1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie
  4. >
  5. Twoja aplikacja do śledzenia cyklu wie o tobie więcej, niż myślisz – i nie licz na jej dyskrecję. Oto, co naprawdę robi z twoimi danymi

Twoja aplikacja do śledzenia cyklu wie o tobie więcej, niż myślisz – i nie licz na jej dyskrecję. Oto, co naprawdę robi z twoimi danymi

(fot. Getty Images)
(fot. Getty Images)
To miało być narzędzie, które pomoże ci zrozumieć własne ciało. Ale według najnowszego raportu Uniwersytetu Cambridge te „niewinne kalendarzyki” coraz częściej zamieniają się w kopalnie danych – sprzedawanych dalej reklamodawcom, ubezpieczycielom, a nawet władzom państwowym.

Śledzisz swój cykl? Ktoś inny może śledzić ciebie

Zaczyna się niewinnie: wpisujesz datę ostatniej miesiączki, zaznaczasz „ból pleców” i „ochota na czekoladę”, może jeszcze dodajesz, kiedy ostatnio uprawiałaś seks i jak się wtedy czułaś. Te informacje trafiają do ładnie zaprojektowanej aplikacji, która obiecuje ci większą samoświadomość i kontrolę nad własnym ciałem. A potem... wszystkie informacje trafiają do bazy danych i mogą zostać wykorzystane przeciwko tobie.

Według raportu opublikowanego w czerwcu 2025 r. przez Minderoo Centre for Technology and Democracy na Uniwersytecie w Cambridge, dane gromadzone przez aplikacje do śledzenia cyklu menstruacyjnego – od nastroju po współżycie – są „kopalnią złota” nie tylko dla reklamodawców, lecz także dla firm ubezpieczeniowych, państwowych instytucji i pracodawców.

Dane o cyklu jako towar. Dlaczego są aż tak cenne?

Ciąża to dla algorytmów coś więcej niż zdarzenie fizjologiczne. To sygnał, że kobieta wchodzi w okres wzmożonej konsumpcji – zmienia dietę, kupuje nowe ubrania, urządza pokój dla dziecka. Reklamodawcy są gotowi zapłacić setki razy więcej za dostęp do danych, które mogą wskazywać, że użytkowniczka planuje dziecko. Jak wynika z raportu, dane związane z cyklem menstruacyjnym są nawet 200 razy cenniejsze niż wiek, płeć czy lokalizacja użytkowniczki.

Ale nie chodzi tylko o potencjalną ciążę. Algorytmy potrafią „czytać” twój cykl: w fazie folikularnej podsuną ci reklamy szminek i sukienek, w lutealnej – suplementów na nastrój. Kiedy masz PMS, reklamy adaptogenów, detoksów czy „naturalnych antydepresantów” wydają się bardziej przekonujące. Dla firm to złoty interes. Dla użytkowniczek – pole minowe.

Brak ochrony prawnej i „pozorne” zgody

W Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii dane o cyklu menstruacyjnym są klasyfikowane jako dane wrażliwe – podobnie jak dane genetyczne czy dotyczące zdrowia psychicznego. Teoretycznie chroni je RODO. Ale w praktyce większość aplikacji formułuje swoje regulaminy i polityki prywatności w sposób celowo niejasny. Użytkowniczki klikają „zgadzam się”, nie wiedząc, że tym samym umożliwiają aplikacji sprzedaż ich danych brokerom i gigantom technologicznym.

W Stanach Zjednoczonych sytuacja jest znacznie gorsza. Tam aplikacje menstruacyjne są regulowane tak samo jak aplikacje fitnessowe czy krokomierze. Oznacza to, że nie podlegają ustawie HIPAA chroniącej dane medyczne. Krótko mówiąc: w świetle prawa informacje o twoim cyklu mogą być sprzedane, analizowane lub przekazane dalej – całkowicie legalnie.

Jak ujawniają eksperci, firmy mogą „anonimizować” dane, ale to fikcja.

– Mit o anonimowości danych zdrowotnych jest wyjątkowo mylący – powiedziała portalowi Health.com prof. Danielle Citron z Uniwersytetu Wirginii. – W praktyce zanonimizowane dane można bardzo łatwo powiązać z konkretną użytkowniczką.

Kiedy twój telefon zdradza cię przed pracodawcą lub państwem

W Missouri urzędnicy państwowi posłużyli się danymi z aplikacji do śledzenia cyklu, by ścigać placówki wykonujące aborcje. Z kolei firmy ubezpieczeniowe mogą analizować dane o cyklu, aby... podnieść składki osobom z wysokim ryzykiem ciąży lub zaburzeń hormonalnych. A to nie koniec: jak pokazują raporty, dane o lokalizacji telefonów w pobliżu klinik ginekologicznych były sprzedawane brokerom – którzy oferowali je każdemu, kto był gotów zapłacić. W tym policji.

Czy to oznacza, że należy natychmiast usunąć każdą aplikację do śledzenia cyklu? Zdaniem badaczek z Cambridge – niekoniecznie. Śledzenie cyklu może być pomocne, zwłaszcza w kontekście schorzeń takich jak PCOS czy endometrioza, których diagnozowanie trwa latami. Dane gromadzone przez użytkowniczki mogą być cennym narzędziem w rozmowie z lekarzem czy psychiatrami.

Ale kluczowe pytanie brzmi: kto ma dostęp do tych danych i w jakim celu?

Którym aplikacjom możesz zaufać?

Na szczęście istnieją aplikacje, które nie handlują twoimi danymi – choć często trzeba je zainstalować poza sklepem Apple. Takie narzędzia jak Euki, Drip czy Periodical (niedostępny na iOS) przechowują dane lokalnie na urządzeniu, a nie w chmurze – co oznacza, że nikt poza tobą nie ma do nich dostępu. Apple HealthKit również oferuje względnie bezpieczne rozwiązania, ponieważ dane są szyfrowane i nie są dostępne nawet dla Apple’a.

Jeśli korzystasz z komercyjnej aplikacji, pamiętaj: wyłącz śledzenie lokalizacji. Nie loguj się przez Facebooka lub Google’a. I dokładnie przejrzyj ustawienia prywatności – najlepiej z poziomu przeglądarki, nie aplikacji, która często ogranicza dostęp do niektórych opcji.

Czas na nową etykę cyfrową

Profesor Gina Neff, dyrektorka Minderoo Centre, przekonuje, że przyszłość femtechu nie musi wyglądać jak dystopijny odcinek „Czarnego lustra”. Dane z aplikacji menstruacyjnych mogłyby wspierać badania naukowe nad zdrowiem kobiet – wciąż dramatycznie niedofinansowane – albo pomagać lekarzom w diagnozach.

To nie technologia sama w sobie jest problemem, lecz sposób, w jaki została zaprojektowana. Dopóki prywatność użytkowniczek nie stanie się realnym priorytetem – a nie marketingowym hasłem – aplikacje, które miały dawać poczucie kontroli nad ciałem, będą służyć raczej tym, którzy chcą nad tym ciałem kontrolę przejąć.

Źródło: Raport Minderoo Centre for Technology and Democracy, University of Cambridge

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE