wtorek

upał, Burgdorf, spacer po starym mieście , zamek i kościół na wzgórzu, stare kamieniczki, Antoś rozpacza, bo pani nałożyła mu w rożek kulki lodów nie w tej kolejności w jakiej chciał. Mówię mu, że musi być artystą, inaczej nikt z nim nie wytrzyma.

W basenie zimna woda, bo nie działa ogrzewanie ze słonecznych paneli. Dzieci jednak szaleją. Dokonują gwałtu na swoim ciele i wchodzę, pływam, odżyłem. W domu powinienem brać rano zimny prysznic.

Wysyłam felieton do Przeglądu. Jutro ruszamy w stronę Warszawy. Rozkosznie tu, ale już czas. Zgnuśniałem, za dobre jedzenie, za wiele alkoholu i serdeczności. Na kolację raclette, dzieci zachwycone, bo to cały obrzęd, topienie sera na małych szufelkach.

Po północy w pracowni Grzesia, setki rekwizytów, mieczy, łuków, karabinów z różnych epok, flamastrów, pasteli, farb wszelkiego rodzaju, Grzegorz nas rysuje, Ewę i mnie. Pracownia w podziemiach (ma jeszcze drugą na parterze), obok schron z potężnymi betonowymi drzwiami , jak to jest wymagane w Szwajcarii, w schronie, co tu też powszechne, pną się na półkach wina. Grześ był nieco pijany, nie jesteśmy więc do siebie za bardzo podobni , ale to dobre obrazy, więc wielka radość.

PODYSKUTUJ: