1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Seriale
  4. >
  5. „Kapitan Ułasiewicz pół roku przed katastrofą kupił kamerę wideo. Te nagrania były jak list w butelce”. Jan Holoubek i Anna Kępińska o serialu „Heweliusz”

„Kapitan Ułasiewicz pół roku przed katastrofą kupił kamerę wideo. Te nagrania były jak list w butelce”. Jan Holoubek i Anna Kępińska o serialu „Heweliusz”

Anna Kępińska i Jan Holoubek (Fot. materiały prasowe Netflix)
Anna Kępińska i Jan Holoubek (Fot. materiały prasowe Netflix)
„Heweliusz” to największa i najbardziej wymagająca pod względem realizacyjnym polska produkcja serialowa ostatnich lat. Początkowo wydawało się, że jej realizacja jest niemal niemożliwa – jak przyznają reżyser Jan Holoubek i producentka Anna Kępińska, nawet wśród ekipy nie brakowało obaw. A jednak się udało i od dziś możemy oglądać na Netflixie ociekający emocjami fabularyzowany dramat inspirowany historią zatonięcia promu Jan Heweliusz – największej katastrofy w dziejach polskiej żeglugi cywilnej, do której doszło w nocy z 13 na 14 stycznia 1993 roku na Morzu Bałtyckim. Jak wyglądała praca nad tak ambitnym projektem? Ile w serialu jest prawdy, a ile fikcji? Zapytaliśmy o to Jana Holoubka i Annę Kępińską.

Była „Wielka woda”, teraz ta woda jest większa – Bałtyk i katastrofa promu Jan Heweliusz. Muszę zadać to pytanie – dlaczego zdecydowaliście się opowiedzieć właśnie tę historię?
Jan Holoubek: Powód jest prosty – dostałem od Kaspra Bayona świetny tekst. A właściwie świetny zaczyn tekstu, bo to jeszcze było w czasie, kiedy powstawały pierwsze drabinki (drabinka to rozpisanie akcji filmu na odrębne, ułożone w określonej kolejności sceny przyp. red.). Ta historia od początku miała w sobie coś, co mnie interesowało. Nawet na poziomie drabinek czułem atmosferę, klimat, postaci.

Aniu, jaka była Twoja pierwsza myśl, gdy usłyszałaś o pomyśle przeniesienia na ekran historii Heweliusza?
Anna Kępinska: To był rzeczywiście czas produkcji „Wielkiej Wody”. Kasper pewnego dnia przyszedł na plan i powiedział: trzeba opowiedzieć historię Heweliusza. A ponieważ to jest historia, którą ja pamiętam z dzieciństwa, nie miałam wątpliwości. Mimo że mieszkałam we Wrocławiu, to pamiętam dobrze moment, kiedy pojawiały się pierwsze sygnały sprzeczne, co się dzieje, kto przeżył. Zaskoczyło mnie, że ta historia w gruncie rzeczy dzisiaj nie jest już tak dobrze pamiętana. Więc tym bardziej wydało mi się, że to jest bardzo ważne, żeby ją opowiedzieć i w jakimś stopniu zatrzymać pamięć.

Byłam na planie„Heweliusza” w Belgii i w Warszawie i podczas rozmów z aktorami i twórcami często padało stwierdzenie, że na początku wydawało się, że to jest niemożliwe do zrobienia. Że ta historia po prostu produkcyjnie w Polsce nie może powstać. Pamiętam jak Borys Szyc w jednym wywiadzie powiedział, że po przeczytaniu scenariusza po prostu popłakał się, a potem pomyślał, że nie uda się tego zrobić. A jednak się udało. Jak?
A.K: Talent twórców. I determinacja.
J.H.: I wsparcie produkcyjne.
A.K.: Myślę, że w głowie każdego z nas gdzieś tam świtała myśl, że ten serial będzie ciężko zrealizować. Ale ponieważ to są ludzie mega ambitni, utalentowani, to wszyscy po cichu mieli wątpliwości, ale podjęli tę próbę. Metodą testów, prób i bardzo długiej, mozolnej pracy i wielu przygotowań okazało się, że razem to się może udać.

Produkcji o takiej skali w Polsce dotąd nie było, widać to już po pierwszych scenach serialu. Obraz zachwyca detalami, genialnym odwzorowaniem scenografii. Produkcje inspirowane prawdziwymi wydarzeniami pod tym kątem są trudne, a Wy ten aspekt potraktowaliście na poważnie. Czy możecie opowiedzieć o tym trochę więcej?
J.H.: Ja osobiście nie brałem udziału w etapie researchu. To Ania, Kasper i jego zespół odbyli te dziesiątki spotkań i przekopali setki kartek i archiwów.

A.K.: Praca nad takim projektem jest ciekawa o tyle, że ta prawda i fikcja trochę falują. Wszystko zaczyna się od prawdy i to jest rzeczywiście bardzo głęboki research, dużo spotkań z ludźmi, czytania książek, akt. A potem nadchodzi moment odłożenia tego i stworzenia fikcyjnej historii oraz podjęcia decyzji, co z prawdziwej historii zostaje. My wiedzieliśmy, że nie chcemy opowiadać katastrofy Heweliusza bez Heweliusza i nie chcemy opowiadać tragedii promu bez kapitana. W związku z tym tutaj były świadome wybory, co pozostaje, a co ma być ufikcyjnione, nasiąknięte tylko prawdziwymi emocjami.Gdy scenariusze są napisane następuje z kolei moment zderzenia z produkcją i realizacją, gdzie wszystkie ręce na pokład, żeby jak najbardziej realistycznie opowiedzieć tę historię. Prawda była dla nas niesamowicie ważna. Chcieliśmy, żeby te lata 90. były oddane w sposób prawdziwy.

W trakcie prac nad serialem żona kapitana Ułasiewicza dostarczyła Wam też nagrania z prywatnej kamery kapitana. Opowiecie o tym więcej? Co na nich znaleźliście i jak to pomogło w produkcji serialu?
J.H.: Okazało się, że kapitan Ułasiewicz na pół roku przed katastrofą kupił sobie kamerę wideo z pilotem. Stawiał kamerę na statywie, włączał ją i kręcił. Zobaczyliśmy na tych nagraniach, jaki był prywatnie. Był bardzo zabawny, słuchał dobrego rocka, w kółko na tych nagraniach leci maksymalnie głośno AC/DC. Nagrał kilka imprez rodzinnych, gdzie zobaczyliśmy jego rodzinę na pół roku przed tragedią, nieświadomo zupełnie, że za pół roku zawali im się życie. Kapitan Ułasiewicz nakręcił też bardzo dokładnie swoją kajutę na Heweliuszu, wszystkie detale, dojeżdżał zoomem nawet do kurków w łazience, więc scenografia dzięki temu odtworzyła kajutę 1 do 1. Ale to co dla mnie najważniejsze – zobaczyłem jakim był człowiekiem. I to mnie i Borysowi Szczycowi, który gra tę rolę, dało bardzo dużo. Co ciekawe, Kapitanowa, która dała nam te nagrania, nigdy wcześniej ich nie widziała. Nie chciała do nich zaglądać, bała się – nie wiem. I myśmy to otworzyli jak list w butelce, który wypadł na plażę. To było bardzo wzruszające.

A.K.: Dzięki tym nagraniom pojawiła się w serialu scena dodatkowa. Bo w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy ani jednej sceny, w której możemy połączyć rodzinę Ułasiewiczów. Bo w naszej historii kapitan jest zawsze na promie, który tonie, a rodzina na lądzie. A dzięki nagraniom mogliśmy ich połączyć, w dziwny sposób, ale jednak – są na ekranie wszyscy razem.

Ile w serialu „Heweliusz” jest prawdy, a ile fikcji?
J.H.: Jeśli chodzi o samą katastrofę, staraliśmy się ją odtworzyć maksymalnie realistycznie. Dużo jest prawdy, ale nie w takim dosłownym, dokumentalnym sensie. Dużo jest prawdy wlanej w fabularne opowiadanie.

A.K: Bo nie ma jednej prawdy. To jest coś, z czym myśmy się też zderzyli w trakcie researchu. Teorie na temat tego, jak wyglądała katastrofa i jakie były jej przyczyny nie są dokładnie nazwane i myślę, że już nigdy nie będą. Staraliśmy się przyjąć jedną z hipotez, która była dla nas, twórców ciekawa wizualnie i artystycznie, ale też nie chcielibyśmy, żeby ten serial był opowiadany po to, żeby wyjaśnić prawdę albo żeby ją nazwać. Od tego są filmy dokumentalne, reportaże, książki. My chcieliśmy po prostu przedstawić historię z prawdą emocjonalną. I złożoność tej sytuacji.

J.H.: Żadna katastrofa nie ma jednej konkretnej przyczyny. To jest szereg rzeczy, które się na siebie nakładają danego feralnego dnia i doprowadzają do katastrofy.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE