Dior miał swój New Look, Saint Laurent – Le Smoking. Ale tylko on ma własny kolor – ikoniczną czerwień, remedium na smutek. Valentino Garavani przez pół wieku budował swoje imperium na ponadczasowej elegancji, luksusie i rzemiośle couture, ubierając największe sławy. Dziś jego marka należy do katarskiej korporacji, a skandale wyzyskujących szwalni kładą się cieniem na jej reputacji. Czy legenda Ostatniego Cesarza Mody przetrwała zderzenie z wielkim biznesem?
Paryż, styczeń 2008. W ogrodach Musée Rodin trwa pokaz Valentino Garavaniego. To pożegnanie – jego ostatnia kolekcja couture przed przejściem na emeryturę po 45 latach kariery. Atmosfera jest gęsta od perfum, lakieru do włosów i napięcia, które można kroić nożem. Wszyscy obecni – redaktorzy, klientki, przyjaciele domu – wiedzą, że uczestniczą w czymś wyjątkowym. Kamera dokumentująca wydarzenie rejestruje kulisy: Valentino, zwykle doskonale opanowany, traci cierpliwość, krzyczy na operatora. To próba zachowania kontroli absolutne
Dopina swego – pokaz jest bliski perfekcji. Podczas finału po wybiegu rozlewa się głęboka czerwień, gęsta jak Barolo. Publiczność milknie. Czterdzieści kobiet – Naomi, Claudia, Gisele, Eva, Natalia – wszystkie w identycznych sukniach w kultowym odcieniu Rosso Valentino. Po piętnastu latach to nie tyle modelki, co rodzina projektanta. Zza kurtyny wyłania się on – mistrz. W granatowym garniturze, lekko przytłoczony, ale dumny. Wychodzi na środek, a publiczność eksploduje. Modelki już nie silą się na powagę – po ich policzkach płyną łzy.
(Fot. Michel Dufour/WireImage)
To pokaz mody, ale też łabędzi śpiew. Valentino kłania się z gracją starej szkoły, z ręką na sercu. To ostatni akt Ostatniego Cesarza, uchwycony w filmie Matta Tyrnauera „Valentino: The Last Emperor”. W końcu, z pomocą towarzyszącego mu Giancarla Giammettiego, powoli schodzi z wybiegu, tak jak się pojawił – zostawiając po sobie legendę.
Czytaj także: „Nie projektuję ubrań. Projektuję marzenia”. Ralph Lauren – chłopak z Bronxu, który sprzedał światu „old money”
Dior miał swój New Look, Saint Laurent – Le Smoking, a Armani – Power Suit. Ale żaden, poza Valentino, nie miał swojego koloru – barwy, która, niczym znak towarowy, definiowała całą jego markę. Valentino Rosso to właśnie taki kod. Odcień ten powstał z precyzyjnej mieszanki: 100% magenty, 100% żółtego i 10% czerni. Dla oka – głęboki, nasycony, niemal smakowity: jak kropla wina wpadająca do kieliszka, zachód słońca nad Rzymem czy aksamitna kurtyna.
Ta ostatnia zdradza źródło inspiracji. „Jako student zostałem zaproszony do opery w Barcelonie” – wspomina Valentino w rozmowie z Pamelą Golbin, autorką książki „Valentino: Themes and Variations”. Uwagę młodego Garavaniego przykuła siedząca w loży naprzeciwko starsza dama w czerwonym aksamicie. „Wśród wszystkich kolorów noszonych przez inne kobiety wyglądała wyjątkowo, wyizolowana w swoim splendorze. Nigdy jej nie zapomniałem. Stała się czerwoną boginią – wspomina. – Obiecałem sobie, że jeśli uda mi się zostać projektantem, będzie u mnie mnóstwo czerwieni”.
(Fot. Guy Marineau/WWD/Penske Media via Getty Images)
Dotrzymał słowa. Mniej więcej dekadę później, w 1959 roku, pokazał debiutancką kolekcję jeszcze podczas kameralnej prezentacji. Wśród projektów pojawiła się „Fiesta” – tiulowa suknia bez ramiączek w tym samym odcieniu operowej czerwieni, do dziś reinterpretowana przez wszystkich następców Garavaniego. Od tego momentu kolor stał się podpisem Valentino, obecnym w każdej kolekcji aż do pożegnalnego pokazu i dalej. „Zrobił czerwień raz i teraz macie czerwień w każdej kolekcji – mówił Giancarlo Giammetti w wywiadzie dla amerykańskiego „Vogue’a” w 1985 roku. – Jesteśmy romantyczni; nie lubimy wyrzucać rzeczy, które lubimy albo które przynoszą szczęście. Czerwień przetrwała sezony, dyrektorów kreatywnych i globalne transformacje branży. Valentino może i kocha kontrolę, ale jedno zawsze wiedział – perfekcji się nie poprawia”.
Valentino Garavani nigdy nie był typowym włoskim projektantem. Pochodzi z Voghery w Lombardii, ale swoją edukację modową odbył we Francji – to tam, w Paryżu, ukończył prestiżowe École des Beaux-Arts i Chambre Syndicale de la Couture Parisienne, po czym terminował u mistrzów takich jak Balenciaga, Jean Dessès i Guy Laroche. To od nich wyniósł francuską perfekcję konstrukcji, dyscyplinę kroju i obsesyjne rzemiosło haute couture. Dlatego gdy inni włoscy projektanci – Armani, Versace, Gucci – robili rewolucję w prêt-à-porter, Valentino poszedł pod prąd, koncentrując się na najwyższym, elitarnym krawiectwie.
(Fot. John Kenny/WWD/Penske Media via Getty Images)
Zdobytą wiedzę przywiózł do Wiecznego Miasta. Po latach spędzonych nad Sekwaną, w 1960 roku otworzył swoje pierwsze atelier przy eleganckiej Via Condotti w Rzymie. Miał 28 lat. Wybrał Rzym, bo uważał, że to miasto najlepiej oddaje marzenie o la dolce vita – połączenie luksusu, lekkości i kina, które kochał. Nocami marzył o gwiazdach kina, które osiedlały się w Rzymie: Elizabeth Taylor, Audrey Hepburn, Sophii Loren. Jeszcze nie wiedział, że wkrótce będzie ubierał wszystkie trzy.
O mało którym projektancie można tak powiedzieć, ale u Valentino to fakt: przełomem w jego karierze był pierwszy pokaz. Zrobił go w legendarnej Sali Bianca (Białej Sali) Palazzo Pitti we Florencji w lipcu 1962 roku. To nie było przypadkowe miejsce – to tam rodziła się włoska moda, tam odbywały się najważniejsze pokazy tamtych lat, między innymi Roberto Capucciego i sióstr Fontana, a publiczność zasiadała na złoconych krzesłach i pod kryształowymi żyrandolami, oczekując czegoś więcej niż ubrań; oczekiwała wizji.
(Fot. Keystone/Getty Images)
I wizję dostała. Publiczność oniemiała: doskonałość, krawiectwo, które pachniało rzemiosłem i marzeniem. Amerykańska prasa oszalała na punkcie jego elegancji, klasycznych linii i dopracowania detalu. Włoski temperament spotkał się z francuską precyzją, tworząc nową jakość luksusu. Takiej mody jeszcze nie było.
Nie było też takiego marketingu. Już wtedy u boku projektanta stał Giancarlo Giammetti – partner w życiu i biznesie, strateg o chłodnym spojrzeniu, który z małego atelier przy Via Condotti uczynił globalne imperium elegancji. Podczas gdy Valentino był artystą i wizjonerem, dbającym o każdą koronkę i kokardę, Giammetti zarządzał finansami, kontraktami i ochroną marki. Sam też miał wizję: kiedy amerykański dom handlowy Neiman Marcus chciał wykupić hurtowo całą pierwszą kolekcję, Giancarlo zgodził się, ale pod jednym warunkiem – sieć miała zorganizować uroczysty lunch w Dallas dla czołowych redaktorów mody i wpływowych klientów. Dzięki temu gorącym towarem stały się nie tylko ubrania na półce, ale też nazwisko Valentino. Panowie wspólnymi siłami przekształcili małe rzymskie atelier w międzynarodowe imperium mody i symbol włoskiego luksusu.
Sami również nie stronili od zbytku. Powszechnie wiadomo, że Valentino i Giammetti uwielbiają mopsy. Kiedy podróżują swoim prywatnym odrzutowcem, ich piątka pupili ma osobnego stewarda, z kolei walizek wożą ze sobą dziesiątki. Z ubraniami, ale i pościelą, ręcznikami i kosmetykami, ponieważ standardy hotelowe nie spełniają ich wygórowanych wymagań. – Ile czasu zostajecie w Paryżu? – zapytał raz portier w Ritzu na widok stosu bagażu. – Och, tylko na weekend – odparł Giancarlo.
(Fot. Pascal CHEVALLIER/Gamma-Rapho via Getty Images)
Do dziś Valentino utrzymuje sześć rezydencji – w Rzymie, Londynie, Nowym Jorku, Paryżu, Gstaad w Szwajcarii i w Toskanii, ma jacht T.M. Blue One oraz kolekcję dzieł Picassa, Warhola, Basquiata oraz Hockneya. Jego majątek szacuje się na 1,5 miliarda dolarów. Wciąż uwielbia urządzać przyjęcia. Formalne, jak podkreślał w wywiadach, trwające cały weekend – z piękną pościelą, kryształami i świecami. Kiedyś w swoich pałacach gościł Elizabeth Taylor, księżną Dianę i Grace Kelly. Dziś najczęściej bawi u niego Anne Hathaway, Florence Pugh czy Zendaya.
(Fot. Jeff Vespa/WireImage/Getty Images)
Kariera Valentino nierozerwalnie łączy się z Hollywood. Mimo że w Rzymie działało wielu zdolnych projektantów, to on stał się „Krawcem Gwiazd” – może dlatego, że, jak sam mit Fabryki Snów, on też wierzył w ideę wiecznej, niestarzejącej się elegancji? Zupełnie jak jego najważniejsze klientki. Elizabeth Taylor, z którą się zaprzyjaźnił, była jedną z pierwszych. Audrey Hepburn ceniła jego klasyczne projekty. Ale kamieniem milowym okazała się Jacqueline Kennedy Onassis. Kiedy w 1968 roku wychodziła za mąż za Arystotelesa Onassisa, wybrała białą, koronkową sukienkę z kolekcji „White Collection” Valentino. Zdjęcie z tego ślubu obiegło cały świat, a nazwisko Valentino Garavani stało się synonimem globalnego szyku i luksusu. Projektant stał się oficjalną ikoną elegancji.
(Fot. Rose Hartman/Getty Images)
Od tego momentu Valentino na stałe zagościł na czerwonym dywanie, ubierając gwiazdy na ich najważniejsze wieczory – na przykład Julię Roberts, kiedy odbierała Oscara za „Erin Brokovich” w 2001 roku, Cate Blanchett na tej samej gali cztery lata później czy Anne Hathaway na gali Met w 2013. Między Valentino a hollywoodzkim blichtrem stanął znak równości – rzymskie marzenie projektanta spełniło się.
(Fot. Jim Smeal/Ron Galella Collection via Getty Images)
Ale świat mody, który Valentino opuścił w 2008 roku, diametralnie się zmienił. Po mistrzu stery marki przejęli kolejno Alessandra Facchinetti, a następnie duet: Maria Grazia Chiuri i Pierpaolo Piccioli, później sam Piccioli, a w końcu Alessandro Michele. Dziś Valentino to globalna korporacja – od 2012 roku należy do katarskiego funduszu inwestycyjnego Mayhoola. O ile mistrz stawiał na rzemiosło i pełną kontrolę, o tyle obecny biznes mody to przede wszystkim wynik finansowy i globalna ekspansja, głównie poprzez rozwój akcesoriów – torebek, butów, okularów i perfum. Wielu ekspertów uważa, że to właśnie w tej pogoni za zyskiem najczęściej cierpi jakość i rzemiosło.
(Fot. Eric VANDEVILLE/Gamma-Rapho via Getty Images)
Dziś Valentino jest jedną z marek uwikłanych w sieć skandali, która potrząsnęła gospodarką Włoch. Dochodzenie mediolańskiego prokuratora Paolo Storariego znalazło połączenia między łańcuchami dostaw sześciu marek luksusowych – w tym Diora czy Loro Piany – ze szwalniami wyzyskujących pracowników na terenie Włoch. Jak podaje Reuters, choć marka Valentino zadeklarowała współpracę z władzami, prokuratorzy mieli inne zdanie: w orzeczeniu sądowym stwierdzono, że firma „zawiniła zaniedbaniem” w nadzorze, żeby więcej zarobić.
(Fot. Spotlight/Launchmetrics)
Na domiar złego przyszłość marki stoi pod znakiem zapytania. Francuski gigant Kering (właściciel m.in. Gucci) kupił mniejszościowy pakiet akcji w 2023 roku i planuje pełne przejęcie, ale transakcję przełożono na 2028 rok z powodu spadku wyników finansowych Valentino – przychody spadły o 2% do 1,3 mld euro, a zyski operacyjne aż o 22%.
Valentino powiedział, że „piękno chroni nas przed cynizmem”, a w czerwieni widział „remedium na smutek”. Dziś trudno nie ulec cynizmowi, wiedząc, że remedium, oddane w ręce korporacji, może być trucizną. „Ostatni cesarz mody” stworzył coś tak pożądanego, że nie sposób było nadążyć za popytem i doskonałością, której żądał. Kiedy to następuje, świat luksusu pożera swoje własne mity, zamieniając pasję w wynik finansowy, a rzemiosło w hasło reklamowe. Chociaż gwiazdy na czerwonym dywanie noszą jego kreacje z archiwum, celebrując ich ponadczasowość, wiemy, że coś się w nich jednak zmieniło. Nie legenda Valentino Garavaniego – ona pozostaje nienaruszona – lecz to, co dzieje się z legendą, kiedy jej twórca ukłoni się po raz ostatni.
(Fot. Stephane Cardinale/Corbis via Getty Images)