Ma 65 lat i 56 krajów na koncie. Jola Rydkodym, emerytowana nauczycielka ze Stalowej Woli, podróżuje po świecie, udowadniając, że marzenia można spełniać w każdym wieku.
Łapię Jolę, gdy jest przejazdem w Warszawie. Właśnie wraca z krótkiego wypadu do Mołdawii. Przed powrotem do domu w Stalowej Woli nocuje w warszawskim hotelu kapsułowym. Podobnie jak w innych miejscach, które odwiedza, nie szuka komfortu, ale pięknych wrażeń. Tak jak na wytrawną podróżniczkę przystało.
Jak Ci się spało w kapsule?
Wygodnie. Było czyściutko, intymnie…
A nie za ciasno?
Dla mnie zupełnie wystarczająco, na szczęście nie mam klaustrofobii. Kapsuła to taka mała przegródka, w której można się położyć, można też uklęknąć, no i przede wszystkim wygodnie siedzieć. Jest materac, schowek z siateczki, gdzie można sobie coś włożyć, haczyki do powieszenia ubrań. Noc kosztuje tu 120 zł, to naprawdę dobra opcja noclegowa.
Jak Ci się podobało w Mołdawii? To pięćdziesiąty piąty kraj, które zwiedziłaś. (Gdy publikujemy wywiad, lista krajów, w których była Jola powiększyła się - jest ich już aktualnie 56)
Mam mieszane uczucia, bo niestety Mołdawianie nie zrobili na mnie dobrego wrażenia. Niebawem ruszam na Wyspy Zielonego Przylądka, mam nadzieję, że stamtąd przywiozę piękniejsze wspomnienia.
Jola Rydkodym @pani_na_grani (Fot. archiwum prywatne)
Od kiedy podróżujesz?
Na poważnie zaczęłam podróżować po przejściu na emeryturę. Bardzo na nią czekałam, marzyłam o tym, żeby mieć więcej czasu, aby jeździć po świecie.
Czym zajmowałaś się wcześniej?
Byłam nauczycielką, uczyłam w szkole średniej podstaw przedsiębiorczości.
Ha, to wiele tłumaczy!
Pewnie trochę tak.
Przedsiębiorczość z pewnością przydaje się w podróżowaniu, za ruszeniem w świat kryje się jednak inna potrzeba.
W moim przypadku to potrzeba wolności. W podróżowaniu przejawia się to chociażby tym, że niezbyt dobrze znoszę zorganizowane wyprawy, nie bawią mnie wycieczki z przewodnikiem, słuchanie opowieści o zabytkach czy oglądanie pomników. W zwiedzaniu nowych miejsc bardziej niż wiedza liczą się dla mnie emocje. Nie trzymają się mnie żadne daty, nazwiska, za to w głowie i w sercu pozostają na długo obrazy miejsc, które odwiedziłam.
Podróżujesz samotnie?
Najczęściej w małym gronie znajomych, czasem w parze z którąś z koleżanek. Cenię bardzo możliwość współdzielenia emocji, refleksji i zachwytów. Mam też za sobą doświadczenia samotnych podróży, w tym pielgrzymki szlakiem świętego Jakuba. Przeszłam z Porto do Santiago de Compostella i później na Finisterre, blisko 300 km. To było wspaniałe przeżycie, czułam prawdziwą wolność, byłam całkowicie panią siebie, szłam w swoim tempie, z nikim się nie ścigałam, choć czasem nastrój psuli mi inni pielgrzymi, którzy pędzili, konkurując o najlepsze miejsca w schroniskach.
Zazwyczaj jednak skrzykujesz znajomych. Czy to są twoi bliscy czy trafiają się również osoby świeżo poznane, chociażby obserwatorzy twojego konta w social mediach @pani_na_grani?
Jest mnóstwo osób, które deklarują chęć dołączenia do wyjazdu, nie do końca zdając sobie sprawę z charakteru moich podróży. To są wyprawy niskobudżetowe bez wielkich wygód. Nie każdy jest gotowy na to, aby spać w namiocie, czy w dormitoriach i przygotowywać samemu jedzenie na kuchence polowej. Dlatego na wspólne wyjazdy jeździmy z osobami, które choć już trochę znają.
Wyprawa, która zapoczątkowała nowy etap mojego podróżowania, to była eskapada do Norwegii. Siedem tygodni, pięć kobiet i samochód z przyczepą kempingową.
Długo! Niezły wyczyn na początek!
Norwegia jest świetna do tego typu podróżowania, bo można nocować, gdzie się chce, ale koszt przejazdu promem z samochodem i przyczepą jest na tyle duży, że nie opłaca się jechać tam na krócej. Miałam zresztą z tego powodu kłopot ze skompletowaniem ekipy, bo mało kto może pozwolić sobie na tak długi urlop. Udało mi się znaleźć chętne spośród koleżanek nauczycielek z różnych części Polski.
Pięć kobiet w małej przyczepie? Udało wam się przeżyć bez kłótni?
Spędziłyśmy ze sobą wspaniały czas, choć na początku trochę się bałam, zwłaszcza, że tylko ja w tej ekipie miałam prawo jazdy. Myślałam sobie: „Nie no, same baby, jeszcze z przyczepą?! A jak coś się stanie?”. Ale zaraz potem mówiłam sobie: „Dlaczego nie miałybyśmy sobie dać rady?! W końcu kiedyś całe rodziny podróżowały z przyczepą do Bułgarii czy do Włoch i często tylko mężczyzna miał prawo jazdy i nikt się tym specjalnie nie przejmował. To co, ja gorsza?”. I pojechałyśmy.
Miałyśmy przygody, nie powiem, zepsuł nam się na przykład samochód w Szwecji, ale znalazłyśmy warsztat i go naprawiłyśmy. Różnica polegała na tym, że nas to trochę drożej kosztowało.
Jola Rydkodym @pani_na_grani (Fot. archiwum prywatne)
Wyprawa do Norwegii to jest jedna z najwspanialszych podróży mojego życia. Wiele osób dziwiło się, tak jak Ty: pięć kobiet na tak małej powierzchni, a do tego trudy podróży? A nam było rewelacyjnie, śmiałyśmy się, wygłupiałyśmy, niczym się nie spinałyśmy. Ta wyprawa dała zresztą początek mojej działalności w social mediach, opisywałam nasze przygody na profilu @Norwegia po babsku.
Dziewczyny są świetne! Ostatnio podróżując, coraz częściej widzę grupy kobiet w różnym wieku, spotykające się na przykład w restauracjach. Siedzą razem, rozmawiają, śmieją się. Mam wrażenie, że kobiety wyszły z domów.
Nawiązując trochę do tego wątku: nie spotykasz się czasem z opinią, że zamiast siedzieć z wnukami, latasz po świecie? Takie stereotypy są wciąż bardzo żywe.
Oczywiście najbardziej liczę się z opinią moich bliskich, a moje dorosłe już dzieci nie oczekują ode mnie nadmiernej pomocy, wręcz przeciwnie mówią: „Mamo, ty dla nas zrobiłaś już, wszystko, co trzeba, teraz ty zajmij się sobą”. Poza tym co roku wyjeżdżam z czworgiem moich wnucząt na wspólne wakacje – to jest nasz święty czas. Co więcej, gdy jestem w domu w Stalowej Woli, gdzie mieszka również moja córka z rodziną, staram się jej pomagać: odbieram wnuki ze szkoły, spędzam z nimi czas do powrotu rodziców z pracy. Mam wrażenie, że udaje mi się zachować równowagę pomiędzy realizowaniem swojej pasji i byciem mamą i babcią.
A jeśli chodzi o komentarze osób postronnych: pamiętam chyba jedną taką sytuację. Po którymś z moich postów, w którym dzieliłam się relacją z podróży wśród mnóstwa pozytywnych komentarzy, pojawiły się zgryźliwe docinki, że w tym wieku latam po świecie, no i oczywiście uwagi typu „jak się ma pieniądze, to można sobie na to pozwolić”.
Pytanie o to, skąd wziąć środki na tego typu podróże, zadaje ci pewnie wiele osób.
W zasadzie każdy mnie o to pyta. No cóż, jak łatwo sobie wyobrazić, emerytura nauczycielska to nie są kokosy, ja jednak całe życie byłam oszczędna, podobnie jak mój mąż, i to teraz procentuje. Poza tym jestem totalną minimalistką. Mam te same meble od lat, dziewiętnastoletni samochód, używany rower. Unikam kupowania rzeczy, dla mnie robienie zakupów to jest kara, a nie nagroda. Ostatnio, dzięki mojej aktywności w social mediach, pojawiły się też propozycje płatnej współpracy, z której się bardzo cieszę, dzięki niej mogłam zrealizować kilka swoich marzeń, takich jak podróż na Madagaskar, skok ze spadochronem, lot balonem, czy nurkowanie w kamieniołomie w Jaworznie. Występuję również jako prelegentka na festiwalach podróżniczych, za co również otrzymuję pieniądze, które oczywiście przeznaczam na kolejne wyprawy. Moje prelekcje cieszą się dużym uznaniem, dostaję owację na stojąco. Myślę, że wiele ludzi oprócz uznania dla prezentacji, docenia również mój styl życia, myślą pewnie: taka starsza pani, a robi takie rzeczy.
Rzeczywiście, żyjesz niezwykle intensywnie. Nie odczuwasz swojego wieku? Czy dbasz o siebie jakoś specjalnie?
Nie dbam. Mam różne dolegliwości, mam świadomość, że się nieco zaniedbuję, mam nawet pewne poczucie winy z tym związane, ale jak wpadam do tego domu i zazwyczaj już mnie nosi, to jakoś tak nie mam przestrzeni na to, żeby się zająć sobą. Na szczęście nie mam poważnych chorób. Ruszam się, staram się zdrowo odżywiać, jem dużo warzyw, mało mięsa, stosuję post przerywany, dbam o nawadnianie. Oczywiście tak rozsądny tryb życia prowadzę, kiedy tylko się da, a czasami w podróży się nie da i je się na okrągło makaron z sosem.
Jola Rydkodym @pani_na_grani (Fot. archiwum prywatne)
W podróżowaniu budżetowym kwestia jedzenia to ważna rzecz. Jak sobie z tym radzicie?
To zależy, dokąd jedziemy, jeśli do kraju, który jest w miarę tani, to wtedy bazujemy na tym, co można kupić na miejscu, ale jeśli jedziemy do takiej Norwegii, to zabieramy ze sobą prowiant.
Jedzenie to jedno, pozostaje jeszcze kwestia dostępu do łazienki, toalety i innych wygód, których może brakować przy niskobudżetowych podróżach. Na jednym ze zdjęć, dokumentujących Twoja podróż po Indiach pociągiem widać tuż przed twoim nosem wielką męską stopę…
O tak, to było wyjątkowe trudne doświadczenie: pomimo, że mieliśmy wykupione kuszetki w pociągu panował taki tłok, że ludzie siedzieli sobie dosłownie na głowach. Nie było możliwości przejścia choćby do toalety, co było dla mnie nie lada wyzwaniem, bo ja wstaję w nocy. Co więcej, ta podróż dała mi sporo do myślenia: Hindusi, nawet jeśli mieli swoje miejsca leżące w pociągu, wobec napierającego tłumu pasażerów, przesuwali się robiąc im miejsce. My na początku broniliśmy naszych kuszetek, a potem zrobiło nam się głupio i też dzieliliśmy się każdym centymetrem. Takie trudne wspomnienia z podróży zostają w nas na długo, potem się z nich śmiejemy.
A co do toalety – to zupełnie osobna historia. Z jedyneczką można sobie poradzić w różnych warunkach, gorzej z dwójką. W każdym razie, ja zawsze wybieram dziurę, tam, gdzie tylko obute stopy mają kontakt z podłożem. Pamiętam taką historię na Madagaskarze – trafiłyśmy do strasznego miejsca, gdzie już sam zapach zabijał. W takich sytuacjach po prostu zamykasz oczy i robisz swoje. Poruszający jest też widok ludzi załatwiających swoje potrzeby publicznie na przykład na plaży. Z czasem człowiek się znieczula..
Z noclegami też bywa różnie, czasem coś dobrze wygląda na zdjęciu, a w rzeczywistości pożal się Boże. Pamiętam taki hostel w Dubaju: baliśmy się tam czegokolwiek dotknąć. Brud, pleśń, a na dodatek hinduscy robotnicy jako współlokatorzy. Na szczęście udało nam się wyprosić samodzielny pokój na kilka nocy. Zdarzają się takie sytuacje, wtedy zaciskamy zęby i jakoś dajemy radę.
W takich warunkach zarazki mnożą się na potęgę, chorowałaś kiedyś w podróży?
Na szczęście nie miałam większych sensacji zdrowotnych w czasie wyjazdów. Na Sri lance pogryzły mnie mrówki i dostałam strasznego uczulenia, noga mi spuchła jak bania, po powrocie z Indii miałam problemy z jelitami. Nie służy mi ani tamtejsze jedzenie ani tamtejsza flora bakteryjna. A jeśli chodzi o robactwo – wyobraź sobie, że pluskwy dopadły mnie nie na końcu świata, ale tu w Polsce, w apartamencie w Pieninach.
Co trzeba w sobie przełamać, żeby zacząć podróżować w dojrzałym wieku?
Strach, przede wszystkim strach. Mówią, że jestem odważna, najpierw zaprzeczałam, ale potem doszłam do wniosku, że jednak jestem, choć i ja musiałam na początku przełamać pewne bariery. Bardzo pomógł mi w tym mój syn, który mnie mobilizuje, a przy tym nie chce mnie w niczym wyręczać, wszystko każe mi robić i załatwiać samej, pomaga tylko wtedy, gdy naprawdę nie mogę przez coś przebrnąć. I jestem mu za to bardzo wdzięczna. Tak też było w przypadku mojej pierwszej samodzielnej wyprawy, po śmierci męża, na Teneryfę. Zanim się zdecydowałam dosłownie łamałam się kołem, dopadały mnie przeróżne strachy: o pieniądze, o bezpieczeństwo, o to jak się dogadam, bo mój angielski nie był najlepszy. Jednak wizja mnie siedzącej samotnie w domu, wyjałowionej z emocji, żyjącej tylko wspomnieniami podróży, które odbyliśmy wcześniej z mężem była nie do zniesienia.
Jola Rydkodym @pani_na_grani (Fot. archiwum prywatne)
Zaczęłaś podróżować na dobre po śmierci męża. Wcześniej jeździliście razem?
Głównie po Europie, ale najczęściej wyjeżdżaliśmy całą rodziną w Bieszczady albo inne góry, z namiotem, albo do domków kempingowych. Braliśmy plecaczki, pakowaliśmy coś do jedzenia i chodziliśmy na wycieczki. Uwielbialiśmy siadywać na połoninie, patrzeć na świat, jedząc kajzerki maczane w śmietanie.
Wspólne podróżowanie było dla nas to niezwykle ważne. Nasze dzieci lubiły z nami podróżować, nawet jak już były dorosłe. Dojeżdżały do nas na weekend, gdy byliśmy z mężem w górach. Szliśmy razem na wycieczkę, a potem my ruszaliśmy dalej, a oni wracali do swoich spraw.
Jedną z twoich najbardziej ekstrawaganckich eskapad była podróż z synem na Kamczatkę. Autostopem!
To była wspaniała wyprawa. Wpadliśmy na pomysł wyjazdu zupełnie spontanicznie, gawędząc któregoś wieczora przy winie. Najwyraźniej szumiało nam już nieco w głowie, gdy znaleźliśmy w promocji tani lot na Kamczatkę. O mały włos kupilibyśmy bilety, ale w ostatniej chwili mój syn znalazł jeszcze tańszą opcję lotu, tyle tylko że z Moskwy. Niewiele myśląc kupiliśmy bilety na ten lot, a do Moskwy postanowiliśmy dotrzeć autostopem.
Odważnie!
Nowe doświadczenie, nowa przygoda! To była cudowna podróż, szło nam piorunem, więc po drodze do Moskwy zahaczyliśmy jeszcze o Petersburg.
Jola Rydkodym @pani_na_grani (Fot. archiwum prywatne)
Domyślam się że jednym z ciekawszych doświadczeń twoich podróży są spotkania z ludźmi, których spotykasz w drodze, czasem też nocujesz u nich w domach, bo z tego co wiem, korzystasz couchsurfingu. (Couchsurfing to globalna sieć łącząca ponad 11 milionów podróżników w ponad 150 000 miast na świecie. Będąc jej członkiem można znaleźć bezpłatny nocleg w dowolnym kraju, a także nawiązać ciekawe znajomości i przyjaźnie z ludźmi, którzy goszczą cię w swoim domu. Przyp. red).
Korzystałam z tej opcji chętniej przed pandemią. Wtedy członkostwo było bezpłatne, nie było też zbędnych formalności. Czasem trzeba było zwrócić gospodarzowi za jedzenie albo za energię elektryczną, ale zazwyczaj nocleg był za free. Dzięki temu spędziłam wspaniały czas w Izraelu w Jerozolimie, gdzie jest bardzo drogo i na inną opcję noclegową nie byłoby mnie stać. Miałyśmy cudownych hostów i mamy wspaniałe wspomnienie z pobytu u nich. W Mołdawii, z której właśnie wracam, też korzystałyśmy z koleżanką z couchsurfingu. Pobyt u Iryny w Kiszyniowe był ciekawym, ale dość trudnym doświadczeniem, bo nasza gospodyni, chcąc przychylić nam nieba, dość mocno ingerowała w nasze plany. A to nie było nam na rękę. Jak wszystko couchsurfing też ma blaski i cienie.
Jak się porozumiewasz z lokalesami? Na relacjach, które zamieszczasz na swoim koncie na Instagramie, widać, jak rozmawiasz z nimi, używając głosowego tłumacza online.
Mój angielski nie jest najlepszy, a i nie wszyscy znają ten język. Zawsze jednak znajduję sposób na to, aby się porozumieć. Po angielsku robię błędy, bo mówię zbyt szybko. Na szczęście dużo rozumiem, no chyba, że ktoś mówi z wyjątkowym akcentem, na przykład australijskim. Wtedy jest gorzej.
Zawsze podróżujesz z tym małym plecaczkiem, który teraz stoi przy twoich nogach?
Mieszczę się w nim bez problemu, mam wszystko, czego mi potrzeba: malutką kosmetyczkę z minikosmetykami, kilka par majtek i skarpet, kilka t-shirtów, jeden z długim rękawem, legginsy, sportową spódnicę ocieplaną. Buty, polarek i kurtka, ale je mam na sobie. A i jeszcze crocsy, które znakomicie przydają w całkiem nieprzewidzianych okolicznościach, jak choćby teraz w Mołdawii, gdzie byłyśmy na koncercie w operze. Włożyłam czarne legginsy, czarny tshirt z długim rękawem, spódnicę, też czarną no i czarne crocsy pasowały do tego jak ulał, a ponieważ głównie było ciemno, nikt nie zauważył, że to nie eleganckie pantofle.
Obserwując Twoje konto na Instagramie, mam wrażenie, że jesteś niemal cały czas w podróży. Wyruszyłaś w nią po śmierci męża, czy to ucieczka przed samotnością?
Mój mąż, choć był dość schorowany, umarł nagle i stosunkowo młodo, miał 56 lat. Zapadłam się w sobie na dobrych kilka miesięcy, ale potem poczułam, że muszę znowu zacząć żyć, że nie chcę być ciężarem emocjonalnym dla moich dzieci. I, po tym jak się przełamałam i pojechałam sama na Teneryfę, chwyciłam bakcyla. Poznałam ten dreszczyk emocji, który towarzyszy każdej podróży i teraz trudno mi bez tego żyć. Wbrew pozorom pół roku spędzam w Polsce, w Stalowej Woli. Wprawdzie nie przesiaduję za dużo w domu, chodzę na spacery po okolicy, na zajęcia z malarstwa, na naukę stepowania, na brydża, ale to są zajęcia dorywcze, które porzucam, gdy na horyzoncie pojawia się nowy wyjazd.
Jola Rydkodym @pani_na_grani (Fot. archiwum prywatne)
To dokąd teraz?
Na początku przyszłego roku ruszam ze znajomymi do Kolumbii, bardzo chciałabym też odwiedzić Wietnam, Filipiny, Indonezję, ale także bardziej odległe kraje, takie jak Australia czy Nowa Zelandia, które są póki co poza moim zasięgiem ze względów finansowych. Nęcą mnie jeszcze Japonia, Korea Południowa, a także Chiny i Mongolia. Marzyłabym też o podróży busikiem po Ameryce Południowej.
Bogate plany. Zwiedziłaś już tyle krajów. Czy któryś z nich szczególnie cię zauroczył?
Ciekawe, ale ja nadal najbardziej kocham Polskę, oczywiście denerwuje mnie tu wiele rzeczy, jak choćby służba zdrowia, ale na tle innych krajów Polska wydaje mi się po prostu piękna. Nigdy bym stąd nie wyemigrowała. Pod względem urody krajobrazu na topie jest też u mnie Norwegia. Pamiętam, jak w czasie podróży z przyczepą, śmiałyśmy się z koleżankami, że tam na każdym kroku jest tak pięknie, że aż trudno to udźwignąć. Zachwycająca jest też Azja południowo-wschodnia, te góry wystające z oceanu. Świat jest piękny!
Myślę, że po przeczytaniu naszej rozmowy, wiele osób, zwłaszcza dojrzałych kobiet, zacznie marzyć o podróży. Jak pokonać drogę od „chciałabym” do „wyruszam”?
Myślę, że najpierw warto powiedzieć o tym komuś bliskiemu, znaleźć sojusznika tego pomysłu. Potem poszperać w Internecie, poszukać fajnych miejsc, sprawdzić ceny lotów. I albo stopniowo się z ta myślą oswajać, albo przy pierwszej dobrej okazji kupić bilety – wtedy, chcąc nie chcąc, będziemy zobowiązani, aby tę podróż zorganizować i ruszyć w drogę. Najtrudniejszy jest pierwszy krok, a potem pójdzie jak z płatka.
Jola Rydkodym, mówi o sobie babcia z plecakiem. Zwiedziła 56 krajów, przepłynęła wiele rzek, przeszła setki szlaków górskich, zjechała rowerem kilka Velo-dróg. Próbuje różnych rzeczy, odkładanych całe życie - nurkowania, skoków ze spadochronem, lotów balonem, morsowania. Swoje podróże relacjonuje na Facebooku „Pani na grani vel podróże po babsku” oraz na Instagramie @pani_na_grani.