1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie

Pole elektromagnetyczne a ludzie – rozmowa z lekarzem Dariuszem Szymańskim

Spacer boso? Tak! Naturalnie mamy w organizmie nadmiar jonów dodatnich, a najprostszą i najszybszą regeneracją jest właśnie łapanie jonów ujemnych z ziemi. (Fot. iStock)
Spacer boso? Tak! Naturalnie mamy w organizmie nadmiar jonów dodatnich, a najprostszą i najszybszą regeneracją jest właśnie łapanie jonów ujemnych z ziemi. (Fot. iStock)
Współcześnie cały czas jesteśmy zanurzeni w polu elektromagnetycznym, jakie emitują rozmaite urządzenia. Kiedy tylko możemy, odcinajmy się od dostępu do wi-fi, a już bezwzględnie ograniczajmy rozmowy z komórką przy uchu. O tym jaki wpływ ma pole elektromagnetycznego na organizm człowieka, i co możemy zrobić, by zminimalizować wpływ elektrosmogu tłumaczy dr Dariusz Szymański.
Elektrosmog i elektroskażenie to pojęcia, z którymi spotykamy się coraz częściej. W Internecie czytamy dużo wykluczających się informacji. To tylko wzmaga niepokój. Czy promieniowanie elektromagnetyczne ma wpływ na człowieka? Czym jest elektrosmog?  To pojęcie potocznie uważane za synonim promieniowania elektromagnetycznego pochodzącego ze źródeł sztucznych, czyli wytworzonych przez człowieka. Jeśli kablem przesyła pani prąd, wokół kabla tworzy się pole elektromagnetyczne (PEM). Im bliżej źródła, tym promieniowanie jest silniejsze. Każde elektryczne urządzenie użytku domowego i publicznego, wszystkie linie wysokiego napięcia i silniki elektryczne – emitują większe lub mniejsze pole. Z jednej strony tych urządzeń jest coraz więcej, z drugiej – pamiętajmy, że technologia idzie do przodu i urządzenia typu telefony komórkowe sprzed 20 lat nie byłyby już dzisiaj w ogóle dopuszczone do rejestracji.

Czy pole elektromagnetyczne samo w sobie jest dla nas szkodliwe? Niezależnie od swojego natężenia pole zawsze oddziałuje na organizmy żywe. Uważa się, że PEM może być tak długo nieszkodliwe, jak długo jego obciążenie nie przekroczy możliwości adaptacyjnych i regeneracyjnych danego organizmu, ale przecież ludzie są różni i pojawienie się negatywnych objawów może być wynikiem indywidualnych predyspozycji lub sumy różnych innych obciążeń. Człowiek nie jest obojętny wobec żadnych fal, bo sam jest organizmem elektromagnetycznym.

Przekaz informacji na poziomie pola elektromagnetycznego toczy się wokół nas bez przerwy. Fale słyszymy, kiedy są to fale akustyczne, i widzimy, kiedy jest to promieniowanie widoczne. Informacje, jakie wysyła pole, mogą być jednak na tyle delikatne, drobne i ciche, że nie będziemy ich nawet słyszeć, co nie znaczy, że ich nie ma. Mocny przekaz fal elektromagnetycznych może być wyczuwalny i bardzo dla organizmu inwazyjny. Promieniowaniem elektromagnetycznym można w ciele pobudzić energię, doprowadzając do różnych zaburzeń albo odwrotnie: wspierać nim funkcjonowanie organizmu.

Prądem można więc też leczyć? Pierwsze wzmianki o wykorzystaniu prądu do leczenia pojawiły się już w epoce renesansu dzięki Franzowi Antonowi Mesmerowi. Podłączając swoich pacjentów do prądu, leczył ich z najróżniejszych dolegliwości, m.in. z migren. Rozwinął się wtedy nawet prężny ruch zwany „mesmeryzmem”. Terapia prądem spopularyzowała się na dobre dopiero od momentu wprowadzenia prądu zmiennego i odkrycia, że generuje on promieniowanie elektromagnetyczne. Po pierwszej wojnie światowej więcej ludzi było leczonych polem elektromagnetycznym i lekami homeopatycznymi niż aspiryną. Ostatecznie jednak, dzięki szybkim efektom, leki farmakologiczne skutecznie wyparły te formy terapii.

Ale pewne terapie polem elektromagnetycznym są stosowane do dziś. Na przykład w rehabilitacji. Terapia polem stałym lub zmiennym jest faktycznie szeroko wykorzystywana w rehabilitacji, ponieważ działa przeciwbólowo, przeciwobrzękowo i przeciwzapalnie. Pole magnetyczne stosowane jest w leczeniu osteoporozy, choroby zwyrodnieniowej stawów, nadciśnienia tętniczego czy chorób kobiecych. Używa się w tym celu na przykład materacy z prądami stałymi. Pole jest też wykorzystywane w diagnostyce chociażby rezonansem elektromagnetycznym.

Wydaje się więc, że odpowiednie wykorzystanie pola elektromagnetycznego wpływa na organizm pozytywnie. Dlaczego więc zmagamy się z elektrosmogiem czy elektroskażeniem? Problem elektrosmogu pojawił się już w XIX wieku – w momencie gdy Tomasz Edison zaproponował zastosowanie prądu zmiennego. Prąd sam w sobie w formie prądów stałych był już znany wcześniej, nawet w XVII wieku. Dopiero XIX wiek przyniósł wiedzę dotyczącą promieniowania magnetycznego, ale ponieważ generowały go pojedyncze laboratoryjne urządzenia wykorzystywane głównie do terapii, nie przywiązywano do tego zbyt dużej wagi. Dzięki Edisonowi generatory udało się przenieść poza miasta i kablem przesyłać prąd na dalekie odległości. Niedługo potem stworzono wspólną częstotliwość przesyłu 50/60 herców, nie zdając sobie sprawy, że jest to jedna z głównych częstotliwości informacyjnych organizmu ludzkiego. Od tego momentu rozwój przemysłu i produkcji urządzeń napędzanych prądem niebywale przyspieszył.

Pierwszy raz negatywny wpływ elektrosmogu na zdrowie zaobserwowano podczas drugiej wojny światowej, kiedy część żołnierzy brytyjskich obsługiwała stacje radiolokacyjne. Pracując wiele godzin na dobę, żołnierze zaczęli doświadczać częstych infekcji, chronicznego zmęczenia i bólów głowy. Zmniejszono więc ekspozycję na promienie poprzez skrócenie ich czasu pracy – i objawy ustąpiły. Co ciekawe, żołnierze wracali do równowagi o wiele szybciej, jeśli częściej chodzili boso po trawie. Dziś wiemy, że naturalnie mamy w organizmie nadmiar jonów dodatnich, a najprostszą i najszybszą regeneracją jest właśnie łapanie jonów ujemnych z ziemi. Czasami wystarczy parę sekund takiego spaceru.

Wśród cywili po raz pierwszy na masową skalę odnotowano efekty elektrosmogu w latach 70. XX wieku. Lekarz w Stanach Zjednoczonych, którego przychodnia obsługiwała pracowników wieżowca, zaobserwował, że liczba poronień wśród jego pacjentek wzrosła aż czterokrotnie. Porównał swoje statystyki z obserwacjami kolegów po fachu. Wszyscy stwierdzili to samo. Jedyną rzeczą, która zmieniła się w warunkach środowiskowych, było wprowadzenie elektrycznych maszyn z monitorem i lampą katodową zamiast mechanicznych maszyn do pisania. Po licznych badaniach okazało się, że po czterech godzinach ekspozycji na promieniowanie lampy katodowej znacznie spada ilość limfocytów w organizmie. To powoduje większą podatność na wszelkiego rodzaju infekcje.

Jakie jeszcze szkody dla organizmu powoduje ciągłe promieniowanie elektromagnetyczne? Elektrosmog jest patogennym czynnikiem środowiskowym, czyli przyczynia się do ekspresji genów i powstawania wielu chorób. Zaburza funkcjonowanie układu odpornościowego, dając bardzo szerokie objawy. Ludzkość od zawsze narażona była na różnego rodzaju toksyny pochodzenia naturalnego. Smog elektromagnetyczny to jednak coś innego, to wytwór cywilizacyjny. Do momentu kiedy przekaz odbywał się w zamkniętych przestrzeniach i był generowany przez pojedyncze urządzenia, właściwie nie miał na nas wpływu, ale od 30 lat generator promieniowania elektromagnetycznego mamy cały czas przy sobie w postaci telefonu komórkowego. Dodatkowo od kilkunastu lat włączamy w nim wi-fi.

Komórki naszego organizmu cały czas się ze sobą porozumiewają. Działając falami elektromagnetycznymi, zagłuszamy tę naturalną komunikację. Weźmy za przykład komórki nowotworowe – w organizmie tworzą się one cały czas, a układ immunologiczny działa na zasadzie sprzątaczy. Jeżeli powstaje większe ognisko komórek zmutowanych, a układ odpornościowy nie jest dobrze poinformowany, nie uruchomi w porę systemu naprawczego.

Inne objawy to chociażby przewlekłe zmęczenie, bóle głowy czy wspomniane zaburzenia płodności. Pomimo fizjologicznych predyspozycji ze strony partnerów obecnie średnio tylko 1/3 zapłodnień doprowadza do ciąży, czyli coś powoduje, że 2/3 zapłodnień kończy się fiaskiem. W Niemczech przeprowadzono kiedyś eksperyment. Dziesięciu parom z zaburzeniami płodności zagwarantowano trzymiesięczny płatny urlop, bez telefonów, a nawet dostępu do prądu. Zalecenia były proste – relaks, śpiewanie, granie na gitarze, ogniska. Całkowity powrót do natury. Po dwóch miesiącach przerwano eksperyment. Osiem na dziesięć par zaszło w ciążę. Mimo spektakularnego efektu nadal ciężko jednoznacznie stwierdzić, że za problemy odpowiedzialny był tylko elektrosmog. W eksperymencie wyeliminowano przecież kilka innych czynników, chociażby stres.

Bardziej niebezpieczne dla zdrowia są urządzenia czy sieć? Wszystko, co wytwarza prąd – nawet włączona żarówka, telewizor czy piekarnik – jest generatorem promieniowania elektromagnetycznego i na pewno kumulacja urządzeń daje skomasowany efekt – efekt smogu. Moim zdaniem współcześnie najbardziej niebezpieczne dla zdrowia są telefony komórkowe, ze względu na swoją bliskość z ciałem. Są one głównym źródłem obciążenia, emitują nie tylko fale elektromagnetyczne, ale też mikrofale. W dużym natężeniu mikrofale stosowane są powszechnie chociażby przy podgrzewaniu posiłków przez mikrofalówkę.

Uznaną za bardzo niebezpieczną. Stosując ją z umiarem, nie mamy się czego obawiać. Szkodliwe byłoby, gdybyśmy byli poddawani jej działaniu non stop, znajdowali się stale blisko niej, szczególnie mając wszczepiony rozrusznik. Wtedy mogłoby dojść do tzw. interferencji fal. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że o wiele bardziej niebezpieczne jest trzymanie przy uchu telefonu, który też emituje mikrofale. Po zrobieniu skanu termowizyjnego mózgu dziecka, które przez 10 minut rozmawiało przez przyłożony do ucha telefon, okazało się, że jego prawa półkula jest rozgrzana do 40 stopni Celsjusza.

A do tego dochodzi problem z obciążeniem emitowanym przez stacje BTS i wi-fi. Wi-fi jest bardzo powszechne, najczęściej promieniując w częstotliwości 2,4 GHz. Technologia galopuje, żeby usprawnić dostęp do sieci i informacji. Ogromne emocje wzbudza wprowadzenie sieci 5G.

No właśnie. Czy słusznie? Hipotetycznie 5G nie powinno być aż tak obciążające – to technologia mobilna piątej generacji, zastępująca 4G/LTE. Kłopotliwe może być za to przebywanie na granicy sygnału wysyłanego przez stację BTS, gdzie sygnał jest najsłabszy. Wtedy telefon zwiększa siłę jego odbioru, tak jest skonstruowany. Paradoksalnie więc największych szkód doświadczają nie osoby znajdujące się blisko stacji BTS, gdzie jest bardzo dobry sygnał, a te, które znajdują się na granicy sygnału. Wracając do 5G, problemem stanie się życie w wielkich miastach, w których natężenie stacji nadawczych będzie większe, by każdy metr pokryty był siecią. Częstotliwości, na których nadawany jest ten sygnał, przy dużym natężeniu negatywnie oddziałuje na układ nerwowy.

Jak możemy się przed tym wszystkim chronić?  Jak promieniowanie elektromagnetyczne wpływa na człowieka? Na szczęście nie jesteśmy bezbronni. Po pierwsze, możemy korzystać z Internetu na kablu albo ograniczać łączenie się z wi-fi, a przynajmniej wyłączać je na noc. Nie tylko z powodów ekologicznych, bo przecież generowanie sieci zużywa prąd. Jeśli Internet nie jest nam w tym momencie potrzebny, nie ma sensu narażać się na jego promieniowanie. Kiedyś nad ranem z ciekawości sprawdziłem, ile sieci należących do sąsiadów jest włączonych. W oknach ciemno a aktywnych źródeł było aż 24. Problem staje się o tyle większy, że sieci się na siebie nakładają. Jesteśmy w nich zatopieni cały czas, czy tego chcemy, czy nie, ale promieniowanie jest niższe, jeśli jego źródło znajduje się od nas dalej. Standardowo nie zaleca się przebywać w promieniu około 200 metrów od stacji BTS. Im bliżej źródła, tym gorzej dla zdrowia, to samo na mniejszą skalę ma się w przypadku wszystkich urządzeń generujących pole elektromagnetyczne. Ważne jest też, by w telefonach wyłączać ciągły dostęp do wi-fi i transmisję danych, przez którą co trzy sekundy telefon łączy się ze stacją BTS, by zaktualizować położenie.

Drugim sposobem na ochronę są specjalne osłony stworzone blisko 30 lat temu. Zanim pojawiła się mniej inwazyjna technologia LCD, osłony miały eliminować promieniowanie generowane z lamp katodowych, czyli z monitorów. Zaczęto produkować je z lantanowców, czyli metali ziem rzadkich, które dosłownie odwracały promieniowanie o 180 stopni. Dzisiaj osłony głównie rozwijane są w kontekście telefonów komórkowych. Oprócz stosowania osłon warto zwiększać dystans między głową i aparatami, najlepiej wyłączać telefon, kiedy nie jest potrzebny, i skracać czas rozmowy. Mało kto wie, że w standardowej instrukcji obsługi telefonu zamieszczona jest informacja o tym by telefon trzymać 1,2–2 cm od ucha. Okazuje się, że ta odległość w zasadniczy sposób zmniejsza intensywność ekspozycji. Rozmawiając, korzystajmy ze słuchawek, najlepiej na kablach, a jeśli używamy słuchawek bezprzewodowych, upewnijmy się, że łączą się one z telefonem przez Bluetooth, mniej obciążający, choć też nieobojętny dla zdrowia. Najkorzystniejsza będzie rozmowa przez system głośnomówiący.

Rozsądne użytkowanie obejmuje też niedawanie dzieciom telefonów komórkowych, zwłaszcza smartfonów, do co najmniej ósmego roku życia.

Taka wiedza daje nam szanse. Dzięki niej wprowadzamy profilaktykę. Jako lekarz mam obowiązek edukować pacjentów. Jednak przyjęcie i zaprowadzenie zmian zależy od tego, w jaki sposób wyobrażamy sobie własne życie. Czy dążymy do szczęścia, czy jesteśmy zdeterminowani, by je osiągnąć. Czasami ludzie zaplątani w problemy tkwią w destrukcyjnych mechanizmach, nie czują, co im służy, a co nie, inni intuicyjnie wiedzą, że żeby poczuć się lepiej, muszą iść na spacer do lasu albo odpowiednio się odżywiać. Przez cywilizację, w której panuje nadmiar informacji, zmysł wsłuchiwania się w siebie został stłumiony.

Z dobrodziejstw dzisiejszych czasów ciężko zupełnie zrezygnować. Ale można co jakiś czas wyjechać i odciąć się całkowicie. Również od stresu. Gwarantuję, że po chwili niezaburzonego kontaktu z naturą wrócimy zdrowsi, silniejsi i odporniejsi na osłabiające bodźce. Oczywiście każde zaburzenie organizmu jest kwestią wielu czynników. Na pewno niezwykle patogenny jest przewlekły stres, zaburzający nasze funkcjonowanie. Jeśli dodamy do tego nieprawidłowe odżywianie i ekspozycję na promieniowanie, czynniki te kumulują się, osłabiając nasz system, który w rezultacie może wykształcić szerokie spektrum zaburzeń. Czasami jeden czynnik wyzwala kryzys, na który już od dłuższego czasu się zapowiadało.

Lek. med. Dariusz Szymański ukończył liczne kursy, m.in. homeopatii, dietetyki, terapii biorezonansowej i bioinformacyjnej, kinezjologii edukacyjnej, izopatii, reiki, homotoksykologii i teorii 5 elementów. Pracuje w Instytucie Medycyny Holistycznej Vega Medica w Warszawie

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze