Kieruję się zasadą, żeby nie oczekiwać od innych zbyt wiele. Z założeniem, że ja również daję tylko tyle, ile mogę. Tego nauczyłam się, obserwując moich rodziców – przyznaje bez cienia goryczy (przeciwnie, z dumą) Juliette Binoche. Wiosną skończyła 60 lat, właśnie można ją oglądać w filmie, którym wszyscy się zachwycają. I, jak podkreśla, całkiem niedawno, nad parującymi talerzami z jedzeniem, ułożyła sobie życiowe priorytety.
Oglądałem cię w „Bulionie i innych namiętnościach” jak zahipnotyzowany. A wszystkie sceny, gdzie wybierałaś składniki, kiedy dusiłaś, smażyłaś, piekłaś i doprawiałaś smakowicie wyglądające, wyszukane potrawy – powodowały, że burczało mi w brzuchu. Czy to, że wypadłaś tak przekonująco w roli utalentowanej kucharki Eugénie, jest wyłącznie kwestią aktorskiego kunsztu, czy prywatnie także uwielbiasz gotować?
Kiedy jestem u siebie w Paryżu, gotuję codziennie. A w każdą niedzielę idę na targ i kupuję składniki do dań na nadchodzący tydzień. Potem wracam do domu, rozpakowuję wszystko, robiąc przy okazji porządki w lodówce i zamrażarce. Lubię te rytuały, choć też nie jestem jakąś wielką fanką przygotowywania potraw wymagających wielu godzin pracy. Zdecydowanie wolę szybkie przepisy. Wyjątek robię na te okazje, kiedy pichcę dla grupy znajomych albo dla rodziny. Regularnie spotykamy się w większym gronie, więc siłą rzeczy od czasu do czasu wypada moja kolej na gotowanie.
Znasz jakieś polskie przepisy?
Kocham barszcz i wielka szkoda, że nie wiem, jak go zrobić. Wiele razy mi to wyjaśniano, ale jakoś mi nie wychodzi. No i uwielbiam smak polskich ciast! Podoba mi się, że w deserach używacie dużo goździków, cynamonu i wielu innych przypraw, za którymi przepadam. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechałam do Polski, w wieku 16 lat, i spróbowałam takiego właśnie mocno przyprawionego ciasta o niezwykłym smaku.
Domyślam się, że chodzi o piernik albo miodownik...
Potem długo tęskniłam za tamtym konkretnym smakiem. Udało mi się natknąć na niego tylko raz, wiele lat później w jednej z restauracji w Polsce.
Twoja polska babcia gotowała ci po polsku?
Pewnie – babcia była stuprocentową Polką! I też pracowała jako kucharka w bardzo różnych miejscach. Przez jakiś czas gotowała w szkole, a potem na plebanii, u księdza, u którego zresztą mieszkałyśmy z moją siostrą. Ale specjalnością babci były pyszne francuskie beignets aux pommes, czyli rodzaj racuchów, do których dodaje się alkohol.
Mieszkałaś z siostrą u księdza?
Tak, był taki moment. Moje dzieciństwo i nastoletniość to był dziwny czas, obfitujący w różne zaskakujące rozdziały. Rodzice byli bardzo zaangażowani w politykę i nie mieli pojęcia, jak przy swoim aktywizmie radzić sobie z dziećmi. Wysłali więc mnie i siostrę do szkoły z internatem, żeby mieć nas z głowy. Przełomowy rok 1968 nie kojarzył mi się z rewolucją obyczajową, bo wtedy nic o niej nie wiedziałam, tylko właśnie z tym wydarzeniem. Czułam się porzucona. Dopiero w latach 70. zorientowałam się, jak ważne przemiany społeczne się w tym czasie zaczęły.
Przeczytałaś o tym w gazetach? Zobaczyłaś w telewizji?
Widziałam to na własne oczy. Po tym, jak życie mojej mamy mocno się zmieniło [rodzice Juliette rozwiedli się, kiedy dziewczynka miała cztery lata, to wtedy wysłali ją do internatu – przyp. red.], zaczęła mnie ze sobą zabierać na strajki i spotkania z aktywistkami. Pierwszy raz uczestniczyłam w zebraniu ruchu feministycznego jako siedmiolatka. I pamiętam, że całkiem dużo już rozumiałam.
Twoje wychowanie w duchu poszanowania dla kobiecej niezależności i wyborów było spójne? Czy to, co mówili ci dorośli, pokrywało się z tym, jak się faktycznie zachowywali?
W życiu kieruję się zasadą, żeby nie oczekiwać od innych zbyt wiele. Z założeniem, że ja również daję tylko tyle, ile mogę. I mówię tu zwłaszcza o relacjach. Uważam, że nie wolno żyć wyobrażeniem na temat drugiej osoby, dlatego staram się tego nie robić. Tego nauczyłam się, obserwując moich rodziców. Ich małżeństwo przypadło na czas, kiedy wszystko się zmieniało. Chodzi mi o wspomniane zmiany społeczne, ale też na przykład o zmiany technologiczne. Pojawiły się pralki automatyczne i zmywarki, życie kobiet miało stać się lepsze. Ale kiedy moja mama, jeszcze przed rozwodem, zapytała ojca, czy może kupić do domu... biurko, przy którym mogłaby pracować, on się na to nie zgodził! Nie mieściło mu się w głowie, że kobieta mogłaby pracować. Warto pamiętać takie rzeczy, żeby zrozumieć, skąd bierze się potrzeba dużej niezależności współczesnych kobiet.
Jednocześnie to właśnie mój ojciec, kiedy miałam 11 lat, dał mi do ręki magnetofon i mikrofon. Z takim sprzętem pojechałam na wieś, gdzie zorganizowałam debatę na temat praw kobiet. Pamiętam, że mama w pewnym momencie tarzała się ze śmiechu, bo podczas debaty zupełnie serio zapytałam: „A co się dzieje, kiedy mężczyźni dostają okres?”. Byłam kompletnie nieświadoma tego, że menstruują tylko kobiety [śmiech]. Nie wiedziałam wtedy o wielu sprawach, a jednak byłam zaangażowana w tematy prokobiece.
Oficjalnie poparłaś czarne marsze kobiet w Polsce. My obecnie nadal czekamy na zmiany, a tymczasem Francja stała się pierwszym krajem na świecie, który prawo do gwarantowanej aborcji wpisał do konstytucji. Uważasz, że twoja ojczyzna zapewnia kobietom faktyczną równość wobec prawa, szanuje ich wybory, odpowiednio je chroni?
Dziś jest na pewno znacznie lepiej. Chociaż wciąż są jeszcze rodziny funkcjonujące według patriarchalnego modelu i kiedy dziewczyna osiągnie określony wiek, wydaje się ją za mąż za kogoś, kto zapewni jej opiekę i byt. W młodszych pokoleniach takie sytuacje są na szczęście rzadsze, ale to, co mnie mocno niepokoi, to fakt, że mężczyźni czują się dzisiaj przegrani. Mają poczucie utraty władzy, którą sprawowali przez tyle lat i związany z tym wielki żal. Dopóki to poczucie nie minie, dopóty będą trwały różnego rodzaju tarcia.
Skoro mówiliśmy o twoim dzieciństwie – odkąd wiedziałaś, że zostaniesz aktorką?
Dokładnie pamiętam ten moment. Miałam 14 lat, kiedy zobaczyłam wystawianą w paryskim Théâtre des Bouffes du Nord sztukę Petera Brooka. To był „Ubu król” według Alfreda Jarry’ego. Aktorzy pochodzili z wielu zakątków świata i mówili z różnymi akcentami. I kiedy przedstawienie dobiegło końca, poczułam niewyobrażalną radość. Stałam na widowni i klaskałam jak opętana. Myślałam wtedy, że skoro ci aktorzy są w stanie tak uszczęśliwiać ludzi, to ja też chcę to robić. I już nie byłam w stanie zapomnieć o tej myśli.
W wieku 18 lat poszłam do bardzo dobrej szkoły aktorskiej. Jednocześnie pracowałam, bo moi rodzice mnie już nie utrzymywali. To znaczy moja mama, owszem, opłacała czesne w szkole, ale na całą resztę musiałam zarobić sama. A potem miałam szczęście, bo w moim życiu pojawił się mężczyzna, który był na tyle miły, że dał mi dach nad głową, ubrania i mnie wykarmił.
Nie kłóciło ci się to z wcześniejszą walką o niezależność kobiet?
Nie postrzegałam tego w kategoriach zależności. Byłam zakochana, a miłość rządzi się swoimi prawami. Wiedziałam, jakie mam potrzeby, i próbowałam je zaspokoić. Zresztą jak tylko zarobiłam jakieś pieniądze, natychmiast się nimi z nim dzieliłam. Tak to u nas w relacji działało.
Wracając do twojego pytania, o wartościach feministycznych nie zapominam nigdy, bo przypomina mi o nich nawet moje imię. Wybrał je mój ojciec ze względu na Juliette Gréco.
No tak, Gréco była przecież symbolem wyzwolenia kobiet.
Pamiętam, jak przyglądałam się jej wizerunkowi na okładce płyty winylowej, którą kupili moi rodzice. A wiesz, że potem poznałam ją na żywo? Spotkałyśmy się przy okazji pewnego wywiadu. Onieśmieliła mnie swoją inteligencją, manierami i tym, do jakiego stopnia była zorientowana, co dzieje się na świecie. Ale najbardziej zaskoczyła mnie, kiedy kilka lat temu poszłam na jej koncert. Widziałam ją na scenie, gdy miała już ponad 80 lat. A mimo to była ogromnie... zmysłowa. Przepłakałam cały występ, tak mnie wzruszył fakt, że wiek jej tego nie zabrał.
„Bulion i inne namiętności” też jest niezwykle zmysłowym filmem. O jedzeniu i o miłości. Zastanawiałem się, na ile w historii twojej bohaterki można doszukiwać się wątków z twojej biografii. Kiedy na przykład Eugénie odmawia z pełnym przekonaniem małżeństwa człowiekowi, którego przecież kocha. Dziennikarze często mówią i piszą o tobie, wracając do tego samego wątku – że odmówiłaś małżeństwa aż czterem mężczyznom...
No tak, dodajmy, że z Benoît Magimelem, który mi partneruje na ekranie, byliśmy przecież parą, mamy córkę. Mieszkaliśmy razem ponad 20 lat temu. W dodatku w filmie razem gotujemy i w tym naszym wspólnym kucharzeniu też było coś znajomego. I naturalnego.
Swoją drogą – w „Bulionie...” choreografia naszych ruchów była dość skomplikowana, bo nie mogliśmy gotować tak jak w domu, tylko trzeba było pamiętać, że kiedy zaglądam do garnka, to muszę to robić w taki sposób, żeby kamera też mogła zajrzeć do środka. Reżyser [Trân Anh Hùng – przyp. red.] był bardzo precyzyjny i miał dla nas jasne komunikaty.
Czego oczekiwał?
Żebym odczuwała ciągłą radość z gotowania i miała przyklejony do twarzy uśmiech w stylu Marii Dziewicy [śmiech]. I tu się zgadzaliśmy, bo ja faktycznie uważam, że jeśli się gotuje dla kogoś bliskiego, sprawia to człowiekowi szczególną radość. Masz wrażenie, że dzięki przygotowanemu posiłkowi scalasz ze sobą ludzi. Że wyrażasz miłość poprzez serwowane danie.
Akcja dzieje się w XIX wieku, a twoja bohaterka z całą pewnością jest perfekcjonistką. Rozumiesz tę jej cechę? Jest ci ona w jakiś sposób bliska?
Porzucenie myśli o własnym perfekcjonizmie było dla mnie bardzo trudne. Nie zapomnę, jak na planie jednego filmu chciałam zagrać idealnie. Ale kiedy zobaczyłam efekt tych starań, byłam potwornie rozczarowana. Uświadomiłam sobie wtedy, że jest tylko jeden sposób, żeby być najlepszą: być prawdziwą. Staram się zawsze wychodzić z założenia, że w porządku, teraz zrobię tyle, ile mogę. I nie będę się obwiniać ani karać za to, że nie mogę więcej.
Podam ci też inny przykład – kiedyś mój syn nagle odmówił chodzenia do szkoły. Miał wtedy 16 albo 17 lat. Byłam jednocześnie załamana i wściekła, pojechałam spotkać się z dyrektorką szkoły. Prawie się przy niej popłakałam. Czułam się bezradna, nie miałam pojęcia, co mogę zrobić. Ona wtedy na mnie spojrzała i powiedziała: „Pani jest matką. Tylko i wyłącznie matką. Proszę się nie zadręczać”. To jej „tylko i wyłącznie” zdjęło ze mnie ciężar nadodpowiedzialności. Pomyślałam, że faktycznie nie muszę czuć się winna za każdą najmniejszą rzecz, jaką zrobią dzieci.
Twój aktorski dorobek jest imponujący. Czym się kierujesz przy wyborze ról? Co jest dla ciebie najistotniejsze?
Muszę coś poczuć w trakcie czytania scenariusza. I jak to poczuję, nie ma znaczenia, kim jest reżyser – czy to ktoś doświadczony, czy może debiutant. Uwielbiam też wracać do twórców, z którymi dobrze nam się razem pracowało. Jedną z nich jest choćby Claire Denis. Nakręciłyśmy razem trzy filmy [„Niewierna”, „Isabelle i mężczyźni” i „High Life” – przyp. red.] i bardzo chętnie bym się z nią znowu spotkała na planie.
Sporo pracujesz, ale z tego, co usłyszałem, znajdujesz czas na dobre bycie z bliskimi. Masz poczucie, że osiągnęłaś work-life balance?
Cóż, wiele przemyśleń na ten temat przyniósł mi COVID. Miałam bardzo dużo wolnego czasu i spożytkowałam go na to, żeby zadbać o relacje rodzinne. To był dla nas trudny moment, mój ojciec umarł, kiedy pracowałam nad filmem Martina Provosta „Jak być dobrą żoną”. Kręciliśmy komedię, a ja przeżywałam żal i rozpacz. Ale taka jest już dola aktora, że swoje emocje musi zostawić w sobie, a pokazać te, które budują graną postać.
Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jestem uprzywilejowana, bo przed 2020 rokiem dużo pracowałam, więc nie odczułam tego, że nagle kręciło się mniej filmów. Ale w moich kolegów i koleżanki to uderzyło, bo we Francji, żeby dostać zasiłek, trzeba przepracować określoną liczbę godzin w miesiącu. Kolejny przykład na to, ile jeszcze pracy przed nami, żebyśmy jako społeczeństwo sprawnie funkcjonowali! W każdym razie w tamtym pandemicznym czasie szala przechylała się u mnie na stronę life. I tu wrócę do gotowania, bo ono było dla mnie ogromnie ważne w pandemii. Gotowałam dla dzieci i dla mojej mamy. Zrobiłam wielkie porządki w domu, oddałam rzeczy, których nie używam i nie potrzebuję. Ale przede wszystkim posprzątałam w swojej głowie. To był dla mnie okres prawdziwej odnowy.
Juliette Binoche, rocznik 1964. Laureatka m.in. Oscara, Europejskiej Nagrody Filmowej, nagrody BAFTA. Do jej najgłośniejszych ról należą te w filmach „Nieznośna lekkość bytu”, „Trzy kolory. Niebieski”, „Angielski pacjent”, „Camille Claudel, 1915”, „Prawda”. Ma polskie korzenie: jej babcia i mama urodziły się w Częstochowie. Sama Juliette jest mamą 30-letniego Raphaëla i 24-letniej Hany.