1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Sabotażystki własnej kariery, czyli czemu kobiety same podcinają sobie skrzydła?

Sabotażystki własnej kariery, czyli czemu kobiety same podcinają sobie skrzydła?

Największym wrogiem działania jest polubienie przeciętności rozumianej jako \
Największym wrogiem działania jest polubienie przeciętności rozumianej jako "mam co jeść, mam dach nad głową. Jakieś pieniądze są w domu. Dostanę wsparcie. Na przykład 500+. To po co się będe wysilać?" (fot. iStock)
Przeciąganie edukacji, branie na barki zbyt wielu obowiązków, zrzucanie decyzyjności na innych - to tylko kilka przykładów na utrudnianie sobie rozwinięcia zawodowych skrzydeł. Jak przestać być siłaczką, a stać się prawdziwą bizneswoman - Paulina Młynarska pyta Olgę Kozierowską, dziennikarkę, autorkę i portalu Sukces Pisany Szminką.

Zgodzisz się, że to, co nas przede wszystkim odróżnia od mężczyzn w biznesie, to że jako płeć mamy niewielkie doświadczenie w interesach?

...od drugiej wojny światowej działamy w tej dziedzinie tak powiedzmy pełniejszą parą.

Jesteśmy zaledwie trzecim pokoleniem bizneswomenek. A na dodatek cały czas dźwigamy te wszystkie obowiązki, które - zanim znalazłyśmy się w biznesie - przypisano kobietom ze względu na tzw. prawo naturalne.

Zgadza się, kobiet to siłaczki.

Jesteś jedną z nich?

Na szczęście chyba już nie. Kiedy zaczynam szaleć, żeby się ze wszystkim wyrobić, mówię sobie" "Chodź wolniej". To pozwala mi się zastanowić, czy nie zaczynam popadać w perfekcjonizm. Pytam siebie: "Czy jeśli nie zadzwonię, nie kupię, nie wykonam, świat się zawali?". Uważam, że największa przyczyną naszych problemów jest to, co my same uważamy na swój temat, a następnie jak to przekładamy na funkcjonowanie w biznesie i w życiu. Tak jak i wiele innych kobiet mam skłonność do samobiczowania, czasem się na tym łapię. Przychodzę zmęczona po pracy do domu, chcę zrobić dzieciom kanapki i nagle się orientuję, że nie kupiłam chleba. "Ale ze mnie straszna matka!" - wyrzucam sobie. Po co? Od jakiegoś czasu, w zasadzie od kilku lat, nauczyłam się patrzeć na to jako na wyzwanie. Czyli mówię do siebie: "Dobrze, nie kupiłaś chleba, może ci się to zdarzyć jeszcze raz, co można wtedy zrobić? Można mieć zawsze zamrożony tostowy".

Słuchając siebie, mam wrażenie, że to i tak jest mordęga. Dlatego że nawet jeżeli łapiemy się na tym samobiczowaniu, to trzeba wykonać jeszcze jedną dodatkową pracę - powiedzieć sobie: "Nie muszę być taką perfekcjonistką".

Opowiem o mojej mamie. Jest taką typową zaradną kobietą, która nie dość że pracuje jako lekarz, to odkąd pamiętam, dźwiga też na swoich barkach cały dom. I zawsze jest samowystarczalna. Trawa nieskoszona - to ją skosi, nie będzie czekała. Gwóźdź trzeba wbić? Ona przybije! Nie będzie nikogo prosiła. I teraz uwaga: poszłyśmy kiedyś w odwiedziny do cioci. Wchodzimy do ogródka i moja mama mówi: "Jezu, trawa po kolana. Jak można w ogóle do tego dopuścić?". I do cioci: "Ewa, dlaczego ta trawa taka jest wysoka?". A ciocia na to: "Czekałam, aż Staszek skosi". Mama: "Nie możesz sama skosić?". A ciocia: "Jak skoszę raz, to będę już kosiła do końca życia".

Musimy cały czas manipulować albo delikatnie pogrywać, bo świat tylko czeka, żeby nam wejść na głowę?

Nauczyliśmy się funkcjonować w takiej kulturze. U nas ksiądz z ambony krzyczy, że syn ma po sobie nie sprzątać, bo od tego jest jego matka. Nadal musimy wypracowywać - żeby nie użyć słowa "walczyć o" - inny sposób działania. A do tego potrzeba czasu.

Czyli etapem przejściowym jest: "Czekam aż Staszek skosi". A następnym?

Od czegoś trzeba wyjść. Opowiedziałam tę historię anegdotycznie, bo świetnie ilustruje taki schemat: ja pokazuje brak kompetencji, wiec mój rycerz to zrobi.

Ale to jest straszne, Olga! Ja chcę, żeby on to robił nie dlatego, że ja nie umiem albo że jestem za słaba, tylko dlatego, że on po prostu uważa, że na tym polega sprawiedliwy podział obowiązków.

Ale czy on tak uważa? Nie. On patrzy na swoją mamę i swojego tatę. Jego mama tak całe życie robiła, więc on jest przekonany, że to kobieta powinna mu zapewnić wikt i opierunek. A jeżeli chce do tego jeszcze pracować, to jest jej hobby i ekstrawagancja. Wielu mężczyzn, z którymi się nawet koleguję i przyjaźnię, tak sądzi. Dodatkowo, co jest argumentem w wielu rodzinach, jeżeli nawet już dzielimy się obowiązkami i mężczyzna na przykład robi zakupy, wstawia pranie i wyjmuje je z pralki, to rzadko się zdarza, by kobieta zarabiała więcej. A gdy już się zdarza, to powoduje problemy.

Statystyki są nieubłagane: zarabiamy mniej.

Jeżeli on zarabia więcej, to zawsze użyje tego argumentu. Nawet jeśli kochacie się nad życie i tak kiedyś powie: "No, ale ja przecież zarabiam więcej", "Ale ja przecież utrzymuję dom". Czyli twoja praca jest mniej ważna.

Zauważyłam, że dużo młodych kobiet, zwłaszcza w wielkich miastach, bardzo przeciąga czas edukacji. Robią jedne studia, drugie, potem studia podyplomowe, czasem tuż po studiach rodzą dziecko albo dzieci. W zasadzie do trzydziestego piątego roku życia tak organizują swoje sprawy, żeby w ogóle nie powalczyć zawodowo. Moja teoria jest taka, że spora ich część po prostu obawia się wejścia na rynek pracy i konfrontacji z jego brutalnością.

Podpisuję się pod twoją teorią. W szkole, jak się dobrze uczysz, to masz same piątki, w pracy jest trudniej. Po drugie, im dłużej tkwisz w jakimś systemie, w którym jesteś od dziecka - tym trudniej jest ci z niego wyjśc do zupełnie innego środowiska, rządzącego się innymi prawami. A co jak się okaże, że nie jesteś taka supr.

Jeżeli czyta nas w tej chwili dziewczyna lat 30, która zrobiła już dwa fakultety, ma dzieci i przeciąga ten czas bycia w domu, nie umniejszając radości macierzyństwa...

...nie rozmawiamy teraz o radości macierzyństwa, tylko o lęku przed wyjściem z domu...

...gdzieś nad tą dziewczyną wiszą zagrożenia, których ona nie chce widzieć. A przecież rodzice, którzy jej pomagają, w pewnym momencie mogą się rozchorować i sami potrzebować opieki. A jej dobry mąż może któregoś razu nie wrócić do domu, bo... nie wiem, spadnie mu cegła na głowę.

Albo odejdzie do innej.

Nie chciałam używać takiego argumentu, żeby nie było, że nie wierzę w związki i zaraz podejrzewam mężczyzn o to, że porzucają. Ale jest argument bardzo uprawniony.

To ja go użyłam teraz.

Wróćmy do dziewczyny. Ona sama może się rozchorować i potrzebować środków na ot, żeby sobie dać po prostu radę. I teraz społeczeństwo robi taki numer, że o ile w wypadku macierzyństwa będzie wywierać na niej presję, że "tik-tak, zegar tyka", to już jeśli chodzi o szukanie pracy, wręcz ją zniechęca. Tymczasem zegar kariery też tyka, tik-tak...

No szczególnie z nowym systemem emerytalnym. Opowiadasz o kobiecie, która nie tylko nie chce, co boi się spróbować. Dodatkowo stała się w pewnym momencie skutkiem zmian w swoim życiu, a nie przyczyną. Bo żeby stać się przyczyną - sama zresztą bardzo dobrze o tym wiesz - trzeba mieć odwagę, żeby wziąć za swoje życie odpowiedzialność. A jak nie chcemy brać odpowiedzialności, to wisimy na innych. Ich obwiniamy za to, co się dzieje w naszym życiu. Zrzucamy decyzyjność na otoczenie, nawet w tak prostych rzeczach jak wybór filmu, który obejrzymy wieczorem. Chcemy, żeby ktoś za nas decydował. Bo jak się nam film nie spodoba, to będziemy wiedziały, na kogo zrzucić winę.

Ostatnio zastanawiałam się dużo nad motywacją i uważam, że największym wrogiem działania jest polubienie przeciętności rozumianej jako "Mam co jeść, mam dach nad głową, mam za co pojechać na wakacje albo nie wiem, pojadę do rodziców. Jak rodzice zostaną z dziećmi, to pójdę do kina. Jakieś pieniądze są w domu. Dostanę wsparcie. Na przykład 500+. To po co się będę wysilać?". Tyle, że to jest krótkowzroczne myślenie.

Niestety, kobiety często zadowalają się programem minimum. Mają tę minimalną pomoc, co skoro jestem matką, to trochę oczekuję, że społeczeństwo mi pomoże, że rodzice mi pomogą, że mąż mnie będzie wspierał. Jakoś to będzie... na kulawej naszej barce.

Ale ten lęk przed wyjściem z domu da się zaobserwować także wśród kobiet wracających z urlopu macierzyńskiego, pracujących w korporacjach, które mają dokąd wrócić. Tracą pewność siebie w kontaktach z ludźmi, boją się, że "wypadły z obiegu". A biznes to są relacje, to praca w zespole. Gdy się z tych relacji wypada, zaczynamy się bać. Obawiamy się oceny innych.

 \ "Kiedy powiedziałam mamie, że rezygnuję, bo dusze się w korporacji, to moja decyzja wywołała u niej tak straszny lęk, że razem z tatą robili wszystko, żeby mnie od tego odwieść. Zatykałam uszy i starałam się tego nie słuchać". (fot. iStock)

Gdy prowadziłam swoje warsztaty "Miejsce mocy", to zawsze zaczynałam od prośby, by słuchaczki odpowiedziały na pytanie: "W czym jestem świetna?". Chcę usłyszeć ich głos, kiedy o tym mówię. To dla mnie narzędzie diagnostyczne, żeby poznać grupę i zobaczyć, z kim mam do czynienia. I tu kobiety sukcesu, kobiety biznesu, prawniczki, lekarki - większość z nich jest naprawdę na wysokich stanowiskach - mówią o tym, że są świetne...

...w łączeniu kariery z dziećmi?

Nie. W pomaganiu, w kochaniu. W opiekowaniu się. W empatii. W słuchaniu innych. Właściwie wszystkie te ich "świetności" koncentrują się wokół służenia innym ludziom. One w tym widzą swoją wartość. Na palcach jednej ręki mogę policzyć kobiety, które od razu, podczas tej pierwszej rundki powiedziały po prost: "Ja jestem świetna w negocjowaniu umów" albo "Ja jestem świetna w prowadzeniu mojej kancelarii".

Jeżeli popatrzymy na to, co motywuje kobiety i mężczyzn, tak z perspektywy płciowej, atawistycznej, to kobiety motywują inni. Dla kobiety w komunikacji kluczowe jest słowo "my" - czy w biznesie, czy w rodzinie. Na pewno bywasz na różnych galach biznesowych, gdzie wręczane są nagrody. Wychodzi mężczyzna i dziękuje jury, że go doceniło. Wychodzi kobieta i dziękuje swojemu zespołowi. Używa słowa "my".

Sama zawsze to robię.

A teraz spytam o co innego: ile znasz kobiet samotnie wychowujących dzieci, które pozbierały się po różnych przeżyciach z mężczyznami, sytuacjami, zarabiają, wychowują te dzieci, radzą sobie ze wszystkim. Dużo, prawda? A ilu znasz takich facetów?

No tak. Masz rację.

Pamiętam, jak Ewa Woydyłło na jakiejś konferencji opowiedziała o czymś, co ja obserwuję na co dzień. Brzmiało to mniej więcej tak: przychodzi do mnie kobieta, porzucona przez mężczyznę, bo zamienił ja na nowy model, i mówi, że skończyło się jej życie, ona się nie pozbiera, będzie sama do końca życia, nigdy się nie zakocha, tu dzieci, a tu walka, tu to, a tu siamto. Mówię: Dobra, masz dzieci? Pół roku i się pozbierasz. A kiedy przychodzi mężczyzna i mówi to samo, to myślę: Jezu, będzie do mnie chodził pięć lat.

Z badań wynika, że mężczyzna wytrwa w byle jakim związku, bo każda kobieta przedłuża mu życie średnio o siedem, osiem lat! A kobieta w byle jakim związku wytrwa, jeżeli będzie się sama oszukiwać. Kiedy tylko przestanie się oszukiwać - odejdzie.

Zły związek skraca życie kobiety. I na to też są badania.

Kiedyś Kayah śpiewała, czemu jest winien testosteron. Jeżeli spojrzymy tak generalnie - nie chcę oczywiście zabrzmieć tu jak nie wiem... walcząca feministka...

Zabrzmij tak! Ja jestem też walczącą feministką.

...jeżeli teraz popatrzymy tak generalnie na to zło, które się dzieje na świecie, to ile mamy przemoc kobiet wobec innych? Ile mamy gwałtów kobiet na innych? Jednak hormon ten niesie w sobie bardzo dużo zła.

Ale ten sam hormon jest też hormonem walki i wytrwałości, który wydziela się w większych ilościach u kobiet walczących o swoje i idących po swoje. Ja pracuję i działam na bardzo wielu polach. Trzymam mnóstwo srok za ogon. Z tego powodu, że ktoś jest takim freakiem i freelancerem jak ja, musi mieć bardzo zdywersyfikowane źródła dochodu. Dlatego że ja co chwilę kogoś straszliwie wkurwiam.

Ale to bardzo dobra strategia, biznesowa. W biznesie znana jest zasada pareto, która mówi, że najlepiej mieć osiemdziesiąt procent przychodu od mniejszych kontrahentów, a dwadzieścia od dużych. Jeśli masz tylko dużych i trzech dużych odejdzie, to leżysz.

I ja się tego trzymam. Aby sobie poradzić, muszę zarazem trzymać pełną kontrolę nad tym wszystkim, co się dzieje i nie tracić z pola widzenia faktu, że cały czas zachodzą zmiany. Że to nie jest na stałe. Że coś tam mi nie wyjdzie, coś wyjdzie i bilans zysków i strat jest płynny. Wiesz, kiedy się z tym nareszcie dobrze poczułam? Kiedy sobie zdałam sprawę, że nie istnieje coś takiego, jak "ułożenie sobie życia". Życie nie daje się ułożyć. Życie nie jest bezpieczne, nie jest przewidywalne i wymaga akcji!

Czyli masz w sobie ducha podróżnika, ale jednocześnie może to w tobie buduje siłę. Zmiana i nowe wyzwania.

Kobiety od dziecka są straszone, że sobie nie poradzą. Że muszą mieć ułożone życie. Że trzeba sobie urządzić dom. I mieć stałą pracę. Stąd bardzo się boją zmian i wyjścia ze strefy komfortu.

Mój ojciec był wojskowym, mama jest lekarką. Pracuje w swoim zawodzie w jednym szpitalu od trzydziestu-czterdziestu paru lat. Dla nich największym moim sukcesem było to, że osiadłam w korporacji i byłam "bezpieczna", czyli zarabiałam określone pieniądze, miałam określony status i tak dalej. Kiedy powiedziałam mamie, że rezygnuję, bo duszę się w korporacji, to moja decyzja wywołała u niej tak straszny lęk, że razem z tatą robili wszystko, aby mnie od tego pomysłu odwieść. Zatykałam uszy i starałam się ich nie słuchać, żeby sie nie przestraszyć. W Polsce to jest norma. Jeśli powiesz: "Wiesz co, od jutra będę prawnikiem", od razu słyszysz...

...stuknięta!

Albo "Zwariowałaś? Co ty wiesz o prawie? Masz czterdzieści lat? Co ty zrobisz? Masz dzieci! To jest nieodpowiedzialne!". Plus tysiąc innych powodów, dlaczego nie powinnaś tego robić, nad którymi my potem zaczynamy się zastanawiać. To takie zatrute ziarenka, które kiełkują i my swoimi myślami zaczynamy je podlewać. A one rosną. Aż pozwolimy im urosnąć do wielkości krzaczorów, które wypełniają nam cały organizm...

To jest ciemny las.

No to jest las, którego nie wyrąbiemy. I co robimy? Myślimy: "Dobra, mają racje, rezygnuję". I potem żyjemy przez lata ze znakiem zapytania "Jakby to było, gdybym spróbowała?".

Gdybym spróbowała tych studiów...

Ja wiem, że pierwszy krok do zmiany bywa bardzo trudny, ale umysł jest na tyle elastyczny, że gdy dostrzeże korzyści ze zmiany, to nagle sobie mówi: "No dobra, udało się, to spróbujmy jeszcze jednej zmiany".

Poza tym umysł zaczyna się bawić. Tak jest na przykład z jogą. Lubię porównywać życie do jogi, bo bardzo kocham jogę. Asany w jodze bywają skomplikowane i często w pierwszej chwili mówimy sobie: "O Boże, to jest niewykonalne".

Patrzymy na trenerkę: "Chyba zwariowałaś".

A potem się okazuje, że umysł doskonale zapamiętuje kolejne etapy.

Ciało też zapamiętuje.

Jaki morał płynie z naszej rozmowy?

Że możesz osiągnąć więcej, niż myślisz, że możesz osiągnąć.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze