1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie

Czy detoks może być przyjemny?

Często towarzyszy nam mylne przeświadczenie, że detoks to pasmo wyrzeczeń i ciągłe odczuwanie głodu. Wcale jednak nie musi on tak wyglądać. (fot. iStock)
Często towarzyszy nam mylne przeświadczenie, że detoks to pasmo wyrzeczeń i ciągłe odczuwanie głodu. Wcale jednak nie musi on tak wyglądać. (fot. iStock)
Kiedy decydujesz się oczyścić organizm, zwykle oznacza to zgodę na wyrzeczenia, ograniczenia, poświęcenia w imię wyższej racji... Happy detoks jest inny. Jesz pięć pysznych posiłków dziennie, nie musisz nawet zmniejszać porcji! A organizm jest ci wdzięczny. Dziennikarka Jolanta Maria Berent sprawdziła, jak to działa. Nie obyło się bez momentów zwątpienia.

Happy Detoks to dieta wegańska, skonsultowana z dietetykiem. Bazuje na owocach, warzywach i pełnych ziarnach zbóż. Odżywia, oczyszcza, odkwasza. – Większość osób, mniej czy bardziej świadomie, zmaga się z zakwaszeniem organizmu – mówi Kasia Bem, autorka programu i książki „Happy Detoks”, nauczycielka jogi. – Odczuwają one ciągłe zmęczenie, senność, zmiany nastroju, niepokój. Narzekają na problemy z koncentracją, wzdęcia, przeziębienia, na bóle głowy, stawów, kręgosłupa. Lubią sięgać po używki, cukier, nierzadko mają skłonność do depresji...

Podczas detoksu przywracamy organizmowi właściwe pH, nasze ciało regeneruje się, komórki odnawiają (korzysta więc też uroda), zyskujemy nowe siły, świeże spojrzenie na życie. Happy Detoks wychodzi od ciała, ale na nim się nie kończy. To podejście holistyczne – obejmuje też emocje, umysł... Wykonujesz ćwiczenia oddechowefizyczne, medytujesz. Dbasz o relaks, kontakt z naturą, ze sobą. Dajesz sobie uwagę, wzbudzasz miłość do samej siebie. Kasia Bem twierdzi, że jej 10-dniowy program jest często pretekstem do wielkich porządków życiowych... Dobrze, zaczynamy!

Przed

Najpierw przygotowania – w detoks nie wchodzi się ot tak, z doskoku! Najlepiej przeczytać książkę zawierającą wszystkie wytyczne. Przejrzeć pytania i odpowiedzi na www.happydetokscatering.pl. No i umówić się ze sobą na pewne zasady. Na trzy dni przed rozpoczęciem programu (i oczywiście cały czas jego trwania) trzymasz się z daleka od kofeiny. Żegnaj kawo, herbato, coca-colo, żegnajcie drinki energetyzujące! Nie patrzysz nawet w stronę alkoholu, cukru, papierosów, białej mąki i czerwonego mięsa. Zapominasz też o istnieniu mleka, jajek i innych produktów pochodzenia zwierzęcego.

W porządku, z wymienionych rzeczy jem tylko ryby i jaja – odstawienie ich nie będzie wyrzeczeniem. Co prawda piąty dzień programu (przypadający w sobotę) przewiduje monodietę opartą na wywarze warzywnym, ale nie budzi to we mnie niepokoju (brałam udział w dwóch dłuższych głodówkach). Wiem, że będzie smacznie – sprawdzałam już niektóre happy przepisy. Kasia Bem mówi o swoim programie, że to kulinarna przygoda dla hedonistów, a ja chcę spróbować wszystkiego! Ale nie, nie będę przyrządzać pięciu posiłków dziennie...

Kontaktuję się z Magdaleną Morgun, która prowadzi Happy Detoks Catering. Prosi o adres (albo i dwa), na który będą doręczane posiłki. Kierowca zostawia paczki pod drzwiami wczesnym rankiem, więc przyda się kod do domofonu. I jeszcze kwestia godziny – o której najpóźniej ma dotrzeć prowiant? Czy mam jakieś alergie albo nietolerancje pokarmowe?

Odwiedzam naturopatkę, żeby sprawdzić, w jakim stanie są narządy wewnętrzne, co z tymi nietolerancjami. Zgłaszam. Pytam Kasię, czy odstawić na czas programu suplementy. Co z ćwiczeniami? Mam swoje ulubione, nie chcę z nich rezygnować. I jeszcze intencja. Bardzo ważna – daje motywację, pomaga wykorzystać te 10 dni.

Dzień pierwszy, wtorek

Śpię bardzo czujnie – to dla mnie coś nowego, że ktoś przywiezie mi wczesnym rankiem jedzenie pod drzwi. I że będzie tam stało, być może lustrowane przez sąsiadów, aż się obudzę. 0 6.50 słyszę szczęk windy, szelest pod drzwiami. Wiem, że już jest. Wszystko wygląda estetycznie i apetycznie. Wyjmuję z torby pojemniki z opisami, wkładam do lodówki. Ach, są jeszcze wytyczne, w jakiej temperaturze spożywać poszczególne posiłki. I kolorowy list od Kasi. „Stworzyłam program Happy Detoks na podstawie wieloletnich doświadczeń i wiem, że ma wielką moc transformacji” – pisze autorka. I wylicza zalety programu: „Jest zastrzykiem energii, przywraca siły, pomaga zaakceptować siebie, uzdrawia relacje ze sobą i Światem”. Jest jeszcze o ciele jako świątyni – wzruszam się. Tak, wiem, to list do wszystkich uczestników programu. Ale rezonuje ze mną – z tym, czego na ten moment potrzebuję.

Zwykle piję na czczo zaparzone wieczorem siemię lniane, Happy Detoks proponuje wodę z cytryną – wciskam więc do siemienia sok z cytryny. Krótka medytacja, oddechy i asany na trawienie. Pierwsze sprawiają mi przyjemność, drugie mniej. Zwłaszcza pozycja girlandy (w kucki). Odczuwam ją jako niestabilną, moje pięty nie dotykają podłoża. Odzywa się wewnętrzny perfekcjonista. Zamiast zalecanej sekwencji powitania słońca wykonuję rytuały tybetańskie, które towarzyszą mi już od jakiegoś czasu.

Wreszcie pora na śniadanie – owsiankę Piękna Helena. W trakcie jedzenia klaruje się intencja. Kiedy kończę, czuję wdzięczność za obfitość, z której mogę czerpać. Na drugie śniadanie smoothie Happy Zielono Mi. Kiedy je kończę, dzwoni Kasia. Pyta, czy jestem happy. Jestem! Pisanie, jedzenie, dbanie o siebie – czy może być coś lepszego? Kasia uprzedza, że – nawet jeśli na co dzień zdrowo się odżywiam – mogę się spodziewać kryzysu. Najczęściej przychodzi trzeciego dnia. Może… Ale na razie nie muszę robić zakupów, gotować. Tylko pić wodę – to akurat jest dla mnie pewnym wyzwaniem.

No i te małe kęsy, łyki, spowolnienie tempa... Po południu relaksacja. Pozycja trupa – przez 20 minut po prostu leżysz. No dobrze, trochę skracam czas – w końcu relaks to nie taka łatwa sprawa. Jest też zalecany kontakt z naturą, a wieczorem asany na dobry sen (przyjemne!) i medytacja.

Dzień drugi, środa

Znów słyszę windę, kierowcę – przyjeżdżają o 6.50. Po południu studiuję asany składające się na powitanie słońca – żeby wykonać płynnie całą sekwencję. Jest ciepło, a te ruchy takie dynamiczne... Kasia podkreśla w książce, że je uwielbia. Ja nie. Przypomina mi się, że podczas zajęć jogi też mnie męczyły, wolałam bardziej statyczne pozycje. Chcę skorzystać optymalnie z tego programu, a z drugiej strony... Mam być happy! Z tego wszystkiego rezygnuję z sesji popołudniowej. Idę na spacer, spotykam się z ulubionym drzewem.

Pracuję dość intensywnie. W domu, co sprzyja podjadaniu. Ale nie teraz. Wszystko proste: w lodówce tylko detoksowe dania. Żadnych pokus. Jak chce ci się jeść, zwykle chce ci się pić – twierdzi Kasia Bem. Inna rzecz, że za niczym nie tęsknię. Mus bananowo-truskawkowy z płatkami migdałowymi na podwieczorek obłędny! To jest to, co naprawdę lubię (i do czego, jako osoba nieprzepadająca za „robótkami kuchennymi”, aspiruję). Miło, ale przecież jestem w pracy, mam składać doniesienia „z frontu”! Przypominam sobie, że niektóre osoby, decydując się na detoks, liczą na zrzucenie paru kilogramów. Może by pójść tym tropem? OK, wyjmuję wagę.

Dzień trzeci, czwartek

Mam terapeutyczne sny. W jednym terapia poprzez taniec, w drugim jestem podłączana do rury, którą tłoczone jest czyste powietrze. Podczas porannej medytacji przypominają mi się jakieś odległe zdarzenia – chyba wewnętrzna nastolatka domaga się uwagi...

Na obiad krupniczek jaglany i Miska Pełna Fasolki (azuki) z winegretem limonkowo-miodowym. Dużo. Smacznie. Tylko – sól, użyłabym więcej soli. Chociaż pół szczypty! Jednak nie używam. Trochę wypatruję kryzysu.

Ale nie – czuję się dobrze. No właśnie: dlaczego czuję się dobrze? Czy to normalne? Może się nie oczyszczam? Nie zamierzam się tym martwić, ale... postanawiam sprzątnąć mieszkanie. Drę na kawałki tzw. szpargały (m.in. wydruki powieści, które wciąż czekają na wydanie).

Zaczynam odczuwać lekki głód. A może to nie głód, tylko ochota na bardziej wyraziste smaki. Słone, słodkie. Te ostatnie nie są zbyt obecne w moim menu. Chociaż – tak, ostatnio jadłam dużo bakalii. Sięgam po rodzynkę – pod pretekstem ćwiczenia uważności (przeżuwa się ją długo w ustach, żeby w pełni poczuć smak). Na szczęście na podwieczorek kuchnia serwuje smoothie truskawkowe z mlekiem kokosowym. Mniam – jak to pić powoli?

To ostatni dzień fazy eliminacyjnej, więc – żeby wspomóc oczyszczenie – robię sobie masaż ciepłym olejem sezamowym (to z ajurwedy). Pojawiają się emocje, rozdrażnienie. Ciężka ta fasolka! Robię trupa. Żeby nie patrzeć na zegarek (i nie zakończyć przedwcześnie sesji) włączam trwającą 20 minut muzykę relaksacyjną – na oczyszczenie i zrównoważenie czakramów.

Dzień czwarty, piątek

W nocy ciężkie sny, ciężki oddech – jakbym wydychała coś trudnego. Drapanie w gardle. Zaczyna się faza alkalizująca. Rządzi kasza jaglana. W dwóch odsłonach: na śniadanie z musem truskawkowym, na obiad z ogórkiem, awokado, koperkiem i miętą.

Czuję się ciężka, a jednocześnie burczy mi w brzuchu. Mam zakwasy przywodzicieli – efekt jednej z asan. Odnotowuję też spadek nastroju. Za oknami szaleje burza. Czyżby kryzys? Jeśli tak, to łagodny. Zastanawiam się nad tym dziennikiem. Nad relacjonowaniem tego codziennego dbania o siebie. Ani to literackie, ani filmowe... Fakt, sny są mocne, ale zbyt osobiste. A fizjologia nie dostarcza porywającego materiału. Przecież nie będę pisać o tych 2–3 mikroskopijnych wypryskach, które pojawiły się na twarzy...

Znajduję na YouTubie nową medytację na równoważenie czakramów, przechodzę przez kolorowe komnaty... Potem spacer (drzewo!) oraz peeling z oleju kokosowego i sody oczyszczonej. Na kolację Jarmuż Orient Express – makaron z sosem sojowym. Słony. Hm, naprawdę słony! Ciekawe połączenie, bo są też rodzynki, miód i orzechy nerkowca. Wieczorem robię skróconą sesję TRE – wprawiam ciało w wibracje, żeby uwolnić napięcia.

Dzień piąty, sobota

To „ten dzień” – monodieta. Wywar warzywny (i warzywa z tegoż). Na kartce z menu, obok codziennych życzeń smacznego, życzenie wytrwałości. Po zapakowaniu wszystkiego do lodówki dosypiam. Śni mi się... szynka parmeńska. Co? Nie wierzę! Inne sny też mocne – jakbym nie chciała czegoś puścić.

Podczas porannej medytacji wchodzę w energię snu, żeby trochę z tym popracować. Robi się z tego sesja karmienia demonów (według Tsultrim Allione). Demon okazuje się życzliwy i kochający – porusza mnie ta praca.

Obiad „na bogato”: dwie porcje wywaru plus warzywa. Mogłabym nawet nie jeść wszystkiego. Ale wyrzucam tylko kawałki pora. Znów nie chodzi o brak jedzenia, ale o ochotę na inne smaki – ciekawe, co się za nią kryje... Kilka razy sprawdzam w książce, jakie menu przewidziane jest na jutro (choć wiem, że plan jest umowny). Wieczorem patrzę przez jakieś dwie minuty w słońce, biorę kąpiel relaksacyjną. Głowa ciężka – może za dużo pracowałam. Napisałam cały artykuł (o obfitości). W „radach dnia”, zamieszczonych w książce, przy piątym dniu Kasia sugeruje, żeby wyrzucić niepotrzebne rzeczy. Dobrze, ale nie dziś, proszę!

Dzień szósty, niedziela

W nocy chłodno. Sny – gwałtowne dość. Znów terapeutyczne (tym razem coś z rysowaniem). Budzę się wcześnie, mam wrażenie, że czuję zapach wywaru – jakby ze mnie parował. Kierowca przyjeżdża przed szóstą – czyżby z myślą o wygłodniałych? Śniadanie skromne – smoothie Daktylowa Pokusa. Na drugie śniadanie ananas z pieprzem cayenne – znakomite połączenie. Na obiad zupa ryżowo-porowa z suszoną śliwką i Miska Gruszkowa Przyjemność. Ach, te nazwy! Owsianka Wszystkomająca, smoothie Happy Mega Omega, Poranny Przebłysk, Sok z Zasadami... Wszystko urzeka prostotą i oryginalnością jednocześnie. Jak ta gruszkowa miska, w której – obok tytułowej bohaterki – występują sałata lodowa, rzodkiew, ogórek, orzechy włoskie i winegret balsamico. Na niedzielny podwieczorek mus czekoladowy. To ma być detoks? Będzie mi go brakować... Ale chcę się skupić na tu i teraz. Więc spacer. Patrzenie w słońce. Wanna. Karmienie demona.

Dzień siódmy, poniedziałek

Rano boli mnie brzuch – może za szybko wypiłam poranną miksturę z siemieniem. Dziś spotykam się z Kasią Bem – w kawiarni, w porze kolacji. Mówi, żebym wzięła ze sobą „miskę”. Na miejscu proszę o ciepłą wodę (zaleca się pić pół godziny przed każdym posiłkiem). Nikt się nie dziwi.

Kasia chwali mój wygląd (podobno mam białe białka), tylko czy to zasługa detoksu? Przekonuje, że nie wszyscy tak gładko przechodzą przez ten program. Zdarzyło się, że ktoś nie poszedł do pracy, bo organizm zareagował bardzo zdecydowanie. Podczas oczyszczania toksyny uwalniane są do krwiobiegu, a kiedy jest ich dużo... Cóż, trudno, żeby było to przyjemne. Najczęstsze objawy? Bóle głowy, nudności, senność lub bezsenność, silne zapachy, zaparcia, uczucie zimna, zapchane zatoki. Najtrudniej przechodzą detoks osoby, które często sięgają po używki.

Dzień ósmy, wtorek

Zaczyna się faza wyjścia. Od rana boli mnie gardło. A właściwie od wczorajszego wieczora. Może niepotrzebnie po spotkaniu z Kasią spacerowałam jeszcze tyle po mieście... Potrzebuję się porządnie wyspać. Posiedzieć w domu – zwłaszcza że na dworze chłodniej. Niestety, na obiad chłodnik. Jest jeszcze cieciorka ze szpinakiem na ciepło, ale porcja niewielka... No i niesłona. Co prawda Kasia powiedziała wczoraj, że nic by się nie stało, gdybym dosalała potrawy, ale postanawiam już niczego nie ulepszać.

Na podwieczorek Kulki Energii z miodu i tahini – tylko dwie. Z założenia słodkie, ale wyraźnie czuć sól. Kolacja zimna. Brr... Marudzę? Wykonuję technikę rozpuszczania napięć, która figuruje przy radach dnia. Wchodzę na wagę – hm…  wygląda na to, że przytyłam kilogram (co akurat w moim wypadku jest korzystne). Zauważam, że od dwóch dni nie używałam kropel do oczu. Nie szczypały, mimo wielu godzin spędzonych przed komputerem.

Dzień dziewiąty, środa

Jaglanka z musem truskawkowym na śniadanie przewspaniała! Ale przy kremie z marchwi i Misce Czerwonej Jak Burak znów zaczynam tęsknić za innymi smakami. Za owocami ze straganów. Za owocami morza. Za posiłkiem „na mieście”. Kasia mówi, że trzy dni po zakończeniu detoksu mogę wrócić do jedzenia jaj i ryb.

Dzień dziesiąty, czwartek

Finisz. Aplikuję sobie jeszcze jedno olejowanie ciała. Myślę o tym kończącym się doświadczeniu. Byłam bardzo aktywna zawodowo i bardzo nieaktywna towarzysko. Skrupulatna, jeśli chodzi o to, co jeść i ile, nieortodoksyjna w kwestii pór i tempa spożywania. Mogłabym też więcej ćwiczyć, dłużej medytować, więcej pić... Za to regularnie wykonywałam ćwiczenia oddechowe – tak, tę praktykę zamierzam włączyć do swojego podręcznego zestawu.

Dzień w biegu, więc muszę trochę kombinować, wozić dania ze sobą. Dzieło wieńczy makaron z pomidorami. Jak na miłośniczkę Włoch przystało, uwielbiam makarony! Ten jest ryżowy, ciekawa opcja. Nie ma wątpliwości: niektóre dania Happy Detoksu wrócą na mój talerz. Zwłaszcza że od jutra będę musiała gotować... A idąc jeszcze dalej: Happy Detoks dobrze jest przeprowadzać przynajmniej dwa razy w roku, najlepiej wiosną i jesienią. Podoba mi się ten pomysł.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze