Rozpoznawalność zyskała, grając w serialu „Kontrola”, wystąpiła też m.in. w filmie „Hiacynt”. Dzięki najnowszej roli może się zrobić o niej naprawdę głośno! Skąd się wzięła i jak patrzy na świat Adrianna Chlebicka?
Kiedy jesteś szaleńczo szczęśliwa, to...
Jestem jak pięcioletnia dziewczynka i bardzo lubię w sobie ten stan. Tak, zdarza się, że 30-letnia Ada zaczyna skakać i piszczeć – co też daje mi dużą radość. To jest coś, co sobie wypracowałam, żeby czerpać satysfakcję i cieszyć się z tego, co mam tu i teraz, nie myśląc o tym, co ma być za chwilę. Kiedyś nie potrafiłam się cieszyć, miałam w sobie niepokój, że jak zacznę to robić, to ktoś mi tę radość odbierze.
Zauważyłam też, że dobra energia przyciąga kolejne piękne historie.
Co ostatnio sprawiło, że cieszyłaś się jak pięcioletnia dziewczynka?
Piszczałam i skakałam, kiedy dowiedziałam się, że dostałam rolę Kasi w „Bokserze”. Byłam bardzo szczęśliwa. „Bokser” to historia, która przede wszystkim daje do myślenia. A takie lubię szczególnie.
Wbrew tytułowi nie jest to opowieść tylko o twoim filmowym mężu, zawodowym bokserze [którego gra Eryk Kulm jr – przyp. red.], ale o was obojgu, o waszej relacji. Zastanawiałam się nawet, czy to nie twoją bohaterkę należałoby nazwać w tym układzie fighterką. Co dla ciebie osobiście znaczy „walczyć o siebie”? Jakie jest twoje pierwsze skojarzenie związane z tym określeniem?
Kojarzy mi się z życiem w zgodzie ze sobą, z szacunkiem do samej siebie, ale też kojarzy mi się z moimi najbliższymi. To oni często dmuchają w moje skrzydła i sprawiają, że mimo różnych trudności mam siłę o siebie zawalczyć. A ja codziennie staram się walczyć o nich, o to, żeby nasze relacje były czułe i żeby nie było w nas strachu przed podejmowaniem trudnych tematów. Myślę, że właśnie z tego powodu tak bardzo poczułam Kasię z „Boksera”. Ona walczyła o swoją rodzinę jak lwica, bardzo mnie to poruszało już na etapie czytania scenariusza. Kasia stała mi się bardzo bliska – jest bystra, charakterna, ma intuicję i odwagę. Z przyjemnością grałam tę postać, cieszę się, że coraz więcej takich bohaterek jest w polskim kinie.
Powiedziałaś, że dbasz o to, żeby z bliskimi rozmawiać o wszystkim. To jest coś, co znasz z domu rodzinnego?
Wychowywałam się w takiej trochę włoskiej rodzinie, wszystko, co się czuło, myślało, od razu wyrzucało się z siebie. Może więc rzeczywiście tę potrzebę wzajemnej szczerości wyniosłam z domu i stała się ona dla mnie fundamentalna.
W dorosłym życiu obok szczerości bardzo ważny jest dla mnie spokój, który pozwala mi zachować zdrowy balans. Wiesz, aktorstwo to bardzo niepewny zawód – jednego dnia wszystkie flesze skierowane są w naszą stronę, a drugiego dnia siedzimy w ciemnej piwnicy i nie wiemy, co nas jutro czeka. Łatwo jest zwątpić w ten zawód, w sens jego uprawiania, szczególnie gdy jest się młodą aktorką, na początku drogi. Pamiętam ten czas bardzo dobrze. Dziś niewątpliwie jestem w lepszej sytuacji, w moim zawodowym życiu wydarzyło się już trochę ciekawych aktorskich wyzwań, co doceniam, i mam nadzieję, że jeszcze wiele interesujących projektów przede mną.
A wracając do twojego pytania, rodzina niewątpliwie trzyma mnie w ryzach, ale też jest po prostu moją radością.
Na jakich wzorcach kobiecości zostałaś wychowana? Czy to właśnie z kobietami najłatwiej nawiązywałaś kontakt?
Wychowywały mnie mama i babcia. I choć miałyśmy dobre relacje, to przez dużą część mojego życia bliżej miałam do męskiego towarzystwa; przy mężczyznach z jakiegoś powodu czułam się swobodniej. Może chodziło o to, że nie miałam wzorca męskiego, któremu mogłam się przyglądać jako mała dziewczynka, a często coś, co jest nieznane, wydaje się bardziej intrygujące.
Miałam przyjaciółki, ale przede wszystkim chciałam kumplować się z chłopakami. Byłam chłopczycą, która biegała po drzewach, grała w kosza, przesiadywała w skateparku. Chciałam dopasować się do męskiego świata. Wydawało mi się, że czuję się w nim bardzo bezpiecznie. Teraz, już jako dorosła kobieta, zaczynam zastanawiać się, czy rzeczywiście tak było i czy to, aby na pewno było „moje”. To dla mnie naprawdę ciekawe, dlatego w pewnym momencie pomyślałam, że chyba muszę się temu bliżej przyjrzeć.
Adrianna Chlebicka jako Kasia w "Bokserze" (Fot. materiały prasowe)
Mówisz o dopasowywaniu się do męskiego świata w czasie przeszłym, rozumiem, że coś się w tej kwestii zmieniło?
Tak. I bardzo się z tego cieszę, w pewien sposób wręcz się tym napawam. To określenie „siła kobiet”, które kiedyś niewiele dla mnie znaczyło, dziś odkrywam. Kobiety – w takiej skali jak teraz – są w moim życiu od niedawna, a w ostatnim czasie stają mi się coraz bliższe i bardzo cenię sobie te relacje.
Masz jakiś przepis na to, jak je pielęgnować? O bliskość trzeba dbać, inaczej szybko się dewaluuje...
Myślę, że chcąc w dorosłym życiu tworzyć jakościowe, bliskie relacje z kimkolwiek, trzeba zacząć od siebie. Na pewno pomocna może w tym być terapia. Mnie pomogła i dzięki niej stałam się bardziej czujna na innych – uważniej słucham i, co ważniejsze, nie interpretuję wszystkiego przez siebie. To proces, który trwa i który daje mi dużo satysfakcji, bo też pomaga mi w pracy nad rolą. Tak było również w przypadku roli Kasi. Bardzo ciekawią mnie ludzie – i ci w otaczającym mnie świecie, i ci, których dostaję „na papierze”. Lubię przyglądać się światu i wciąż pracuję nad tym, żeby rozumieć siebie i swoje emocje.
Czasem to wyższa szkoła jazdy.
No właśnie. Dziś, po kilku latach terapii, mam większą świadomość swoich reakcji, ich źródeł i dzięki temu niejednokrotnie udaje mi się zatrzymać, żeby głębiej się sobie przyjrzeć. I przyznam, że bardzo lubię te chwile zatrzymania, bo one świadczą o tym, że nie utknęłam w miejscu i dokonuje się jakiś progres. Zorientowałam się na przykład, że czasem smutek objawia się u mnie złością.
W złości tracisz kontrolę? Unikasz tej emocji czy jest ci jednak potrzebna?
Różnie bywa. Ludzie często postrzegają mnie jako bardzo spokojną. Prawdopodobnie żadna z tych osób mnie po prostu nie zdenerwowała... Potrafię ostro zareagować, pokazać pazury, ale musi być ku temu jakiś wyraźny powód.
Przypomniała mi się taka sytuacja z planu – ktoś do mnie przyszedł i powiedział, że zawsze jestem taka spokojna, bezproblemowa, że nie wyobraża sobie, że mogłabym krzyknąć, zdenerwować się.
Usłyszałaś to i pomyślałaś, że to nie jest cała prawda o tobie? Że gdyby pojawił się powód, to właśnie potrafisz krzyknąć, wpaść w złość...
Zdecydowanie tak, ale staram się tego nie robić, a przede wszystkim nie nadużywać, szczególnie jeśli nie ma konkretnego powodu. To także wyraz szacunku wobec innych, tym bardziej w pracy. Moim zdaniem nie ma tu miejsca na fochy, awantury. Oczywiście pod warunkiem, że nikt nie przekracza moich granic.
Nie jestem idealna i, niestety, czasami zdarza mi się podnieść głos. Uczę się, żeby w odpowiednim momencie wstać, odejść i dać sobie czas na ochłonięcie. I dopiero wrócić do rozmowy.
Doceniasz drobiazgi?
Bardzo lubię takie proste, małe rzeczy, jak zjedzenie śniadania na plaży w dobrym towarzystwie. Lubię robótki ręczne, byłam na kursie szycia– to są rzeczy, które sprawiają mi radość. Kocham rysować, malować, to mnie wycisza i sprawia, że czuję się szczęśliwa. Wspominałam, że bardzo lubię ludzi, ale lubię też być sama ze sobą, to właśnie jeden z tych momentów, w którym łapię ze sobą kontakt. Lubię podróżować i poznawać inne kultury. Widzisz, długo mogę wymieniać.
Jak powiedziałaś o śniadaniu na plaży, przeszło mi przez myśl, że jesteś raczej osobą, która komuś bliskiemu takie śniadanie przygotuje i to ją ucieszy, ale już niekoniecznie będzie umiała przyjąć, kiedy ktoś zrobi to samo dla niej. Mylę się?
Dobrze mnie wyczułaś [śmiech]. Bardzo mnie krępuje, kiedy ktoś dla mnie coś robi. Pamiętam, kiedy się poznaliśmy z moim mężem, gdzieś między zdaniami przebąknęłam, że chciałabym mieć ukulele, nauczyć się na nim grać. Po jakimś czasie przyszła paczka, mój mąż, to znaczy wtedy jeszcze nie był mężem, mówi: „Otwórz, to dla ciebie”. Czułam się okropnie skrępowana, było mi niezręcznie, że on coś dla mnie ma, tak zupełnie bez okazji, chociaż ja sama wielokrotnie dawałam innym niespodziewane prezenty... Ciężko mi było to przyjąć – do tego stopnia, że prosiłam go, żeby ze mną rozpakowywał paczkę.
Mam duży problem z przyjmowaniem. Czasem dostaję prezenty od moich fanów, nie wiem, jak się wtedy zachować.
No to będę zgadywać dalej – z podróży raczej przywozisz przyprawy, a nie buty czy torebki, prawda?
Zdecydowanie! Wolę inwestować we wrażenia i doświadczenia, to dzięki nim czuję, że żyję.
A twoja praca jest ci potrzebna jak powietrze? Gdyby zdarzyło się, że aktorstwo się dla ciebie skończy, przeżyjesz?
Pewnie coś by we mnie zgasło. Aktorstwo to mój żywioł. Ale czy poradziłabym sobie? Myślę, że tak, bo mam takie silne przekonanie, że zawsze sobie poradzę. I niech tak zostanie.
Zdarza mi się z radości skakać i piszczeć. To jest coś, co sobie wypracowałam. Kiedyś miałam w sobie niepokój, że jak zacznę tak się cieszyć, ktoś mi tę radość odbierze.
Adrianna Chlebicka rocznik 1994, absolwentka Warszawskiej Szkoły Filmowej. W „Kontroli”, pierwszym polskim serialu o tematyce LGBTQ, który stał się światowym fenomenem, zagrała jedną z dwóch głównych ról. Ma też na koncie role w „Hiacyncie” i „Miłości do kwadratu”. Najnowszy film „Bokser” można oglądać na platformie Netflix.