1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie

Objawy psychosomatyczne: ważne są codzienne wybory

Dobrze znaleźć w ciągu dnia moment, kiedy sobie odpuszczamy. Idealnie byłoby wprowadzić mózg w stan theta, kiedy on rzeczywiście odpoczywa. Nie jest bodźcowany, nie śpi, nie odbiera i nie przetwarza informacji. Czasem pomaga w tym medytacja. Czasem masaż.(Fot. iStock)
Dobrze znaleźć w ciągu dnia moment, kiedy sobie odpuszczamy. Idealnie byłoby wprowadzić mózg w stan theta, kiedy on rzeczywiście odpoczywa. Nie jest bodźcowany, nie śpi, nie odbiera i nie przetwarza informacji. Czasem pomaga w tym medytacja. Czasem masaż.(Fot. iStock)
Ciało przestaje sobie radzić, kiedy nie radzi sobie mózg. Jesteśmy przebodźcowani, non stop podenerwowani, żyjemy w biegu, w ciągłym napięciu. Nie umiemy odpoczywać. Zanim zrobi się naprawdę źle, zatrzymajmy się. Bo często sami możemy sobie pomóc. Jak? Rozmowa z Weroniką Ławniczak, dietetyczką, fitoterapeutką, założycielką Holispace – Instytutu Zdrowia i Urody.

Taka sytuacja jest coraz częstsza. Źle się czujemy. Nie wiadomo, o co chodzi. Biegamy po lekarzach, mamy całe sterty badań i nic z tych badań nie wynika. Teoretycznie wszystko jest w porządku. Ale właśnie nie jest. Okazuje się w końcu, że ciało nawala, bo cierpi dusza. Skąd się biorą choroby psychosomatyczne?
Z naszej nieumiejętności odpoczynku. Relaksu, takiego prawdziwego. Z konieczności – i braku umiejętności – radzenia sobie na co dzień z nadmierną liczbą bodźców. Obserwuję to od lat – u ludzi, którzy przychodzą do nas, do Holispace. Widziałam to także w samej sobie, kiedy przez 20 lat pracowałam w korporacji. Mamy w pracy dużo zadań, z czasem, mam wrażenie, robi się ich coraz więcej, po pracy czekają na nas kolejne. Jeśli nie umiemy odpoczywać, relaksować się, to po jakimś czasie następuje wypalenie zawodowe. Ludzie coraz częściej zdają sobie z tego sprawę, szukają sposobu na to, żeby odpocząć, nazywają to w różny sposób, czują, że potrzebne jest im coś, co pozwoli zredukować napięcie. Bo to napięcie zaczyna się manifestować w ciele, pojawiają się niepokojące sygnały, takie jak np. migreny, zaburzenia snu, zaburzenia hormonalne, rozregulowuje się zegar biologiczny, czujemy bóle – kręgosłup, barki, cieśnia nadgarstka… Mówimy: to stres. Dla mnie stres to jest suma myśli, które towarzyszą nam każdego dnia. I to, jak się z tymi myślami czujemy. To słowo używane jest często, myślę, że za często. Bo każdy ma określoną swoją strefę komfortu i jeśli chce się poruszać tylko w tej strefie, a ma marzenia, których realizacja wymaga dodatkowych działań i poszerzenia tej strefy (poszerzenia, bo dla mnie nie ma czegoś takiego jak wyjście ze strefy komfortu), to zaczyna się pojawiać myśl, czyli stres. Czy dam radę?

Ale czy my potrafimy czytać te sygnały? Wydaje mi się, że nie każdy ma taką świadomość swojego ciała, kontakt z ciałem, żeby umiał to trafnie interpretować.
Nikt nas tego nie uczy. Boli brzuch, idę do gastrologa. Nie zastanawiam się, czego sygnałem może być ten ból czy dyskomfort. To duża umiejętność. Ale warto się tego uczyć. Zawsze podkreślam, żeby słuchać sygnałów płynących z ciała, bo ono jest przekaźnikiem tego, co dzieje się w naszej głowie. Ból jest jednym z symptomów, ale wcale nie musi się pojawić. Może być dyskomfort, niektórzy mówią, że pieką ich ręce, nie wiadomo dlaczego. Tych symptomów może być mnóstwo, nie da się wszystkich wyliczyć. Gdybyśmy umieli je czytać, to byłby fajny punkt wyjścia, żebyśmy – na tym pierwszym poziomie, kiedy jeszcze możemy – sobie pomogli. Najważniejsze są nasze wybory, których dokonujemy każdego dnia. Codzienne drobne decyzje. Czy pójdziemy na spacer pomimo pogody (ona często jest naszą dyżurną wymówką), czy jednak wybierzemy kanapę albo fotel. Mówimy: muszę odpocząć, bo padam po całym dniu. I padamy na kanapę. To „muszę odpocząć” jest wbudowane w nasz system nagrody: kanapa, ciasteczko, serial. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że w ten sposób nie wyciszamy się, tylko dostarczamy naszemu mózgowi kolejnych bodźców.

Odpoczynek kojarzy się z bezczynnością. Kanapa to gwarantuje.
Tylko wtedy też się bodźcujemy. Książka, film czy serial.

Albo komputer, telefon – jesteśmy dziś otoczeni ekranami. Spacer kojarzy nam się z wysiłkiem i obowiązkiem. To nasze kolejne „muszę”.
Tak, powinnam, muszę. Ja na sesjach uczę zamiany słów. Czy na pewno „muszę”, czy jednak „mogę”? To pierwsza rzecz, nad którą pracujemy. Przysłuchuję się wypowiedziom, językowi – bo w nim słychać zakorzenione przekonania, widać, czym karmimy mózg. W naszej podświadomości zapisuje się moc słów. A słowa „muszę” i „powinnam” my, kobiety, świetnie znamy. Jesteśmy wychowywane na powinnościach, jest ich masa, a my nie potrafimy odpuszczać.

Niektórzy doprowadzają się do stanu, w którym nie mają siły wstać z łóżka i nie wiedzą, że to już depresja. Że właściwie powinni iść po pomoc do psychiatry czy psychoterapeuty – a to u nas ciągle tabu. Oznaka słabości. Rozwija się mocno coaching – oby tylko zajmowały się tym osoby, które wiedzą, co robią, które same rzeczywiście uwolniły się od trudnego bagażu. Bo tylko ktoś taki może pomóc. A zaszkodzić jest łatwo. Psychika to delikatna materia.

Czy nie jest tak, że dziś mamy dodatkowo zaburzony odbiór sygnałów z organizmu choćby przez jedzenie? Nie zdając sobie często z tego sprawy, dostarczamy sobie tego, co nam nie służy. Cukier, chemia, złe tłuszcze. To pewnie też fałszuje przekaz?
Tak, jeszcze metale ciężkie. I sposób, w jaki oddychamy. Wydaje nam się oddech i sen to czynności fizjologiczne, naturalne, samo się załatwi, nie trzeba nad tym pracować. Przyjmujemy niezdrowe pokarmy, nie jesteśmy w tej dziedzinie edukowani. Niby wiemy, że tłuszcze trans nam nie służą, ale nie wiemy, gdzie one są, jak to sprawdzać. I w sumie ludzie nie powinni być zmuszani, by robić specjalizację z dietetyki. Albo półki w sklepach ze „zdrową żywnością”. To znaczy, że cała reszta jest niezdrowa? Powinniśmy, robiąc zakupy, być bezpieczni. A niezdrowe pokarmy mogą nas stymulować i zaburzać sygnały płynące z ciała. W dodatku o różnych rzeczach się teraz mówi i pisze. Np. o dysbiozie – zaburzeniu flory mikrobiologicznej jelit. Ale kto ma naprawdę na ten temat wiedzę? Kupujemy sobie w aptece „jakiś szczep bakterii”. Bzdura. To właśnie nie może być „jakiś szczep”. Trzeba zrobić konkretne badania, sprawdzić, co się dzieje w jelitach. Tylko wtedy ma to sens. Rozmawiam z klientkami – co druga ma zaburzoną florę bakteryjną, brakuje serotoniny, nie wytwarzają się substancje odpowiedzialne za poczucie radości, szczęścia. Albo zdrowe tłuszcze – już się nauczyliśmy, że dobra jest oliwa z oliwek. A co dalej? Kto słyszał np. o naszym rodzimym oleju z ogórecznika?

Więc co robić, zanim doprowadzimy się do stanu wyczerpania?
Na pewno ustabilizować hormony. Wprowadzić mądrą dietę – rozumianą nie jako ograniczenia mające na celu utratę kilogramów, a sposób jedzenia, który zostanie z nami na dobre. Dalej: ruch. Sen. Doprowadzenie do porządku zegara biologicznego. To coś, co medycyna chińska stosuje od tysięcy lat. A za potwierdzenie, jak to działa w organizmie człowieka, został nawet przyznany Nobel. Warto się nad tym pochylić.

Ale to nie takie łatwe. Praca do późna, mało czasu na życie. Chwilę dla siebie mamy często dopiero późnym wieczorem, kiedy tak naprawdę trzeba by iść spać. Myślimy: może choć jeden odcinek serialu, muszę mieć jakąś przyjemność – i zarywamy noce. Jak to zmienić?
Mnóstwo badań pokazuje, że o dobrostan trzeba dbać cały dzień, nie jedynie wieczorem. Dobrostanem jest spokojny sen, dobrostanem może być moment, kiedy szykujemy się do pracy i robimy to w uważności i spokoju. Można wykorzystać dla siebie nawet czas, kiedy jedziemy do pracy w korkach – i zamiast się złościć, włączamy muzykę.

Coraz więcej firm wdraża też program wellbeingu. Coraz więcej szefów zdaje sobie sprawę z tego, jak ważny jest relaks, redukcja napięcia, dobre samopoczucie pracowników. Jeśli w naszej firmie czegoś takiego nie ma, może warto pogadać z menedżerem? To się zaczyna zmieniać, poprawiać, będziemy iść małymi krokami, ale w dobrym kierunku, jestem tego pewna.

Firmy, które wprowadzają zasady wellbeingu, to chyba jednak ciągle górne pięć procent. Zwykli ludzie nie mogą liczyć na takie udogodnienia.
Ale na pewno każdy z nas może pilnować, by robić sobie przerwy, popatrzeć na zieleń, wyjść na lunch, nie łykać kanapki przy biurku, z oczami utkwionymi w ekranie komputera. Ważne są nawet rzeczy drobne. Lunch zjedzony w spokoju, w miłym miejscu, na pewno do nich należy.

Czasem postanawiamy działać. Wiemy, jak ważny jest ruch, zapisujemy się więc na siłownię i zarzynamy się ćwiczeniami. Cztery dni w tygodniu po kilka godzin. Wyznaczamy sobie sportowe cele, które realizujemy. Wkładamy w ten sposób aktywność fizyczną w szufladkę z napisem „obowiązek” zamiast „przyjemność”. Ale pewnie i tak lepiej ćwiczyć w ten sposób niż nie ćwiczyć w ogóle?
To oczywiście kwestia indywidualna. Ale na pewno warto dopasować aktywność fizyczną nie tylko do swoich upodobań, ale i do dnia. I do wykonywanych zadań. Jeśli w pracy było ciężko, dużo trudnych spotkań, problemów – nie idź do siłowni. Idź na masaż. Połóż się na kanapie z podniesionymi nogami. Zrób sobie relaksacyjną kąpiel pełną soli albo olejków aromaterapeutycznych. Jeśli masz pracę monotonną, wykonujesz co dzień te same czynności – poćwicz na siłowni. Albo pobiegaj. Ale to, co zalecam każdemu, bez względu na charakter pracy, to spacer. Dotlenienie organizmu. Jeśli pracujesz w rozgardiaszu, to cisza. Park, las. Jeśli pracujesz w ciszy, spotkaj się z kimś na tym spacerze, pogadaj, rozładuj nadmiar energii, która w ciągu dnia gromadzi się w ciele. Każdy ma inna strukturę.

Ludzie czasem przychodzą do nas i mówią: chcę na masaż. Pytam: a co pan dziś robił? Bo nie każdemu i nie zawsze ten sam masaż będzie jednakowo dobrze służył.

Ale oczywiście warto robić to, co się lubi, wtedy będzie to nam służyło, nie stanie się tylko kolejnym obowiązkiem. Wypiszmy sobie 10 sposobów na relaks i odpoczynek, nawet takich, których jeszcze nie doświadczyliśmy. Zachęcam do próbowania nowych rzeczy.

Czyli dostosować do siebie – i do naszych upodobań, i do konkretnego czasu, dnia?
Tak. Wszystko jest indywidualne. Dbajmy też o drobne rzeczy. Jeśli przed spotkaniem się denerwujemy, nie jedzmy, nawet jeśli akurat jest pora na lunch. Pijmy wodę. Albo ziołową herbatę. Obserwujmy reakcje naszego organizmu. Ważne jest oczywiście to, co jemy. Wybierajmy rzeczy odżywcze. Proste. W ten sposób automatycznie wyeliminujemy tłuszcze trans, chemiczne dodatki. Myślę, że warto nie przesadzać z nabiałem, zwłaszcza przy chorobach tarczycy. Niech nasza dieta będzie świadoma. Ale też pamiętajmy: czasami można odpuścić. Jak idziesz na imprezę, nie myśl o restrykcjach, o tym, że jeśli skusisz się na niezdrową przekąskę, popełniasz „dietetyczne przestępstwo”. Daj sobie trochę lekkości.

Oczywiście jeśli choroba zaburza metabolizm, trzeba iść do lekarza, ustawić hormony, wprowadzić odpowiednią dietę i aktywność fizyczną. Jeśli dużo ćwiczymy, dietę też trzeba do tego dostosować. Pamiętajmy o warzywach, to podstawa. Ostrożniej z owocami – moim zdaniem jeden, dwa owoce dziennie absolutnie wystarczą. Jeśli jemy ich za dużo, mogą pojawić się zaburzenia flory jelitowej, bo mocno tam pracuje fruktoza. Zdrowe przekąski to raczej orzechy, migdały, pestki.

Jak odpoczywać na co dzień? Wydaje mi się, że nawet z odpoczynkiem na urlopie mamy problem, nie umiemy tego robić, a co dopiero w codziennym biegu…
Poszukajmy wewnętrznej siły, która budzi w nas poczucie radości, zadowolenia, satysfakcji. Pomyślmy, co nam służy, na myśl o czym się uśmiechamy. I nie dokładajmy sobie dodatkowych zadań. Każdy dzień wymaga od nas sporego wydatku energetycznego, nie mamy w sobie generatora nieskończonej energii. Oszczędzajmy ją, żeby na koniec dnia „nie odcinało nam zasilania”.

A relaks? To nie musi być wcale wygospodarowana godzina, przeznaczona specjalnie na to. Zachęcam, by okazją do relaksu były zwykłe codzienne czynności. Tu pomaga praktyka uważności. Wykonujmy jedną czynność w danej chwili. I czerpmy z niej przyjemność. Układanie włosów rano czy robienie makijażu przed wyjściem do pracy może być przecież chwilą przyjemności. Jazda samochodem z muzyką. Nauczyliśmy się, że odpoczynek to kanapa plus serial plus chipsy. Nie tędy droga. Zbudujmy sobie inną filozofię, przeprogramujmy sami siebie. Ja mam mnóstwo takich kilkuminutowych relaksów w ciągu dnia.

Ważny jest też na pewno dobry sen? O niego też powinniśmy zadbać?
Oczywiście, choć od razu uwaga. Wiele osób uważa, że relaksujemy się podczas snu. To nieprawda. Następuje regeneracja, jasne, ale ona wcale nie jest tożsama z relaksem. Kiedy zasypiamy, nasz mózg zaczyna wykonywać gigantyczną pracę: segregowania wszystkich bodźców i sygnałów, które w ciągu dnia do nas dotarły. I czasem budzimy się rano rozbici, niewyspani, choć wiele godzin przespaliśmy.

Dobrze znaleźć w ciągu dnia moment, kiedy sobie odpuszczamy. Idealnie byłoby wprowadzić mózg w stan theta, kiedy on rzeczywiście odpoczywa. Nie jest bodźcowany, nie śpi, nie odbiera i nie przetwarza informacji. Czasem pomaga w tym medytacja. Czasem masaż. Ale specjalny masaż. Taki dotyk głowy, który pomaga wejść w stan silnej regeneracji.

Dla mnie przełomem było zastosowanie technik uważności, mindfulness. Pracuję dużo, ale nie czuję zmęczenia. Zacznijmy od prostego ćwiczenia: skupienie przez pięć minut na jednym małym przedmiocie. Niech będzie to rodzynek. Nie trzeba specjalnego miejsca, wielkiego zaangażowania, tylko skupienie uwagi. Powtarzajmy takie ćwiczenie codziennie, szybko zobaczymy zmiany. Uspokoimy gonitwę myśli.

O co jeszcze warto zadbać?
Dbajmy o siebie holistycznie, czyli całościowo. O oddech, o picie wody albo ziołowych herbat. Napar z melisy na przykład – to taka drobna cegiełka, która sprawi, że relaks będzie łatwiejszy. Dokładajmy sobie takie cegiełki. Zapoznajmy się z tematem adaptogenów – roślin, które niwelują wpływ stresu na organizm. Nie chcę wymieniać konkretnych, każdy może skorzystać z porady zielarza, warto popróbować, znaleźć coś dla siebie. Może być egzotyczna ashwaganda, ale może być coś stąd, coś, co rośnie w Polsce, blisko.

Zawsze zachęcam, by sięgać po to, co polskie. Uwielbiam na przykład nasz nieszlifowany bursztyn – uspokaja, obniża ciśnienie krwi. Często mam na sobie bursztynowe korale czy bransoletki.

I uśmiechajmy się. Radość koi układ nerwowy.

Instytut Zdrowia i Urody Holispace to miejsce, które łączy w zabiegach akademicką wiedzę medyczną z naturalnymi terapiami, oferując w biowitalnym DAYSPA szeroką gamę masaży manualnych (leczniczych i relaksacyjnych), kosmetologię estetyczną, a także fizykoterapią BEMER. W ofercie znajdziemy ponadto konsultacje zielarza, dietetyka i psychologa, a dla osób praktykujących mindfulness – zajęcia medytacyjno-oddechowe. Misją założycielki jest holistyczne podejście do potrzeb człowieka i oferowanie usług zarówno dla ciała, jak i umysłu oraz ducha.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze