Dziwna jest historia kolektywu UL/KR. Bo, choć "Ament" jest już jego drugim albumem, a grupa za sprawą debiutu zyskała uznanie w oczach środowiska artystów i recenzentów, to jednak mimo wszystko pozostała zjawiskiem raczej niszowym. Jeśli zachowa dotychczasowe tempo, to się
jednak wkrótce zmieni.
"Ament" ukazuje się zresztą całkiem szybko po debiucie. Może dlatego, że ten pierwszy był tak krótki - trwał niewiele ponad 20 minut? Tym razem duet Błażeja Króla i Maurycego Kiebzak Górskiego puszcza do słuchacza oko - choć album jest dłuższy, to i tak na standardy dzisiejszej muzyki raczej krótki. Ale poprawa jest, zarzut nie ma racji bytu.
UL/KR jest projektem tak trudnym do zaszufladkowania gatunkowego, jak się tylko da. Właściwie nie pasuje do żadnego ze współczesnych trendów. Cały czas mam w pamięci image muzyków, a konkretniej zdjęcia, które towarzyszyły kampanii promocyjnej przy okazji debiutu. Powiedzieć, że panowie prezentowali się jak miłośnicy tuningu enerdowskiego trabanta, to mało. Ale to przyciągało, ciekawiło, intrygowało. Podobnie muzyka. Bo mnóstwo w niej elektroniki, wykorzystywanej jednak nie do roztańczenia towarzystwa, a raczej ululania jej do snu. To zresztą wyjątkowo perfidna kołysanka, bo jej mottem jest chęć życia bezdzietnego, a narzędziem - piosenka "Misia Uszatka". Choć dla mojego pokolenia to profanacja, to jednak trzeba przyznać, że przeprowadzona z jajami.
Pozostając w stylistyce lat 80. - UL/KR są jak Anatolij Kaszpirowski. Monotonne melodie, którym
towarzyszy delikatny, choć mimo wszystko męski głos wokalisty, są hipnotyzujące i pozostają w podświadomości. Nawet, jeśli nie słuchamy ich w pełnym skupieniu, wracają do głowy w najmniej
spodziewanych chwilach. A to duża zaleta.
UL/KR, "Ament", wyd. Thin Man