1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zwierciadło

I love you, PC

Letni świt. Budzę się i od razu otwieram okno. Świeci słonko, jest cudownie.  Ta wypowiedź brzmi naturalnie i realnie, nieprawdaż? Nie łudźcie się jednak,  że mówię prawdę! Nawet nie podciągnęłam rolet! A to okno…  to okno laptopa otwarte na www.meteo.pl

 

To tam pokazują aktualną pogodę. Wzięłam laptopa do pościeli, ułożyłam na kolanach, wsparłam o łono i patrzę na świat. Pierwsze łyki porannej herbaty łączę z prasowymi newsami i informacjami z działów naukowych, z których nieraz coś mnie „wylinkuje” gdzieś na manowce. Dziś na przykład dowiedziałam się niechcący, dlaczego mumia Evity Peron nie przetrwała próby czasu i się rozpada, co przy okazji obejrzałam na You Tube w filmiku, który to ilustruje „na żywo”, by tak rzec...

Brak nowych wiadomości

Najważniejsza jest jednak poczta mejlowa. Codziennie rano wpatruję się z nadzieją w sypiące się na ekran malutkie zamknięte kopertki. Żeby było ich jak najwięcej! Jak najwięcej od przyjaciół i znajomych. Poranek, w którym przychodzą tylko reklamy i zaproszenia, wydaje mi się pochmurny bez względu na rzeczywiste parametry meteo. Uzależniłam się od poczty i miewam „zespół odstawienia”. Gdy widzę na pasku napis „brak nowych wiadomości”, czuję niepokój, a nawet jakiś piekący psychosomatyczny ból, i potrafię co pięć minut klikać w ikonkę „odbierz”, zupełnie jakby to mogło pomóc w wyciśnięciu listu z serwera! Gdy zaś kompletnie tracę łączność, np. z powodu awarii Internetu, mam poczucie klęski globalnej. Może to już choroba. Tak, to choroba. Przecież ja już nawet myślę klawiaturą! Marzę „alfabetycznie”! Wciąż się łapię na tym, że literuję swoje myśli, tak jakbym wklepywała je na jakiś wewnętrzny ekran w mózgu. To z powodu nadużywania komputera, z powodu wystukiwania palcami na klawiaturze wszystkiego, co przychodzi mi do głowy. Poczta, blog (prowadzę bloga!), felietony, rozdziały powieści, wiersze, całe moje życie umysłowe trafia do komputera. Mam drukowaną duszę…

HEY YOU!

A jak wyglądają moje wieczory? Zasypiam sobie nieśpiesznie i coś mi się słodko roi pod powiekami, jakieś tajne spotkanko, jakiś naerotyzowany dialożek, a moje palce zaczynają się po kołdrze błąkać, błąkać... Jednak wcale nie zmysłowo tak się błąkają, a przeciwnie: technicznie, logicznie, mechanicznie, stukają sobie w płócienko to tu, to tam. „A” po lewej, „P” po prawej, zet-de-er i te-ha-em. Bezgłośnie spelluję sobie wypowiedź za wypowiedzią, tymczasem sprytne riposty wytracają prędkość, ponieważ muszą się rozspacjować pod moimi powiekami, intymne wyznanie traci swój ciężar emocjonalny, a modulacja się spłaszcza, bo się rozsnuwa na pojedyncze głoski, pomiędzy którymi wieje, i wtedy kierunek komunikatu może się zmienić, wtedy „TY” przestaje być kimś konkretnym. A więc – mój drogi Ty (hey you!), fantomem jesteś tylko, modelem Innego, pretekstem, wokół którego owijam ciągi liter w nieskończonych kombinacjach. Może ja już nie potrzebuję żywych przyjaciół? Nie tęsknię za realnym kochankiem? Skoro i tak wszystko dzieje się w naszych głowach, to obojętne jest, skąd pochodzą bodźce i wrażenia!

Test maniaka

Mimo takiej filozoficznej motywacji robię sobie test na uzależnienie od komputera. Czy włączam po wstaniu z łóżka: tak–nie, czy mam więcej kont: tak–nie, czy wchodzę tylko po to, by odebrać pocztę: tak–nie. Itd. Tak–tak! Wyszło mi uzależnienie 70-procentowe i „musisz się leczyć”. Klikam „chcę przejść test ponownie”. Przechodzę. Znów 70 procent. I tak się testuję jeszcze trzy razy. Nie z niedowierzania, ale dla samej przyjemności. Bo lubię klikać. Lubię czuć pod palcami klawisze, rozczula mnie myszka i jej dyskretne czerwone światełko spod brzuszka. I love you, PC! W międzyczasie co chwila sprawdzam pocztę i nie mogę uwierzyć, że we środę do godziny 11.00 mam tylko newslettery, zaproszenie na Małgorzatę Braunek i jeden list od zaprzyjaźnionej pisarki! W środku tygodnia? Jak to możliwe!

Jaskinia z pochodnią?

Na forum o uzależnieniach komputerowych czytam bliźniacze teksty internautów: „włączam komputer bez względu na to, czy mam czas, czy nie”; „jak nie słyszę szumu wentylatorka, to czegoś mi brakuje”; „lecę sprawdzać pocztę nawet z odkurzaczem w ręku”; „przypalone kartofle, gary w zlewie, pusta lodówka, a ja na kompie”; „siedzę od 17.00 do 8.00 rano, aż mnie bolą włosy na głowie”; „wczoraj wysiadła płyta główna w moim komputerze! Czułam się jak bezdomna, bez celu w życiu, myślałam, że mi serce pęknie!”. Ktoś wyznaje bardzo obrazowo: „nie wyobrażam sobie życia bez kompa tak samo, jak ciężko byłoby mi zamienić moje cztery kąty na jaskinię z pochodnią!”.

Bywa jednak, że pokój komputeromaniaka naprawdę wygląda jak jaskinia, tyle że zamiast ogniska płonie tam ekran. Widziałam w sieci fotografie pomieszczeń strasznych! Nieubrani, przygarbieni, z obłędem w oczach, ze słuchawkami na uszach, pośród monitorów i klawiatur, w stertach wydruków, pomiędzy stosami pudeł po pizzy, w tłumie butelek po piwie, otoczeni wianuszkiem popielniczek, z których wysypują się pety – siedzą tam miłośnicy komputera. Cybermałpoludy w cyberjaskiniach! Ostatni szczebel ewolucji?

Czułe słówka

Miłość, każdą, cechuje słowotwórczy obłęd. Emocjonalne zaangażowanie emanuje z nas rozmaitymi ksywkami, zdrobnieniami i spieszczeniami, także oczywiście przekornymi zgrubieniami, nieraz intymnymi bardzo, a czasem zwyczajnie głupimi, często niezrozumiałymi dla niewtajemniczonych. Znalazłam w Necie sporo prywatnych nazw i imion dla komputerów dużych i małych, np. laptuś, lapi, piecuś, Tobi, Tosiek (dla Toshiby), notek, niunia, pussy (pewien pan), Denis (pewna pani). Niektórzy okazują swym ukochanym mniej czułości, nazywając je: lapciak, laptok, nachtop, klaptok, łejkap, hiro, złomas, a nawet płastuga czy helikopter. W chwilach, gdy zawodzi głębsza więź między człowiekiem a cyberpartnerem, można usłyszeć w sieci okrzyk: „współpracuj, dziadu!”. A pewna babcia, która ma czterech skomputeryzowanych wnuków, stale powtarza: „wywalić to czarostwo!”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze