niedziela

Wczoraj wieczorem u Elżbiety Ficowskiej, coś w rodzaju salonu litrrackiego. Ludzie z różnych  środowisk, ale na ogół inteligenckich, ktoś czyta swoje wiersze, ale krótko, potem ja, garść nowych wierszy, fragmenty prozy, którą już oddałem wydawcy. Potem dyskusja, dobre jedzenie, wino, już prywatne rozmowy, osiemnatoletnia dziewczyna o czarnych płonących oczach, nie wiedziałem jeszcze takich oczu, chce zdawać na ASP. Inteligenta, ale oczywiście nie zna nazwisk ludzi ważnych w sztuce, to już inne pokolenie, inna planeta, chociaż wrażliwość, uczucia mają takie same jak my.

Do domu odwoził mnie znany lekarz i naukowiec, ginekolog onkolog, był do niedawna szefem kliniki na Wawelskiej. Niezwykle elegancki w ubraniu i zachowaniu. Poruszony, ze mnie poznał. Opowiada, że przed laty  miał jakieś spotkanie z dużą grupą pań, i zapowiedział, ze przybędzie poeta Tomasz Jastrun i będzie czytać wiersze. W rzeczywistości przyszedł jego kolega, które czytał okropne wiersze,  zasugerowanym paniom się podobały. Byłbym nawet zadowolony, gdyby wiersze były dobre.

Sam w domu, więc idę na obiad, przy okazji spacer do indyjskiej restauracji. Myślę jak już usiądę zadzwonię do Krzysia, mieszka obok. Dużo ludzi, co mnie cieszy, bo cały czas się boję, że ta świetna knajpa splajtuje. Siadam, sięgam po telefon, gdy ktoś mówi, cześć Tomek. Krzysztof z partnerką, siedzą przy sąsiednim stoliku. Siadamy oczywiście razem.  Pyszne jedzenie, dobra rozmowa. Potem przysiada się syn Krzysztofa, 17 latek z włosami do ramion. Mówię, że piszę książkę, gdzie bohaterem jest 16 latek, chętnie się godzi rzucić na to okiem,i ocenić na ile „łapię” ich świat. Trochę się boję, ale prześlę mu.

 

 

 

 

PODYSKUTUJ: