1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie
  4. >
  5. Ból, przemoc położnicza, trauma porodowa. To nie jest cała prawda o porodzie

Ból, przemoc położnicza, trauma porodowa. To nie jest cała prawda o porodzie

Poród to dla wielu kobiet jedno z najważniejszych życiowych doświadczeń. (Fot. iStock)
Poród to dla wielu kobiet jedno z najważniejszych życiowych doświadczeń. (Fot. iStock)
Jak może wyglądać dobry poród, taki, w którym rodzi się świadoma swojej siły matka, która może rozpocząć nieobciążoną cierpieniem relację z nowo narodzonym dzieckiem? O tym między innymi rozmawia w swojej najnowszej książce „Przeprowadzę Cię na drugi brzeg” Justyna Dąbrowska, psychoterapeutka, wieloletnia redaktorka naczelna miesięcznika „Dziecko”.

Fragment książki „Przeprowadzę Cię na drugi brzeg” Justyny Dąbrowskiej, wyd. Agora

Najważniejszy jest szacunek

Rozmowa z Agnieszką Herzig, dyplomowaną położną z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem, mieszkającą i pracującą w Wiedniu

Pani Agnieszko, ile Pani przyjęła już dzieci na świat?
Myślę, że ponad trzy tysiące.

Czy w Austrii mówi się o przemocy położniczej?
Tak, mniej więcej od trzech lat. Jest taki jeden dzień w kwietniu, kiedy pod salą porodową, w której kobieta doświadczyła czegoś trudnego, może sama złożyć białe róże. To jest wtedy dla nas – osób, które pracują w tym szpitalu – znak, że tam się zdarzyło coś, co nie powinno mieć miejsca. To jest takie działanie symboliczne, ale są też konkrety: jeśli kobieta ma poczucie, że w czasie porodu zostały przekroczone jej granice, może to zgłosić do naszej ordynator. Mamy dwie rzeczniczki, które w takiej sytuacji umawiają się z kobietą i wysłuchują jej historii. Mogą potem zdecydować wspólnie, co robić dalej. Poza tym w każdym szpitalu – podobnie jak w Polsce – jest rzecznik praw pacjenta. Do niego można skierować oficjalną skargę, której szpital nie może zbagatelizować.

Czyli nawet w kraju, który ma ochronę zdrowia na wysokim poziomie, zdarza się, że granice kobiety bywają przekraczane?
Nawet tu. Ale tym, czym austriacka ochrona zdrowia różni się od polskiej, jest szacunek dla człowieka. Nigdy tu nie słyszałam, a pracuję w Wiedniu trzydzieści trzy lata, żeby ktokolwiek powiedział rodzącej kobiecie: „Zrobiłaś sobie dziecko, to teraz cierp”.

Oczywiście, że nie wszystkie kobiety wychodzą ze szpitala zadowolone. Rodziła u nas niedawno pani, która miała intensywną akcję skurczową – jej poród był indukowany oksytocyną, a wtedy zazwyczaj boli jeszcze bardziej. Chciała, żeby – dopóki nie przyjedzie do niej mąż – cały czas obok ktoś był i trzymał ją za rękę. Niestety, to było niemożliwe, bo nas jest po prostu za mało. W tym czasie przyjmowałyśmy kilka porodów naraz, w tym taki, w którym pośladki rodzą się pierwsze, a to wymaga bardzo dużo uwagi. Próbowałyśmy jej to tłumaczyć, ale i tak była bardzo z nas niezadowolona i napisała skargę. No trudno. To się zdarza. Myślę zresztą, że gdybyśmy tę panią znały wcześniej, być może jakoś byśmy się przygotowały na to, że ona ma takie potrzeby. Są kobiety, które stan ciąży bardzo destabilizuje psychicznie, a to z kolei wpływa na ich poród. Ale w tym się można zorientować tylko pod warunkiem, że się tę ciążę prowadzi.

A jeśli kobiety się przedtem nie zna, można coś zrobić już w sali porodowej, żeby zmniejszyć jej stres?
U mnie na oddziale jest tak, że gdy tylko zaczynamy mieć podejrzenie, że z tym porodem może być coś nie tak, na przykład że trzeba będzie zrobić cięcie cesarskie, natychmiast mówimy o tym kobiecie. Przychodzi lekarz i mówi, proszę pani jest taka i taka sprawa, może się zdarzyć, że będziemy musieli zrobić cięcie. To jest takie krótkie wyjaśnienie – co się wydarzy i dlaczego – oraz pytanie, czy ona się zgadza. Oczywiście bywa, że coś się dzieje naprawdę nagle i trzeba działać natychmiast, ale nawet wtedy rozmawiamy z kobietą, prawie w trakcie tego, co się dzieje. Chodzi o to, żeby wiedziała, skąd to nagłe zamieszanie, na przykład dodatkowe badania czy oznaczanie krwi. Czasami nawet trochę się obawiam, czy my ich za bardzo nie straszymy, ale jeśli kobieta jest spokojnie informowana o tym, co się dzieje, to łatwiej o współpracę.

Co może zwiększyć ryzyko traumy okołoporodowej?
Bardzo ważne jest, z jakim bagażem kobieta wchodzi w poród. Wiele traum bierze się z sytuacji, które zdarzyły się wcześniej. Jeśli na przykład ona w przeszłości doznała jakiejś przemocy, a w porodzie zdarzyło się, że trzeba było podjąć działania, które nie były łagodne – nic dziwnego, że skończyło się reaktywacją traumy.

Dlatego tak ważne jest zebranie przed porodem dobrego wywiadu, ale nie w ostatniej chwili. Każda kobieta w Austrii może wcześniej wybrać miejsce porodu. Przychodzi do wybranego szpitala i tam zakłada się jej kartę, robi wywiad położniczy. Tutaj cały czas toczy się dyskusja, jak ten przedporodowy wywiad powinien wyglądać, żeby jak najlepiej służył kobiecie.

Czy ona wie, z kim będzie rodzić?
Nie. Parę lat temu wprowadzono procedurę, dzięki której między 18 a 22 tygodniem ciąży kobieta ma prawo nieodpłatnie spotkać się z położną, z którą może omówić wszystko, co dotyczy ciąży, uzyskać odpowiedzi na rozmaite pytania, które ją nurtują. Położne wywalczyły, żeby ten kontakt z kobietą był trochę wcześniej, a nie dopiero pod koniec ciąży, kiedy ona zaczyna się przygotowywać do porodu. Ale to nie jest ta sama położna, z którą kobieta będzie rodzić. W Austrii ona prawie nigdy nie wie, z kim urodzi, natomiast wie gdzie. Mniej więcej wtedy zgłasza się do wybranego szpitala i wtedy położna robi z nią ten pogłębiony wywiad. Więc gdy pod koniec ciąży kobieta przyjeżdża do nas już ze skurczami, to na miejscu mamy wszystkie niezbędne informacje.

Czyli nikt jej nie pyta o pierwszą miesiączkę, kiedy ona w silnych skurczach pojawia się na izbie przyjęć?
Nie. A izby przyjęć w położnictwie w ogóle są niepotrzebne. Chcę jeszcze kilka słów powiedzieć o tym wywiadzie. Ponieważ poród i seks są bardzo ze sobą połączone, zastanawiałyśmy się w naszym środowisku, czy nie warto pytać kobiet o ich trudne doświadczenia dotyczące sfery seksualnej. Gdybyśmy więcej wiedziały, to mogłybyśmy lepiej przygotować kobietę na to, co się wydarzy. Ale nie wiedziałyśmy, czy to nie będzie rozdrapywanie ran. Z badań wynika, że większość kobiet twierdzi, że gdyby ktoś je wcześniej zapytał, to chciałyby na ten temat porozmawiać.

Chodzi o to, żeby kobiety, które doznały w przeszłości nadużycia seksualnego, otrzymały w trakcie porodu szczególną troskę?
Tak. Trzeba wiedzieć, że różne działania położnej mogą być dla takiej osoby triggerem, czyli aktywizować traumę.

Mogę prosić o przykład?
To może być na przykład zwykłe badanie USG, kiedy lekarz przed przyłożeniem głowicy smaruje brzuch kobiety żelem. Bywa, że ten żel kojarzony jest ze spermą, a to z kolei przywołuje jakąś trudną przeszłość. Nie mówię już o badaniu wewnętrznym, bo to wydaje się oczywiste.

Mam teraz wiele pacjentek z Turcji, one często mówią, że mają pochwicę. I rzeczywiście, trudno mi je badać wewnętrznie. A skądinąd wiem, że wiele z nich wchodzi w małżeństwo nie z wyboru, tylko na mocy decyzji rodziny. Nic dziwnego, że nie otwierają się na seks. Z kolei niektóre kobiety z Polski przeżywają seks jako coś nieczystego, wstydliwego. A negatywny stosunek do własnej seksualności bardzo się uwypukla na sali porodowej.

Co to znaczy?
Na przykład: muszę zrobić badanie wewnętrzne, a kobieta mi „ucieka”. To może być początek czegoś, co na własny użytek nazwałam „przeciąganiem liny”: ja, z uwagi na swoją odpowiedzialność, muszę ją zbadać, ale przecież nie mogę tego zrobić bez jej zgody. A wszystko dzieje się pod presją czasu, więc nie za bardzo są warunki, żeby spokojnie porozmawiać i wszystko wytłumaczyć.

Czyli czasami przeszłość kobiety odzywa się w teraźniejszości i w jakiś sposób ją zamyka, zatrzaskuje?
Tak. Bo w porodzie kluczową sprawą jest otwartość. Na różne rzeczy, także na to, co trudne. Wiem, że teraz się dużo mówi o tęsknocie za porodem, który będzie „łagodny”. Ale – powiedzmy sobie szczerze – poród z łagodnością naprawdę ma niewiele wspólnego. To jest przecież żywioł, a elementem tego żywiołu jest naturalna siła, która przez nas, kobiety, musi się przetoczyć. Aby to się mogło dokonać, trzeba być w jakimś sensie otwartą na fale tego żywiołu.

Są kobiety, które się tego żywiołu boją.
Nie akceptują, że dzieje się coś, co tak bardzo je odsłania i jest poza kontrolą. Ale to nie tylko dla kobiet bywa trudne, niestety dla części personelu również.

Zanim kobietom kazano kłaść się do porodu, one często rodziły w pozycji kolankowo-łokciowej, czyli na czworakach. Pamiętam z początków mojej pracy takich dwóch doktorów, którzy gdy widzieli kobietę rodzącą w tej pozycji, to mówili, że absolutnie nie będą jej „w tym” towarzyszyć. Dla nich to było nie do zaakceptowania.

Nazbyt „zwierzęce” może?
Pewien znajomy lekarz powiedział mi, że dopiero kiedy skończył sześćdziesiątkę, zrozumiał, że poród to jest akt seksualny. Położne to wiedzą od dawna. Jestem przekonana, że kobiety, które mają do swojej seksualności pozytywny stosunek, są mniej narażone na traumatyczny poród.

To jest jednak intymna, delikatna materia.
A my, w sali porodowej często o tym zapominamy. Jest taki wrażliwy moment w porodzie, kiedy kobieta mówi, że to już koniec, że nie zrobi ani kroku więcej. To jest punkt graniczny, my wiemy, że dziecko będzie już niedługo na świecie, ale ona ma poczucie, że umiera, i naprawdę jest jej bardzo trudno, bardzo źle. Cała sztuka polega na tym, jak zrobić, żeby to doświadczenie nie stało się dla niej traumatyczne.

I jak to zrobić?
Na przykład nie odbierać jej wtedy możliwości ruchu, manewru. Żeby wciąż czuła się podmiotem, nie przedmiotem. Żeby czuła, że ma wpływ. Kobiety piszą, że musiały leżeć, bo były podłączone do KTG. Nikt nie musi stale leżeć, jeśli ma robione KTG! Naprawdę. Przecież te kable mają co najmniej półtora metra – jakiś manewr zawsze jest. Jeśli kobieta nie chce leżeć, może przynajmniej stać. Tak, wiem, że jeżeli ona się rusza, to zapis nie będzie idealny, ale od czego ja tam jestem?

W jednej z relacji porodowych przeczytałam takie zdanie: „Nagle weszłam w ten ciemny las i byłam tam zupełnie sama”. Ona przez ten żywioł musi ostatecznie przejść sama, ale moja rola polega na tym, żeby jej w tym towarzyszyć i ją wspierać.

Jak Pani ją wspiera?
Przede wszystkim staram się budować zaufanie. Kiedy kobieta przychodzi do sali porodowej, zaczynam od tego, że mówię, jaki mamy plan na najbliższą godzinę, żeby wiedziała, co się zdarzy. Wiadomo, że celem są narodziny dziecka, ale ważne jest też to, co dzieje się tu i teraz. Mówię na przykład: „Teraz muszę pójść do innej rodzącej kobiety, ale za piętnaście minut tu wrócę”. I wiem, że za te piętnaście minut muszę być. Jeżeli trzy razy to powtórzę, pojawi się zaufanie. Ona wie, że ja jestem obecna.

Powiedziałabym, że to jest budowanie relacji.
Nikt mnie tego nie uczył, ale wiem, co w takiej sytuacji może być najgorsze. Najgorsze jest – dla mnie też – jeśli mnie ktoś nie zauważa. Wtedy mam poczucie, że zostałam sama, zdana tylko na siebie, że nikt się mną nie interesuje.

W miejscu, w którym pracuję, bywały noce, gdy jednocześnie rodziło się siedmioro dzieci (na czterech salach porodowych), a my byłyśmy tylko dwie. Biegałyśmy między tymi kobietami bez wytchnienia, a jednak na koniec wszystkie były zadowolone. Co więcej, udało się stworzyć coś w rodzaju kobiecej wspólnoty. Każda rodząca wiedziała, że któraś z nas jest obok, u innej kobiety, dlatego nie ma jej przy niej. Nie dlatego, że zapomniałyśmy czy poszłyśmy na kawę, tylko dlatego, że obok inna kobieta rodziła dziecko. W Polsce jest inaczej.

Czyli jak?
Brakuje zaufania. Jest ogromna podejrzliwość. Rodząca kobieta myśli: jeśli ktoś do mnie nie przychodzi, to na pewno dlatego, że mnie olewa, a nie dlatego, że nie może. Zresztą położna naprawdę nie musi być przez cały czas. Nawet niedobrze, jeśli jestem bez przerwy.

Dlaczego?
Moja nieobecność czasem motywuje do działania. Tylko muszę obserwować, co się dzieje, i wiedzieć, czy gdy kobieta jest sama, to jest aktywna, czy raczej bierna. Muszę też zobaczyć, jak jej partner się nią zajmuje, bo może się w tym odnajduje, a może to ktoś taki, o kogo ona się boi.

Zaufanie buduje się rozmową – inaczej się nie da. Staram się nawiązać kontakt i rozmawiam nie tylko o porodach. Jeśli rodzi kobieta z Polski, to zawsze pytam, skąd jest: „A, z Zubrzycy, byłam tam kiedyś”.

Kiedyś rodziła tu pani, o której wiedziałam, że jest skrzypaczką. Przyszła do porodu i ciężko jej było oddychać, to mówię: „Anna, czy poza tym, że grasz, to też śpiewasz?”. A ona, że bardzo lubi śpiewać. „A co robisz wtedy z przeponą?”. „No, robię tak” – i zaczęła mi śpiewać. Od razu lepiej nam poszło.

To kwestia wyczucia. Może chodzi o to, że ja jestem zawsze ciekawa innych ludzi, tego, kim są, co ze sobą niosą. I pewnie oni to czują. Myślę, że daję im swoją obecnością poczucie bezpieczeństwa, może moje siwe włosy też budzą zaufanie.

A co jeśli zaufania nie da się zbudować?
Są kobiety, które od początku nie bardzo chcą współpracować. Na przykład jedna pani nie chciała wstawać, najlepiej jej było, jak leżała na jednym boku, a ja widziałam, że ta pozycja nie służy dziecku. Wtedy mówię wprost: „Proszę, żeby się pani położyła na drugim boku, bo dziecko pokazuje nam, że mu jest nie najlepiej”. Czasami mówię: „Bardzo mi przykro, ale teraz musi pani to zrobić, nawet jeżeli to jest niewygodne”. Mówienie prawdy naprawdę ma sens. Jeżeli jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego o coś proszę, to kobieta zwykle wychodzi mi naprzeciw.

W Polsce dużo się mówi o wadach chwytu Kristellera, tego nieszczęsnego kładzenia się na brzuchu kobiety i wypychania dziecka łokciem. Do niedawna robiono to często, dzieci rodziły się w fatalnym stanie, a czasami skutki pozostawały na całe życie. U nas wiele lat temu była dyskusja na ten temat i ostatecznie tego chwytu nie zakazano. Tylko za każdym razem, zanim użyjemy tej procedury, to mówimy, co zrobimy i dlaczego, a potem, gdy już się dziecko urodzi, to zwykle przepraszamy i jeszcze raz tłumaczymy, dlaczego to było konieczne. Kiedy już dziecko leży na brzuchu, wszyscy się cieszymy, gratulujemy, nikomu do głowy by nie przyszło powiedzieć: „To pani wina, że musieliśmy tak zrobić”.

Jeśli mi z kimś jest trudno, to zawsze mogę iść do dyżurki i ponarzekać koleżankom, żeby odreagować. Ale nigdy nie powiem kobiecie, że ona coś robi źle. Muszę próbować się dogadać tak, by nasza współpraca była możliwa.

Czy dziś kobiety mają mniejszą tolerancję na ból?
Trudno to zbadać. Kiedy w 1989 roku zaczynałam tu pracować, miałyśmy 16 procent znieczuleń. Teraz dochodzimy do 80 procent. Wiele kobiet prosi o znieczulenie, mówią, że nie są w stanie wytrzymać tego bólu. Zastanawiam się, z czego to wynika, i nie mam odpowiedzi. Teraz bardzo nieładnie jest powiedzieć, że w czasie porodu trzeba się trochę poświęcić. To jest takie niefeministyczne… Ale prawda jest taka, że w porodzie nie da się myśleć wyłącznie o sobie.

Co jeszcze przeszkadza w dobrym porodzie?
Niepoukładana relacja z własną matką. To są skomplikowane rzeczy, ale widzę, jakie znaczenie ma dla kobiety, która zachodzi w ciążę, fakt, z jakiego domu wychodzi. To od matki uczymy się, jak mieć dobrą relację z własnym ciałem, z kobiecością, seksualnością. Ona nas uczy, jak się o siebie troszczyć.

I ogromne znaczenie ma fakt, z kim kobieta ma to dziecko. Często mówię młodym rodzicom: „Do tej pory byliście sami, teraz dziecko wam siądzie na środku waszego związku i pokaże, że nic innego nie jest ważne”. To potrafi wywrócić wszystko.

Nie koloryzuje Pani.
To samo dotyczy samego porodu. Kilka dni temu stałam przy kobiecie i patrzyłam na rodzące się dziecko. Widziałam, jak z ujścia tej maleńkiej pochwy robi się miejsce, którędy wychodzi główka. Za każdym razem robi na mnie wrażenie, że pochwa może się tak rozciągnąć. Myślę, że samego tego faktu, w którym jest przecież jakaś przemoc, kobiety też się mogą bać. Może gdybyśmy tak ze wszystkim nie pędzili, gdybyśmy mieli czas sięgnąć głębiej, mogli spokojnie o tym wszystkim porozmawiać, to część tych traum, które mają miejsce w sali porodowej, by się nie wydarzyła?

A poza tym jest jeszcze jedna sprawa. O tym się w ogóle nie mówi.

O czym?
O władzy.

Jak to?
Mówię położnym, które szkolę: pamiętajcie, macie dużą władzę nad kobietą. Jest pokusa, żeby ją zmuszać, naciskać, by robiła to, co ja chcę, a nie to, czego ona potrzebuje. I już mamy konflikt. Kobieta przychodzi wyedukowana, z planem porodu, a położna na to: „Co ona mi tu będzie mówiła, ja wiem lepiej, ja jej pokażę, przytrę nosa”. Trzeba na to bardzo uważać.

Co by Pani powiedziała moim bohaterkom? [W pierwszej części książki Justyna Dąbrowska rozmawia z kobietami i och doświadczeniach z porodu – przyp. redakcji]
Szczerze mówiąc – nie wiem, co powiedzieć. We wszystkich tych opowieściach uderza mnie brak podstawowej empatii u personelu.

W Austrii takie sytuacje byłyby nie do pomyślenia. Tu kobieta zawsze jest partnerką, mimo że ten kraj jest tak konserwatywny. Zawsze dajemy kobiecie wybór – nie podejmujemy za nią decyzji, nie mówiąc o zmuszaniu do czegokolwiek. Lekarz może powiedzieć: „Ja pani radzę to czy tamto, ale to pani jest tu ostatnią instancją”. Chociaż niektórzy woleliby, żeby ktoś inny za nich zdecydował, wziął odpowiedzialność. Oczywiście wiem, że poród to jest sytuacja złożona, miałam z różnymi kobietami kontakt i nie wszystkie zdają sobie sprawę z tego, co się z nimi dzieje, nie wszystkie potrafią opisać swoje potrzeby. Ale moim zadaniem jest pomóc jej przez to przejść i musimy to zrobić wspólnie.

Ja też nie jestem święta i czasem sobie myślę: „No nie, kobieto, rany boskie, weź się w garść”. Ale zaraz się mityguję – warto stanąć na chwilę i zastanowić się, jaki jest powód takiej, a nie innej reakcji. Może ona się boi? Może coś wyskoczyło z jej przeszłości? Wszystko się zaczyna od szacunku do drugiej osoby. To jest podstawa.

(Fot. materiały prasowe wyd. Agora) (Fot. materiały prasowe wyd. Agora)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze