Wciąż się obawiam, że to piękne życie, które dzisiaj wiodę, zaraz się skończy. Że moje książki przestaną być popularne, że nie będę mógł zajmować się w domowym zaciszu opowiadaniem kolejnych historii – przyznaje pisarz Jakub Małecki w rozmowie o odwadze, męskości, a także o… słuchaniu powieści.
Wywiad ukazał się w miesięczniku „Zwierciadło” 10/2025.
Angelika Kucińska: Obiekty głębokiego nieba to takie obiekty astronomiczne, które nie są ani planetami, ani gwiazdami. Nie na nich skupia się uwaga obserwatora. Umieściłeś je w tytule nowej powieści, bo z pobocznych postaci – zwykłych ludzi żyjących zwykłym życiem – robisz głównych bohaterów?
Jakub Małecki: Marzy mi się opowiadanie właśnie o takim pozornie zwykłym życiu, ale w jak najbardziej niezwykły sposób. Bo wiesz, wydaje mi się, że to żaden wyczyn napisać ciekawie o wielkiej katastrofie, morderstwie, śledztwie i tak dalej. Prawdziwym wyczynem jest trzymać czytelnika we wzruszeniu i zachwycie historią tak subtelną, kruchą i nieoczywistą, by po lekturze nie wiedział właściwie, co dokładnie go tak porwało.
Uwielbiam książki, które w trakcie lektury okazują się czymś zupełnie innym, niż wydawały się na początku. I chciałem, żeby moja powieść taka właśnie była, żeby czytelnik podczas lektury mógł się kilka razy ze zdziwienia złapać za głowę.
Ciekawe, że opis powieści, który pojawia się w materiałach promocyjnych i na tylnej okładce, to zaledwie kilka pojedynczych słów. Jednym z nich są „granice”. Granice czego? Relacji?
Cieszę się, że już po raz kolejny udaje się nie zamieszczać na mojej książce żadnego opisu ani streszczenia fabuły, bo mam wrażenie, że to wielu czytelnikom psuje doświadczenie – trochę jak trailery zdradzające prawie wszystko, co potem dostaniemy w filmie. A co do tych granic, to chyba najważniejsza jest w książce właśnie ta, o której wspominasz – jesteśmy przyzwyczajeni do tego, jak powinien wyglądać „normalny” związek, a przecież to w sumie nic oczywistego. I moi bohaterowie decydują się swoje granice w tej kwestii przekroczyć, co wiąże się z dużymi konsekwencjami.
Iga i Janek są odważni?
Na pierwszy rzut oka ona jest odważna bardziej niż on. Ale przy bliższym przyjrzeniu on też ma w sobie odwagę, żeby mieć swoje pragnienia i przekonania, nie zmieniać się w zależności od sytuacji. Myślę, że wiele razy byłoby mu łatwiej, gdyby udawał kogoś, kim nie jest, ale ma jednak odwagę tego nie robić.
Czym odwaga jest dla ciebie?
Przełamywaniem swoich słabości. Przez dużą część życia bałem się dużych, luźno biegających psów, które spotykałem na przykład podczas biegania gdzieś w lesie. I pamiętam, że kiedyś, biegnąc po jakichś polach, napotkałem dwa psy, które mnie pogoniły, i w przerażeniu przed nimi uciekłem. A potem kilkaset metrów dalej zatrzymałem się i ogarnęła mnie taka złość na samego siebie, na ten mój strach, że celowo zawróciłem i pobiegłem do tych psów, dalej przerażony, ale po prostu chciałem być człowiekiem, który się nie podda swojemu lękowi. I, o dziwo, psy nic mi nie zrobiły. Zawsze bałem się też konfrontacji fizycznej. Dorastałem na osiedlu w Kole, tam ciągle ktoś się z kimś bił, mój przyjaciel był jednym z najodważniejszych chłopaków w tym otoczeniu, a ja zawsze unikałem walki. I jako dorosły, parę lat temu, zapisałem się na boks, a po kilku miesiącach treningu uprosiłem trenera, żeby pozwolił mi brać udział w sparingach. Pan Ryszard partnerów dobierał tak na oko, szybko, zwykle według tego, jak akurat staliśmy. I ja, przełamując swój strach, zawsze w kluczowym momencie starałem się stanąć obok najsilniejszego, największego, najlepszego zawodnika, żeby to z nim mnie trener zestawił w parze. W ringu przeżywałem potem piekło, ale wracałem do domu zadowolony, że mimo różnych przebiegów tych sparingów udaje mi się pokonywać najbardziej wymagającego rywala, czyli mój lęk.
Pisanie książek też jest odważne?
Pisanie oznacza wystawianie się na ocenę bardzo wielu osób. A jeśli ktoś, jak ja, nieustannie w siebie wątpi, a jednocześnie pisze książki szczere i osobiste, to takie pokazywanie swojej pracy wielu tysiącom odbiorców wymaga sporej odwagi…
Powiedziałeś kiedyś o bohaterach swoich książek, że częściej rosną w słabość niż siłę. Co to znaczy?
Chodziło mi o to, że oni często mają jakieś obsesje, marzenia albo lęki, które z czasem coraz bardziej ich wypełniają. I tak też często myślę o sobie – na przykład nigdy nie czułem się swobodnie podczas spotkań autorskich, a uczestniczę średnio w 50 rocznie, często w innych krajach. Boję się też oceny innych, a jednocześnie moje książki przeczytało już prawie pół miliona osób i każda z nich mnie jakoś tam ocenia. To się jedno z drugim właściwie nie trzy[1]ma kupy, czasami mam poczucie, że najwięcej w życiu zyskałem na swoich słabościach. Może nie w życiu prywatnym, bo na co dzień oczywiście wolałbym być bardziej pewny siebie, bardziej siebie lubiący, ale w pisaniu zdecydowanie słabość jest moją siłą.
A kiedy lata temu rzucałeś pracę w banku, żeby zostać pisarzem na pełen etat, trudno było ci podjąć taką decyzję?
Wtedy w ogóle nie zakładałem, że będę na stałe pisarzem. Marzyłem tylko, żeby zaoszczędzić wystarczająco dużo pieniędzy, aby przez rok móc zajmować się wyłącznie pisaniem książki. Byłem ciekaw, jakie to jest życie, jaką książkę napiszę, mając do dyspozycji tyle czasu. I byłem też w stu procentach pewien, że po tym roku wrócę do pracy w jakimś banku. Wszystko potoczyło się inaczej, ale ja naprawdę się tego nie spodziewałem.
Jeśli mówimy o zaskoczeniach, to zaskoczyło mnie, że stworzyłeś w „Obiektach głębokiego nieba” figurę ojca, która jest rzadko obecna w kulturze popularnej: filmach, serialach, książkach. Bo twój powieściowy tata jest dobry, troskliwy, czuły. Chciałeś przełamać dominację złych ojców w popkulturze?
Nie miałem tego na celu. Po prostu mój tata był właśnie taki: pogodny, zwyczajny i dobry. Przyznam też, że chociaż nie mam w sobie raczej negatywnych emocji, to wobec przemocowych ojców czy mężów odczuwam czystą nienawiść. Jak słyszę o kimś takim, moim pierwszym marzeniem jest, żeby mnie z tym facetem zamknęli na 10 minut w pokoju bez kamer.
O, a ja czytam twoją nową powieść jako studium męskiej wrażliwości. Ojciec, niby typowy wiejski gospodarz, a przeżywa każde świniobicie. Syn, który nie potrafi funkcjonować w relacji opartej wyłącznie na seksie i beztrosko romansować…
Ci dwaj bohaterowie to mężczyźni, jakich osobiście lubię. Bo może to zabrzmi mocno, ale wychodzę z założenia, że w takich rozmowach, podobnie jak w literaturze, powinienem być szczery – uważam, że mężczyźni są w większości po prostu nieciekawi. Często mi się zdarza, że poznaję jakiegoś faceta i po pięciu minutach dokładnie wiem, jaki on jest, właściwie potrafię w głowie dokończyć każde zdanie, które on zaczyna wypowiadać. Mam wrażenie, że faceci są bez pamięci zakochani w sobie. I że nieustannie nadużywają słowa „ ja”. Gdybym był kosmitą i wylądował na Ziemi, byłbym mężczyznami zwyczajnie rozczarowany. Sam prywatnie najbardziej lubię facetów, o których mogę powiedzieć, że są w jakiś sposób zwyczajni, ale też przyzwoici. Nie krzywdzą, nie próbują się napinać, nie udają nie wiadomo kogo, mają swoje słabości i nie starają się ich za wszelką cenę ukrywać.
A czy każdy pisarz, pisząc o innym pisarzu, myśli trochę o sobie? Historia Janka jest rewersem twojej? On na długo porzuca marzenie o pisaniu i zakłada firmę remontową…
Chyba tak. Ja się wciąż obawiam, że to piękne życie, które dzisiaj wiodę, zaraz się skończy. Że moje książki przestaną być popularne, że nie będę mógł zajmować się w swoim domowym zaciszu opowiadaniem kolejnych historii i będę musiał poszukać normalnej pracy. Ale zawsze w takim momencie myślę właśnie o zajęciu fizycznym. Mam wykształcenie ekonomiczne, ale do banku raczej już bym nie chciał wracać, natomiast mógłbym pracować przy remontach, być właśnie pomocnikiem majstra. Tak się też składa, że od dwóch tygodni mam pszczoły. To było moje wielkie marzenie, największe chyba w ostatnich latach. I tak sobie myślę, że może zaryzykowałbym w tym kierunku? Stworzył jakąś ogromną pasiekę i sprzedawał miód…
Paweł, ojciec z „Obiektów…”, w pewnym momencie kupuje dobry aparat, żeby fotografować zwierzęta. To także twoja pasja. Co nowego u daniela, którego widujesz tak regularnie, że zacząłeś nazywać go Duchem?
Zaglądałaś na moje konto na Instagramie [śmiech]? Ducha widywałem czasami tak często, że wydawało mi się to niemożliwe. Na przykład jesienią przez dwa miesiące codziennie stał na polu za kuchennym oknem. Piękny, cały biały daniel z niesamowitym porożem. I widywałem go w bardzo różnych miejscach. Jakiś czas temu zniknął i zacząłem się już trochę martwić, ale pani pracująca w sklepie ogrodniczym, gdzie często bywam, powiedziała mi ostatnio, że spotkała go kilka kilometrów dalej, więc jestem spokojny, że Duch gdzieś tam sobie dalej jest.
Wyprowadzka z miasta była twoim marzeniem od dawna?
Lubiłem mieszkać w Warszawie, bo uwielbiam często chodzić do kina albo do kawiarni, ale od pewnego czasu doskwierało mi to, że nie mogę sobie rano wyjść przed dom, usiąść na pieńku i tak po prostu posiedzieć. Marzyliśmy też z żoną, żeby nasz pies mógł swobodnie w ciągu dnia biegać na zewnątrz. I chyba głównie właśnie ze względu na psa ostatecznie podjęliśmy taką decyzję. Nigdy wcześniej nie mieszkałem w domu, więc trochę się obawiałem, ale natychmiast okazało się, że jestem po prostu stworzony do czegoś takiego. Posadziłem do tej pory grubo ponad 200 drzew, bardzo wiele rzeczy robię w domu sam, lubię wszystkie te drobne naprawy, majsterkowanie. Mamy tu na wsi kota, psa, a od dwóch tygodni również wspomniane pszczoły, i codziennie obchodzę swoją działkę, przyglądając się każdej roślince, niczym jakiś ranczer z Oklahomy. Czasami przy płocie mijam sąsiada, który robi dokładnie to samo, i żartujemy, że sobie kiedyś kupimy kowbojskie kapelusze do tych naszych codziennych obchodów. Wiesz, ja się raczej po swojej przyszłości zbyt wiele nie spodziewałem, dlatego każdego dnia doceniam, że mam takie życie.
Dobra książka musi dobrze brzmieć?
Muszę przyznać, że mam trochę obsesję na tym punkcie. Kiedy piszę, pojawia się we mnie takie natręctwo, że na przykład wiem, ile dane słowo powinno mieć sylab. Kończę zdanie i czuję, że tu musi być hm-hm-hm. Albo hm-hm. I nie mogę się od tego uwolnić, kombinuję, żeby te sylaby mi się zgadzały. Tak samo mam w dialogach, czuję, co, gdzie i jak powinno brzmieć. Próbowałem kiedyś nawet to sobie jakoś wytłumaczyć – sprawdzałem, dlaczego właściwie wydaje mi się, że tu powinny być cztery sylaby, a tu dwie myślałem, że może to wynika z poprzedniego zdania albo coś podobnego. Ale nie ma na to żadnego wytłumaczenia, chodzi po prostu o rytm. Albo coś mi brzmi dobrze, albo źle, i nie ma to żadnego innego uzasadnienia poza tym, że tak akurat czuję.
Czytaj także: Książki do słuchania – wybieramy ciekawe audiobooki
Pytam o brzmienie, bo twoich książek świetnie się słucha jako audiobooków.
To, o czym przed chwilą wspomniałem, trochę mi przysparza kłopotów, bo myślę sobie: „Kurczę, siedzisz nad tymi zdania[1]mi, kombinujesz z tym rytmem i sylabami, a przecież nikt na to nawet nie zwróci uwagi”. Ale teraz pomyślałem, że może właśnie w audiobookach najbardziej to czuć? Że jeśli jest tak, jak mówisz, czyli że tych książek dobrze się słucha, to może wynika po części właśnie z tego, że tak dbam o to brzmienie? Po naszej rozmowie będę starał się wierzyć, że tak właśnie jest.
Audiobook, z perspektywy pisarza, jest formą wspierającą czytelnictwo? Widzisz w rozwijającej się kulturze słuchania pozytywne zjawisko?
Jest to dla mnie fascynujące zjawisko, bo ostatnio, przeglądając zestawienie sprzedaży wysłane przez wydawnictwo, zorientowałem się, że od pewnego czasu każda moja książka jest częściej słuchana niż czytana. I te proporcje z kwartału na kwartał zmieniają się właśnie na korzyść audiobooków. Rozmawiałem o tym z ludźmi z wydawnictwa i oni mi uświadomili, że niektóre gatunki literackie, takie jak na przykład książki true crime, potrafią sprzedawać się nawet w 90 procentach jako audiobook, a tylko 10 procent osób je czyta. Wydaje mi się, że jeśli ten trend się utrzyma, książka papierowa stanie się odpowiednikiem płyty winylowej. Stanie się niszowym produktem, ale wciąż będzie grupa zapaleńców, którzy będą je kupować. Na przykład ja.
Czytaj także: Jeśli spodobał ci się serial o braciach Menendez, koniecznie zobacz te produkcje. 5 najlepszych tytułów true crime
„Obiektów głębokiego nieba”, zanim ukazała się książka papierowa, można było posłuchać w Storytel. To już kolejny po „Dygocie” audiobook twojej książki, który czyta Filip Kosior. Wiem, że zabiegałeś o jego udział również w nagraniach nowej powieści.
Mam wielkie szczęście, bo mój wydawca z reguły pyta mnie, o kim marzę w kontekście danego audiobooka, a potem próbuje moje marzenia spełnić. Tym razem powiedziałem, że byłoby wspaniale, gdyby w głównych bohaterów wcielili się Magdalena Cielecka i Filip Kosior. Trochę nie wierzyłem, że to się uda, ale udało się i jestem naprawdę szczęśliwy, że postaci, które przecież sam wymyśliłem, nagle ożywają i dostają takie niesamowite głosy.
Jakub Małecki, autor powieści obyczajowych m.in. „Dygotu”, „Rdzy”, „Horyzontu”. Laureat Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida za „Święto ognia”. Jego najnowsze „Obiekty głębokiego nieba” ukazały się nakładem wyd. Sine Qua Non.