1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Moda
  4. >
  5. Co się stało z ciałopozytywnością w modzie?

Co się stało z ciałopozytywnością w modzie?

(Fot. Spotlight/launchmetrics)
(Fot. Spotlight/launchmetrics)
Miała być rewolucją, okazała się trendem. Dziś po ciałopozytywności zostały puste frazesy, a sylwetki, które miały być dowodem inkluzywności, zniknęły. Po dekadzie obietnic, w ciągu jednego sezonu moda wróciła do figury unieważniającej lata zmian - i systemu dyktującego, jakie ciało jest „modne”.

Podczas minionych tygodni mody Ashley Graham nie miała wiele pracy. Amerykańska supermodelka – ta sama, która dopiero co pojawiła się na gali Met, zagrała Roxie Hart w broadwayowskim „Chicago” i była gwiazdą letniego numeru „V Magazine” – w całym miesiącu mody przeszła po wybiegu zaledwie dwa razy.

Graham to najsłynniejsza modelka plus-size, pierwsza, która wystąpiła na okładce „Vogue’a” i „Sports Illustrated” i pierwsza, która trafiła na listę najlepiej opłacanych „Forbesa”. Jeszcze dwa lata temu chodziła po wybiegach Fendi, Balmain i Dolce & Gabbana w gorsetach i body, które odsłaniały jej sylwetkę. Nosi rozmiar 44 – większy niż standard branżowy 32-36. W tym sezonie, zarówno na pokazie marki BOSS, jak i Nina Ricci, Ashley prezentowała czarne, kryjące suknie, które zakrywały jej słynne krągłości.

Pokaz Niny Ricci był jednym z dwóch w tym sezonie, w którym szła Ashley Graham - najbardziej znana modelka plus-size. (Fot. Spotlight/launchmetrics) Pokaz Niny Ricci był jednym z dwóch w tym sezonie, w którym szła Ashley Graham - najbardziej znana modelka plus-size. (Fot. Spotlight/launchmetrics)

To te same krągłości, które dziesięć lat temu przyniosły jej międzynarodową sławę i uczyniły twarzą ruchu body positivity, wieszczące nowe, inkluzywne oblicze branży mody. W tym sezonie nie były już eksponowane. Po pokazie BOSS, podczas gdy jej koleżanki Amelia Gray i Anok Yai w pełnym makijażu już biegły na Pradę, Ashley mogła spokojnie wracać do hotelu – miała już fajrant.

Graham była jedną z 0,3 proc. modelek plus-size, które pojawiły się na 198 pokazach minionego sezonu. Według raportu „Size Inclusivity” przygotowanego przez Vogue Business, aż 97,7 proc. sylwetek na wybiegach należało do modelek w rozmiarze 32–36. Poza podsumowaniem danych, raport pokazuje też wyniki ankiety przeprowadzonej wśród czytelników. „Emocje wokół rozmiarów bezpośrednio wpływają na decyzje zakupowe”, napisała współautorka raportu Lucy Maguire. „Nasze dane to pokazują”.

Wychudzone sylwetki i „estetyka cierpienia”. Krytyczne głosy o sezonie wiosna-lato 2026

Liczby pokazują skalę zjawiska, ale nie emocje. Te buzowały nie tylko wśród konsumentów, ale i redaktorów obserwujących jesienne pokazy. Zazwyczaj zdystansowany reporterski ton ich relacji tym razem nie krył niepokoju. Jedna z nich, przytoczona przez Evę Wiseman z „Guardiana”, mówiła o „estetyce cierpienia”, ubraniach, które „nie miały na czym wisieć” i „wychudzonych ofiarach handlu ludźmi”. Takie skojarzenia wzbudziły w niej modelki chodzące w kółko na pokazie Valentino.

Valentino był jednym z domów mody krytykowanych za brak inkluzywności na wybiegu. Fot. Spotlight/Launchmetrics) Valentino był jednym z domów mody krytykowanych za brak inkluzywności na wybiegu. Fot. Spotlight/Launchmetrics)

Zdaniem Vanessy Friedman, szanowanej krytyczki z „New York Timesa”, ten sam pokaz „podważał finezję samych ubrań przez umieszczanie ich na zagłodzonych modelkach”. Anna Shillinglaw, założycielka agencji modelek Milk Management kwituje to wprost – „branża mody wykonała dosłownie zwrot o 360 stopni”.

Branża to dobre słowo, bo ten regres nie obejmuje wyłącznie modelek. W rozmowach z dziennikarzami insiderzy opowiadali o tym, jak kurczą się sample, a redaktorki „chudną o dwa rozmiary między Londynem a Paryżem”, poddając się nowemu szczuplejszemu ideałowi. Wpływa to też na odbiorców: według raportu Vogue Business 48 proc. z nich „odczuwa presję, by schudnąć, aby czuć się na czasie”.

Pytanie nasuwa się samo – czy to koniec ciałopozytywności w modzie?

Złota era różnorodności. Czas, w którym zmiana wydawała się możliwa

Jeszcze kilka lat temu, sylwetki takie jak u Ashley Graham miały zapowiadać nowy rozdział w historii mody. W połowie drugiej dekady XXI wieku wydawało się, że branża naprawdę się zmienia – że rewolucja dzieje się nie tylko w kampaniach, lecz na wybiegach. Ciałopozytywność była obietnicą świata, w którym ciało nie wymaga usprawiedliwień – może być silne, kruche, różne i wciąż piękne.

Modelki plus-size, dotychczas na marginesach pokazów i magazynów, zaczęły pojawiać się w głównym nurcie. W 2017 roku Ashley Graham została pierwszą modelką w rozmiarze 44 na okładce amerykańskiego „Vogue’a” i „Sports Illustrated”, a sześć lat później Paloma Elsesser, Precious Lee i Jill Kortleve trafiły razem na okładkę brytyjskiego „Vogue’a” z podpisem The New Supers. Od kampanii po wybiegi, ta trójka była wszędzie.

Zmiana wydawała się strukturalna. Najwięksi sprzedawcy – od Nike po Anthropologie – poszerzyli zakres rozmiarów, a marki takie jak Good American czy Skims od początku definiowały się przez inkluzywność. W handlu detalicznym pojawiły się osobne działy „curve”, a wydarzenia takie jak TheCURVYcon – społeczność i konferencja plus-size – zostały włączone w oficjalny harmonogram nowojorskiego tygodnia mody. Wydawało się, że moda na dobre przestawiła się z ekskluzywności na inkluzywność. – To była złota era – wspomina Felicity Hayward, brytyjska modelka i aktywistka, znana z kampanii MAC i okładki magazynu i-D.

Ozempic, presja i powrót chudości. Co zabiło inkluzywność na wybiegach

Ale złota era skończyła się tak samo szybko, jak przyszła. – Ozempic wszystko zmienił – dodaje Hayward. W 2023 roku na rynku pojawiły się leki GLP-1: Ozempic, Wegovy, Mounjaro, które w kilka miesięcy stały się najbardziej rozchwytywanym towarem świata mody, zmieniając sposób, w jaki myślimy o ciele. Stosowany pierwotnie do leczenia cukrzycy typu drugiego, lek szybko zyskał status środka odchudzającego.

Efekt domina był natychmiastowy. Na wybiegach zaczęły znikać różnorodne sylwetki, a marki, które jeszcze niedawno chwaliły się inkluzywnością, po cichu wycofywały swoje linie „curve”. Jak podaje Business of Fashion, rok 2023 był punktem zwrotnym: liczba modelek plus-size na światowych wybiegach spadła z 80 do 26 w ciągu jednego sezonu. W Mediolanie większe rozmiary praktycznie zniknęły.

Wraz z nimi zniknęło złudzenie, że różnorodność może być nową normą. Modelki, które przez lata reprezentowały szersze spektrum ciał, zaczęły chudnąć, by utrzymać się w branży. Psychoterapeutka Susie Orbach nazwała ten trend „najnowszą komercjalizacją ciała”. Jej zdaniem „produkujemy ciała, jakby były towarem zamiast w nich żyć”.

Podczas Tygodnia Mody w Berlinie marka Nabilia pokazała w kolekcji top z hasłem \ Podczas Tygodnia Mody w Berlinie marka Nabilia pokazała w kolekcji top z hasłem "Kocham Ozempic". (Fot. Spotlight/launchmetrics)

Od iluzji do rebrandingu. Różnorodność, która nigdy nie była zmianą

Na wybiegach regres był widoczny gołym okiem. W Mediolanie, spośród 55 marek, tylko cztery zatrudniły modelkę spoza standardu. W Paryżu, gdzie pokazuje Rick Owens, sytuacja wyglądała podobnie. Projektant, który jeszcze rok temu chwalił się castingiem złożonym z „prawdziwych kobiet”, w ostatnim sezonie nie obsadził ani jednej. Zjawisko nie ograniczyło się jednak do pokazów. W Wielkiej Brytanii w sieciach H&M i River Island sekcje plus-size zniknęły z salonów stacjonarnych. Są dostępne wyłącznie online – teoretycznie wszędzie, w praktyce nigdzie.

„Moda nigdy nie była naprawdę inkluzywna – różnorodność była obrazem, nie restrukturyzacją” – napisał londyński magazyn 1Granary, założony przez absolwentów Central Saint Martins. To zdanie dobrze oddaje nastrój, w jakim branża kończyła ten sezon – poczucie, że idea otwartości została przetworzona przez system, a nie przez ludzi. Ale to właśnie w Londynie, skąd 1Granary się wywodzi, obserwujemy, jak nowa generacja projektantów szuka autentycznej odpowiedzi na problem inkluzywności.

Conner Ives i siła manifestu „Protect the dolls”

Conner Ives, jeden z najbardziej obiecujących projektantów swojego pokolenia i absolwent CSM, od początku budował swoją markę na idei różnorodności rozumianej szerzej niż powierzchowna reprezentacja. To on jest autorem viralowego T-shirtu z hasłem „Protect the dolls” – projektant ukłonił się w nim po swoim pokazie na London Fashion Week w lutym. To był gest wsparcia – lalka to w queerowym slangu transkobieta – który szybko zaczął żyć własnym życiem. W T-shircie pokazały się gwiazdy takie jak Pedro Pascal, Tilda Swinton czy Troye Sivan, a zyski z jego sprzedaży Ives przekazał organizacji Trans Lifeline.

Pedro Pascal w T-shircie \ Pedro Pascal w T-shircie "Protect the dolls", wspierającym osoby transpłciowe. (Fot. Getty Images)

Dziś „Protect the dolls” to już ruch, a Conner Ives w dalszym ciągu trzyma się jego założeń. W najnowszym pokazie Ivesa na London Fashion Week w castingu dominowały laleczki – transkobiety i osoby o zróżnicowanej tożsamości płciowej. To coś rzadkiego w modzie – obietnica inkluzywności, która została spełniona.

Sinéad O’Dwyer i nowe ciało w centrum mody

Podobnie myśli Sinéad O’Dwyer, która od kilku sezonów prowadzi najbardziej spójny dialog z różnorodnością ciała na brytyjskiej scenie. Spójność jej podejścia polega na konsekwentnym umieszczaniu różnorodnych sylwetek w centrum procesu twórczego, a nie tylko w castingu na samym końcu. W jej pokazach pojawiają się modelki o sylwetkach, które wykraczają poza branżowe standardy, obejmując szerokie spektrum kształtów, rozmiarów, wieku, tożsamości płciowej czy sprawności.

Jednym z głośniejszych przykładów jest poruszająca się na wózku inwalidzkim aktywistka na rzecz osób niepełnosprawnych Emily Barker, a także niewidoma aktywistka Lucy Edwards, która po wybiegu przeszła z psem przewodnikiem. Look każdej osoby, bez względu na to jakie ma ciało, O’Dwyer traktuje z tym samym szacunkiem i precyzją konstrukcji co każda inna.

Ten szacunek wyraża się w unikalnej metodzie projektowania, którą O’Dwyer wypracowała jeszcze podczas studiów na londyńskim Royal College of Art, tworząc odlewy z ciał modelek, aby precyzyjnie dopasowywać ubrania do realnych kształtów. Dzięki temu jej projekty, często wykorzystujące elastyczne materiały, nie spłaszczają ciała, a celebrują je.

O’Dwyer robi to z empatii – sama w przeszłości zmagała się z dysmorfofobią i zaburzeniami odżywiania, co jak przyznaje w wywiadach, było w dużej mierze wynikiem presji ze strony branży mody. – To okropne uczucie: wiedzieć, że nikt nie zadał sobie trudu, żeby stworzyć coś z myślą o tobie – mówiła projektantka w wywiadzie dla Polyester Zine. – Nie chcę, żeby inkluzywność była trendem. To język, którym opowiadam o ubraniach – dodała w rozmowie z Dazed.

Po trendzie, po żałobie. Czego Londyn może nauczyć świat mody

Sezon wiosna–lato 2026 bez dwóch zdań przynosi przełom w tym, jak moda myśli o ciele. Z jednej strony Ashley Graham, zawoalowana w czerń, udaje się na zasłużony fajrant, jakby w żałobie symbolicznie kończąc erę trendu na ciałopozytywność. Z drugiej – w londyńskim ekosystemie, tworzonym przez Ivesa i O’Dwyer, rozpoczyna się praca nad czymś nowym, co wykracza poza widzialność. Chodzi o autentyczną relację. O sposób, w jaki ubranie spotyka się z ciałem i tożsamością – bez hierarchii, bez wstydu, bez potrzeby udowadniania czegokolwiek.

To nie jest rewolucja w skali globalnej – to empatia zamiast udawanej celebracji, szacunek zamiast teatru różnorodności, sposób myślenia zamiast strategii marketingowej. Sam Londyn nie naprawi systemowych problemów mody, która po dziesięciu latach wraca do krzywdzących narracji o aspiracyjnym ciele. Ale przypomina, że moda wciąż może reagować – nie na trendy, a na ludzi.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE