Boimy się odrzucenia. Wszyscy i wszystkie. Tego, że można nas nie lubić bądź nie akceptować. Szczególną formą jest porzucenie przez partnera, który już nas kochał, chciał, był z nami. A to się przecież zdarza.
Jeśli zostałaś porzucona - cierpisz. Wkroczyłaś w stan choroby serca, ciała, duszy. Czasem wierzysz, że łatwiej byłoby ci to znieść, gdyby partner zmarł. Rozdziera cię świadomość, że to, co dawał tobie, teraz daje innej. Wpadasz w panikę na wyobrażenie pustyni samotności, jaka rozciąga się przed tobą do końca twoich dni - bo jesteś przekonana, że już nigdy nikt cię nie zechce albo że ty już nigdy nikogo nie pokochasz. Albo też wściekasz się, że tylko dla niego poświęciłaś wszystko, a teraz zostałaś z niczym, wyssana i wypluta.
Anna przez trzy lata nieobecności męża żyła z małym synkiem, czekając i opierając swe życie na tym, że Jurek dzwoni, pisze, że byli raz u niego w Stanach, przesyła pieniądze, obiecuje, że wróci. Przestał pisać, dzwonić, pieniędzy też już nie przesyła. A Anna przestała się myć, ubierać, kontaktować z ludźmi. Osłabła od płaczu, popadła w apatię, z trudem zauważa małego. Nie rozumie. Byli przecież swoimi pierwszymi i jedynymi, a po powtórnym połączeniu miało im być razem jeszcze cudowniej. A on jej o niczym nie uprzedził.
Iwona, którą Rober poinformował wprost, że odchodzi, najpierw rzuciła się na niego z pięściami, po czym z furią zaczęła ciskać za drzwi jego ubrania, buty, papiery, podarła na strzępy książkę z zakładką, która leżała przy (wspólnym) łóżku, i z dziką mściwością roztrzaskała najlepszy i najdroższy z jego aparatów fotograficznych (resztę zdążył zgarnąć i wybiec). Leciały za nim po schodach plecak, narty, kożuch i właściwie wszystko, co ewidentnie było jego. Zabytkowej komódki ani lustra, które jej kupił - nie wyrzuciła. Wezwała natychmiast ślusarza, zmieniła zamki, spakowała w torbę ekstra ciuchy, zarezerwowała faksem pokój w Grand Hotelu w Sopocie i tę pierwszą osobną od Roberta noc spędziła z poderwanym w barze młodzieńcem. Rano wyrzuciła go z łóżka i tak "hulała" przez tydzień. Wróciła do domu i skoczyła w pracę jak z trampoliny do basenu.
Przypuszczam, że większość ludzi uważać będzie, że Anna sobie nie poradziła, a Iwona - wręcz przeciwnie. Czy tobie też się tak wydaje? Według mnie obie radziły sobie, jak umiały, robiąc sobie tym krzywdę. Obie cierpiały. Anna zapadła w cierpienie, ugrzęzła w nim bezwolnie. Iwona mu zaprzeczyła, dziko i gwałtownie. Ile porzuceń - tyle historii, osobnych, pojedynczych. Mają jednak coś wspólnego. Ból. Większy, czy mniejszy, niszczący czy oczyszczający, dziecinny czy dojrzały, świadomy czy odsuwany, boli zawsze. I w tym sensie nie można sobie poradzić z porzuceniem. Trzeba je przeżyć.
Wcale nie tak rzadko próbujemy bólowi zaprzeczyć, zepchnąć go głęboko, uciec przed nim, zasłonić czymś innym. Iwona "po wierzchu" funkcjonowała efektownie i im bardziej rosły jej dochody, tym bardziej samą siebie o tym przekonywała. Imponowała koleżankom i wielu mężczyznom. Ale spała coraz krócej i gorzej, budziła się zmęczona i niedawno przeżyła stan przedzawałowy. Wydawałoby się z kolei, że Anna ma szansę naprawdę "przeboleć" swoje nieszczęście, bo mu się całkowicie poddała. Ale ona poddała mu się ze wszystkim, także z głową. I przedłużała ten stan, rozkręcała go. Paradoksalnie ból zasłaniała bólem. Nie dopuszczając do świadomości realnej sytuacji (a dowiedziała się, że Jurek zmienił miasto i mieszka z bardzo aktywną zawodowo kobietą), uporczywie rozpamiętuje, co on jej miał za złe, co zepsuła, jak go przekonać do powrotu (nic jednak nie robiąc ani w tej, ani w innych sprawach.)
Więcej w książce "Kup kochance męża kwiaty" Katarzyny Miller, Wydawnictwo Zwierciadło.