Budowanie odporności nie jest łatwe, bo polega na tym, żeby wychodzić ze strefy komfortu, pokonywać trudności, nie zatrzymywać się przed nimi i mieć w sobie zawsze tę gotowość, by pójść dalej. Podnieść się z porażki, zmierzyć się z kolejną – tłumaczy Marek Kamiński. O tym, jak on sam budował swoją odporność, opowiada w rozmowie z Karoliną Morelowską-Siluk.
Gdybyś miał krótko określić, czym dla ciebie jest odporność psychiczna, to jakie jest twoje pierwsze skojarzenie, pierwsza myśl, która przychodzi ci do głowy?
To jest adaptacja do zmieniającego się świata, żeby osiągać swoje cele.
Oparcie w sobie?
Oczywiście, że tak, ale prosiłaś krótko. Tak naprawdę to jest wiele elementów. Odporność psychiczna jest generalnie metakompetencją ludzkości po to, żeby przeżyć jako gatunek w ogóle.
Tutaj jest wiele tak zwanych subkompetencji, to jest bardziej system niż jedna rzecz po prostu – oparcie w sobie, kreatywność, umiejętność planowania, umiejętność nadawania sensu swoim działaniom. Jak zagłębimy się w tę odporność, to zobaczymy, że jest z nią podobnie jak z odpornością ciała, z odpornością immunologiczną. A czym ona jest? To adaptacja do otoczenia, do tego, co z niego do nas przychodzi, czyli między innymi wirusy, bakterie. Zatem tu nie chodzi o to, że na przykład jesteśmy odporni, bo stosujemy zdrową dietę.
To nie wystarczy.
No właśnie. Na niektóre wirusy trzeba się szczepić, prawda? Na bakterie, jak nas zaatakują, trzeba wziąć antybiotyk. Dokładnie tak samo jest z odpornością psychiczną – ma wiele wymiarów.
Czy masz poczucie, że przez długi czas przykładaliśmy wagę do odporności fizycznej, a ta psychiczna była traktowana po macoszemu?
Tak, i to miało oparcie w rzeczywistości, bo – tak jak mówiłem – jedną z jej funkcji jest adaptacja do zmieniającego się świata. 200 lat temu, 100 lat temu czy nawet 50 lat temu świat tak szybko się nie zmieniał jak teraz, więc łatwiej było tę odporność nabyć, łatwiej było ten system zachowań wypracować. W tej chwili właśnie przez to, że świat gna, odporność psychiczna stała się dużo ważniejsza niż przedtem.
Czyli tego, co kiedyś dostawaliśmy niemal w pakiecie na start, dzisiaj musimy się uczyć, bo tak zmieniły się warunki zewnętrzne? A właściwie to sami je sobie zmieniliśmy…
Zdecydowanie mamy w tym swój udział.
Jakbyś miał spojrzeć wstecz, na swoją drogę, to co dla ciebie było najtrudniejsze w budowaniu własnej odporności psychicznej?
Myślę, że tak naprawdę swoją odporność psychiczną budowałem głównie poprzez porażki. To nie jest tak, że ktokolwiek z nas rodzi się superodporny. Tak jak nikt nie rodzi się mistrzem olimpijskim. Żeby zostać mistrzem, można mieć pewne predyspozycje, ale też trzeba po prostu ciężko trenować, prawda? I podobnie jest z odpornością, a może nawet z odpornością ta zależność związana jest jeszcze bardziej.
Budowanie odporności nie jest łatwe, bo to polega na tym, żeby wychodzić ze strefy komfortu, żeby pokonywać trudności, żeby nie zatrzymywać się przed nimi, żeby mieć tę gotowość, by pójść dalej. Podnieść się z porażki, zmierzyć się z problemem. Ja swoją odporność budowałem zdecydowanie poprzez kryzysy.
Ostatnio przeczytałem zdanie, które bardzo mi się spodobało i które dla mnie wiąże się też z odpornością. To powiedział kiedyś Henry Kissinger – że rozwiązanie problemu jest biletem wstępu do tego, żeby rozwiązać jeszcze bardziej złożony problem. Gdybyś zapytała mnie, co było moim przełomem w myśleniu o życiowych trudnościach, to od razu przychodzi mi na myśl jedna sytuacja z bardzo odległej przeszłości.
Opowiesz?
Tak, to był wypadek, który zdarzył się w moim wczesnym dzieciństwie. Miałem kilka lat i poważnie złamałem sobie rękę. Było to na tyle skomplikowane złamanie, że spędziłem pół roku w szpitalu bez rodziców. Inne dzieci mówiły mi, że mamy i taty już nigdy nie zobaczę...
Mogłeś się rozpaść.
No właśnie, a dziś z perspektywy czasu oceniam, że to był taki moment wzrostu dla mnie. To wtedy musiałem poczuć, że kiedy nie ma pomocy z tego zewnętrznego świata, to mogę, powinienem poszukać siły wewnątrz siebie. I to zdarzenie zbudowało we mnie przeświadczenie, że niezależnie od tego, co przyniesie mi świat, przed czym mnie postawi, jakie problemy będę musiał rozwiązać w przyszłości, zawsze mam w sobie, w środku, tę moc.
Naprawdę pamiętasz ten moment sprzed kilkudziesięciu lat?!
To nie jest tak, że dokładnie go pamiętam, ale pisząc moje książki, wielokrotnie dokonywałem autoanalizy, rozmaitych retrospekcji, zastanawiałem się, co sprawiło, że jestem taki, jaki jestem, i że jestem tu, gdzie jestem. Myślałem sobie – jak to się stało, że przeciętny chłopak, z przeciętnej rodziny, z przeciętnego polskiego miasta zdobył bieguny. Analizowałem każdy fragment mojego życia, żeby odkryć, skąd to się wzięło, że potrafiłem nie poddawać się, że radziłem sobie z porażkami. I dotarłem do tamtego czasu, do czegoś, co w moim odczuciu było pierwszą dużą porażką w moim życiu. A potem było ich więcej i więcej. Na przykład budowałem jacht przez dwa lata, a potem nie mógł on wypłynąć z Polski przez Służbę Bezpieczeństwa. Planowałem i przygotowywałem się do wielu wypraw, które mi się nie udały.
I zawsze w tych wszystkich momentach, kierując się – tak sądzę – tym szpitalnym doświadczeniem, czyli moim pierwszym kryzysem, nie oczekiwałem pomocy z zewnątrz, tylko szukałem jej w sobie. Przecież pod czas takiej wyprawy na biegun nie możemy oczekiwać pomocy z zewnętrznego świata, bo ten świat jest daleko, ale jeżeli znamy sposoby, by znaleźć ją w sobie, to wiele można przetrwać, wiele można pokonać.
Oczywiście, żeby było jasne, sama odporność nie zastąpi wielu innych elementów, ale wydaje mi się, że w świecie, w którym żyjemy, to właśnie ona jest takim czynnikiem decydującym. Można mieć sprzęt, można mieć dom, można mieć ekstrasamochód i… można wszystko spieprzyć. Wszystko zepsuć właśnie przez to, że nie jesteśmy odporni. Że jest w nas jakaś pustka, z którą nie potrafi my sobie poradzić.
Ciekawe jest to, co opowiadasz, i myślę, że cenne dla wielu z nas, bo Marek Kamiński kojarzy się ludziom raczej z samymi sukcesami. A mówisz właśnie o tym, że twoją odporność psychiczną budowały porażki.
Według mnie sukces to jest taki szczyt góry problemów, które musieliśmy rozwiązać, i często góry porażek, które musieliśmy ponieść. Sukces to jest jakby wierzchołek góry lodowej, pod której powierzchnią jest wiele niepowodzeń, wiele kłopotów właśnie. To jest jedna rzecz. Druga rzecz to taka, że sukces jest tylko stanem przejściowym.
No właśnie.
Ale tu jest też dobra wiadomość, bo porażka też nie jest wieczna. Też może być tylko przejściowa.
To już zależy od nas.
Dokładnie, bo tak naprawdę najważniejszy jest nasz następny krok. I w każdym sukcesie czai się porażka, a i w każdej porażce są potencjalne źródła sukcesu. Najważniejszy jest potencjał doświadczenia, które zdobyliśmy po drodze. Jeżeli potrafi my go wykorzystać, to możemy zamienić porażkę w sukces, a jeśli nie, to każdy sukces może stać się początkiem porażki. I to stanie się całkiem szybko.
Przecież wiemy o tym, nieraz słyszeliśmy takie historie – najpierw był wielki sukces, ktoś stał na szczycie i nagle spadał w taką otchłań, z której już nie potrafi ł się wydostać. Trzeba bardzo uważać. Odporność psychiczna albo jej brak może stać się takim gamechangerem.
Zastanawiam się, co myślisz o często słyszanym powiedzeniu: co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Na pierwszy rzut oka to zdanie mówi o tym, że jeżeli przeżyjemy trudną sytuację, to ona może nas wzmocnić. Ale z drugiej strony…
Tak właśnie sądziłam, że ono u ciebie ma drugą stronę.
Zdecydowanie ma, bo trzeba uważać, żeby to nas nie zabiło. Nie można, nie wolno świadomie wystawiać się na wszystko i mówić właśnie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”, bo jednak coś może nas w końcu pokonać. To zdanie ma parę poziomów interpretacji, a mam wrażenie, że często zatrzymujemy się tylko na tym pierwszym.
Powiem ci, jaka jest moja sentencja – życie jest za krótkie, żeby uczyć się na błędach. Uzupełniłbym ją, że życie jest za krótkie, żeby uczyć się na błędach, bo czasami właśnie taki błąd, który popełnimy, może być już naszym ostatnim błędem, z którego niczego się już nie nauczymy. Bo przestaniemy żyć. A więc powiedzenie, o które pytasz, też bym uzupełnił: co cię nie zabije, to cię wzmocni, pod warunkiem że nie będziesz popełniał takich błędów, które doprowadzą do końca twojego życia. Reasumując – w jakimś procencie zgadzam się z tym zdaniem, ale to nie jest zdanie, które dotyczy wszystkich sytuacji i jest regułą. To jest tylko pewna wskazówka.
Prawdziwa odporność jest gdzieś pomiędzy tym, że jesteśmy właśnie w sytuacji, w której nasze życie jest narażone, a takim pełnym komfortem, że nic nie musimy, że wszystko dzieje się za nas. Obie skrajności nie są dobre.
Nie bez powodu zapytałam, jaki masz stosunek do tego powiedzenia, bo ty i twoja fundacja od lat pomagacie ludziom – także dzieciom, nastolatkom – w budowaniu psychicznej siły, a mam wrażenie, że wiele osób wychowywanych było właśnie w myśl tej sentencji i sądzę, że wciąż są domy, w których dzieciom się ją powtarza. A to jednak nie jest najsensowniejsza wskazówka
Ja bym powiedział, że wsparcie jednak jest potrzebne. Nie takie, które polega na założeniu szklanego klosza nad dzieckiem czy nad tymi, którym pomagamy. Nie możemy komuś przygotować drogi, po której ma pójść, ale nie możemy też puścić go tak po prostu, częstując słowami: „Idź, co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Prawdziwe budowanie odporności w domach, jak mówisz, polega na tym, żeby przygotować dziecko do drogi, pokazać mu, jakie mogą być zagrożenia, dać mu poczucie sprawczości, dać mu poczucie wartości, dać mu narzędzia. Bo mówiąc mu: co cię nie zabije, to cię wzmocni, mówimy mu tym samym – jak sobie nie poradzisz, to znaczy, że nie jesteś nic wart. To zdanie jest groźniejsze, niż sądzimy.
Zresztą wiele jest takich powiedzeń, które są wypełnione pułapkami. Na przykład: liczy się droga, nie cel.
Zresztą dość modne od pewnego czasu.
Tak, bardzo modne i, niestety, przez wielu rozumiane dosłownie. A rozumiane w ten sposób wydaje mi się tracić swój sens. Bo to nie jest tak, że ono znaczy – cel nie jest ważny. To zdanie mówi tylko, że cel nie jest najważniejszy. Natomiast jeżeli będziemy tylko ma szerować jakąś drogą, nie patrząc w kierunku jakiegoś celu jednak, to możemy zacząć kręcić się w kółko. Poza tym cel jest ważny także dlatego, że to on pozwala nam w ogóle wyruszyć w drogę.
Uważam, że żyjemy w świecie, w którym pozwala my królować skrajnościom. Albo wyręczamy dzieci do granic szaleństwa, albo puszczamy i mówimy, że muszą sobie radzić, bo jak nie, to znaczy, że nie są nic warte. A w budowaniu odporności chodzi o to, tak jak ze szczepionką, żeby być wystawionym w jakimś zakresie na sytuacje, które mogą być problematyczne, ale jednocześnie mieć wsparcie.
Budowanie odporności to jest proces. Czasami ludzie mówią do mnie: To podaj mi trzy takie najważniejsze punkty, elementy, co muszę zrobić, żebym był odporny. Albo podaj mi trzy ćwiczenia na budowanie odporności.
Uśmiechasz się wtedy.
Uśmiecham się, no bo to jest mniej więcej tak, jakbyś podeszła do Igi Świątek i powiedziała, żeby podała ci trzy ćwiczenia na to, żeby zostać najlepszą tenisistką na świecie.
Naucz mnie być mistrzem!
No właśnie. Ludzie bagatelizują temat odporności, a problemów z nią będzie coraz więcej, bo tak naprawdę nie mamy narzędzi do jej budowania – w szkołach jest wychowanie fizyczne, ale nie ma wychowania psychicznego. Nie ma w ogóle żadnego modelu edukacji, pomysłu, w jaki sposób uczyć zarządzania emocjami, w jaki sposób uczyć zarządzać własną wartością.
Dużo jest do odrobienia. Zobacz, że cała nasza edukacja jest skierowana na świat zewnętrzny. Wszystko, czego się uczymy, to jest: matematyka, fizyka, język polski, chemia, a przecież taki sam świat jak na zewnątrz jest wewnątrz nas, więc ten świat też trzeba poznać i też sobie trzeba umieć w nim poradzić.
Namawiasz, żeby go eksplorować i umieć w sobie szukać pomocy, ale absolutnie nie twierdzisz, że w procesie zdobywania odporności psychicznej drugi człowiek nie ma żadnego znaczenia, prawda? Podkreślmy to.
Nie, absolutnie! Wręcz przeciwnie, odporność to są też relacje, a osamotnienie jest jedną z plag naszych czasów.
Niestety, dziś relacje są pozorne. Iluzoryczne relacje w mediach społecznościowych – na Facebooku, Instagramie, iluzoryczne relacje na LinkedInie, iluzoryczne relacje w pracy, a nieraz nawet w rodzinie, więc chodzi o to, żeby budować te prawdziwe. Ale to musi być poprzedzone zbudowaniem autentycznej relacji z samym sobą. Bez niej ciężko nam będzie być blisko z innym człowiekiem.
Marek Kamiński, filozof i podróżnik. Jako pierwszy na świecie zdobył oba bieguny Ziemi bez pomocy z zewnątrz. Założyciel Kaminski Foundation.