Śnieg, śnieg…

Śnieg, śnieg…

    Z sypialni, którą już dzielę z innym facetem, jak zwykle z rana dobiegają dźwięki lubieżne… mały przyssany do mamy. Nie mogliby tego robić trochę dyskretniej?   Parzę sobie kawę… kiedy tupot stópek, Antoś zbiega po schodach… jak zwykle wiele czułości… a potem objawienie – jest śnieg! Taniec radości. Zakładanie mu szlafroczka i skarpet – nagle mówi " – jestem męczony.." Proponuję mu jeszcze sen, ale szkoda mu snu na taki dzień.    W oknie mojej pracowni wielki świerk, milczy na biało.  Wczorajszy spektakl na Dworcu Głównym… dla niewielu widzów, 100 osób, nie więcej. Autor muzyki i scenariusza spektaklu Bogusław Schaeffer… Ludzie w tym wieku, ma 82 lata,  bywają starcami, albo ludźmi w poważnym wieku. Artysta jakby przycupnął na już suchej gałęzi swego wieku, osowiały jak sowa… ale w miarę spektaklu soki poczęły mu krążyć w pniu i w korzeniach… w oku błysk i przestał być starcem… Michał Urbaniak wkracza z mieczem skrzypiec.. nie do wiary jak utył… ostatni raz na żywo widziałem go w Nowym Yorku w '85 roku, grywał wtedy z zapałem w tenisa… spotykałem go u Głowackich….. jego ciągle zapłakana żona Urszula Dudziak… źle się działo między nimi, no i rozstali się…Taka otyłość jest zawsze znakiem jakichś poważnych psychicznych problemów. Teraz jest jak słoń, ale kiedy zaskakująco szczupłą dłonią ze smyczkiem dotyka strun zaczyna frunąć …a my z nim…  Nowoczesność muzyki i spektakli Schaeffera… jak znacznie musiał  w latach '50 i '60 wyprzedzić swój czas… Co jeszcze było na tym spektaklu… elementy tańca i baletu, monologi, dialogi, nawet po angielsku, kawałki arii operowych, piękne słowa i piękne przekleństwa, kpina z ludzkiej próżności. Zdejmowanie spodni, a nawet majtek, były jeszcze jedne pod spodem…może szkoda… A o co tak naprawdę chodziło? Nie wiem… krytycy tylko udają, że wiedzą, ja również bym intelektulanie poudawał, jakbym musiał, lecz nie muszę. No i autor może wie – ale czy jest tego pewien, szczególnie po latach..? Spektakl jednak robi wrażenie, jest jak chaos własnych myśli, wytryski fantazji, erupcje wyobraźni…   Okropnie brakuje seksu w tych moich notatkach… ale jak to zrobić, aby to było smaczne (w moim wieku, w każdym wieku),  i by żona nie wyrzuciła mnie z domu… Czy jest coś bardziej obrzydliwego oo lubieżnego 60-latka, skoro nawet lubieżny 20-latek jest nie do strawienia…?    Dwie ciekawe relacje na mój apel o myśli „posenne „ , tak napisała poniżej Beata -ja wolę „myśli poranne”, co jednak zakłada, że trafna jest dwuznaczność słów „ranny”… „ranić..” Cytuję:   „Myśli posenne każdego dnia czynią mnie innego rodzaju życiowym rozbitkiem. Czasami mam wrażenie, że budzi mnie sama Pomroczność. Duch ciężki, posępny przysiada mi na klatce piersiowej i nie pozwala nabrać głębszego oddechu. Czasami ma to związek ze snem lub snami zapakowanymi w sny (sny pudełkowe), czasami dzieje się tak samo z siebie. Bez powodu albo z niewyspania. I te poranki mroczne nie należą do moich ulubionych. Myśli mam wówczas niespokojne, zważone, skwaszone. Rzutują na cały dzień, budują mój nastrój i przesadzają często o moich powodzeniach lub ich braku. (….) I to niezwykłe przekonanie, że nasze codzienne życie nie jest jedynym, które nam się przydarzyło.”Beata
 Inny list” „  Mój poranny brzeg?: Wczoraj brzeg tęsknoty, linia ramion, które mam pod powiekami, gdy zasypiam i gdy budzę się. Myślę o nich z czułością, choć nie mogę ich dotknąć. Dojmująca samotność, z którą trzeba się zmierzyć właśnie o świcie – gdy nie zakłada się maski, nie trzyma fasonu, zanim dopadnie zgiełk dnia. I nagła myśl, gdzieś zasłyszana : "Dziś jest pierwszy dzień końca mojego życia".  Życie jednak nie kończy sie tak łatwo,. albo inaczej… kończy się bardzo latwo, ale nigdy wtedy, gdy się tego spodziewamy… Dzwoni N. ze szpitala… takie czasy, że dostajemy telefony z końca świata, ze środka nowotworów, zawałów serca i  uchyłka zapelnia jelita grubego…N. się zapaliło… realcjonuje mi szczgóły, była  6 razy w taolecie w ciągu kwadransa i z toalety dzwoni, po zaparciu wielkie rolzuźnienie… pocieszam ją , schudniesz, nie przejmuj się… Chcę odwiedzć ją w szpitalu, za Boga nie chce, płonie jej jelito, a nadal pielęgnuje kobiecość… to akurat dobrze… Mówi w puencie- "dziękuję Ci za telefon"…- Zaczynam się martwić – to przecież ona do mnie dzwonila.  U mamy w oborskim pałacu pod Warszawą, śnieg dodaje urody temu i tak pięknemu miejscu… Antoś ze mną… Pusto… stawy przeszklone cienkim lodem … ozdobne drzewa zdają się być rzeźbami… i znowu stają mi przed oczyma duchy przyszłosci… na oborskim tarasie mój ojciec… bracia Brandysowie, Słonimski… tu chyba widziałem po raz pierwszy na żywo Elżbietę Czyżewską i Halinę Mikołajską… wczoraj, czyli sto lat temu… Teraz sanki… dwa psy miejscowe bardzo znerwicowane… Antoś, jak wszystkie dzieci, uwielbia karmić zwierzęta… poczucie władzy? Jestem już obywatelem tego świata i potrafię go nakarmić.  Moja mama świetnie wygląda.. używa kijków do marszu… jakby szykowała się do maratonu….W drodze powrotnej dzwonię do Kuby W… Nigdy nie byłem w jego galerii… Żona, ktorej nie znam… piękne rzeczy robią, srebrne naszyjniki bransolety… sprzedają je w wielu krajach jego zdjęcia z motolotnii, też dzieła sztuki… I wystawa malarstwa żony Fangora, kilka obrazów już kupionych… Pamiętam przed laty jak podziwiałem w Szwecji wystawy na wsi, że  ludzie tam przejeżdżają z miast samochodami.  I  w Polsce już się robi podobnie. To dobry znak. Potem już w ich pięknym domu… o życiu, o wspólnych znajomych, kilku oszalało. Niektórzy nawet stali się "pisowcami…" I te dramaty z własnymi dziećmi –  dajemy im zbyt wiele i potem. Bez względu na ile im się da, są zawsze niezadowolone.  Kuba, pięć lat ode mnie młodszy kolega z podwórka, trudno mi nie traktować go nadal nieco protekcyjnie… Piękny dom i mili ludzie,  mili duchowo… Pies i kot, które uwiodły Antosia ,więc nie chce wychodzić…     Wieczorem nasza przyjaciółka z Malty. Mokre drewno, którego nie mogę zapalić, przegrana walka o ogień…Pocieszam się świeczką. Ona zazdrości nam zimy. I że Polska taka Europa przy prowincjonalnej Malcie… Jest stomatologiem, tak mi jej brakowało dwa tygodnie temu, mówi:  wyrwałabym bym Ci tę ósemkę, uwielbiam ósemki,  z rozkoszą na scenie Twego jubileuszu…” I pokazuje jak ekspresyjnie by to zrobiła… aż mi przeszedł słodki dreszcz po plecach…   Znałem Johna Steinbecka jako autora "Myszy i ludzi", a tu w stercie starych książek marnie wydanych, znajduję jego wojenne reportaże. Świetne. Chociaż pisał  je pod wojenną cenzurą i pod presją "szlachetnej konieczności". Czyli pisał półprawdami, sam siebie też cenzurując dla dobra wspólnej sprawy, którą nazywa ironicznie "Wysiłkiem wojennym" . Opis żołnierzy stłoczonych na barce desantowej przed atakiem…" Patrzą na siebie: "Kto będzie żyl jutro wieczorem? Ja na pewno. Nikt sam nie ginie na wojnie. Nie byłoby wojen, gdyby się ginęło. "

PODYSKUTUJ: