1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Najbardziej zachwycają mnie te codzienne momenty”. Rozmowa z Vito Bambino

„Najbardziej zachwycają mnie te codzienne momenty”. Rozmowa z Vito Bambino

(Fot. Wojtek Biały)
(Fot. Wojtek Biały)
Szukamy chwil zachwytu, bo to one nadają sens naszej podróży przez życie, przynosząc nadzieję, że za kolejnym zakrętem drogi znów odnajdziemy coś, co na nowo nas oczaruje. „To emanacja bezgranicznej przyjemności. Wprawia nas w przyjemny stan odurzenia i oczarowania” – mówi o tych rzadkich momentach Vito Bambino.

Wywiad jest fragmentem książki „Męskie gadanie” Beaty Biały (wyd. Rebis). Wszystkie skróty pochodzą od redakcji

Beata Biały: Zachwyt to emocja, która od razu skojarzyła mi się z tobą. I nawet nie chodzi mi o to, że wybitna kompozytorka Katarzyna Gärtner uznała cię za najbardziej utalentowanego muzyka młodego pokolenia, ale o to, z jakim zachwytem wskakujesz na scenę.
Vito Bambino: Wow! To piękny komplement. Jej „Małgośka” rezonuje we mnie od dawna.

Co ostatnio wprawiło cię w zachwyt?
To ciekawe, bo niedawno na terapii miałem rozmowę na ten temat. Okazało się, że najbardziej zachwycają mnie te najprostsze, codzienne momenty. Na przykład kiedy urządzałem swoje urodziny. Zwykle nie zapraszam nikogo, bo boję się, że nikt nie przyjdzie, więc mówię otwarcie, że będę w ogrodzie grillował i jeśli ktoś chce, może wpaść, ale absolutnie nie musi. To takie zabezpieczenie przed rozczarowaniem, żeby nie było mi smutno, jeśli nikt nie przyjdzie, bo przecież nie zapraszałem. Ale przyszli wszyscy, nawet więcej osób, niż się spodziewałem. To było dla mnie ogromnie miłe, że każdy poświęcił mi ten dzień. Uwielbiam gotować dla innych, więc przygotowałem sporo jedzenia, a wszyscy byli zachwyceni. To właśnie takie momenty najbardziej cenię – kiedy stoję przy grillu, patrzę na całą swoją rodzinę i cieleśnie czuję szczęście.

Jak to czujesz?
To ciekawe, bo pan psycholog też mnie o to pytał. Odpowiedziałem, że to uczucie lekkości, jakby ciężar, który towarzyszy mi na co dzień, na chwilę zniknął. I wtedy myślę: Ile można mieć szczęścia?! A potem zastanawiam się, czy kiedyś przyjdzie rachunek za to szczęście. Mam zdrowe dzieci, karierę jako aktor i wokalista, i czasem myślę, czy przyjdzie moment, kiedy trzeba będzie za to zapłacić. Staram się trzymać kurs i być dobrym człowiekiem, ale czasami wydaje mi się to niesprawiedliwe, kiedy patrzę na świat i widzę, ile osób zmaga się z trudniejszym losem. Zastanawiam się, z czego to wynika. Mogę sobie powiedzieć, że dużo pracuję na to, co mam, ale wiem, że wielu ludzi, którym się nie udaje, też ciężko pracuje. I tutaj nie rozumiem, dlaczego ja zostałem obdarzony taką ilością szczęścia.

Ale też wielu ludzi, którym – wydawałoby się – nic do szczęścia nie brakuje, bo mają miłość, pieniądze, karierę, mają wszystko, nie jest szczęśliwych.
Może to polega na tym, że potrafię odnaleźć szczęście w małych rzeczach, co zaskakuje mnie samego.

I co cię cieszy?
Dawniej cieszyło mnie bycie rozpoznawalnym, ale życie to zweryfikowało. Bycie znanym ma dwie strony medalu. Oczywiście doceniam to, ale kiedy na koniec dnia zastanawiam się, co naprawdę daje mi energię, a co mnie blokuje, to jeśli cokolwiek w domu jest nie tak, wszystkie te rzeczy przestają mieć znaczenie. Mam wokół siebie ekipę, z którą działam od dziesięciu lat i która zawsze mnie uziemia. To są ci sami ludzie, z którymi zaczynałem, nikt nie uległ iluzji sławy. Pomaga mi to pamiętać, że płyty, koncerty – to wszystko jest tylko chwilowe.

Wielka sława to żart?
Książę błazna jest wart… Przez ostatnie dwa lata, kiedy wiele się zmieniło w moim życiu, musiałem to sobie zweryfikować. Doszedłem do wniosku, że jeśli miałbym zamienić to wszystko, by utrzymać szczęście mojej rodziny, zrobiłbym to bez wahania. Co ciekawe, poszedłem na terapię, bo poczułem, że jestem w nietypowej sytuacji, której nikt z moich przyjaciół do końca nie rozumie. Pomyślałem, że muszę porozmawiać z kimś, kto zawodowo zajmuje się słuchaniem. Nie boję się takich tematów, dużo pracuję nad sobą i tym, co dzieje się w moim wnętrzu. Wiem, że teraz już nie jest wstydem pójść na terapię, nawet dla chłopaka z osiedla jak ja. Kiedyś nikt by się nie wychylał, że poszedł do psychologa. Pamiętam, że jak po raz pierwszy moje ziomy mówiły, że idą na terapię, myślałem: „Ale cienias! Ziom, albo sobie radzisz, albo nie”. A potem sam poszedłem i trafiłem do bardzo fajnego typa.

Który umiał cię bezinwazyjnie otworzyć?
To nie jest tak, że u niego otwieram się bardziej. Ja ogólnie staram się być otwarty, ale mamy ustaloną relację. On jest po to, żeby wysłuchać, co mam do powiedzenia. Niekoniecznie mnie w tym utwierdzać, tylko pozwolić o tym gadać. I ten deal mnie jara – to polega na tym, że my sobie rozmawiamy i płacę za ten czas. A nie zawracam głowy przyjaciołom. Nie od tego są.

(Fot. materiały prasowe wydawnictwa REBIS) (Fot. materiały prasowe wydawnictwa REBIS)

Zbyszek Wodecki opowiadał mi kiedyś o czasach, kiedy przebojem była Pszczółka Maja, a on grał tyle koncertów, że praktycznie nie było go w domu. Pewnego dnia drzwi otworzyła mu córeczka i zawołała z radością: „Mamo, przyszedł ten pan, co śpiewa Pszczółkę Maję”.
Ale przypał! No widzisz, to ja chciałbym tego uniknąć. Poznałem zresztą Kasię Wodecką, córkę, przy projekcie Wodecki Twist. Mam bardzo duży szacunek do tego projektu, bo to nie są łatwe materiały. O widzisz, ale skoro rozmawiamy o zachwycie… Uwielbiam słuchać Wiktora Waligóry, ­szczególnie jego wersji Nad wszystko uśmiech twój – słuchałem jej chyba ze sto pięćdziesiąt razy. Jest coś niezwykłego w tej interpretacji, co sprawia, że czuję wewnętrzny zachwyt.

A czym się wyraża ten twój zachwyt?
Myślę, że wyrażam go szczerym uśmiechem, takim, który pochodzi z głębi duszy. Czasem chciałbym zamknąć te momenty w słoiku, żeby móc do nich wracać, bo są dla mnie piękne i wyjątkowe. To chwile, w których nie ma fajerwerków, tylko małe, symboliczne rzeczy – jak na przykład urodziny, na które zaprosiłem kilku najbliższych przyjaciół. Co ciekawe, takie małe rzeczy, jak ten grill, zachwycają mnie bardziej niż wielkie wydarzenia, jak koncert Dawida Podsiadły na stadionie, gdzie było sto tysięcy ludzi.

W twojej branży też nie każdemu się udaje…
Fakt, ale czasem czuję, że jest to dla mnie zbyt dużo. Dlatego gdy dostaję duże przelewy, od razu inwestuję w coś, ziemię czy mieszkanie, bo nie chcę ich widzieć. Mam dziwne podejście do pieniędzy. Lubię też je rozdawać.

Stoisz na ulicy i rozdajesz?
Aż tak nie. (śmiech) Lubię rozdawać pieniądze wśród zespołu, wśród swoich ludzi, którzy mogą ich potrzebować. Powstrzymuje mnie tylko świadomość, że gdybym rozdawał wszystko, moja rodzina nie miałaby nic. Ale mam czasem taką myśl, że skoro spadło na mnie tyle szczęścia, to może powinienem się nim dzielić, może w tym jest ta równowaga, której szukam.

W Polsce mówi się czasem, że ktoś „oniemiał z zachwytu”. Znasz to uczucie?
Kiedy urodził się mój syn, to było coś niesamowitego. Byłem przy obu porodach. Drugi trwał tylko siedemnaście minut, a pierwszy sześć godzin. Ale za każdym razem widziałem, przez co kobieta musi przejść, żeby urodzić dziecko. Przy pierwszym porodzie mieliśmy taki krótki moment, kiedy zniknął puls u naszego synka. Zabrali go na chwilę i nie wiedziałem, czy wszystko jest w porządku. A moja żona, spocona i wyczerpana, leżała i pytała, co się dzieje. Nie wiedziałem, czy nasze dziecko żyje. Widziałem tylko, że wszystko zrobiła najlepiej, jak mogła. Potem, kiedy wszystko się uspokoiło, pojechałem po jakieś rzeczy do domu. Kupiłem fajki i kawę, chociaż nie paliłem od roku. I jak tylko wyszedłem ze sklepu, to nogi mi odmówiły posłuszeństwa. Płakałem, a jakaś kobieta podbiegła i zapytała, czy wszystko w porządku. A ja jej na to, że tak, że właśnie urodził mi się syn, że to najlepszy dzień w moim życiu, tylko, kurwa, nogi mi się ugięły. To było tak, jakby spadł ze mnie ciężar, ten strach o moją żonę i syna. Te pierwsze tygodnie praktycznie nie spałem, co chwilę sprawdzałem, czy syn oddycha, czy wszystko jest w porządku. Byłem skrajnie zmęczony, ale też niesamowicie szczęśliwy.

Często mówisz „kocham” żonie, dzieciom?
Powtarzam to swojemu synkowi tak często, że czasem mówi: „Tata, wiem, daj spać, ja ciebie też kocham”. Ale to dla mnie ważne – żeby wiedział, że jest kochany. Zawsze miałem potrzebę mówienia „kocham cię”, nawet jeśli było to dla innych niezrozumiałe. Mówiłem to swoim ziomkom, chociaż piętnaście lat temu to nie było normalne, żeby faceci mówili do siebie takie rzeczy. Ale ja czułem, że to ważne, że chodzi o coś więcej niż tylko słowa. Chciałem, żeby wiedzieli, że ich cenię jako ludzi, że ich kocham, i nie bałem się tego powiedzieć. Nawet kiedy kłóciłem się z rodzicami, potrafiłem wyjść, trzaskając drzwiami, a potem wrócić tylko po to, żeby powiedzieć: „Kurwa, pamiętajcie, że was kocham”. I znowu trzaskałem drzwiami. Chciałem, żeby wiedzieli, że mimo wszystkich sporów i nieporozumień miłość jest najważniejsza. Myślę, że każdy konflikt powinien kończyć się słowami „kocham cię”. Czasem zastanawiam się, czy mój ojciec na końcu wiedział, że pośród tych wszystkich zdań, w których mówiłem mu, żeby o siebie dbał, żeby nie przegrał, że ma rodzinę, wiedział, że dla mnie był absolutnym superbohaterem. Mam nadzieję, że jeśli istnieje jakieś życie po śmierci, cokolwiek to jest, albo ten moment tuż przed śmiercią, to on wiedział, że był dla mnie kimś wyjątkowym. I że to, że nie wszystko robił idealnie, nie ma znaczenia, bo nikt z nas nie jest idealny. Ja mam swoje zioło, każdy ma swoje sposoby na tłumienie smutków. On tłumił alkoholem, ja tłumię ziołem. Nie będę oceniał, co jest lepsze, co gorsze. Jego metoda była bardziej dostępna, to fakt, ale każdy z nas ma swoje demony. Patrzę teraz na moją mamę i widzę, jak bardzo się starała. Miała zimnych rodziców, a babcię straciła wcześnie. My z siostrą byliśmy dla niej rekompensatą, miłością, którą na nas wylewała. Może dlatego moja żona, Agi, teraz celebruje to, że ma swoje dzieci, bo nie miała tego w domu. Dla mojego synka Amarka jestem absolutnym superbohaterem. Ale kiedy naprawdę potrzebuje instynktownej miłości, idzie do mamy. I to mnie cieszy, bo matki to matki, nie ma co dyskutować. Zresztą wielokrotnie mówiłem Agi, że to, co ona przeżyła w trakcie ciąży i porodu, to coś, czego ja nigdy nie zrozumiem. To taka więź, której nie da się porównać z niczym innym. Najważniejsze jest, żeby mówić, co się czuje, i dbać o to, co naprawdę ważne – o miłość i bliskość w rodzinie.

(Fot. Wojtek Biały) (Fot. Wojtek Biały)

Vito Bambino/Mateusz Wojciech Dopieralski, niemiecki aktor i jedna z najjaśniejszych gwiazd polskiej sceny muzycznej. Wpadł na nasz rynek jak burza z albumem Kawalerka zespołu Bitamina, na którym swoim głosem oczarował tłumy. Singiel Dom rozbił bank, windując Bitaminę i Vito na muzyczne szczyty. Artysta nie zwalnia tempa również jako solista, dorzucając do swojego dorobku złotą płytę za Pracownię. Podbija serca słuchaczy, pokazując, że w muzyce zawsze jest miejsce na coś świeżego i szczerego.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze