1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zwierciadło

Najedz się i schudnij

Ciasteczko? Dziękuję, jestem na diecie. Jeszcze kawałeczek? Nie mogę, muszę zgubić kilka kilo. Odchudzanie to temat numer jeden towarzyskich spotkań. Gadamy o tym w pracy, w domu, ze znajomymi. Jemy, bo lubimy, bo tyle dobrych rzeczy, że aż trudno się opanować, a potem czujemy się za grubi. Czy ogarnęła nas obsesja odchudzania? – rozmowa z Katarzyną Miller i Wojciechem Eichelbergerem.

 

Nie uderza was to, że w kulturze, która promuje konsumpcję, ludzie obsesyjnie się odchudzają? K.M.: To tylko pozorny paradoks. To nie jest tak, że kultura mówi „jedz”, a my się odchudzamy w kontrze. Kultura mówi jednocześnie „jedz” i „nie jedz”. Bądź w napięciu, w rozkroku. Konsumuj za dużo, a potem miej poczucie winy. Nie wolno ci być spokojnym, zaspokojonym człowiekiem. Masz nie słuchać siebie i swoich prawdziwych chęci, bo wtedy pewnie doszedłbyś do wniosku, że trzech czwartych rzeczy, które ci wciskają, nie potrzebujesz. Masz słuchać wszystkich z wyjątkiem siebie samego, bo oni wiedzą lepiej, jaki masz być i czego chcesz.

Iście orwellowska wizja... W.E.: Kiedy uwaga człowieka jest odwrócona od jego wnętrza i skupiona na tym, co zewnętrzne, człowiek staje się zewnątrzsterowny. Wtedy łatwiej nim rządzić i wmówić mu niemal wszystko. Popkonsumpcja skutecznie próbuje nas rozhuśtać. Najpierw przekarmia, a kiedy już jesteśmy przekarmieni, każe nam się odchudzać, ustanawiając nieosiągalne standardy urody i oferując gamę wynalazków, które mają umożliwić ich osiągnięcie. Wpadamy w pułapkę uzależnienia od konsumowania i odchudzania się. Można powiedzieć, że żyjemy w kulturze bulimicznej: jedz jak najwięcej, ale wyglądaj tak, jakbyś nie jadł. Konsumuj i zwracaj.

K.M.: W pewnym piśmie kobiecym lansowałam wizję bycia szczęśliwą grubaską. Dostawałam mnóstwo listów od cierpiących kobiet. Wśród nich było wiele wymiotujących młodych dziewczyn. Zachowywały się zgodnie z tym trendem. A ich rodziny jakby nic nie zauważały...

Jak tu nie ulec? A te knajpy, programy telewizyjne, sklepy, reklamy? K.M.: Tusza stała się swoistym elementem kontroli, społecznego nacisku. Wyglądu nie da się ukryć. Od razu widać, czy się umiesz zmieścić w wymaganych normach. Z tym wiąże się określenie, które mnie za każdym razem rozbawia do łez: zbędne kilogramy. Ciekawe, które są zbędne. Można obciąć rączki, ociosać trochę brzucha? To brzmi tak, jakby na człowieku rosło coś, co nie jest nim. Jakieś obce, zbędne ciało. Weszło na niego. Skądś. Bez jego woli.

I jest wrogiem numer jeden przeznaczonym do natychmiastowej likwidacji. K.M.: W tak zwanym normalnym społeczeństwie są i grubi, i chudzi, i cała gama kształtów pomiędzy. Nasza kultura próbuje nas ujednolicić na modłę totalitarną. Zrównać gusta, dyktować i zaspokajać potrzeby. Zawsze były mody dotyczące wyglądu – bardzo zresztą różne – i niewolnicy tych mód. Kanony piękna dotyczyły jednak głównie bogaczy, wśród niższych warstw społecznych, czyli większości, nie obowiązywały restrykcyjnie. Dziś moda dotyczy wszystkich. Za sprawą mass mediów, powszechnej dostępności. Każdemu „odstającemu” grożą sankcje społeczne. Grubej osobie trudniej znaleźć pracę, gruby automatycznie znaczy gorszy, chory, mniej sprawny...

We wszystkich kulturach otyłość coś znaczyła. Była oznaką bogactwa albo władzy, albo urody. Moja babcia uważała grubość za oznakę dobrobytu, zawsze powtarzała: „Ale ty jesteś chuda”. I nie był to komplement. W.E.: Gdzieś nam się jeszcze plącze po głowach taki przekaz, że bycie chudym to wstyd, a bycie grubym to oznaka statusu. W czasach biedy grubym mógł być tylko bogaty, biedni musieli jeść na zapas.

K.M.: Niektórym to jedzenie na zapas zostało. Gdy ktoś zaznał biedy i głodu, skutki będzie odczuwał do końca. Więc będzie zakarmiał swoje dzieci, aż one też zaczną się najadać na zapas. To takie nuworyszowskie wielkie żarcie. Gdy wychodzimy z ubóstwa, kupujemy nie tylko dużo rzeczy, ale i dużo jedzenia. Lodówki pękają w szwach. To syndrom wielkanocnego śniadania. Bez przerwy jest na stole tyle jedzenia, ile w święta. Dopiero kolejne pokolenie może się odbić od tego wzoru. Dziś widać też inny problem, zwłaszcza na Zachodzie. Wyższe klasy swoją chudością udowadniają, że nie boją się głodu. Jedzą rzeczy wyrafinowane. To już nie jest zwykłe jedzenie. To sztuka dla sztuki. Danie na talerzu wygląda jak obraz albo rzeźba. Do tego aspirujemy.

Snobujemy się też na zdrowie, zdrowy tryb życia. To wyklucza tuszę. W.E.: To kolejna rzecz, która dzieli ludzką społeczność. Szczupły wygląd, do którego aspirujemy, świadczy o tym, że stać nas na lepsze jedzenie. Chcemy więc być szczupli, żeby wyglądało, że jesteśmy bogaci, mądrzy, że potrafimy dbać o siebie. Otyłość staje się świadectwem braku świadomości i zaniedbania. Ale i tu czyha konsumpcyjna pułapka. Droga zdrowa żywność, fitness, spa, masaże itd.

Dajemy się wkręcić? W.E.: Jedzenie ma, oprócz podstawowej, wiele funkcji. Może pozornie zaspokajać niektóre potrzeby psychiczne. Wielu ludzi jedzeniem się uspokaja. Żyją w stresie, często nie jedzą w ciągu dnia, są w stanie walki, a to wymaga od organizmu mobilizacji, która wycisza łaknienie. Za to wieczorem się objadają. Pojawia się senność. Są ludzie, którzy nie umieją inaczej się rozluźnić. Objadaniem się wymuszają na swoim organizmie przełączenie się z trybu walki na tryb trawienno-regeneracyjny. Jednak pójście spać z pełnym żołądkiem powoduje tycie. To dodatkowy stres, bo mimo że mało jedzą, nie są w stanie sprostać standardom...

Jedzenie to karmienie, czyli substytut uczuć. Wiele mam i babć wyraża w ten sposób swoją miłość... K.M.: Czasem to jedyna forma wyrażenia tej miłości. Co nam zostało z rodzinnych świąt? Jedzenie. Nic dziwnego, że ludzie bywają przekarmieni. W naszej kulturze wiele kobiet nie karmi swoichdzieci piersią. Dzieci, które nie ssały piersi matki albo ssały za krótko, albo miały to reglamentowane, będą nienakarmione emocjonalnie.

W.E.: Gdy nie jesteśmy dokarmieni emocjonalnie, potrzebujemy miłości, uwagi, poczucia bezpieczeństwa, dotyku, bliskości. Próbujemy się więc nakarmić w inny sposób. Jemy i tyjemy.

 
Ale jest też druga strona medalu: znam patyczakowate 12-letnie dziewczynki, które stają przed lustrem i mówią: „Ale jestem gruba”. W.E.: Nigdy nie są z siebie zadowolone, bo pewnie nie były kochane bezwarunkowo. Dążą więc do lansowanego ideału w nadziei, że w ten sposób zasłużą w końcu na miłość. Ta motywacja jest tak silna, że pojawiają się zaburzenia percepcji w ocenie wyglądu swego ciała. Tak jak one nigdy nie były dla opiekunów dość dobre, tak teraz ich ciało nie jest dla nich wystarczająco chude. Dziewczyna patrzy na szkielet w lustrze, a widzi tłuszcz. Nie wolno bagatelizować takich zachowań. Trzeba się skontaktować ze specjalistą.

K.M.: Odchudzanie to też pewna poza. Na spotkaniach towarzyskich, konferencjach kobiety mówią o dietach. Jakby żyły w jakimś psychotycznym zamknięciu i tylko na chwilę wychodziły z niego do pracy, gdzie trzeba mówić o czymś innym, merytorycznym. Ale potem można wrócić do siebie, czyli do swego lęku, niepewności, potrzeby bycia idealnym. Nie wiadomo, po co mają takie być. Nikt nie pyta.

W.E.: Masz być idealna i koniec. Niezgoda na siebie łączy się z perfekcjonizmem i potrzebą kontroli. Sami dla siebie stajemy się jak zwierzę w klatce, które marzy tylko, by się wyrwać. I od czasu do czasu się wyrywa. Jemy i tyjemy. A potem się odchudzamy. Tu często włącza się mechanizm podobny do tego, który działa w alkoholizmie. Po utracie kontroli, „upodleniu się” następuje okres skrajnej czystości i samodyscypliny. Dieta.

Czy wieczne bycie na diecie nie może być przejawem autoagresji? Autodestrukcyjnym działaniem związanym z brakiem miłości do siebie? K.M.: O tak. Nie jestem idealna, więc się ukarzę... Z tego się bierze myślenie: „Ja nie jem, to ty też nie jedz”. Dlaczego masz mieć przyjemność, pełnię, której ja nie mam? Takie osoby mówią innym: „Nie powinnaś, to tuczące, niezdrowe. Pilnują, by inni też nie jedli albo się źle z tym czuli. W interesie takiej osoby jest, by wszyscy byli na diecie, by być we wspólnocie.

W.E.: Cały problem w tym, że dzisiejszy ideał sylwetki jest praktycznie nieosiągalny, bo został sztucznie stworzony przez komputery albo skalpel chirurga.

K.M.: Ten ideał ociosuje kobietom biodra, piersi, kształty, każe depilować wszędzie włosy, eliminuje zapachy...

W.E.: To pedofilski ideał niedojrzałej kobiecości stworzony przez niedojrzałych mężczyzn bojących się dojrzałych kobiet.

A ty jak się w tym odnajdujesz, Kasiu? Spotykasz się chyba z tym tematem? W kwestii tuszy jesteś przecież w awangardzie... K.M.: Z niczym się nie spotykam, bo nikt się nie odważy spytać. Mam poczucie, że gdybym była nieszczęśliwym grubasem, jakich niestety wielu, wszyscy by na mnie wleźli. Mieliby kogoś, na kim mogą pojeździć i się lepiej poczuć. A ja wysyłam sygnał, że nie ze mną te sztuczki. Dotarło do mnie kiedyś, że świat rządzi nami tak długo, jak długo mu na to pozwalamy. I że to ja odpowiadam za siebie. Za to, co sobie robię dobrego i złego. Ja też ponoszę tego konsekwencje. Często słyszę od ludzi: „Jak to dobrze, że chociaż pani o tym mówi”. Bo nie wstydzę się powiedzieć, że jestem gruba. Ktoś mówi „puszysta”. Zaraz, zaraz, jaka puszysta? Proszę mi nie zabierać mojej autonomii. Na wygląd trzeba zapracować. Oczywiście nie zakładałam sobie, że będę gruba. Ale tak się akurat stało.

To dlaczego się nie odchudzisz? K.M.: Bo bardzo lubię jeść i lubię siebie. Także grubą.

Jesteś terapeutką, powinnaś dawać przykład. K.M.: I daję. Nikogo nie namawiam na bycie grubym. „Moja marynarka z wężowej skóry jest wyrazem mojej indywidualności i wiary w wolność jednostki”, jak powiedział bohater filmu „Dzikość serca” Lyncha. Ja tylko mówię, że można być szczęśliwym, będąc grubym, chudym, krzywym, prostym, z odstającymi uszami, rozwodnikiem, biednym, bogatym... Można być szczęśliwym, bo to zależy od nas, a nie od jakichkolwiek parametrów, które są zewnętrznie ustalane. Ja słucham siebie. Teraz czuję, że trochę trzeba schudnąć, bo mi się mniej chce tańczyć. Póki mi się chce tańczyć, wszystko w porządku.

W.E.: Fajne kryterium. Ja zwykle tyję nieco w zimie, a chudnę w lecie. Wyraźnie czuję, kiedy przekraczam swój limit. Jestem ospały, nie chce mi się ani biegać, ani tańczyć.

K.M.: Cywilizacja nas oddala od tej normalności, kontaktu ze sobą. Są ludzie, którzy nigdy nie czuli się głodni... Ja mam problem, że nie zostawię jedzenia na talerzu, gdy mi smakuje, choć czuję się pełna. Byłam tak energicznym dzieckiem, że rodzice nie mogli tego znieść. Zmuszali mnie do jedzenia, chyba też po to, żeby mnie trochę osadzić w miejscu. Kiedy nie jem, aktywizuje się we mnie taka energia, że potrafię tańczyć całą noc. Ale wtedy jestem sama na tym parkiecie... A gdy się najem, jestem uziemiona. Mój apetyt na życie jest tak duży, że lepiej go przydusić, przytłumić. Jestem wtedy grzeczniejszą dziewczynką...

W.E.: Miałem klientów, którzy chronili się otyłością przed eksplozją swojego temperamentu, popędowości, seksualności. Otorbiali się, odgradzali od siebie samych i od innych. Albo ukrywali swoją atrakcyjność seksualną, żeby mieć święty spokój, by uniknąć pokus. Lolitkowatość jest przejawem infantylizacji wzorca kobiecości. Ale otyłość podobnie. Zatrzymujemy się na etapie tłuściutkiego, miłego bobaska, któremu się genitalia jeszcze nie wykształciły...

K.M.: Można się zastanowić, z jakiej kultury zamieniliśmy się w jaką. Kiedyś kobiety były karmiąco-wchłaniające, mocne, mięsiste, dające odpoczynek, ukojenie, w ich ramiona można się było zapaść.

Pokazują to choćby kobiece figurki neolityczne. K.M.: To, co się teraz stało, jest kastracją kobiety, pozbawieniem jej mocy. Bezwłose, plastikowe dziewczyneczki, kościste i sztywne, do patrzenia bardziej niż do dotykania.

W.E.: Kastrujemy również mężczyzn. Moda lansuje androginicznych, wydepilowanych chłopców albo umięśnione roboty w garniturach...

K.M.: Robimy wszystko, by nie być tacy, jak nas natura prowadzi. By się nie starzeć, nie wyglądać na dorosłych, którzy przeszli już przez wiele różnych etapów życia. Dlaczego tak jest? Bo chcemy być towarem. Ponieważ mamy świat, który jest rynkiem.

W.E.: To przejaw zewnętrznego, przedmiotowego traktowania siebie. Ważny jest wizerunek, to, jak wyglądam, a nie to, jak się czuję i kim jestem, czy mam poczucie wartości, godności, sensu. Można się kreować na siłowni na wojownika, lecz nie mieć ani odrobiny charakteru – to częsty przypadek. Można mieć ciało pięknej kobiety, a być przerażoną dziewczynką. To znak czasu – tak bardzo poddajemy się pokusie zewnętrznej kreacji, że autokreacja staje się najważniejsza.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze