Magda Mołek jako jedna z pierwszych znanych osób postawiła – zawodowo – na Internet. Od lat konsekwentnie buduje tam swoją markę. Odważnie zawalczyła też o siebie i mocno wspiera w tym kobiety. Dużo w życiu przeszła, więc teraz skupia się na tym, co piękne, dobre i budujące. Zaprosiliśmy Magdę Mołek do rozmowy na temat piękna codzienności i do zabawy w odtwarzanie słynnych dzieł sztuki.
Co ty na to, żebyśmy porozmawiały o sztuce dobrego życia?
Mam 48 lat, to najwyższy czas na sztukę dobrego życia.
Zacznijmy od pracy, bo dzięki niej możemy budować swoje poczucie materialnego bezpieczeństwa, nabierać pewności siebie, realizować marzenia. Kilka lat temu przeszłaś z solidnej telewizyjnej machiny do niepewnego Internetu. Pamiętam, że podziwiałam cię wtedy, uważałam, że to akt odwagi. Bo weszłaś w świat zarezerwowany dla młodych, w dodatku uważany za domenę rozrywki, czyli nielicujący z poważną osobą. No i do jaskini zła.
Wiele razy słyszałam, że to był akt odwagi, a ja tak nie uważam. Nie bałam się YouTube’a, bo go dobrze nie znałam. Odbierałam go tym kluczem, o którym mówisz: że dla młodych, że niepoważny, że w Internecie są tylko gamerzy, hejterzy. Ale jak już tam weszłam i zaczęłam tworzyć swoje miejsce, zobaczyłam, ile możliwości on daje. Minęły cztery lata, a na YouTubie formatów takich, jak mój, powstały dziesiątki. Czyli brakowało nam demokratycznej przestrzeni, w której każdy może opowiadać świat tak, jak chce i umie.
Jak i o czym chcesz opowiadać?
Od czterech lat „W moim stylu” robię to samo: zapraszam tych, których chcę, a nie muszę, rozmawiam o sprawach, które interesują mnie, a nie mojego szefa. Bo go nie mam. Nie ścigam się, nie muszę być najlepsza, po prostu robię to, co umiem. Rozmawiam i uważnie słucham, o czym mówią moi goście. Wciąż po tylu latach robię to z ciekawością i dziecięcą radością. Kiedy zaczęłam tę przygodę, oczywiście miałam swoje lęki, bo to była dla mnie duża inwestycja finansowa. Ale czy bałam się, że przepadnę? W ogóle nie. Miałam tylko jedną intencję: robić fajne rzeczy dla ludzi. Kiedyś mój szef i mentor Adam Pieczyński, z którym pracowałam w stacji RTL 7, powiedział, że według niego największą naszą potrzebą, której sobie nie uświadamiamy, jest potrzeba bycia potrzebnym, że to nas pcha. I jeśli czytam komentarz, że moja rozmowa zmieniła komuś patrzenie na siebie i świat, to wiem, że było warto.
Udowodniłaś, że w Internecie można robić dużo fajnych, wspierających innych ludzi rzeczy. Ale zrobiłaś sobie przerwę.
Bo nie przypuszczałam, jak drenujący psychicznie może być rozwód. Magda Mołek to marka osobista. Trudność polega na tym, że nikt mnie nie zastąpi, bo to mój kanał. Wszystko, co tutaj proponuję, przepuszczam przez siebie. I chcę być w tym autentyczna. Gdy nie jestem w stanie dać czegoś jakościowego, to wolę tego nie robić w ogóle. To jest o moim szacunku do innych i do siebie. Na początku miał to być kanał do rozmów z gwiazdami, ale naturalnie przeszłam na aktualne tematy społeczne. Teraz mam potrzebę opowiadać o rzeczach pięknych, o zachwytach, radościach. Wiem, że klika się przemoc, zło, ale świadomie decyduję, że oddaję głos temu, co dobre i piękne.
Dlaczego według ciebie to dzisiaj tak ważne, żeby pomagać się przebić pozytywnej stronie świata?
Jesteśmy przyzwyczajeni, że pewne dobre rzeczy, zjawiska, osoby są, a nie zastanawiamy się, że może ich zabraknąć. Na przykład mama – wiemy, że jest, mamy jej numer w telefonie, jesteśmy u niej na obiedzie, a nagle mamy nie ma. Uważamy, że dobre, bezpieczne będzie istniało zawsze. Tak jak wolność i demokracja. Otóż nie. Już dawno zwolniłam się z poczucia, że zmienię świat, ale jeśli mogę w jakikolwiek sposób pokazać innym, że istnieją rzeczy piękne, to czemu tego nie zrobić? Dlaczego nie dać miejsca temu, co karmi duszę i otwiera serca?
Ktoś może ci zarzucić, że zakłamujesz rzeczywistość, bo króluje zło.
Ale ja nie chcę się nim zajmować. Każdy dziennikarz opowiada świat po swojemu, zajmuje się tym, co z nim rezonuje. Ja chcę pokazać to, czym się zachwycam.
Praca w Internecie, w ogóle Internet, ma też jednak ciemne strony: hejt, kłamstwa, złośliwości. Jak sobie z tym radzisz?
Już sobie radzę. Kiedyś sobie nie radziłam, miałam w sobie dużą część niezaopiekowanej małej Madzi, która była na to bardzo wrażliwa. Ale od paru lat jestem w terapii i zaczynam rozumieć, gdzie jest miejsce małej Madzi, a co może dorosła Magda. Bo to nie jest tak, że uczucia rozczarowania, smutku się nie pojawiają, gdy czytam nieprzychylne sobie komentarze. Jeśli jakaś pani pisze, że jestem pusta, bo zajęłam się sobą i swoim wyglądem, to na chwilę tę małą Madzię we mnie zatyka, ale zaraz dorosła Magda pyta: „A jaka jesteś naprawdę?”. Gdybym miała mierzyć swoją wartość tym, co o mnie mówią ludzie, to pogubiłabym się. Bo jedni mówią, że jestem wspaniała, co jest nieprawdą, a inni, że jestem pusta, co również jest nieprawdą. Muszę wiedzieć, kim jestem, żeby mnie to nie dotykało.
Magda Mołek (Fot. Bartek Wieczorek/Visual Crafters)
Maximilian Kurzweil „Kobieta w żółtej sukience” (1899). Fot: Bridgeman/Photopower
Pewnej pani, która życzyła ci, żebyś była mniej posągowa i bardziej na luzie odpisałaś: „I wzajemnie”. Inteligentnie, z poczuciem humoru. To jest dobra broń w Internecie?
Czasem o to chodzi, żeby inteligentnie rozbroić różne miny. Zachowując wszelkie proporcje – gdybym pod postem Julii Roberts pojechała, ile się da, to co ona by z tym zrobiła? Jedno wiem na pewno – nikt nie zna prawdy o mnie, jestem dla ludzi jakąś ich projekcją, a to, jaka jestem naprawdę, wiem tylko ja. W moim wieku i z takim bagażem doświadczeń znam swoją wartość. Cieszę się więc, jak odbiorcom podoba się to, co robię, bo czuję, że daję im coś, co jest karmiące, ważne, budujące, inspirujące. Każdy ma prawo do wyrażania swoich opinii. Jeśli ktoś uważa, że to, co robię, jest puste, to szanuję jego zdanie. I polecam poszukanie sobie innego miejsca, gdzie dostanie to, czego na pewno nie dostanie tu.
Telewizję śniadaniową tworzy sztab ludzi, na swoim kanale jesteś sama. Na czym tak naprawdę polega praca youtuberki?
Sama wymyślam tematy i gości. Sama robię sobie makijaż, czeszę się – albo nie – sama ustawiam sobie kadry. Moja asystentka pracuje u rozmówcy lub rozmówczyni. To klasyczne youtuberskie nagrywanie, nie ma kamer, lamp, jest naturalna scenografia. Mam oczywiście montażystów i osobę, która robi napisy. Daję więc też pracę innym i czuję się za nich odpowiedzialna. Jak znikam z kanału, to pierwsze, co mnie dręczy, to nie moje zarobki, tylko ich. To jest istotne, a nie bluzka, w której wystąpię. Internet pozwolił mi skupić się na treściach. W telewizji czułam wieczne napięcie, jako prowadząca musiałam odnajdywać się w studiu, gdzie pracuje naraz 40 osób, panuje hałas. A ja jestem wysoko wrażliwa, więc skupienie wymagało ode mnie wielkiego wysiłku – fizycznego i psychicznego. Nie wiem, jak to wytrzymałam.
Skupienie było odczytywane często jak rodzaj arogancji, wyniosłości.
Albo niedostępności, wyższości. A ja się bardzo starałam dać radę. Dzisiaj mam taką refleksję, że na szczyt łatwiej wejść niż tam wytrzymać. Bo tam wieje, jest ciemno, słońce pali, jesteś sama, nie ma tlenu. To jest K2 zimą. Musisz dać radę. A jesteś cały czas tą samą Magdą, która ma chorujące dzieci, mamę, która mieszka daleko, swoje problemy.
Iga Świątek w rozmowie na twoim kanale powiedziała, że życie to taka fala, która raz wynosi nas na górę, raz spycha na dół. I sztuką jest nie wpadać w euforię na górze ani nie załamywać się na dole. Czy nie na tym polega sztuka dobrego życia?
Iga jest fenomenem, bo już w tym wieku to wie. Ona mierzy się z wielkimi oczekiwaniami, z ogromną presją, bo jak wygrywa, to ludzie ją kochają, jak przegrywa – mają do niej pretensje. A ja pytam, gdzie wobec tego ulokowane są nasze życia, czy są w nas, czy w innych, skoro wymagamy od innych, żeby oni – na przykład Iga – dali nam szczęście. To dziecinne.
Czytaj także: Jak osiąga się mistrzostwo? Rozmowa z Igą Świątek i psycholożką Darią Abramowicz
Tworzysz własną markę, od podstaw. Udało ci się zdobyć wielotysięczne zasięgi. Jak osiąga się taki sukces?
Są ode mnie lepsi, w sensie zasięgów. Z wielkim podziwem na nich patrzę, zastanawiam się, co oni takiego robią, czego ja nie mogę osiągnąć, ale się z nimi nie ścigam.
Być albo nie być na YouTubie to jednak właśnie zasięgi. Pracując w telewizji, nie musiałaś się o to martwić.
Szczerze? Dużo bardziej martwiłam się, pracując w telewizji, nie myślałam o sobie. Martwiłam się, czy mogę coś powiedzieć, bo to może zaszkodzić firmie. Czy mogę być feministką taką, jaką naprawdę jestem, czy muszę się powściągać. Czy mogę się na coś zezłościć, popłakać, bo byliśmy uczeni przez lata, że dziennikarstwo to maska, więc odmawiałam sobie prawa do bycia sobą. Teraz lecę do pracy jak na skrzydłach, cieszę się, że będę miała okazję posłuchać kogoś, kogo jestem ciekawa, kogo sama wybrałam i chcę tej rozmowy. Wiesz, ile lat walczyłam o wywiad z Igą?
Domyślam się, bo sama o to walczę.
Marzyłam o wywiadzie z Igą i mam to. Czego to dowodzi? Że marzenia mają moc i jak czegoś pragniesz, to nawet jeśli to się zaraz nie spełni, znajdzie się na to miejsce w przyszłości. Tak było z YouTube’em. Bardzo chciałam tam tworzyć, nie wymyśliłam sobie tego z dnia na dzień, przyglądałam się. I spełniło się. Wtedy, gdy cały świat wszedł do Internetu, czyli w pandemii. Moja przygoda z kanałem „W moim stylu” to opowieść o marzeniach, miłości do piękna, do życia, które jest hojne. Ale też o ciężkiej pracy, bo gdyby nie namolne przypominanie się, pewnych wywiadów nigdy bym nie miała. I robię to sama, nie uwłacza mi to. Kocham to.
I tak pięknie – zapewne nieświadomie – poniosłaś propagowaną przez „Zwierciadło” wiele lat temu ideę: „Stwórz pracę, którą kochasz”. Namawialiśmy czytelniczki, żeby wzięły sprawy w swoje ręce. Praca jest jednak też po to, żeby zarobić, a my nadal nie umiemy rozmawiać o pieniądzach. Już to potrafisz?
Od 19. roku życia jestem samodzielna. Parę miesięcy po maturze wyjechałam z domu i od tamtej pory nie wzięłam od rodziców złotówki. Czy mi brakowało do pierwszego? Tak, nie raz. Czy pochodzę z majętnego domu? Nie. Ale dla mnie pieniądze są narzędziem do zdobywania celów, a nie celem. Przypływają, przepływają i odpływają. Całkiem niedawno to zrozumiałam. Pieniądze mnie lubiły, choć nigdy za nimi nie goniłam. Najważniejsze zawsze było dla mnie, żeby to, co mam zrobić, zrobić dobrze. Uważam, że nie umiemy rozmawiać o pieniądzach, strasznie sobie tych pieniędzy zazdrościmy. Dużo lepiej dzisiaj negocjuję niż kiedyś. Jeśli uznaję jakąś kwotę za adekwatną do włożonego wysiłku, to się jej trzymam. Czasem nie dochodzi z tego powodu do współpracy. Ale mam takich klientów, którzy po jakimś czasie wracają. Ktoś mi zarzucił ostatnio, że już nie jestem dziennikarką tylko influencerką. A ja łączę te światy. Fajnie jest być influencerką, bo to osoba, która ma wpływ. Kiedyś musiałam odpowiadać na zarzut, że jestem tylko celebrytką, a teraz, że tylko influencerką. Ciekawe, z czym się spotkam za pięć lat [śmiech]. To prawda – zarabiam na reklamach, ale dzięki temu moje rozmowy można obejrzeć za darmo. W ten sposób zarabiam na życie i się tego nie wstydzę, bo nie kradnę, tylko pracuję, bywa, że bardzo ciężko.
Nie masz obaw co do przyszłości? Bo Internet to jednak niepewny pracodawca.
Moje całe życie to niepewność. Już się do tego przyzwyczaiłam. Jak miałam 18 lat i nagle zmarł mój tato, to cała wizja mojego życia jako młodej kobiety, czyli to, gdzie będę się uczyć, kto będzie finansował moje studia, rozsypała się w drobny mak. Moje życie od tamtego momentu było walką o swoje. Nie mam o to pretensji, bo to mnie zbudowało. Pamiętam zdanie wypowiedziane przez bardzo bogatego człowieka: „Mogę mieć wszystko, nie pragnę niczego”. Nigdy nie chciałabym dożyć takiej chwili. Wiem, że nie mogę mieć wszystkiego, ale mam wciąż wielkie pragnienia.
Magda Mołek (Fot. Bartek Wieczorek/Visual Crafters)
Amedeo Modigliani „Kobieta z wachlarzem” (1919).
Do obrazu pozowała Polka Ludwika (Lunia) Czechowska. Fot. Bridgeman/Photopower
W tym roku zelektryzowałaś media informacją o rozwodzie. Dość powszechnie uważa się, że to porażka. Też tak myślisz?
Takie przekonanie w nas wtłoczono po to, by wywołać poczucie winy. Bo poczucie winy to fantastyczne narzędzie do zarządzania ludźmi, zwłaszcza kobietami. Stanęłam po swojej stronie, do tej decyzji długo dojrzewałam. To był akt odwagi, bo nakaz społeczny wciąż jest taki, żeby tkwić nawet w toksycznych związkach, zwłaszcza gdy są dzieci. Uważam, że dojrzali dorośli, jak ich określa psycholożka Asia Flis, potrzebują partnerstwa, a nie projektu do zrealizowania. Wspomniana już przeze mnie Julia Roberts powiedziała kiedyś: „Kobiety, nie jesteście centrum rehabilitacyjnym dla źle wychowanych mężczyzn. To nie wasze zadanie zmieniać ich, wychowywać czy im matkować. Potrzebujecie partnera, a nie projektu”. Podjęłam decyzję, wzięłam za nią odpowiedzialność. Jak sami nie zadecydujemy o swoim życiu, to inni chętnie za nas to zrobią. No więc po co oddawać im pole?
Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że zawsze chciano, żebyś była pokorna, a ty jesteś przekorna.
Oczekiwania wobec nas są ogromne, najbardziej bolą te od osób bliskich. Już wiem, że nigdy nie sprostamy cudzym oczekiwaniom. Powód jest banalny – bo one tylko rosną, będziesz słyszeć: więcej, lepiej, za mało. Mówię w reklamie kosmetyków, że dopiero się rozkręcam. To prawda. Moja samoświadomość jest duża i mocna, teraz mam zasoby, żeby stanąć po swojej stronie. Jestem mamą dwóch synów i nie traktuję tego zadania tylko w kategoriach odpowiedzialności, ale też jako przyjemność towarzyszenia w ich rozwoju. Obserwuję ich, zabezpieczam, kocham. Kiedy rozmawiamy z synami o miłości, trudno jest mi powstrzymać łzy wzruszenia, bo tak jestem poruszona ich dziecięcą wizją życia. Bliska jest mi ich czysta radość, bycie na full w danej chwili, czynności, bez kalkulacji. Synowie nauczyli mnie cieszyć się na nowy dzień. Idę sobie w swoją stronę i nikt mnie nie zatrzyma. Nie chcę usłyszeć zdania, które kiedyś usłyszałam: „Nie możesz tak usiąść na dupie i po prostu żyć?!”. No nie! Życie jest zbyt krótkie i zbyt piękne, żeby usiąść na dupie. Ja chcę latać!
To znów świadczy o odwadze! Skąd ją masz? Z domu?
Moi rodzice wiedli zwykłe życie, jak wiele rodzin w tamtych czasach. Nie wiem, skąd to mam. Po prostu kocham tworzyć, działać, zawsze mi się chce.
Dobre życie wymaga zadbania o siebie. Co ci pomaga: samoświadomość, o której mówiłaś, inni ludzie, terapia?
Chyba wszystko po trochu. Wychodzę z bardzo, bardzo trudnego czasu i na pewno pomaga mi w tym terapia. Także natura. Inni ludzie. Ale pomagam też sobie sama. Słucham sygnałów wysyłanych przez moje ciało. Ćwiczę wtedy, gdy mam na to ochotę, nie katuję się. Dla mnie ważny jest dotyk i mądrość ciała.
Mówiłaś, że pomagasz sobie też rozmowami na swoim kanale. Tak było w przypadku rozmowy o rozwodach z mecenas Karoliną Szulc-Nagłowską?
Tak, bo rozwód jest zadaniem, a ja nie byłam do niego przygotowana. Pomyślałam, że skoro ja, kiedyś perfekcjonistka i prymuska, nie byłam przygotowana, to ile kobiet również. A, jak powiedziała mecenas Nagłowska, trzeba ustalić działania i je krok po kroku realizować. Jeden z kolejnych odcinków zrobię o pieniądzach w małżeństwie, o tym, jak jesteśmy naiwne, jak bardzo romantyzujemy relację, nie myślimy, aby się zabezpieczyć.
Podźwignęłaś się, działasz, myślisz pozytywnie. Czyli wyszłaś z tych przejść wzmocniona? Możesz powiedzieć: „To nawet lepiej”, jak pisze w tytule swojej ostatniej książki psycholożka Joanna Chmura, trawestując powiedzenie: co cię nie zabije, to cię wzmocni?
Nie znoszę określenia „wszystko jest po coś”. Bo czasem widzisz, że było po nic. Dla mnie zdanie „cierpienie uszlachetnia” też dobrze nie brzmi. Bo nie każde cierpienie jest do zniesienia i nie wszystkich wzmocni.
Dałaś jednak radę. Co cię ocaliło?
Gdy opublikowałam post o rozwodzie, zalała mnie fala wsparcia. To, co się wydarzyło wtedy na Instagramie, co dostałam od znajomych i nieznajomych dziewczyn, było niezwykłe. Tam było tyle dobra, że otarłam łzy i pomyślałam: przetrwam. A moja asystentka powiedziała: „Przez tyle lat dawałaś kobietom dobro i wsparcie, że teraz to do ciebie wróciło”.
W badaniach dotyczących wartości od lat niezmiennie króluje rodzina. Tobie rodzina się rozpadła.
Ja bym powiedziała, że się przemodelowała: to teraz inna rodzina, wprawdzie nie w tradycyjnej formule, ale nadal jestem mamą, są moi synowie, moja mama, moi bracia i ich rodziny – całkiem duża rodzina. Są jeszcze przyjaciele, współpracownicy, bliskie mi kobiety. W najtrudniejszych momentach miałam odwagę poprosić o pomoc lub wsparcie nawet tych, którzy dotąd nie byli tak blisko. Ale najważniejsze, że mam siebie i sobie ufam.
Magda Mołek (Fot. Bartek Wieczorek/Visual Crafters)
Frederic Leighton „Płonący czerwiec” (1895). Fot. Bridgeman/Photopower
Czujesz, że bardziej coś się w twoim życiu kończy, czy że bardziej coś się otwiera?
Odpowiem znowu przekornie: robiłam właściwe rzeczy we właściwym czasie. Jak trzeba było się bawić na dyskotekach, to się bawiłam. Jak trzeba było zdobywać świat, to zdobywałam. Jak uznałam, że czas na dzieci, to je miałam. A jak uznałam, że muszę się rozwieść, to się rozwiodłam. Żyłam i żyję według zasad, które w danym okresie były i są dla mnie ważne. Nie doskwiera mi upływ czasu, bo mam poczucie, że go nie zmarnowałam, robiłam swoje. Jedno, czego już nie doświadczę, to ponownego zostania mamą. I dobrze. W badaniach wychodzi, że kobiety mają problem z menopauzą, bo uważają, że pewne rzeczy się kończą. Kobiety, cieszcie się! Możecie wreszcie skupić się na sobie, bo już wiecie, czego chcecie, macie odchowane dzieci, nie musicie się bać, że zajdziecie w ciążę. A zmarszczki? Na zmarszczki są kremy. Na wszystko w życiu jest jakieś narzędzie i ja po nie sięgam. Mam zamiar wykorzystać w pełni to, co przede mną. I skupiać się na tym, co piękne.
Magda Mołek dziennikarka telewizyjna, pracowała w RTL 7, TVN. Youtuberka – prowadzi swój kanał „W moim stylu”. Współtworzyła podcast „Rozważna i Erotyczna”, prowadziła „Z pokolenia na pokolenie”.
Makijaż: Iza Kućmierowska/Visual Crafters. Fryzury: Piotr Wasiński/Van Dorsen Artists. Asystentka fryzjera: Agnieszka Pieńkosz. Stylizacja: Alicja Werniewicz. Asystent stylistki: Nikodem Gargula. Scenografia Anna Tyślerowicz. Asystent scenografki Mr Tunio.
Magda Mołek ma na sobie sukienkę Dawid Tomaszewski, kolczyki i pierścionek Missoma/Uzerai, sukienkę Samsoe Samsoe/Uzerai, bluzkę Cos, buty Patrizia Pepe, bransoletkę Charlotte Chesnais/Uzerai, pierścionek Missoma/Uzerai, sukienkę Krystian Szymczak, kolczyki Alaia/Vitkac, pierścionek Missoma/Uzerai. Scenografia: żółta misa, lampka, fotel Nap, Gallotti e Radice kanapa Audrey z Vis a Vis Gallery, ul. Koszykowa 35 Warszawa, sklep Ekspozycja Wnętrz, ul. Koszykowa 24/1 Warszawa.