1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie

„Mam gen pomagania” – rozmowa z Katarzyną Stachowicz, inicjatorką akcji „Pokonaj raka piersi”

Katarzyna Stachowicz (Fot. archiwum prywatne)
Katarzyna Stachowicz (Fot. archiwum prywatne)
Kiedy Angelina Jolie 10 lat temu oświadczyła, że wykonała podwójną mastektomię, żeby ratować swoje życie, mało kto wiedział, o co chodzi. Mało kto słyszał o mutacji genetycznej, o zagrożeniu złośliwym nowotworem piersi, które za sobą ta mutacja niesie. Parę lat później zachorowała na raka piersi Katarzyna Stachowicz. A kiedy pokonała chorobę, wywalczyła dla polskich kobiet prawo do takiego zabiegu, jaki przeszła hollywoodzka aktorka. „Znajomi mówili: »Jesteś szalona, włosy na głowie jeszcze ci nie odrosły, a już walczysz z jakimiś rozporządzeniami, daj sobie spokój, odpocznij, zajmij się sobą«. Ale ja wiedziałam, że muszę działać, muszę to zmienić, bo się na serio wkurzyłam” – opowiada.

Dzięki Pani kobiety w Polsce z mutacjami genów BRCA1 i BRCA2, szczególnie zagrożone rakiem piersi, mają prawo do zabiegu profilaktycznej mastektomii. Teraz powołała Pani jeszcze fundację – Fundacja Katarzyny Stachowicz Pokonaj raka. Jaki jest cel, jakie są plany?
Po zakończeniu mojego leczenia onkologicznego postanowiłam, że część swojego życia poświęcę na rzecz pracy społecznej, na rzecz drugiego człowieka. Dlatego pracowałam przez kilka lat jako wolontariuszka, a teraz założyłam fundację, która działa i będzie działać na rzecz kobiet i wszystkich, którzy potrzebują pomocy w zakresie chorób onkologicznych. Ale także by szerzyć profilaktykę w zakresie tych chorób.

Nie chodzi tylko o raka piersi?
Przede wszystkim, ale mówimy też o raku jajnika, jąder, prostaty, szyjki macicy, o którym teraz głośno – i dobrze – w kontekście szczepień HPV, tak ważnych dla młodzieży. I trzeba powtarzać: zarówno dla dziewczyn, jak i dla chłopców. Robimy warsztaty skierowane do młodych ludzi, w szkołach średnich, gdzie na fantomach uczymy, jak należy wykonać samobadanie piersi i samobadanie jąder, bo na raka jąder chorują bardzo młodzi mężczyźni, dwudziestoparoletni.

O raku piersi mówi się od lat, samobadanie piersi to temat już „oswojony”, a z jakimi reakcjami się spotykacie, kiedy mówicie chłopakom o samobadaniu jąder?
Mówimy chłopakom nie tylko o badaniu jąder, także piersi. A reagują świetnie! I są naprawdę zainteresowani, chętnie biorą udział w warsztatach, które składają się z części wykładowej i praktycznej, nie boją się do tej praktycznej podejść. Spotykają mnie czasem potem na ulicy czy w sklepie i dziękują. Bo po warsztatach idą do domu, do rodzin, matek, sióstr, pytają, kiedy ostatni raz były na cytologii, czy robią samobadanie piersi. Zawsze na początku musi być wiedza i świadomość, jak dużo od nas zależy. To dziś szczególnie ważne, bo wzrasta liczba zachorowań – co roku mamy 20 tysięcy nowych przypadków raka piersi. Dlatego profilaktyka jest najlepszą drogą.

Zastępuje Pani system. Przecież tak naprawdę to nie od Pani młodzi powinni się tego dowiadywać.
Edukacja to jest podstawa, nie tylko w zakresie ochrony zdrowia. W szkołach brak edukacji seksualnej, jak świetnie wiemy. Młodzi mówią mi o tym. I o tym, że potrzebują takich spotkań jak ze mną w zakresie edukacji seksualnej i ochrony zdrowia. Rzeczywiście, powinno to być w szkołach. Nauczyciele dobrze to przyjmują, dyrektorzy sami do mnie dzwonią, zapraszają, wspólnie z samorządami w województwie śląskim organizujemy warsztaty, często połączone z kulinarnymi, gdzie pokazujemy, że warto się zdrowo odżywiać, uprawiać sport. To wszystko przecież składa się na profilaktykę. Nie jedynie badania.

Co robicie poza edukacją?
Wykonujemy murale. Powstały już w dwóch miastach – jeden na Zagłębiowskim Centrum Onkologii w Dąbrowie Górniczej, drugi na budynku urzędu miasta w Sosnowcu. Wyszłam z muralami na ulice po to, by zainteresować ludzi badaniami profilaktycznymi. Statystyki są przerażające – tylko 20 proc. kobiet robi badania cytologiczne. Co to jest 20 procent? Mało, za mało. I może ktoś, przechodząc kolejny dzień obok, spojrzy i się zastanowi: kiedy ja właściwie ostatnio robiłam badania? Kiedy pomyślałam o swoim zdrowiu? Teraz mam w planie kolejne, w kolejnych miastach.

Wróćmy do początku tej historii. Bo żeby dojść do fundacji, przeszła Pani długą drogę. Sama Pani zachorowała.
Tak, jestem pacjentką onkologiczną. Zachorowałam na raka piersi w 2017 roku. Przeszłam leczenie onkologiczne, ale po drodze zderzyłam się z systemem, który nie refundował w Polsce zabiegu profilaktycznej mastektomii dla takich kobiet jak ja, czyli z mutacją w genie BRCA1 i BRCA2 albo z obciążeniem rodzinnym, czyli z historią nowotworu piersi czy jajnika w rodzinie. Te kobiety obciążone są 90-procentowym ryzykiem zachorowania. Dlatego mówię też głośno o tym, że jeśli mamy przypadek raka piersi, jajnika czy inne nowotwory genetyczne, powinnyśmy wykonać badanie genetyczne.

Co nam ta wiedza da?
Świadomość zagrożenia i możliwość wyboru. Albo profilaktyczna mastektomia, albo stałe monitorowanie. Kobiet takich jak ja jest w Polsce ok. 100 tys. I dla nich jedyną formą ochrony w jakimś momencie jest profilaktyczna mastektomia. Jeśli mamy 90 proc. prawdopodobieństwa, że zachorujemy na raka piersi, i 60 proc., że dotknie nas rak jajnika, to w gruncie rzeczy nie mamy innego wyboru.

Pani ten wybór miała?
W czasie, kiedy zachorowałam, system nie dawał możliwości przeprowadzenia takiego zabiegu w Polsce. Można było wykonać go prywatnie, NFZ nie przewidywał refundacji. Ja poddałam się operacji w Niemczech, pokryłam ją z własnych środków. Na szczęście było mnie na to stać. Kiedy wracałam do Polski, postanowiłam, że muszę podjąć działania na rzecz kobiet w sytuacji takiej jak moja. Żeby zmienić przepisy. Żeby ten zabieg był refundowany. Żeby one miały wybór. Podjęłam te działania razem ze wspaniałymi ludźmi, ale przede wszystkim z politykami ponad podziałami politycznymi. Zaprosiłam ich do mojej ogólnopolskiej akcji „Pokonaj raka piersi”. I udało się. Po półtora roku działań, przekonywania, że to musi być wpisane w rozporządzeniu, zorganizowałam konferencję wspólnie z parlamentarzystami, zbieraliśmy podpisy online, rozmawiałam ze Stowarzyszeniem Amazonek, z innymi organizacjami – i mamy sukces. Od 2019 roku kobiety w Polsce mogą skorzystać z zabiegu profilaktycznej mastektomii z jednoczesną rekonstrukcją piersi. Ten zabieg jest kierowany do kobiet, które jeszcze nie chorują. Niestety te mutacje genetyczne odpowiadają też za raka jajnika, a ten jest bardzo niebezpieczny i na ogół wykrywany w późnym stadium – należy więc przejść też operację usunięcia jajników i jajowodów.

Miała Pani plan, plan został zrealizowany – nie miała Pani pokusy, żeby odpocząć?
Nie. Najwyraźniej odpoczywanie nie leży w mojej naturze. Włączyłam się w nowy projekt ze Śląską Izbą Lekarską i Śląskim Uniwersytetem Medycznym – rozpoczęliśmy akcję „Ciąża nie chroni przed rakiem”. Chcemy, żeby w kartę ciąży wpisać obowiązkowe badanie USG piersi. Niestety, ministerstwo na razie nie widzi problemu. Ale ja się łatwo nie poddaję. Wiele kobiet w ciąży nie wie, że ma nowotwór piersi, czasem nawet ich podejrzenia są bagatelizowane przez lekarzy – a przecież, jak zawsze w wypadku chorób onkologicznych, kluczowy jest czas. Często po ciąży trudno jest tę chorobę wyleczyć albo jest wręcz na to za późno. Dlatego to badanie powinno być standardowe i obligatoryjne.

Czy kiedy Pani zachorowała, zdawała sobie Pani sprawę ze swojego obciążenia genetycznego?
Tak. W mojej rodzinie pojawiał się nowotwór piersi. Zachorowała na niego siostra taty – zmarła w wieku 44 lat, zachorowała też moja siostra, miała wtedy 34 lata. Mama powiedziała wtedy, że musimy zrobić badania genetyczne. Przeczytała artykuł profesora Jana Lubińskiego ze Szczecina o tym, że mutacje w obrębie genów BRCA1 i BRCA2 odpowiadają za zwiększone ryzyko zachorowania na raka. W 2006 roku zrobiłam te badania w Instytucie Onkologii w Gliwicach. To nic skomplikowanego, pobiera się krew lub wymaz ze śliny. Niestety, potwierdziło ono, że mam mutację w genie BRCA1, czyli 90-procentowe ryzyko zachorowania na raka piersi. Ale wtedy byłam w ciąży z córką, chciałam mieć drugie dziecko, postawiłam więc na monitorowanie zdrowia. Dwa razy w roku jeździłam do Instytutu Onkologii, robiłam USG, mammografię, cytologię, badanie ginekologiczne i rezonans. Byłam pod stałą kontrolą. Urodziłam drugie dziecko i po rozmowie z lekarką zdecydowałam, że chcę wykonać zabieg profilaktycznej mastektomii. Było wtedy o tym zabiegu głośno za sprawą Angeliny Jolie, która całemu światu powiedziała: „Tak, mam mutację genu BRCA1 i zdecydowałam się na profilaktyczną mastektomię”. Mówiono: „Co ona znowu wymyśliła, pewnie chce zaistnieć, zdobyć popularność…”. Ale ona dobrze wiedziała, na co się decyduje. I zrobiła z tego sprawę publiczną, bo chciała powiedzieć kobietom, że to może uratować życie. Zmniejsza ryzyko z 90 do tylko 3 procent! Planowałam więc operację, ale właśnie wtedy podczas kontroli profilaktycznej znaleziono u mnie zmianę w prawej piersi. Okazało się, że jest to zmiana nowotworowa. Nie zdążyłam z profilaktyczną mastektomią, choć byłam pod stałą opieką lekarzy.

Kiedy zbliżała się Pani do decyzji o profilaktycznej mastektomii – czy wiedziała Pani już wtedy, że NFZ tego nie refunduje?
Nie miałam o tym pojęcia. Od stycznia do czerwca brałam chemię w Gliwicach. W czerwcu mój lekarz na konsylium powiedział: „Pani Katarzyno, kończymy chemioterapię, to jedna część leczenia, teraz rozpoczynamy drugą, którą jest operacja. Sugeruję operację usunięcia dwóch gruczołów piersiowych, ponieważ ma pani mutację genetyczną”. „OK – mówię – jestem zdecydowana”. A on: „Ale my nie możemy tego zrobić”. „Jak to, dlaczego?”, „Bo to w Polsce nie jest refundowane, musi pani to zrobić prywatnie, jeśli pani chce”. I choć lekarze świetnie się mną zajmowali, na koniec zostałam z problemem sama. Mogli mi zaproponować jedynie operację częściową. Nie zgodziłam się, bo nie chciałam żyć z bombą w piersi. Lekarze popierali mój plan, mówili, że to słuszne podejście, ale nic nie byli w stanie poradzić, ograniczały ich przepisy. Pojechałam do NFZ do Katowic, wypełniłam wniosek, że chcę refundacji zabiegu, dostałam decyzję odmowną. Zaczęliśmy wtedy z mężem szukać innych możliwości, dzwoniliśmy, pytaliśmy. Znaleźliśmy Berlin, klinikę Bad Saarow, gdzie zoperował mnie dr Budner, Polak, który od lat mieszka w Niemczech, jest świetnym chirurgiem, autorytetem w Europie w swojej dziedzinie. Pojechałam na konsultację, przyjął mnie i tam prywatnie wykonałam zabieg. Ale podczas choroby do końca nie byłam świadoma, że będę musiała szukać pomocy poza Polską. Oczywiście można było i u nas zrobić to prywatnie, ale fakty są takie, że jeśli zabieg nie jest refundowany, to mniej lekarzy go wykonuje, a przez to mają mniejsze doświadczenie. Jeśli kobieta miała mastektomię całkowitą lub częściową, to później mogła zrobić rekonstrukcję tej piersi, to było refundowane, ale zabieg na życzenie z powodu mutacji – nie.

Czy dziś w każdym szpitalu przeprowadza się takie zabiegi?
Rozporządzenie mówi jasno, że przy obciążeniu genetycznym pacjentka ma prawo do profilaktycznej mastektomii. Ale szpital musi spełniać odpowiednie wymogi, musi mieć chirurgię onkologiczną, lekarze muszą mieć na koncie przeprowadzoną odpowiednią liczbę takich zabiegów, musi być konsultacja genetyczna – czy rzeczywiście jest mutacja albo historia raka w rodzinie. Musi być konsultacja psychologiczna, bo to nie jest łatwa decyzja. Na co dzień rozmawiam z kobietami, najczęściej młodymi, które przed nią stanęły. Każda operacja wiąże się przecież z ryzykiem, nie mówiąc o innych aspektach tego akurat zabiegu. Ale biorąc pod uwagę, jak trudne jest leczenie onkologiczne, z czym się wiąże, myślę, że warto. Mogę o tym mówić, bo przez to wszystko przeszłam. A wiadomo, że przykład działa najlepiej. Daje nadzieję. Oczywiście, one się boją. To naturalne. My, kobiety, chcemy pięknie wyglądać, a piersi są atrybutem kobiecości. Dziewczyny boją się, że zostaną oszpecone, że operacja się nie uda. I znowu przekonuję je własnym przykładem. Mówię, że musiałam przejść raka, chemioterapię, operację, żyję, działam i dobrze wyglądam. I wiele kobiet decyduje się na ten zabieg, inne się nie decydują, ale najważniejsze, że teraz mamy wybór. Ja o ten właśnie wybór walczyłam. Żeby nie stawały przed zamkniętymi drzwiami, żeby nie ograniczały ich kwestie finansowe, żeby nie musiały miesiącami zbierać pieniędzy, żeby zrobić to prywatnie, bo stawką jest życie. Wyboru każdy dokonuje sam, teraz mają tę możliwość. To dla mnie najważniejsze.

Potrzeba działania pojawiła się u Pani od razu po operacji?
To był dla mnie bardzo emocjonalny moment. Wracałam z mężem do Polski, byłam po pół roku chemii, jeszcze nie miałam włosów na głowie, pierwszy raz odważyłam się wyjść bez peruki. W klinice Bad Saarow dostałam właśnie wynik histopatologii pooperacyjnej, najważniejszy – czy są komórki nowotworowe, czy chemia wszystko zniszczyła. W moje 40. urodziny, 18 lipca, przyszedł do mnie mój lekarz, usiadł na łóżku i powiedział: „Mam dla ciebie niesamowity prezent urodzinowy: histopatologia jest czysta”. Oczywiście podczas choroby miałam nadzieję, że wyzdrowieję, cały czas starałam się myśleć pozytywnie. Że będę zdrowa, że wrócę do pracy, że będę normalnie żyć – ale wiadomo, że czasem przychodzą gorsze chwile, przychodzi lęk. Wracaliśmy samochodem do Polski i wtedy powiedziałam mężowi: „Zrobię wszystko, żeby zmienić to, co nie jest w porządku. Nasza profilaktyka nie spełnia europejskich standardów”. Mam doświadczenie, byłam wcześniej posłanką, wiedziałam, że muszę poruszyć niebo i ziemię, żeby zainteresować rządzących tym tematem. Zaczęło się od wywiadu dla „Dziennika Zachodniego”, poprosiłam Agatę Pustułkę o rozmowę, opowiedziałam jej moją historię. Kiedy wywiad się ukazał, zaczęła się prawdziwa burza medialna, zapraszano mnie do stacji radiowych, telewizyjnych, byłam w Dzień Dobry TVN z prof. Cezarym Szczylikiem, on od strony medycznej argumentował, jakie to ważne, ja jako pacjentka. Dziennikarze byli tematem zainteresowani, ale dziennikarze sami nie zmienią przepisów, muszą się tym zająć rządzący. Napisałam prośbę o wsparcie do wszystkich parlamentarzystów, zostały złożone liczne interpelacje, chodziłam na spotkania do ministerstwa, robiłam konferencje ponad podziałami, zbierałam podpisy – i się udało.

Jakich argumentów Pani używała?
Tłumaczyłam w ministerstwie: patrzycie na młodą kobietę, która chce zrobić operację, i widzicie tylko, że to dużo kosztuje, a nie patrzycie na jej emocje, na to, że to nie kaprys, a bardzo ciężka decyzja, na to, że ona jest młoda, bo to najczęściej młode dziewczyny, z małymi dziećmi – co, jeśli tym dzieciom zabraknie matki? Ale popatrzcie też na aspekt ekonomiczny. Jeśli ta kobieta zachoruje, to NFZ będzie płacić za wszystko, za każdą wizytę, za chemioterapię – i jeśli policzymy koszty takiego leczenia, to te są o wiele wyższe niż profilaktyczna mastektomia. Trwało to, ale ja nie traciłam nadziei, że się uda. Znajomi mówili: „Jesteś szalona, włosy na głowie jeszcze ci nie odrosły, a już walczysz z jakimiś rozporządzeniami, daj sobie spokój, odpocznij, zajmij się sobą”. Ale ja wiedziałam, że muszę działać, muszę to zmienić, bo się na serio wkurzyłam. I bardzo byłam zmotywowana do działania.

Ma Pani satysfakcję?
Mam, nie będę udawać, że nie. Mieszkam w Dąbrowie Górniczej, tu jest mój mural, tu jest od stycznia nowy kontrakt z NFZ na profilaktyczną mastektomię, rozmawiam z dyrekcją szpitala, wiem, że jest zainteresowanie, że kobiety się zapisują – ale ciągle trzeba o tym mówić. Kiedyś w poradni genetycznej w Gliwicach można było z dnia na dzień dostać miejsce, teraz ciężko się zapisać, terminy na badania są dość odległe. Źle, że trzeba czekać, ale dobrze, że jest zainteresowanie i świadomość. Choć ciągle jeszcze spotykam się z kobietami, które mówią: „Nie, ja nie będę robić badań, jeszcze mi coś znajdą”. A ja tłumaczę: „Zobacz, gdybym tego nie zrobiła, dziś bym z tobą nie rozmawiała”. To często jest argument.

Zna Pani historie kobiet, które dzięki temu zyskały życie?
Znam historie kobiet, które do mnie pisały, że chcą wykonać zabieg, bo mają mutację, tych historii jest wiele. Nie spotkałam się z przypadkiem, żeby kobieta zrobiła zabieg i zachorowała. Ale jest wiele kobiet, które nie są obciążone genetycznie i chorują, i też wychodzą z choroby, bo dziś rak to nie wyrok, medycyna poszła do przodu. Mamy coraz więcej możliwości leczenia, coraz lepszy sprzęt, jest chemia celowana. Nie chcę tu mówić o samym leczeniu, bo nie mam wykształcenia medycznego, ale widzę, że jest duża luka, jeśli chodzi o wsparcie psychologiczne. Ja nikomu nie odmawiam pomocy, rozmawiam z kobietami, staram się je wzmacniać, przekonywać, że dziś jest źle, ale jutro będzie lepiej. W tej chorobie ważne jest wsparcie. I istotna jest nadzieja. One widzą, że ja to przeszłam, myślą: „Kasia ma siłę, może ja też mam?”. Mówię im: „Masz, nawet jak o tym nie wiesz”. Potem słyszę od nich: „Tak, miałaś rację, nie wiedziałam, że sobie z tym poradzę”. Mnie też te rozmowy budują, dają mi dużo energii i pokazują, że warto to robić. Zresztą ja całe życie byłam uczona, że trzeba pomagać. Śmieję się, że oprócz mutacji genu BRCA1 mam jeszcze w sobie gen pomagania, uruchamia mi się zawsze, jak dzieje się coś złego.

Mówi Pani kobietom: „Macie siłę, choć może nawet o tym nie wiecie”. A Pani, kiedy zachorowała, wiedziała Pani o sobie, że ma tę siłę? Czy pojawiła się dopiero, kiedy znalazła się Pani w takiej sytuacji?
Miałam 39 lat, w domu byli dwuletni syn i dziesięcioletnia córka, to nie było proste. Nie pamiętam, jak wyszłam z tego gabinetu po diagnozie: „Niestety, ma pani raka”. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, dlaczego ja. Dlaczego nie zdążyłam z profilaktyczną mastektomią, dlaczego, choć przecież dbałam o regularne kontrole, muszę teraz przechodzić przez leczenie onkologiczne, które nie wiadomo, jak się skończy… Kiedy usłyszałam, że czeka mnie chemia, nie mogłam w to uwierzyć. Chyba każdy chory na początku popada w depresję. Dopiero po miesiącu od diagnozy stwierdziłam, że tak nie może być, jeśli zacznę rozpaczać, myśleć, że coś mi się stanie, że się nie uda, nie przeżyję, co będzie z dziećmi – to będzie źle. Muszę zbudować swoją psychikę. I nagle znalazła się we mnie taka siła, wyłączyłam emocje. Jadąc na chemioterapię, wiedziałam, że będzie ciężko, ale mówiłam sobie: „Robię to dla siebie, robię to dla moich dzieci, będzie dobrze”. Czasem trzeba wyłączyć emocje i podejść do tego jak do zadania. Ja dziewczynom, które do mnie dzwonią, mówię: „Jesteś świetna, zobacz, skończyłaś studia, pracujesz, rozwijasz się, wychowujesz dzieci, jesteś wspaniałą mamą i żoną czy partnerką – teraz masz kolejne zadanie. Poradzisz sobie, jak zawsze”. Piszą mi potem: „Kasia, jestem po pierwszej chemii, zadanie wykonane”. Czują, że ktoś też o nich myśli. Staram się pisać, dzwonić, czasem je odwiedzam. Myślę, że podejście zadaniowe to dobra forma. Nie każda kobieta ma wsparcie w domu, są takie, które mąż zostawia w chorobie, i to są naprawdę straszne sytuacje, bo nie tylko z chorobą wtedy trzeba walczyć. Czasem pojawiają się duże problemy natury emocjonalnej, dlatego tak ważne jest wsparcie psychologiczne, Amazonki są niezastąpione, robią dużo i pokazują swoim życiem, że można wygrać.

Nic chyba tak dobrze nie działa jak żywy dowód, że się da, że to możliwe.
Tak, bo jak się coś dzieje, to każdy chce pocieszyć, będzie dobrze, dasz radę. To piękne, ale rozmowa z pacjentem onkologicznym jest czymś innym. Ja jestem o tyle bardziej wiarygodna, że to samo przeszłam, patrzą na mnie i myślą: „OK, to możliwe, Kasia żyje, ma się dobrze, ja też będę”.

Mówi Pani o roli wsparcia psychologicznego, ale tu Pani sama dla siebie była psychologiem.
Tak, mąż pytał, czy potrzebuję wsparcia, ale powiedziałam, że nie. On mnie mobilizował, żebym sobie radziła. W trudnych chwilach mówił: „Słuchaj, Kasia, my biegniemy razem w jednym maratonie. Biegniesz ty i ja biegnę obok. Nigdy cię nie zostawię, ale musisz być silna, żeby dobiec do mety”. Oczywiście były momenty, kiedy potrzebowałam może więcej samotności albo żeby sobie popłakać, bo trzeba wyrzucić emocje, to naturalne. Ale znalazłam w sobie siłę, wierzę, że każda z nas ją ma.

Pani życie choroba też zmieniła.
Zmieniła moją osobowość. Jestem bardziej zdecydowana, mocniej artykułuję to, co ważne, potrafię o tym rozmawiać. Spowodowała też, że jestem bardziej pewna siebie. I tak sobie myślę, że wszystko jest po coś. Ja musiałam przejść trudną drogę choroby i leczenia onkologicznego, żeby założyć fundację. Fundacja to mój projekt życia. Daje mi radość i satysfakcję. I poczucie sensu. Spotykam się z różnymi ludźmi – w pralni, sklepie, na ulicy – słyszę: „Niech się pani niczym nie zraża, mogą mówić, że pani to robi dla splendoru, proszę się nie przejmować i działać”. Idę na wykład dla seniorów, podchodzą panie, mówią: „Pani umie przekonywać, niech pani to robi dalej”. Czuję, że ludzie mnie słuchają, a im więcej będziemy wiedzieć, tym większa szansa, że się o siebie zatroszczymy. Choćbym tylko jedno życie miała uratować, to już warto. Kiedy startowałam w wyborach samorządowych do sejmiku, mówiono, że wykorzystuję moją sytuację dla polityki. Nie przejmowałam się takimi opiniami, tylko szłam do przodu, do celu. Odpowiadałam zawsze, że dla mnie najważniejsze to: drugi człowiek i niesienie pomocy potrzebującym. Choć łatwo nie jest. Pracuję zawodowo, prowadzę spółkę, jestem radną sejmiku, mam fundację – ogarnięcie tego wszystkiego wymaga zaawansowanej logistyki.

I jest Pani mamą.
To moja najważniejsza rola, inne zawsze jednak będą na drugim planie. Swoją pracą, postępowaniem staram się przekazać moim dzieciom, że ciało człowieka jest silne i wygrywa z chorobą, a dusza człowieka jest piękna i dobro zwycięża.

Katarzyna Stachowicz (Fot. archiwum prywatne) Katarzyna Stachowicz (Fot. archiwum prywatne)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze