Konrad Eleryk w serialu „Heweliusz” prowadzi widza przez całą opowieść, odbijając w oczach swojego bohatera całe spektrum emocji towarzyszących historii, zarówno tej fabularnej, jak i prawdziwej. U jego boku stoi Michalina Łabacz – również w roli symbolicznej, pokazującej kobiety Heweliusza: silne, twarde i wierne swoim przekonaniom. Jak wyglądała praca na planie tak złożonej produkcji? I jak tworzy się role, w których emocje są ukryte między słowami? O tym opowiedzieli nam Konrad Eleryk i Michalina Łabacz.
Porozmawiajmy o emocjach, bo emocje i pokazanie ich w „Heweliuszu” mnie poruszyło do głębi. Doskonale to widać na ekranie, oglądając dwójkę Waszych bohaterów. Jaka to była relacja?
Michalina Łabacz: Dość trudna, oczywiście mówię tu o relacji naszej po katastrofie, kiedy mój mąż wraca i trzeba się zderzyć z tą codziennością, z traumą, z tajemnicą, niezrozumieniem. Myślę, że Jadwiga zupełnie inaczej sobie to wyobrażała. Jest to dla niej przeżycie pewnej żałoby, bo morze zwróciło jej ukochanego, ale to zupełnie obcy człowiek. To przerażające, kiedy w życiu jedna chwila potrafi zmienić wszystko i życie potrafi odwrócić się do góry nogami. Mimo tego jest małe dziecko, które daje jej ogromną siłę. I w tej całej bezradności, kruchości i z rozdartym sercem, ona jest wojowniczką. Zresztą, tak jak wszystkie nasze kobiece bohaterki.
Michalina Łabacz w serialu „Heweliusz” (Fot. materiały prasowe Netflix)
Mimo że cała historia serialu to tak naprawdę jeden gigantyczny ładunek emocjonalny, w większości scen „Heweliusza” emocje nie są pokazane wprost. Trudno się gra takie niewypowiedziane emocje?
Konrad Eleryk: Wiadomo, że nie gra się łatwo takich rzeczy. Historia „Heweliusza”, przynajmniej z perspektywy mojego bohatera, to są takie sytuacje, gdzie człowiek doświadcza czegoś, czego znaczna większość ludzi nigdy nie doświadczy. Widzisz, jak ludzie giną, jak wzywają pomoc, jak się dzieją rzeczy, które widziałeś tylko w filmach. I nigdy nie wiesz, jak się zachowasz w takiej sytuacji, a potem jak to na ciebie wpłynie. To wszystko, co dzieje się po, gdy człowiek wraca do normalności, do życia, do relacji, jest po prostu piętnem tego, co widział i czego doświadczył. Tu jest jego żona, tu jest jego dziecko, natomiast żona i dziecko jego kolegi straciło tatę. Wszystko więc jest po prostu z kompletnie innej perspektywy odbierane przez tego człowieka. I te emocje są też nowe dla niego. To nigdy nie są łatwe sceny.
Witold, postać grana przez Ciebie Konrad, wrócił z promu cały i zdrowy fizycznie. Ale to co działo się z nimi o powrocie mogłoby otworzyć dyskusję wokół zdrowia psychicznego. I z jednej strony nikt się nie dziwi, bo takie przeżycie jest niewątpliwie wielką traumą, z drugiej strony widzieliśmy, że nikt w tym kontekście się Witoldem nie zaopiekował. Czy to niejako pokazuje podejście do zdrowia psychicznego w latach 90-tych?
M.Ł.: To ważny wątek. Współcześnie jest prościej, bo mamy większy dostęp do pomocy i ludzie się bardziej otwierają na to. W tamtych czasach nie było to takie oczywiste. Nasi bohaterowie musieli sobie radzić sami, tak jak umieli.
K.E.: Miałem okazję rozmawiać z osobą, która przeżyła katastrofę i była z nami na planie. To było w momencie, gdy nagrywaliśmy sceny w maszynowni, a ten człowiek przez 30 lat nie wracał w ogóle wspomnieniami do tych momentów. Na nowo po raz pierwszy znowu to przeżył, zobaczył, jak wszystko się świeci, że jest alarm, że wszystko się przechyla, spada. I pamiętam, że to zrobiło na nim bardzo duże wrażenie. Mówił, że nigdy nie rozmawiał z żadnym terapeutą, radził sobie z tym wszystkim sam, po prostu wrócił na morze i to było jego terapią.
Konrad Eleryk w serialu „Heweliusz” (Fot. materiały prasowe Netflix)
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Witold, w którego wcieliłeś się ty Konrad, jest postacią wiodącą w tej części fabularnej serialu. Jego postać jest też w pewnym sensie symboliczna. Jan Holoubek w jednym z wywiadów na temat „Heweliusza” przyznał, że zagrałeś „rolę nieprawdopodobna, w jakiej jeszcze nikt cię nie widział” – jak budowanie tej roli wyglądało z Twojej perspektywy?
K.E.: To bardzo miłe, co mówił Janek, dziękuję za to. Bardzo cieszyłem się na możliwość pracy na taką skalę i też na rolę, która nie jest jakkolwiek oparta na mojej fizyczności. Chociaż ta fizyczność mi się paradoksalnie bardzo przydała, szczególnie podczas scen w wodzie. Mój bohater nie jest oparty stricte na jednej prawdziwej postaci, jest oparty na dwóch i 99,9 proc. osób, które będą to oglądać, nie będą wiedzieć, kim jest, natomiast rodziny, przyjaciele tych ludzi będą wiedzieć. W poczuciu obowiązku do tych ludzi miałem jakąś taką większą odpowiedzialność i zdawałem sobie z tego sprawę, że nie mogę zawieść. Moje przygotowania były bardzo duże, żeby stworzyć zarys psychologiczny i wszystko to, czego nie widzimy w serialu.
Pamiętam pierwszy dzień, gdy przyjechaliśmy nad morze. Wyszedłem na spacer po plaży wzdłuż morza, wiał wiatr, były lekkie fale. Zawsze to, co się dzieje pod wodami, jakie skrywa tajemnice, bardzo mnie ciekawiło. Wtedy poczułem, że robimy coś ważnego. Że trzeba oddać hołd i cześć tym ludziom. I nie można zawieść.