Mówi, że straciła nadzieję, że zgorzkniała. Nadal jednak walczy o prawa zwierząt. Opowiada o nich z pasją w podcaście „Zwierzę ci się”, pisze o nich książki. Właśnie wydała kolejną „Skąd przyszedł kot”, która powstała z myślą o dzieciach. Czyżby wierzyła, że świat zmieni kolejne pokolenie? Rozmawiam z dr Dorotą Sumińską.
                        
Małgorzata Welman: „Tyle lat już mówię i piszę o niedoli zwierząt, pewnie ze 30 lat gadam o tym potwornym, straszliwym cierpieniu i tak niewiele się zmienia… Została we mnie tylko kropla nadziei”. To przejmujące zdanie pada w wywiadzie zatytułowanym „Mówię dość. Dość zabijania”, który ukazał się na naszych łamach po premierze pani głośnej książki „Dość” pięć lat temu. 
Rozmawiamy kilka dni po tym, jak Sejm przyjął projekt ustawy o zakazie hodowli zwierząt na futra. Kilka tygodni wcześniej uchwalił nowelizację ustawy o ochronie zwierząt, która wprowadza zakaz trzymania psów na uwięzi, np. na łańcuchu. Czyżby coś zmieniało się na lepsze? 
Dorota Sumińska: Czym jest Polska w obliczu wszystkich państw świata? To kropla w morzu. Proceder nie zniknie, zwierzęta nadal będą mordowane, być może już nie w Polsce, ale tam, gdzie będzie wolno. Producenci przeniosą swoje biznesy do innych krajów, na przykład do Ukrainy. A zwierzę cierpi tak samo w Polsce jak za granicą. Problemem są nie tylko ludzie, którzy wytwarzają futra, ale przede wszystkim ci, którzy je noszę. Gdyby ich nie kupowali, nie trzeba byłoby ich produkować.
Straciłam nadzieję, bo widzę, że zmiany zachodzą zbyt wolno. Wspomniane regulacje powinny były wejść w życie 50 lat temu. Nie uratujemy już wielu gatunków, nie uratujemy ziemi, którą zniszczyliśmy. To jest nie do odwrócenia. Jeżeli nie zmienimy systemu edukacji, nic się na świecie nie zmieni. Obecny się nie sprawdził.
A więc żadnych przebłysków nadziei? 
Nawet jeśli się pojawiają, to szybko gasną. Wprowadzono na przykład zakaz odstrzału pewnych gatunków ptaków [chodzi o zakaz odstrzału ptaków wprowadzony za zgodą Ministra Rolnictwa, który porozumiał się z Ministrem Klimatu i Środowiska w sprawie objęcia ochroną siedmiu gatunków ptaków łownych, m.in. jarząbka, krzyżówki, cyranki, głowienki, czernicy, słonki i łyski. Zakaz wejdzie w życie prawdopodobnie od 2026 roku, przyp. red]. I chwała, panu ministrowi, że to się udało. Natomiast tak naprawdę to niczego nie zmienia.
Dlaczego?
Dlatego, że jak ptaki zrywają się do lotu, oni walą po wszystkich. Należałoby wprowadzić absolutny zakaz odstrzału, ale to jest nierealne. Lobby myśliwskie jest nie do ruszenia.
Jakie zmiany ma pani na myśli, mówiąc o edukacji? 
Powinniśmy wrócić do edukacji opartej na wartościach. W latach 60., i 70. XX wieku w Stanach Zjednoczonych zaczęto lansować system edukacji opartej na praktyce. Chodziło o to, żeby wychowywać ludzi, którzy dadzą sobie świetnie radę w życiu, będą zarabiali pieniądze, staną się lepszymi biznesmenami. Ta idea wkrótce opanowała cały świat i obowiązuje do dziś. W efekcie młodzi ludzie nie są przygotowani do życia we współczesnym świecie w dobie kryzysu, także klimatycznego. Nie wiedzą, jak przeciwdziałać postępującym zmianom.
Aby zatrzymać degradację planety, powinniśmy uczyć dzieci już od przedszkola, czym jest miłość, przyjaźń, odpowiedzialność, lojalność, honor. To podstawy naszego człowieczeństwa. Póki co, nie widzę, aby zmiany w edukacji na świecie szły w tę stronę.
Zdarzają się oczywiście wyjątki, jak choćby program nauczania na Bornholmie, tam dzieci uczą się przyrody nie z książek, ale z obserwacji otoczenia, dowiadują się, jak minimalizować ślad węglowy, jak się zdrowo odżywiać, nie eksploatując zwierząt.
Nie mówię, że mamy zmieniać nauczanie matematyki czy polskiego, ale lekcje wychowawcze to powinny być lekcje nauki życia. Jeżeli nie chcemy wojen – a poproszę zobaczyć: mamy XXI wiek i potworne wojny toczą się praktycznie na każdym kontynencie – w każdej szkole powinny być etyka i religioznawstwo. Bez poznania inności, nie możemy jej zaakceptować ani polubić.
Mam wrażenie, że pomimo utraty wiary w zmiany systemowe, nie rezygnuje Pani z pracy u podstaw. Napisała Pani właśnie kolejną książkę o zwierzętach dla dzieci. 
Jest we mnie taki paradoks: nienawidzę ludzkości, a kocham człowieka. Ludzkość jako zbiorowisko jest straszna.
To mocne stwierdzenie, podobnie, jak słowa o krzyku bezsilności wobec cierpienia zwierząt, które padają we wspomnianej książce „Dość”. Czy to przejaw wypalenia? Podobno weterynarze to jedna z grup zawodowych najbardziej narażona na kryzys emocjonalny. Skąd bierze się ta frustracja? 
Weterynarze pracują nie tylko ze zwierzętami, ale też z ludźmi, a ludzie są trudni. Często oczekują od nas cudów, a my nie jesteśmy cudotwórcami. Poza tym weterynaria bardzo się skomercjalizowała.
Co ma pani na myśli?
Dzieje się podobnie, jak w medycynie, gdzie wiele dziedzin, takich jak na przykład chirurgia plastyczna, nie służy poprawie zdrowia pacjenta, ale spełnianiu jego zachcianek. W naszej branży pieniądze również odgrywają ogromną rolę, wystarczy spojrzeć na ceny leków weterynaryjnych, które są niejednokrotnie wielokrotnie droższe niż ich odpowiedniki dla ludzi.
To frustrujące, zarówno dla nas weterynarzy, jak i dla właścicieli zwierząt.
…których często nie stać na leczenie swoich pupili.
To bardzo złożony problem, który narasta. Uważam, że dbałość rządu o wszystkich Polaków, zarówno tych ludzkich jak i nieludzkich, powinna być znacznie większa.
Co robi się w sytuacji, kiedy do weterynarza przychodzi starsza osoba ze swoim ukochanym psem czy kotem i dowiaduje się, że ma wydać bardzo dużo pieniędzy na leczenie zwierzaka, a sama nie ma na swoje leki? 
Właśnie dlatego nie dorobiłam się na prowadzeniu gabinetu. Praktykowałam przez lata, ale tak naprawdę żyłam z czego innego. Teraz przyjmuję już tylko raz w tygodniu, przekazałam praktykę swojej pracownicy.
Jak sobie z tym radzą inni, są jakieś sposoby? Na przykład zrzutki od zamożniejszych opiekunów zwierząt danej kliniki, którzy są gotowi zapłacić więcej, aby dofinansować leczenie zwierząt osób najuboższych? 
Nie słyszałam o takim rozwiązaniu. Zdarzają się gabinety, które pomagają potrzebującym, nie biorąc pieniędzy, ale to nie jest częsta praktyka. Warto wiedzieć, że są firmy ubezpieczeniowe, które oferują polisy dla zwierząt, na świecie to już powszechne rozwiązanie. W Polsce ludzie niechętnie ubezpieczają siebie, a co dopiero zwierzęta.
 
Wsparcie osób starszych w sytuacji konieczności poważniejszej choroby zwierzęta byłoby pożądanym rozwiązaniem, zwierzaki są często remedium na samotność. 
I to nie jest dobre.
Dlaczego?
Zwierzę może być wspaniałym towarzyszem, ale nigdy nie zastąpi drugiego człowieka. Jesteśmy gatunkiem tak samo społecznym jak pies szympans czy mysz i dla zdrowia psychicznego potrzebujemy przedstawicieli swojego gatunku.
O psie mówimy często psyjaciel…
Tak, tak, ładnie, że tak mówimy, ale prawda jest taka, że zwierzę jest naszym niewolnikiem. Bądźmy zatem po prostu dla niego dobrym panem. Przyjaźni szukajmy w relacjach z ludźmi.
Jestem z pokolenia, kiedy ludzie cały czas byli ze sobą. Tworzyliśmy plemiona, dzięki którym udawało się przechodzić przez różne kryzysy. Ja różne tragedie w życiu przeżyłam tylko dzięki mojemu plemieniu, dzięki bliskim, których miałam wokół.
Teraz ludzie oddalili się od siebie, przestali się przytulać, przestali podawać sobie ręce. Widuję czasem takie pary: siedzą obok siebie na ławce, może to nawet randka, ale jedno i drugie patrzy w telefon. Powstaje nowy gatunek człowieka, to jest przerażające.
Czytaj także: Dorota Sumińska: „Mam poczucie moralnego obowiązku niejedzenia zwierząt”
Mówi pani, że udomowione zwierzęta stają się naszymi niewolnikami. To działa także w drugą stronę. Biorąc do domu zwierzaka, stajemy się za niego odpowiedzialni, nie możemy zostawić go samego. W jednym z wywiadów czytałam, że życie pani i pani męża było kompletnie podporządkowane waszym zwierzętom. 
To prawda, byliśmy po prostu bardzo dobrymi panami niewolników. Decydowaliśmy o wszystkim w ich życiu, starając się dać im jak najwięcej wolności. Weźmy jednak dla przykładu karmienie. One nie wybierały sobie jedzenia, dostawały to, co ja uważałam za zdrowe i wtedy, kiedy ja uznałam to za stosowne.
Moje psy mają w zasadzie półwolność, nie mogą biegać tam, gdzie chcą, mają za to bardzo duży teren i swoją watahę i to jest spełnienie potrzeb tego gatunku. Mają wszystko to, czego potrzebują od człowieka. Koty mają jeszcze więcej swobody, choć je też trochę zniewoliłam, bo one wiedzą, że muszą na noc wracać do domu.
Co pani myśli w związku z tym o owczarku niemieckim w mieszkaniu na ósmym piętrze w bloku?
Buda nie musi być duża. Jeżeli poświęcamy temu psu dużo czasu, chodzimy z nim na spacery, to naprawdę nie ma znaczenia, czy mieszkanie jest duże czy małe, czy to jest blok czy dom z ogrodem.
A modne kubraczki, kokardy, wózki dla psów to nie przesada? 
Wózek jest dobry, gdy pies jest chory, kubraki są potrzebne nagim psów, takim jak grzywacze chińskie, nagie psy peruwiańskie czy meksykańskie. Prawdę mówiąc, wolę nawet lekką przesadę, niż oddawanie zwierzaka do schroniska czy porzucanie w lesie.
 
Kto jest bliższy pani sercu pies czy kot? 
Nie umiem powiedzieć. Nie mam żadnych preferencji. Nie dzielę istot na ważne i mniej ważne.
Mówi się że koty wyczuwają dobrą i złą energię, widzą więcej…
Koty potrafią wpatrywać się uważnie w jakieś miejsca przez dłuższy czas. Wygląda to tak, jakby obserwowały coś, czego my nie widzimy. To poniekąd prawda, mają dużo lepszy wzrok, poza tym ich mózg i zdolności postrzegania są inne niż nasze. My jako ludzie jesteśmy bardzo ograniczeni, widzimy tylko pewną skalę barw. Nie słyszymy mnóstwa dźwięków, które rozchodzą się wokół nas. A zwierzęta to widzą i słyszą. Ich świat jest dużo bogatszy. I to jest absolutnie fascynujące. Tu mówimy o ssakach, ale jeżeli spojrzelibyśmy na świat okiem owada, to dopiero byłby prawdziwy kosmos.
Jestem absolutnie zachwycona tym, w jaki sposób opowiada Pani na swoim kanale na YouTube nie tylko o psach i kotach, ale także o maleńkich żyjątkach, o istnieniu których często nawet nie mamy pojęcia. O Tantnisiu Kryszowiaku, Słodyszku Rzepakowcu, Turkuciu Podjadku... 
Uważam, że każde życie jest ciekawe i warto je poznawać, bo dzięki temu dowiadujemy się więcej o sobie.
Są takie zwierzęta, których pani nie lubi albo się ich boi? 
Nie ma zwierząt, których nie lubię, choć nie wszystkie darzę wielką sympatią. Takie glisty, tasiemce, pchły czy pluskwy niech sobie żyją z daleka. Boję się tych zwierząt, które mogą mi zrobić krzywdę. Dlatego też zabijam kleszcze i komary, bo przenoszą choroby.
Ile zwierząt ma pani teraz w domu? 
Sześć psów i dziewięć kotów w domu i sześć kotów, które mieszkają w dużej ogrzewanej budzie w ogrodzie.
Sporo.
Było dużo więcej. W szczytowym momencie miałam 12 psów i 15 kotów. Kiedy umarł nagle nasz ukochany Ciapek, duże psisko ważące 80 kilogramów, zrobiło się pusto, chociaż w domu było jeszcze 11 innych psów.
Powiedziała pani umarł, nie zdechł. 
Słowo „zdechł” w swojej genezie nie było niczym złym. Zdechł, czyli oddał ducha. To ludzie je wypaczyli, nabrało pejoratywnego znaczenia, więc go nie używajmy. Wobec śmierci jesteśmy równi. Umieramy tak samo.
Wiele śmierci zwierząt pani przeżyła? 
Och, kilkaset.
Zawsze było tak samo trudno? 
Nie, dużo zależało od tego, jak bardzo byliśmy zżyci. Proszę pamiętać, że u nas była duża rotacja, bo ja brałam ze schronisk najstarsze i najbardziej schorowane zwierzaki, często na tak zwane umarcie. Dobrze było, jak przeżywały z nami dwa, trzy lata. Umierało jedno, to się brało znowu jakiegoś schorowanego staruszka na jego miejsce. Rekordzistą był kot, którego adoptowałam, gdy miał 25 lat, żył jeszcze u nas pół roku.
Ma pani rzesze fanów, słuchają pani całe pokolenia miłośników zwierząt. Prowadziła pani audycje w radio, w telewizji, teraz wraz z córką prowadzicie kanał na YT „Zwierzę ci się”, który cieszy się ogromną popularnością. 
Program, który prowadzę z córką Martą powstał po tym, jak znalazłam się w próżni, kiedy zakończono ze mną współpracę w radio TOKFM, z którym byłam związana ćwierć wieku. Stało się to niespodziewanie, wypowiedzenie dostałam telefonicznie. Co gorsze, wydarzyło się to zaledwie dwa miesiące po śmierci mojego męża, o czym w radiu wszyscy wiedzieli. To było jak grom z nieba. Strasznie to przeżyłam, zwłaszcza że przez dwadzieścia pięć lat rytm mojego życia wyznaczały dojazdy do radia, w niedzielę rano na 9:00, a potem w soboty przed południem.
Jakiś czas później moja przyjaciółka, widząc moją rozpacz, powiedziała: - Słuchaj, Dorota, przecież jest internet. Pomyślałam, że to jest dobry pomysł, ale jeśli mam to robić, to tylko z Martą. Wtedy, gdy świat mi się kompletnie posypał, możliwość częstych spotkań z córką była dla mnie niezwykle ważna. Powstała okazja, aby widywać się regularnie i częściej ze sobą rozmawiać, co w normalnym trybie, kiedy każdy ma swoje życie, jest trudne.
Domyślam się, że miłość do zwierząt Marta wyssała z mlekiem matki? 
Dla niej zwierzęta są oczywistością, były w jej otoczeniu od zawsze, dlatego weszła w nasz wspólny projekt jak w masło.
Wzięłyście sprawę w swoje ręce i rozkręciłyście z powodzeniem własną audycję. „Zwierzę ci się” ma już 300 000 obserwujących. 
Cieszymy się, bo bardzo to obie lubimy i uwielbiamy naszych widzów. Mamy nadzieję, że współtworzenie audycji przynosi też satysfakcję Kamilowi, naszemu reżyserowi, który wspiera nas również technicznie.
W czasie programu odpowiadacie między innymi na pytania widzów. O co najczęściej pytają?
Pytają oczywiście o swoje zwierzęta, ale także o sprawy natury filozoficznej i etycznej. Zastanawiają się na przykład, jak psy i koty reagują na stratę swoich opiekunów.
Żałoba nie jest chyba tylko ludzką domeną. Widziałam to na przykładzie psa mojej mamy, który wyraźnie cierpiał po jej śmierci. Domyślam się, że podobnie reagowały wasze zwierzęta po odejściu swojego pana, a pani męża. 
To prawda, zwierzęta niesłychanie mocno przeżywają stratę.
Swoją tęsknotę za mężem opisała pani w niezwykłej książce „Moje życie z Tomkiem”. „To najbardziej osobista opowieść w literackim dorobku autorki „Dość” - miłosne wspomnienie, album wspólnych chwil, list do ukochanego, krzyk nadziei, jęk rozpaczy i intymne wyznanie w jednym – taki opis czytamy na stronie wydawnictwa. Fragment książki, który zamieściliśmy na naszych łamach, spotkał się z wieloma reakcjami i komentarzami. Bardzo poruszył nasze czytelniczki, które poznały Panią z innej strony. Państwa historia była wyjątkowa, zakończyła się równie niezwykle.
Nasza miłość rozkwitła, gdy byliśmy nastolatkami. Potem nasze drogi rozeszły się na ponad trzy dekady, aż w końcu zostaliśmy parą na dobre i na złe, już jako dorośli ludzie „po przejściach”. Dzieliliśmy pasję do podróżowania i medycyny oraz miłość do zwierząt, Inspirowaliśmy się wzajemnie. W końcu, po latach wspólnego życia postanowiliśmy się pobrać.
Nie było wam jednak dane cieszyć się małżeństwem. Pani mąż umarł tuż po ślubie. 
Tomek zasłabł kilka godzin po ceremonii, zmarł kilka dni później. Jego odejście było końcem naszej historii na wielu poziomach. Zaczynaliśmy właśnie nowy etap życia, mieliśmy wszystko przygotowane, aby zrealizować marzenie życia.
Co planowaliście?
Mieliśmy zamieszkać na stałe na Sri Lance, mieliśmy już wybraną ziemię, na której miał stanąć nasz dom, mieliśmy przyjaciół, mieliśmy nawet przysposobionego syna Hirusana, którego nazywaliśmy zdrobniale Hirkiem. Poznaliśmy go podczas jednego z naszych licznych pobytów w tej wiosce, gdy miał 16 lat. Przylgnął do nas, pomagał nam leczyć tamtejsze zwierzęta. Asystował mi, gdy leczyłam z ciężkiej nużycy suczkę, którą nazwaliśmy Pinki. Po naszym wyjeździe zabrał ją do domu i pielęgnował. Pinki wydobrzała, żyje do dziś. A Hirek stał się częścią naszego życia. Pomogliśmy mu się wykształcić, skończył studia, prowadzi teraz biznes turystyczny. Pomógł nam znaleźć piękne miejsce na dom, mieszkańcy wioski cieszyli się, że tam zamieszkamy, bo gdy przyjeżdżaliśmy Tomek, który był lekarzem, leczył ludzi, a ja ich zwierzęta. Chcieliśmy mieszkać tam do końca życia, siadywać na tarasie i obserwować ptaki, szybujące nad laguną, chodzić na kolację do tej samej knajpki. Całymi godzinami rozmawialiśmy o tym naszym nowym życiu, planując, co ze sobą weźmiemy – ja rośliny doniczkowe, on swoje ukochane komody. Wybraliśmy już nawet miejsce pochówku w naszym ogrodzie, bo na Sri Lance jest to dozwolone.
Człowiek planuje, a Pan Bóg się śmieje. 
Otóż to. Po śmierci Tomka zawalił mi się cały świat.
 
Minęły cztery lata, czy udało się go jakoś odbudować? Nauczyła się Pani żyć bez Tomka?
Nie, nigdy się nie nauczę. Tak samo jak nie będę już umiała cieszyć się w pełni pobytem na Sri Lance. Jeżdżę tam wprawdzie regularnie, odwiedzam nasze miejsca, to daje mi siłę. Niebawem znów się tam wybieram, tym razem polecimy całą naszą ekipą, będziemy kręcić filmy. Chcę pokazać widzom „Zwierzę ci się” Rekawę, Hirka, naszych lankijskich przyjaciół i zaprzyjaźnione zwierzęta.
Zrezygnowała pani z pomysłu zamieszkania tam na stałe? 
Bez Tomka to w ogóle bez sensu. Po co? To było nasze, nie moje.
Dr Dorota Sumińska, pisarka oraz lekarka weterynarii z wieloletnią praktyką, psycholog zwierzęcy z zamiłowania, z przekonania prawie weganka, bo jeszcze nie umie wykluczyć jajek. Przez wiele lat prowadziła popularną audycję w Radiu TOK FM Wierzę w Zwierzę oraz program telewizyjny Zwierzowiec. Od ponad 4 lat wraz z córką Martą Stachowiak i reżyserem Kamilem Witkowskim prowadzi program Sumińska – Zwierzę Ci się na kanale YouTube. Dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem z miłośnikami zwierząt, podpowiadając, jak najlepiej o nie dbać i pomagać im w codziennym życiu. W swoim podwarszawskim domu opiekuje się ponad dwudziestoma pokiereszowanymi i porzuconymi psami i kotami. 
Autorka książek dla dorosłych i dzieci o zwierzętach, ludziach, podróżach i życiu, w tym bestsellerów: Autobiografia na czterech łapach, Dalej na czterech łapach, Zwierz w łóżku, Świat według psa, Zwykłe niezwykłe życie, Dlaczego oczy kota świecą w nocy?, Dlaczego hipopotam jest gruby?, Dlaczego ziewamy?, Czy ryby piją wodę? oraz Dość. Ostatnio nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się książka „Skąd przyszedł kot”.
 
 
			
					
		 Fot materiały prasowe
Fot materiały prasowe