też i Kubie przypominają, jak bardzo go sam potrzebuje.
Jakobe: Wrzucając zachody słońca czy bawiące się pieski pomiędzy politycznymi treściami, myślę głównie o odbiorcach. Bo jak ktoś dostaje serię 10 storisków, a każdy z nich opowiada o tym, jaka ta rzeczywistość jest popieprzona i nieczuła, to może zwątpić. Więc potem, trochę naiwnie, piszę: „Zobaczcie, dziś jest wtorek, a ten kotek nic nie musi, ta telenowela go nie dotyczy, przez 40 sekund nie wykona żadnego ruchu” – w nadziei, że zrobi się trochę lżej. Być może nie do końca świadomie, ale jakoś tam w głębi duszy robię to też dla siebie.
Jakobe Mansztajn i Karolina Bacia, twórcy profilu „Make Life Harder (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Jan van Eyck „Portret małżonków Arnolfinich” (1434). (Fot. Bridgeman/Photopower)
Oprócz rynsztoka jest w tym świecie także piękno?
Jakobe: Tak, jest też piękno, które – koniec końców – nie ma znaczenia [śmiech]. Ale żeby, parafrazując Alberta Camusa, wypełnić ludzkie serce, czasem wystarczy przejść się po lesie. Jestem poetą, więc bezsprzecznie piękno języka jest mi potrzebne do życia, Karolina jest aktorką, sztuka jest treścią jej pracy. Myślę, że i nasza córeczka będzie w przyszłości zdawała sobie sprawę z tego, że poza tą ponurą, fasadową i nieistotną przez większą część czasu rzeczywistością jest też coś bardziej nieuchwytnego. Pewnie parę lat temu powiedziałbym, że sztuka jest najpiękniejszym zjawiskiem w życiu, ale teraz mam rodzinę i czuję, że są rzeczy piękniejsze.
Dlatego ja uważam wasz profil za głęboko filozoficzny. Zauważyłam, że to, co mi pomagało ostatnio w ciężkich chwilach, to były głównie obserwacja przyrody oraz sport – zarówno ten uprawiany czynnie, jak i oglądany w telewizji. A to wszystko jest u was.
Jakobe: Jeśli chodzi o sport, to sam czuję, jak bardzo kojący ma na mnie wpływ. Nie chcę powiedzieć, że terapeutyczny, bo to za duże słowo, ale kiedy miewałem gorsze momenty w życiu, takie gorsze na sercu, jakąś ulgę przynosiło mi oglądanie Wielkich Szlemów. Przedziwne. Kiedy kończyło się French Open, od razu sprawdzałem, ile czasu zostało do Wimbledonu, a może są jeszcze pomniejsze turnieje po drodze. Sport trochę jak sztuka dawał mi chwilowe zapomnienie, ale też – być może – poczucie względnej kontroli nad życiem. Bo nawet kiedy przegrywała moja ulubiona drużyna i chodziłem po ścianach, odbywało się to w kontrolowanych warunkach. Emocje były szczere i prawdziwe, tyle że zamknięte w pewnej konwencji spektaklu.
Lata temu takim środkiem paliatywnym na rzeczywistość były dla mnie filmy z Billem Murrayem. „Dzień świstaka” i „Między słowami”. Był taki rok, że nie pamiętam, ile razy je widziałem, ale podejrzewam, że na przemian zasypiałem przy jednym albo drugim. Była to dla mnie kontrolowana ucieczka od świata, choć oczywiście mało konstruktywna.
Karolina: Będąc szósty rok w terapii, aktualnie na antydepresantach, jestem jednak zdania, że nie ma co uciekać od swoich emocji. Trzeba nad nimi pracować i pomagać sobie, jak tylko się da. Przez sporą część mojego życia funkcjonowałam na wyparciu i zadaniowości – jestem w tym bardzo dobra – ale długo tak nie można ciągnąć.
Dajecie ludziom radość, wytchnienie, solidną dawkę informacji, poczucie wspólnoty, ale to wszystko nie dzieje się bezkosztowo. Wrzucałeś kiedyś dane z własnego smartfona dotyczące czasu, jaki spędzasz przed ekranem, i są to alarmujące statystyki.
Karolina: Lepiej spytaj, jak to jest żyć z takim człowiekiem [śmiech].
Ty też czynnie współtworzyłaś MLH.
Karolina: Ale tylko do momentu, kiedy zaszłam w ciążę i wybuchła wojna w Ukrainie. Kuba nawet sam mi wtedy poradził: „Lepiej na to już nie patrz, nie czytaj o tym”. Nie zapomnę podróży, jaką odbyliśmy w tłusty czwartek od rodziców Kuby w Gdańsku do moich na Śląsku – a wyruszyliśmy, żeby powiedzieć im właśnie, że spodziewamy się dziecka. W nocy przed wyjazdem z Gdańska leżeliśmy w łóżku i Kuba powiedział: „To się chyba jutro zacznie”. „Błagam, tylko nie jutro, bo ty prowadzisz, a ja obok będę musiała to relacjonować” – odpowiedziałam. Ale stało się, jak się stało.
Jakobe: Od tego momentu, czyli od jakichś dwóch lat, już tylko ja wrzucam kontent na nasz profil.
Karolina: Ale czasem się konsultujesz.
Jakobe: Konsultuję się, to prawda. Karolina ma wspaniałe poczucie humoru. Myślę, że dla naszych znajomych to ona jest tą zabawniejszą z naszej dwójki. Jednocześnie jest niezwykle uporządkowana, więc czuwa nad MLH organizacyjnie. Czyli robi coś, z czym z kolei ja nie daję sobie rady. Raz – z braku czasu, a dwa – z powodu mojej pewnej frywolności i lekkości w podchodzeniu do deadline’ów, czasu, zobowiązań itd.
Karolina: No i nie odbierasz telefonów, to też spada na mnie [śmiech].
Jakobe Mansztajn i Karolina Bacia, twórcy profilu „Make Life Harder (Fot. Aleksandra Zaborowska)
René Magritte „Kochankowie II” (1928). (Fot. Bridgeman/Photopower)
Przypomnijmy może, od czego to wszystko się zaczęło. W 2011 roku razem z Rafałem Żabińskim założyłeś coś, co początkowo było… nie chcę powiedzieć: parodią, raczej: twórczym rozwinięciem pomysłu na blog Kasi Tusk. Nosił on nazwę „Make Life Easier”, czyli: uprość swoje życie, wy wymyśliliście zatem „Make Life Harder”, czyli: utrudnij swoje życie. Czego wy tam nie robiliście… Podawaliście przepis na studenckie kanapki z serem podgrzewanym na kaloryferze, przejechaliście Dacią całą Rumunię…
Jakobe: Rumunia to był już peak naszej popularności, początki były bardzo garażowe. Kiedy Kasia Tusk założyła blog, umieszczała na nim porady w stylu „Jak zrobić studenckie śniadanie, kiedy masz w domu tylko ser pleśniowy, kapary i bruschettę”. Ja w tamtym czasie nie wiedziałem nawet, co to są kapary. Poczuliśmy, że ten jej projekt trochę zaburza równowagę we wszechświecie i szala za bardzo przechyla się w jedną stronę. Stworzyliśmy więc Make Life Harder, gdzie podawaliśmy prostsze i na pewno bliższe studentom patenty jak właśnie próba zrobienia bruschetty z serem pleśniowym i kaparami, kiedy nie masz bruschetty, kaparów i sera pleśniowego, i ostatecznie kanapkę z żółtym serem tostowaliśmy na ciepłym kaloryferze.
Zamazywaliście sobie twarze na zdjęciach, przybraliście pseudonimy...
Jakobe: Ja byłem Maciejem, a Rafał – Lucjanem. Robiliśmy to też dlatego, że byliśmy poważnymi ludźmi: Rafał pracował w firmie, ja byłem poważnym poetą. Nikt nie chciał mieć tego w CV i też nie podejrzewał, że to będzie trwało. I tak ten wakacyjny projekt pod koniec sierpnia tego roku będzie miał już 13 lat.
Mieliście nawet swój kącik w „Dzień dobry TVN”.
Jakobe: To był taki mały, 5-10 minutowy segment. Jeden z odcinków dotyczył na przykład mody na bycie bezrobotnym. Sami wtedy nie mieliśmy pracy, więc poszliśmy do pośredniaka i zrobiliśmy materiał o tym, że jest to teraz bardzo trendy. Najbardziej nas przerażało to, że trzeba było wywiązywać się z terminów i robić odcinek co tydzień. I tak wróciliśmy do bycia bezrobotnymi.
Wtedy MLH było czymś w rodzaju przedłużającego się żartu. Chwilę potem Rafał wyjechał za granicę i nie bardzo wiedziałeś, co dalej z waszym pomysłem robić…
Jakobe: Była jeszcze Rumunia, były Bałkany, a potem Lazurowe Wybrzeże, gdzie przed kasynem w Monako próbowaliśmy rozpalić grill. Niestety, ochrona nas szybko przepędziła. A potem Rafał wyjechał do swojej dziewczyny w Stanach i cóż, czekam już piąty rok i nie wiem, Rafał, wracasz czy nie? [śmiech] Kiedy tak się zastanawiałem, co dalej z tym MLH, wybuchła pandemia.
Poczułeś, że ten wygłup może być jednak czymś, czego ludzie potrzebują? Może nawet bardziej niż ty sam?
Jakobe: Właściwie za każdym razem, gdy działo się coś dużego, to pomimo naszego ponurego, sarkastycznego stosunku wobec rzeczywistości, staraliśmy się jakoś podnosić ludzi na duchu. Oczywiście na swój sposób, czyli nie jakimś tanim głaskaniem po głowie, tylko poprzez humor, ironię. Kiedy nastał COVID-19 i zamknęli nas w domach, wszyscy szukaliśmy pocieszenia. Czuć było jakiś ciężar, emocje kłębiły się jak chmury burzowe. Uznałem, że to dobry moment, by je rozładować i zacząć oswajać tego demona pandemii relacjami na Instagramie.
Karolina: Zacząłeś chyba od odliczania dni: pierwszy dzień lockdownu, drugi…
Jakobe: Pandemia przeformułowała całkowicie MLH. Z takiego raczej śmieszkowego profilu, ale jednak refleksyjnego – mam na myśli to, że myśmy te nasze teksty, nawet głupiutkie, pisali czasem po kilka, kilkanaście dni i próbowali zawrzeć w nich pewną refleksję na temat tego, czego dotyczyły – MLH zamieniło się w serwis memiczno-informacyjny. Przyznam szczerze, że czułem i czuję tu do dziś pewien wewnętrzny konflikt, bo ja jednak zawsze uważałem siebie za człowieka namysłu, a obecne MLH wymaga natychmiastowej reakcji.
Karolina: Ale pozwalasz sobie czasem na głębszą refleksję. Potrafisz godzinę poświęcić, żeby napisać coś, co jest dla ciebie ważne.
Jakobe: Tak, ale to jednak coś innego. Dawne MLH próbowało być syntezą, podsumowaniem, obecne jest raczej analizą i to taką przemykającą po powierzchni zdarzeń, zajmującą się bieżączką. Ale gdybym nie miał z tego dalej satysfakcji, już dawno bym tego nie robił. Choć są dni – i żalę się czasem Karolinie – kiedy myślę, że mam dosyć, że działam na podstawie schematu, że robię się żenujący nawet dla samego siebie. Ale to może są te potrzebne momenty kryzysu. W obecnym MLH najbardziej pociąga mnie bowiem jazzowa improwizacja, kiedy otwieram telefon i nie wiem, co się wydarzy, i z jednej małej historii potrafię zrobić cały dzień.
Karolina: Sądzę, że jak ktoś ogląda codziennie nasze stories, to wygląda to bardzo niewinnie i sympatycznie: tu jakiś mem, tu ciekawa informacja o uszatkach, ale tak naprawdę to jest ciężka praca. Pomyśl, że Kuba praktycznie nie ma czasu dla siebie. Jak kiedyś opowiedziałam koledze, że zdarza się Kubie wstawać wcześnie rano, o jakiejś czwartej, by przed rozpoczęciem MLH pograć trochę na PlayStation, to się chłopak wzruszył. Jak w weekend słyszę, że Kuba dostaje wiadomości o treści: „Ej, już dziewiąta i nie ma żadnego storiska, wstawać!”, to chciałabym odpisać: „Ludzie, dajcie mu się raz wyspać albo nam wspólnie w spokoju zjeść śniadanie”. Wiem, że Kuba czuje dużą odpowiedzialność za to, co wrzuca, nie tylko musi weryfikować informacje, bo zdarzają się fejki, zwłaszcza obecnie, ale też czasem siedzi w nieskończoność i zastanawia się, jak podać jakąś informację, by ludzi nią nadmiernie nie przybić.
Jakobe: Ale też trzymajmy proporcje: siedzę sobie w ciepłym, na sofie, mam soczek, w gruncie rzeczy praca marzeń, którą sam sobie wymyśliłem, tyle że rzeczywiście jest to wszystko czasochłonne. Tak naprawdę cała sztuka robienia MLH polega na stałym podgrzewaniu w sobie entuzjazmu. Co mi się, myślę, udaje i sprawia, że pomimo tych 16 godzin przed telefonem, ma to dla mnie wciąż głębszy sens. Na szczęście nie jestem samotną wyspą, jest cała społeczność w MLH, ludzie, którzy nie tylko potrafią uzbierać trzy miliony złotych na zbiórce, ale mają często lepsze poczucie humoru niż ja i oni we mnie ten entuzjazm też podgrzewają. Gdyby tego entuzjazmu nie było, być może zatrudniłbym kogoś, kto robiłby to za mnie. W każdym razie mam drobną satysfakcję, że nie uległem rodzinnej presji i nie zacząłem pracować w biurze wśród segregatorów i wilczków sfokusowanych na karierze, tylko poszedłem swoją drogą. Z drugiej strony gdybym nie miał MLH, pewnie częściej bym pisał wiersze, wydawał książki i być może pomimo braku tego splendoru, miałbym jeszcze więcej satysfakcji.
Kto to wie… A ty, Karolino, jak się poznaliście, wiedziałaś, że Kuba to Maciej? Jednym słowem zdawałaś sobie sprawę z tego, w co się pakujesz?
Sprawdzaliśmy kiedyś, że chłopaki założyli MLH 29 sierpnia, a ja obserwowałam ich już od 8 stycznia. Ale jak Kuba podszedł do mnie pierwszy raz w Klubie Komediowym przy placu Zbawiciela, to nie wiedziałam, że on to on. Kiedy w końcu powiedział, że jest z MLH, to pomyślałam sobie: „O, znam cię”.
Jakobe: Dla jasności, najpierw Karolina spytała, czym się zajmuję. Powiedziałem, że piszę wiersze i mam taki profil, który nazywa się Make Life Harder. Staram się jednak ciągle trzymać się w swojej głowie myśli, że w pierwszej kolejności jestem poetą.
Może dziś jesteś po prostu poetą codzienności?
Jakobe: Mogę być poetą codzienności.
Czyli wiedziałaś, na co się piszesz, choć też nie wiedziałaś, bo MLH było wtedy jeszcze przed instagramowym sukcesem?
Karolina: Poznaliśmy się dwa lata przed. Dopiero kiedy zamieszkaliśmy razem i przyszła pandemia, straciłam mojego partnera [śmiech].
Połączyło was poczucie humoru?
Jakobe: Tak naprawdę połączyło nas czytanie książek.
Karolina: Brzmi to trochę snobistycznie, ale naprawdę tak było. Połączyły nas książki i papierosy.
Jakobe: Na placu Zbawiciela, gdzie się poznaliśmy, chodziliśmy wspólnie do kawiarni. Karolina przygotowywała się wtedy do roli w serialu „Stulecie Winnych”, więc dużo czytała, a ja brałem jakąkolwiek książkę i czytałem razem z nią. Ostatecznie udało mi się podczas tych naszych spotkań przeczytać chyba dwie.
A w przerwach wychodziliście na papierosa?
Jakobe: Właśnie tak.
Pytałam o poczucie humoru, bo to dla mnie kolejna rzecz, która trzyma nas przy zdrowych zmysłach.
Karolina: Tak, zdecydowanie, choć Kuba ma też czasem umiejętność przesady w tej materii. Czyli żartowania w każdym momencie.
Jakobe: Ładnie to ujęłaś: „umiejętność przesady”. Rzeczywiście bywa, że nie znam umiaru. Kiedy rzeczy robią się poważne, to czuję, że trzeba to „odelżyć”. Tak zawsze robiłem w domu. Kiedy był jakiś konflikt, to przychodził Kuba i jak ten klaun w cyrku rozładowywał atmosferę. Psychologia dobrze opisuje taki mechanizm obronny i taką postać w rodzinie.
A bawi was jeszcze żart o tym, jak Kuba wyprał twój sweterek w zbyt wysokiej temperaturze?
Karolina: Mnie właściwie dopiero zaczął bawić [śmiech].
Jakobe: Ja mam poczucie, że ten żart się już troszeczkę sprał, że tak się wyrażę. Co miał zrobić, już zrobił, czyli wszedł do języka jako sformułowanie: „uprany metodą MLH”. Jestem z tego w pewnym sensie dumny. Jeśli świat miałby o mnie całkowicie zapomnieć, co się przecież wydarzy, to niech to będzie mój pomnik ze spiżu.
Karolina: Jeszcze wracając do poczucia humoru, to jest ono z pewnością w naszym domu wentylem. Gdyby go nie było, to nie wiem, jak zniosłabym niewynoszenie śmieci przez Kubę.
Oj tak, to drugi powracający motyw na MLH. Nagrałaś filmik, pokazujący, jak długo Kuba nie wyrzucał śmieci, mimo że codziennie zapewniał, że to zrobi.
Karolina: Pamiętam tę moją myśl: „Nie no, nie wyniesie”. W efekcie dzień po dniu nagrywałam czekające na Kubę w korytarzu śmieci. Materiał rzeczywiście zrobił furorę.
Jakobe: Ale – gwoli sprawiedliwości dziejowej – zachęcałem Karolinę, by go wrzuciła na MLH. Nawet sam go zmontowałem.
Karolina: Najzabawniejsze, że Kuba tłumaczył się, że nie wyrzuca śmieci, bo przecież w ogóle nie wychodzi z domu.
Ale je produkujesz.
Jakobe: Prawda. Ale zdarza się, że wynoszę, tylko zdecydowanie trzy razy częściej robi to Karolina.
A jak jest u was z podziałem obowiązków związanych z małą Wandą? Skoro siedzisz w domu, to „siedzisz z dzieckiem”?
Jakobe: Wanda obecnie chodzi do żłobka, ale jak powiem, że opieka nad nią wygląda u nas demokratycznie, czyli oboje robimy wszystko, co należy do obowiązków rodzica, to chyba nie przesadzę.
Karolina: Ty jednak jednocześnie też pracujesz, a ja dopiero od niedawna wróciłam do pracy. Przez półtora roku funkcjonowaliśmy w domu wspólnie przy dziecku. Teraz nie mam problemu, że Kuba zostaje z Wandą, kiedy mam zdjęcia czy próbę w teatrze. Więc jak jest dłuższa przerwa w storiskach na MLH, to pewnie oznacza, że Kuba siedzi z Wandą i nie ma jak ich wrzucić.
Jakobe: Przy czym zauważyłem, że ilekroć napiszę, że sorry, ale bawiłem się z córką, spotyka się to często z takim „O, wow, siedzisz w domu i bawisz się z córką?!”.
Karolina: „Pomagasz przy dziecku?!” Śmieję się, ale to jest coś, co wspólnie wypracowaliśmy. Jednak mimo wszystko pokoleniowo jesteśmy mocno zakorzenieni w tym, jak zostaliśmy wychowani i jak wyglądał ten podział obowiązków w naszych domach. Co prawda oboje moi rodzice pracowali, więc najwięcej czasu spędzałam z dziadkami, ale od początku czułam, że to ja muszę się opiekować dzieckiem. Dziś już wiem, że było to typowe patriarchalne myślenie, z którego my, kobiety, też musimy się wyzwolić. I oddać przestrzeń do opieki nad dzieckiem swojemu parterowi. Wiem, że Kuba będzie dbał o Wandę tak samo jak ja, ale było to coś, nad czym musiałam w sobie popracować. Bo to w końcu ja ją nosiłam w brzuchu, ja ją karmiłam, ja tuliłam do snu…
A jak Wanda płacze, to pewnie chce tylko do mamy?
Karolina: Właśnie, chociaż odkąd ostatnio miałam dwa tygodnie zdjęć i Kuba codziennie odbierał Wandę ze żłobka, kąpał ją i usypiał, to kiedy wróciłam do domu, nagle już nie chciała się kąpać ze mną, tylko było: „Tata, tata, tata…”.
I co to jest za uczucie, Jakobe?
Jakobe: Szczerze? Z jednej strony chciałbym, by zawsze po równo obdarzała nas swoją uwagą i nie manifestowała tak tej swojej „tatozy”, bo – myślę, że czujemy to oboje – uwaga naszej córeczki jest jak nagroda, ale z drugiej strony jakoś mnie ta jej bezgraniczna miłość dogłębnie wzrusza. I to jest dla mnie nowe uczucie. U mnie w domu o uczuciach zresztą niewiele się mówiło. Wiem, że rodzice mnie kochali i że zawsze mogłem na nich liczyć, ale nie nazywało się uczuć po imieniu. Tymczasem dziś w naszym wspólnym domu mówimy dużo o emocjach. Przy okazji sami uczymy się swoich w naszej relacji z córką, jest to fantastyczne doświadczenie. Minęło 20 miesięcy, a ja sobie nie mogę przypomnieć, jak żyliśmy przed Wandą.
Karolina: Ja jednak trochę pamiętam i, nie powiem, do niektórych elementów tamtego życia chciałoby się czasem wrócić [śmiech].
A co wniosła Wanda do waszego spojrzenia na świat? Bardziej się teraz boicie o nią i o ten świat? A może przeciwnie, bo was uspokoiła?
Jakobe: Z Wandą rzeczywiście jest inaczej. Pomimo tego, że jestem niebieskim ptakiem, bardziej się teraz boję i świata, i o moją córeczkę w tym świecie.
Karolina: Mam podobnie. Zawsze wiedziałam, że chcę mieć dziecko, ale nigdy wcześniej nie rozumiałam, o co chodzi Kubie, kiedy mówi, że miewa myśli o śmierci. Odkąd pojawiła się Wanda, przychodzi mi czasem do głowy: „O, Boże, ja ją kiedyś zostawię”.
Jakobe: Właśnie sobie przypomniałem, że jestem starszy od ciebie o jakieś 10 lat.
Karolina: Nie postarzaj się, raptem o osiem.
Jakobe: I ta myśl, że odejdę i ominie mnie coś ważnego, związanego z moją córką – mnie przeraża. Ale to już chyba taka moja cecha, że odruchowo zastanawiam się nad schyłkiem, końcem. Co jest przekleństwem w moim codziennym życiu, ale może być błogosławieństwem w moim życiu literackim. W każdym razie chciałbym częściej, patrząc na moją córkę, nie myśleć o tym i po prostu widzieć szczęśliwego dzidziusia, i cieszyć się tą chwilą. Czasem się to udaje.
Czy dzisiaj zmienilibyście nazwę Make Life Harder na inną, czy jednak nadal jest adekwatna?
Karolina: Moim zdaniem nadal jest, bo mówi o tym, że te nasze małe i większe kryzysy można wykorzystywać do tego, by się z nich pośmiać i jakoś z nimi oswoić.
Jakobe: Być może też pokazać ich absurd? Życie to jest taka droga przez mękę, serię niefortunnych zdarzeń, gdzie ostatecznie dochodzimy do momentu, w którym możemy się z nich pośmiać i podoklejać uśmieszki. Z drugiej strony myślę, że MLH zawsze było trochę easier, bo dotyczyło zwykłego, prostego życia. Mówiło, by spuścić z tonu, nie starać się przesadnie, pogodzić się z tym, że nie zostaniesz gwiazdą rocka. Czasem ktoś nie wynosi śmieci, ma swoje wady i to też jest OK.
Karolina: Co nie znaczy, że nie warto mieć marzeń czy ambicji…
Jakobe: Oczywiście, ale czym innym jest mieć ambicje, a czymś innym zadręczać się, stawiając sobie nierealne cele. Albo, co gorsza, być za wszystko w życiu wdzięcznym. Nigdy nie rozumiałem podejścia w stylu „Niczego bym w swoim życiu nie zmienił”. No nie, czasem dzieją się rzeczy po prostu złe, których należy się wstydzić. Ale to też może być jakaś wartość. Ja na przykład żałuję bardzo wielu rzeczy. Gdybym ich nie żałował, być może nie wyciągałbym z nich wniosków.
Jakobe Mansztajn, poeta (tomiki „Wiedeński high life” i „Studium przypadku”), z wykształcenia psycholog. Wspólnie z Rafałem Żabińskim założył blog satyryczny Make Life Harder. Obecnie prowadzi go razem ze swoją partnerką Karoliną. Na IG śledzi ich 1,5 mln osób.
Karolina Bacia, aktorka filmowa, serialowa i teatralna. Znana m.in. z seriali „Stulecie Winnych”, „Na Wspólnej”, „Przyjaciółki” czy filmu „Dawid i elfy”. Występuje na deskach Och-Teatru.
Makijaż Katarzyna Olkowska. Fryzury Joanna Imroth. Scenografia Anna Tyślerowicz. Asystent Scenografki Michał Ruff. Stylizacja Kasia Łaszcz. Karolina Bacia Ma Na Sobie Garnitur Zara, Buty Vanda Novak,Sukienka Deni Cler, Top I Spódnica Lebrand. Jacobe Mansztajn Ma Na Sobie Garnitur Vistula, T-Schirt Cos, Buty Pollini, Kapelusz Marta Ruta Hats, Marynarkę I Krawat Vistula, Koszulę Berg's, Marynarkę Boss, T-Shirt Cos, Kombinezon Zara. Scenografia: Lustro I Lampa: Salon Miloo Home/Domoteka.