Paweł Kowalewski we wrześniu w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, który go uratował, we współpracy z krakowskim mufo, wystawi osobisty cykl „Ćwiczenia z cierpienia i bólu dla sztucznej inteligencji”.
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 10/2025.
Remigiusz Grzela: Doświadczenie choroby zamieniłeś w projekt artystyczny. Kiedy zacząłeś malować cierpienie?
Paweł Kowalewski: Używam różnych mediów. Zawsze określałem siebie jako artystę wizualnego, a malarstwo jest tylko jedną z ekspresji mojej osobowości, choć niesie moje przemyślenia na temat życia, świata, ludzkości. Mój syn Stanisław, bardzo dobry informatyk, pomógł mi stworzyć model sztucznej inteligencji, który nie był karmiony powszechnym gustem, algorytmami wyrzucającymi to, co najbardziej popularne i powszechne, ale tym, co sam myślę i co jest tylko moim doświadczeniem. Zderzyłem sztuczną inteligencję z moją chorobą, z rakiem. Na szczęście nauka się spisuje, bo jeszcze żyję i z tobą rozmawiam. Doświadczenia, przez które przechodzę, większość ludzi dramatyzuje. Rozumiem, chemioterapia to nic przyjemnego. Po założeniu portu naczyniowego do podania chemii, człowiek wygląda jak alien. Cały ten proces medyczny trwa u mnie dwa lata. A to już moja druga przygoda z chorobą nowotworową.
Mówisz ze spokojem. Pamiętam, jak spokojnie mówiłeś o raku na początku choroby.
Na coś trzeba umrzeć. Jeżeli ma się 66 lat, to jest to może przedwczesna, ale kolej rzeczy. Tragedią są dzieciaki czy 40-latkowie na oddziałach onkologicznych. Ja nie histeryzuję. Nie potrafimy zrozumieć cierpienia. Umysł nie obejmuje, że to nieuniknione, konieczne. No tak, umrzemy. I ty umrzesz, i ja umrę, i dzieci umrą. Chcesz nauczyć dziecko rozumienia śmierci, to kup mu chomika, a potem psa.
Ty sobie radzisz sztuką?
Jestem artystą i nie byłbym sobą, gdybym nie chwycił za aparat i nie obfotografował siebie w chorobie. Pokażę ci zdjęcia, które są źródłem prac, parę setek, to im później sztuczna inteligencja nadała estetykę. Fotografowałem siebie ledwo żywego pod respiratorami. Łatwość fotografowania telefonem pomogła mi zapamiętać ten proces. Niecały, bo w czasie operacji trwającej pięć i pół godziny zamiast planowanych 18 minut, kiedy prawie umarłem, nie fotografowałem. Gdyby to się działo w innym szpitalu, pewnie byś dzisiaj pisał o mnie w czasie przeszłym. Ale to Szpital Uniwersytecki w Krakowie, jeden z najnowocześniejszych w Polsce.
Fotografowałeś z bezradności?
Fotografowałem chorobę tak samo jak inne ważne doświadczenia życiowe. Większość ludzi fotografuje jedzenie, siebie na łódce, w tle błękitne morze i zakłada, że wszyscy są szczęśliwi. To podobno największy stres pokolenia Z – obecność w mediach społecznościowych, gdzie wszyscy są szczęśliwi poza nimi samymi. Tymczasem ja odnoszę się do czegoś, co nie jest szczęściem, przeciwnie, co można potraktować jako dramatyczne, bo to krew, pot, łzy, omdlenia i utraty przytomności. To chemia, która, jak wiadomo, zatruwa organizm i która powinna genialnie zatruwać, jak go nazywam, ósmego pasażera Nostromo. Ale raz działa, raz nie, raz człowiek dostaje wysypki, raz zawrotów głowy… Trzeba zachować spokój na wojnie z tym wybrykiem, który w moim przypadku jest wadą genetyczną. Mówię, że odziedziczyłem po ojcu upór i chorobę. Dlatego bardzo często się badałem i zagrożenie wykryto wcześniej, a ja dostałem szansę na uratowanie. O istnieniu guza otrzewnej można w ogóle nie wiedzieć i umrzeć na ulicy. To wymaga diagnostyki.
Teraz porozmawiamy pewnie o sztuce, ale chcę zaapelować, zwłaszcza do facetów, bo kobiety częściej chodzą do lekarzy, badajcie się. Jeżeli mama umarła na raka, tata umarł na raka, dziadek też, to nie ma na co czekać.
Sztuczna inteligencja cię zaskoczyła?
Gdybym sam miał opowiedzieć swoje cierpienie, to raczej dotykając go fotografią, kolażem. Aż pomyślałem: a zobaczmy, co na to AI. Jest w tym moja emocja, trudno, żeby nie było. Cierpiałem, bałem się bólu nie do udźwignięcia, kiedy przychodził, prosiłem: „Panowie profesorowie, błagam, obiecaliście środki przeciwbólowe i że nie będzie bolało”. „Ale jest pan na morfinie, już nic mocniejszego nie możemy panu podać”. Zrozumiałem, że nawet kiedy chcemy uniknąć bólu, to są granice. Mdleje się, bo tak potwornie boli. Morfina nie działa, mózg się wyłącza. Zemdlałem. Bałem się umierania. Bałem się śmierci. Podsunąłem sztucznej inteligencji również zdjęcia natury, roślin, bo chciałem przekazać kontekst. Akurat był czerwiec i przyroda szalała. Tak, totalnie mnie zaskoczyła, bo z jednej strony proponowała tani surrealizm, z krwią, igłami i wenflonami w tle, ale moją uwagę zwróciły te jej wytwory, które pozornie nie miały nic wspólnego z cierpieniem. Wiem, że to zabrzmi strasznie, ale to one pokazywały jego ukryty sens. Oczywiście trzeba stosować środki przeciwbólowe, ale gdzieś w tej drodze, w tym uporze, coś jest. Mogę być oskarżony o religijny fanatyzm, a nie jestem ani religijnym, ani fanatykiem, ale jeśli spojrzysz choćby na tę pracę, którą sztuczna inteligencja wygenerowała z wszystkich zdjęć, jakie jej pokazałem, na jej kolory, spiralność, nieskończoność – to jest dosyć zaskakujące, w tym jest sens mojego cierpienia.
Odsłoniła dwie przestrzenie – fizyczną i duchową. O, na twojej półce z książkami album Stefana Gierowskiego, twojego mistrza. Mówił o przecięciu linii, że dla jednych to symbol krzyża, a jego ciekawi, jaki kolor powstaje na tym przecięciu.
To dokładnie jest to, bo, cholera, jesteśmy tajemnicą. Przeżywamy doświadczenia okrutne. O tym była moja seria „Moc i piękno”, opowiadająca o 10 kobietach, które przeszły przez dwa totalitaryzmy i wyszły z tego jeszcze mocniejsze, silniejsze, lepsze.
Na jednej z tych prac jest twoja matka. Nazwałeś te kobiety boginiami. To portrety, które z czasem blakną, zacierają się.
Bo i pamięć o nich się zaciera. Te kobiety przeszły piekło II wojny światowej, potem komunizmu, a nie straciły czułości. Dawały życie światu, nam, synom. Bo to była także opowieść synów, to oni mi przynieśli zdjęcia swoich matek z młodości. Można by jak u Hanny Arendt mówić o banalności zła, ale dla mnie siłę ma niebanalność tego, co ze zła może wyniknąć. To mnie porusza.
Tajemnica życia, które jest terminalne?
Spójrz, tu stoi moja praca z 1989 roku, ma tytuł „Tragiczna nieprzezroczystość konieczności”. Miałem 31 lat i przypomniałem sobie słowa modlitwy „Wierzę w ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny, amen”. Udałem się do „ jatki” i kupiłem wątrobę cielęcą. Włożyłem ją do szklanej kostki wypełnionej wodą, szczelnie zamknąłem. Zabezpieczyłem klejem. Z szacunku dla życia bydlęcia, którego zostało pozbawione, wsadziłem to w marmurową podstawę. Oblałem ołowiem. Włożyłem w kolejne szklane, szczelne akwarium. Pokazałem tę pracę na wielu wystawach. Oczywiście woda zmętniała, wątroba zaczęła gnić. Na parę lat o pracy zapomniałem. Aż w 2015 roku poproszono mnie, abym ją pokazał na wystawie w Gdańsku. Otworzyłem pudełko, wątroba zniknęła. Jeśli zawartość wyparowała, to gdzie ślad po brudnej wodzie, brud powinien osiąść na pudełku? Nie ma. Nie wiem, co się stało. Każdy chemik, fizyk pewnie mi to wytłumaczy. A dla mnie to jest tragiczna nieprzezroczystość konieczności. My nigdy nie zrozumiemy śmierci.
Dlatego sztuka cię wzrusza?
Ludzie kupują sobie różne bzdury. Według badań 65 procent bogatych Polaków kupuje sobie bardzo drogie samochody, zegarki. Po latach to będą bezwartościowe przedmioty. Tymczasem obraz jest w naszym domu przez pokolenia. Towarzyszy naszemu życiu, jest od niego trwalszy. Ten, kto zapłacił za dzieło sztuki, kupił sobie tylko czas, który spędził razem z nim, kiedy radował jego serce, oczy. Każde z dzieł sztuki przeżywa człowieka. Jeśli to portret, to sportretowany dostaje nieśmiertelność. A mało kto zamawia sobie portret u dobrego artysty.
Dzieła są od nas mądrzejsze? Mówiłeś Aleksandrowi Hudzikowi w książce „Sztuka to jest wszystko”, że 40 lat zajęło ci zrozumienie twojej pracy „Mon Cheri Bolscheviq”, przedstawiającej radzieckiego żołnierza.
Malowałem coś, co ma być ostrzeżeniem. Był rok 1984. Okrzyki „Mon chéri bolscheviq!” wznoszono w Paryżu w latach 1917–1918, kiedy bolszewia przejmowała władzę. W latach 20. XX wieku, kiedy na Warszawę szły armie imperialistycznej Rosji przebranej w czerwone gwiazdy, elita francuska dalej piła szampana i wykrzykiwała: „Mon chéri bolscheviq!”. Siłę uwodzenia imperializmu rosyjskiego pokazałem w czerwonych ustach tego żołnierza, w jego zimnych oczach.
Ta postać nie ma oczu.
Ma, są kawałkami lodu. Nie ma źrenic. Nie chce niczego widzieć, jest zimny, ale ma namiętne usta. Wszyscy się gapią na te usta, myślą, że się w nie za chwilę wbiją i będą przeżywali nieprawdopodobną rozkosz, tymczasem poczują zimny nóż w plecach.
O ile ta pierwsza praca miała twarz każdego, po latach wróciłeś do tematu i żołnierz ma twarz Putina.
Bo w 2005 roku nie miałem żadnej wątpliwości, kim jest Putin. Kiedy on sam przyznał, że jest byłym KGB-istą, odpowiedział mu 80-letni emerytowany pułkownik KGB: Gaspadin Putin, bywszych KGB-stów nie bywajet, czyli „Panie Putin, nie ma byłych KGB-istów”. KGB-istą się jest zawsze. Kiedy w 2012 roku wystawiłem instalację „Symulator totalitaryzmu”, pokazując obrazy okrucieństwa, większość pytała mnie: „Po co to zrobiłeś?”. Bo panowało już przekonanie, że będzie tylko lepiej. Wojna na Bałkanach już się skończyła, Polska weszła do Unii, śpiewając „Odę do radości”, w Ameryce rządził wesoły Obama, Rosja jeszcze nie weszła na Krym, no w ogóle było super.
Sztuka może zmienić świat?
Może ostrzegać. Artysta może krzyknąć: „Hej, guys, ogarnijcie się!”. Czy to odnosi jakikolwiek skutek? Nie wiem. Kiedy wystawiłem „Symulator totalitaryzmu” 10 lat później, ludzie już tylko płakali, nie pytali, po co to, ale – jak mogło dochodzić do takich okrucieństw: „Przecież gdybyśmy tam byli, zaprotestowalibyśmy, coś byśmy zrobili”. Naprawdę? Nie wiemy, ile w tym momencie ludzi zginęło w Ukrainie. Siedzimy, gadamy, jest miło, o, świeci słońce.
To twoja rodzinna historia zaprowadziła cię do stworzenia „Symulatora”?
Jeśli twoja rodzina siedzi w pierdlu, ma wyroki śmierci, chowa swoje żydostwo do kieszeni i ukrywa je, to rozumiesz coś więcej. Moja rodzina była wyrzucana, przesiedlana, nie mogę więc ot tak wzruszyć ramionami na świat i politykę. Bo w pewnym momencie ta polityka wywala drzwi i to już strasznie boli. Jest tak dowcip – jadą goście do łagru, bydlęcy wagon, siedzi facet pod ścianą, wygląda na mądrego. Pytają: „Nie wiesz, do jakiego łagru nas wiozą?”. „Nie, ja się polityką nie interesuję”. Od losów świata się nie ucieknie.
Od spadających bomb też się nie ucieknie. Europa jest dziwnym miejscem na Ziemi. Dzięki pracy włożonej w posklejanie tego wszystkiego przez lata udawało nam się żyć w miarę spokojnie. Obaliliśmy komunizm i było wspaniale, ale Bałkany zapłonęły. Była Jugosławia unurzana we krwi i zbrodniach. Wydawało się, że już to ostrzeżenie wystarczy. Ludzkość się nie uczy, to może sztuczna inteligencja to poskleja, dając ludziom w miarę obiektywną historię. W 2017 roku wyrzeźbiłem „Golden Boys”– złotych Putina i Trumpa. Żył jeszcze Aleksiej Nawalny, ludzie myśleli, że zmiana w Rosji wisi w powietrzu i że za chwilę Trumpa nie będzie. A zobacz, jak dziś tymi złotymi łbami wbijają się przez ściany i drą na nas mordy. Oczywiście nie będę porównywał Trumpa z Putinem, bo Trump został wybrany przez naród.
Pamiętasz swój pierwszy bunt?
Moja rodzina w ogóle była zbuntowana. Dziadek siedział w Cytadeli za zamach na cara, rodzice byli w AK, za co ojciec był aresztowany, o tych sprawach nie można było mówić głośno, a do naszego domu przychodzili ludzie, siadali do stołu, pili, jedli i zwracali się do siebie pseudonimami z konspiracji. Mam siedem lat i myślę, że to normalne, że ktoś nazywa się „Dyszel”, a ktoś „Laleczka” i nie ma nazwiska. Potem szedłem do szkoły i mówiłem to, co się mówiło u mnie
w domu, i to już był bunt przeciwko zakłamanej historii. Później, jak każdy młody człowiek, buntowałem się przeciwko rodzicom. Kiedy słuchasz ludzi dzisiaj, powiedzą ci, jak walczyli z komuną, jak byli w Solidarności. Przecież pamiętam, że w latach 70. to naprawdę była garstka opozycjonistów. Moja matka mi się nie przyznawała, że jej koledzy przywozili pieniądze, które ona woziła do księdza Jana Ziei, współzałożyciela Komitetu Obrony Robotników, właśnie na działalność KOR. A ja myślałem, że ona taka religijna. Znała księdza Zieję z czasów wojny, boją uratował, kiedy dostała 23 odłamki i rzucono ją na stos ciał do likwidacji. Ale to już osobna historia. Sam widzisz, bunt to ja miałem we krwi. Zawsze mówiłem, co myślę. Człowiek powinien się nie zgadzać, walczyć o swoje, podawać rzeczowe argumenty.
A z drugiej strony mówisz, że w domu była tajemnica.
Nie wiedziałem, kim jestem, bo rodzice o tym nie mówili. No, ale to były czasy, kiedy większość nie mówiła o swoim pochodzeniu. Ja rodzicom też nie mówiłem, troszcząc się o nich, że idę na demonstrację. Tylko że idę do kolegi. Matka pewnie nie mówiła o żydostwie, bo jeszcze bym komuś wygadał… Mój brat powiedział ostatnio, że ta rodzina jest jak mafia, tyle ma tajemnic. Całe życie przeżyłem jako goj, a pod koniec życia mojej matki, kiedy miałem już ponad 50 lat, nagle okazało się, że mam żydowskie korzenie.
Więc rozmawiałeś o tym z matką?
Jeden raz, a dwa tygodnie później umarła. To historia o tym, że każdy przechrzczony Żyd był lepszym chrześcijaninem niż chrześcijanin. Ale może, z dzisiejszej perspektywy, te matki miały rację… Wiedziały, że wolność nie jest wieczna. Może będziemy mieli drugi 1968 rok, nie wiem?
Sięgasz jeszcze po „Psalmy Dawida” w tłumaczeniu Czesława Miłosza?
Wiesz, w egzemplarzu „Psalmów” trzymam kartkę z kalendarza, z dnia urodzin mojej córki. Był 4 kwietnia 1984 roku. Jakby ktoś nie pamiętał, tą datą zaczyna się „Rok 1984” Orwella. Miałem ciarki na plecach, jak moja ówczesna żona powiedziała, że właśnie wody jej odchodzą i będzie rodziła. Nie mieliśmy samochodu, zadzwoniłem do teścia i powiedziałem: „Jest 4 kwietnia 1984 roku, wydaje się, że będziesz miał wnuczkę”, chociaż USG pokazywało, że to chłopiec. A „Psalmy Dawida” były dla nas w latach 80. jak mantra. To dowód na moc sztuki. Bo skąd ta intuicja? Facet trzy tysiące lat temu zapisywał swoje rozterki i one nie przestały być aktualne. W tłumaczeniu Miłosza ukazały się w bardzo ważnym momencie dla Europy i świata. Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, przeciwko, uwaga, związkowi zawodowemu Solidarność, spowodowało, że lewica zachodnia odwróciła się od Związku Radzieckiego. Zrozumiała, że te wszystkie opowieści o antysocjalistycznych spiskach to bzdury. Pozostała naga prawda. Czołgi na ulicach, karabiny maszynowe, wojsko, nie przeciw wyimaginowanym buntownikom na Węgrzech, w Czechosłowacji, którzy chcą odejść od socjalizmu, tylko przeciw związkowi zawodowemu z przywódcą robotnikiem Lechem Wałęsą, którego się więzi. Erozja, do której doszło później w 1989 roku, to jest naprawdę wielka nasza zasługa. Sięgnij po „Psalmy Dawida”, ta powtarzalność historii, siła i moc słowa. Życie to piękna, fascynująca podróż.
Czytasz swoje życie?
Tak, chętnie je czytam. Jestem żarłoczny, bardzo je kocham, ale to nie jest taka głupia miłość, że jak mnie zostawi, to rozpacz. Pantha rei, wszystko płynie, zmienia się. Nawet moje cierpienie dało mi smak. Jesteś głodny, bierzesz pierwszy kęs dobrego jedzenia, jesteś spragniony, sięgasz po szklankę wody, smakuje jak nigdy. Mnie też teraz woda smakuje lepiej. I chcę dobrego jedzenia. Ten hedonizm bardzo mnie cieszy.
Mogę spojrzeć na siebie w lustrze bez wstydu, chyba nie zrobiłem niczego takiego, czego bym musiał się wstydzić, chociaż człowiek ma też cudowną zdolność wypierania. Może niechcący, a może czasami chcący, dałem komuś z łokcia i zapłakał. A teraz kroczę po lodzie ostrożnie, żeby nie pękł. Fizyki się nie zwycięży.
Paweł Kowalewski artysta, emerytowany profesorASP w Warszawie, założyciel legendarnej Gruppy (w latach 1982–1992 przeformułowała polskie malarstwo),z którą brał udział w documenta 8 w Kassel w 1987 roku. Autor ikonicznych obrazów, m.in.„Gdzie powiesić Matkę Boską?” i „Mon CheriBolscheviq”. Jego prace były wystawiane m.in. w NS--Dokumentationszentrum w Monachium, Castello di Rivoli w Turynie, Artists’ House w Tel Awiwie, GaleriiIsy Brachot w Brukseli. Znajdują się w zbiorachMuzeum Narodowego w Warszawie i Krakowie,Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki, Muzeum Jerke,Fundacji Sztuki Polskiej ING, Fundacji Rodziny Staraków.