czwartek

Budzę się i macam własną duszę. Wyszedłem z dziury. Na tenisa, od niedawna mam dwa balony niemal przy domu. Łukasz przyjeżdża, konserwatysta, był niechętny nowemu miejscu, chociaż ma tu bliżej niż na Warszawiankę. Nie graliśmy już dwa lata, jego kontuzje, moja zmora. Obaj sztywni, ale było trochę dobrych wymian piłek. Jeszcze kilka godzin powinniśmy pograć, by wejść w uderzenie. A poza tenisem wstydzę się, że mój wywiad z Łukaszem (jest wybitnym malarzem) dwa lata w szufladzie Zwierciadła.

Zaraz na „Warsztaty literackie” na Polną. Wychodzenie z domu o tej godzinie, jak zanurzanie się w paszczy nocy.

Idąc na Polną, na swoje warsztaty, idę ulicą Oleandry, niewielka ładna uliczka, gdzie niskie domy z lat 30 ubiegłego wieku. Ależ tu się namnożyło knajpek, kawiarni, barków. Na tym rogu mieszkała Krysia S. Odwiedziłem ją z małym Danielem, miała dwie córeczki, ile to było lat temu, niedawno, czyli niemal czterdzieści. Teraz Krysia mieszka w Szwajcarii z Grzegorzem Rosińskim, byliśmy u nich w sierpniu przez tydzień.

Zajęcia w szkole, o tej godzinie szkoła pusta, czysta i wybłyszczona. Czułem się dobrze. Było sześć osób, jak zwykle, jak zawsze, przewaga kobiet.

PODYSKUTUJ: