„Chciałbym mieć nadzieję, że w obliczu zmęczenia konsumpcjonizmem ciut więcej ludzi zacznie świadomie sięgać do duchowości. Nie wiem jednak, czy to nie jest pobożne życzenie” – mówi z rozmowie z prof. Bogdanem de Barbaro i Dominiką Tworek, ks. Grzegorz Strzelczyk.
                        
Fragment książki „Duch i psyche. Razem czy osobno?”, prof. Bogdan de Barbaro, ks. Grzegorz Strzelczyk w rozmowie z Dominką Tworek, wyd. Znak
(...)
GS: (...) Mamy w Kościele katolickim pewne formy wspólnotowego przeżywania religijności, które niekoniecznie okazały się transpokoleniowe. Rodzaj podejścia do nabożeństw, na przykład, który dla starszego pokolenia był czymś naturalnym, jest zupełnie nieprzekazywalny młodym. Oni muszą sobie wypracować własne formy wyrazu. Duchowość, jeśli jest głęboko przeżywana, sama znajduje sobie wyraz. Chodzi teraz o to, żeby w Kościele była duża otwartość na ich wychwytywanie i stwarzanie dla nich przestrzeni; żeby wbudowywać w życie wspólnoty nowe formy, niekoniecznie kasując stare, bo w nich też przecież ktoś się odnajduje. Ja to nazywam parafią wielu prędkości: są ludzie, którzy aktywniej uczestniczą w zmianach, i oni potrzebują bardziej dynamicznego podejścia także do wyrazów religijności, a są tacy ludzie, którzy w zmianach uczestniczą z mniejszą dozą entuzjazmu, dostosowują się wolniej i jeśli się im nagle zabierze to, co jest częścią ich głęboko zakorzenionej tożsamości, to się ich zwyczajnie skrzywdzi. Kłopotem Kościoła w Polsce jest jednak to, że przeciętna parafia raczej powtarza dawne formy, niż daje przestrzeń na to, żeby oddolnie powstawały nowe. Większość proboszczów jest już w takim wieku, kiedy jest się mniej skłonnym do dynamicznych zmian.
Ja też, mając pięćdziesiąt parę lat, mam pewną trudność w rozumieniu osiemnasto-, dziewiętnastolatków. Ułatwieniem jest to, że pracuję na uczelni, więc mam kontakt z młodymi ludźmi, a w dodatku pracując w humanistyce, mam dużo okazji, żeby się ze studentami (nie tylko teologii) ścierać myślowo, co jest wyzwaniem. Mam wrażenie, że jako Kościół, instytucjonalnie, za słabo się z tym mierzymy, za mało reflektujemy nad tymi zjawiskami.
Panie profesorze, a czy pańskim zdaniem można powiedzieć, że istnieje jakaś specyficzna duchowość człowieka ponowoczesnego?
BdB: Jeśli przyjrzeć się współczesnej kulturze, to na pierwszy plan, w moim przekonaniu, wysuwa się chaos. Chaos oznacza wielowątkowość i mnogość możliwości. W chaosie zmieszczą się ci, którzy uznają, że Ziemia jest płaska, i ci, którzy powrócą do wiary w Zeusa. Z perspektywy gabinetu oznacza to z jednej strony rozproszenie, a z drugiej – reakcję na nie: ci, których rozproszenie jakoś uwiera, mogą się zorganizować przeciwko niemu albo posłuchać jakiegoś samozwańczego wodza, który im powie: „Sprzeciwmy się temu chaosowi, bo on nas prowadzi do piekła, ja was poprowadzę, idźcie za mną, głosujcie na mnie”.
Może w tym chaosie rośnie potrzeba wspólnego przeżywania naszej duchowości?
BdB: Wydaje mi się, że pani tę duchowość pojmuje zacnie i wysoko, a często przecież jest inaczej. Tam gdzie u innych jest wyrafinowana duchowość, u drugich są świecidełka i to, jaki krem ostatnio wszedł na rynek, żeby czoło było gładkie, a zmarszczki pod oczami pojawiły się nieco później. Pyta pani o horyzont sensu w człowieku, tymczasem często zamiast pytań metafizycznych mamy do czynienia z jarmarkiem.
Pytanie, czy w ogóle istnieje człowiek bez duchowości.
GS: Odróżniłbym potencjał duchowy, który jest w każdym, od tego, czy w którymś momencie ten potencjał się ujawnił, został świadomie podjęty, choćby w ograniczonym zakresie, i jest pielęgnowany. Są ludzie, którzy w ogóle tam nie zajrzeli, żyją nieraz na dobrą sprawę na powierzchni rzeczywistości, od pierwszego do pierwszego i od przyjemności do przyjemności. Po części zależy to również od kompetencji intelektualnych, jakimi dysponujemy.
Do pogłębiania duchowości potrzebna jest inteligencja?
GS: I pomaga wykształcenie. To są rzeczy, które wpływają na naszą refleksyjność, a więc również na przeżywanie duchowości. Ale im bardziej w duchowości chodzi o relację z Bogiem, tym ten zasób – paradoksalnie – może być mniejszy. Możemy mieć też bardzo różny poziom takiego świadomego przebudzenia. Zapewne niewielki procent ludzi – zarówno wierzących, jak i niewierzących – świadomie i systematycznie dba o swoją duchowość.
BdB: Właśnie, bo duchowość nie dotyczy tylko wierzących. Ważne, żeby to doprecyzować.
GS: Tu już używam tego słowa w najszerszym rozumieniu. Są też osoby, które dbają o ten obszar w sobie sporadycznie – od czasu do czasu zapali im się jakaś lampka, może jakiś impuls, spowodowany na przykład obejrzanym filmem.
BdB: Albo tym, że zobaczyli na horyzoncie piękne zespolenie granicy morza z granicą nieba. Pojawia się przeżycie oceaniczne, które ma charakter, było nie było, duchowy, choć daje się przez psychologów opisać w innych kategoriach.
GS: Podsumowując – bywa różnie. A jak jest w ponowoczesności? Ewidentnie wśród osób, które są jakoś przebudzone duchowo, obserwujemy proces pluralizacji. Ponowoczesność jest bardzo nieufna w stosunku do instytucjonalnych autorytetów i między innymi dlatego hegemonia chrześcijaństwa, jeśli chodzi o życie duchowe ludzi na Zachodzie, stopniowo ustępuje. Pojawia się miejsce dla innych tradycji religijnych i duchowych, które podrzucają nowe sposoby konfiguracji tego doświadczenia, a część osób próbuje to zrobić w sposób osobisty, indywidualny i eklektyczny, to znaczy zbierając z różnych tradycji różne elementy. Te trzy procesy są wyraźne: eklektyzacja, pluralizacja, indywidualizacja.
Chciałbym mieć nadzieję, że w obliczu zmęczenia konsumpcjonizmem ciut więcej ludzi zacznie świadomie sięgać do duchowości. Nie wiem jednak, czy to nie jest pobożne życzenie.
Czy w konsumpcyjno-kapitalistycznej rzeczywistości dogmat religijny nie jest już aby przeszłością? Ta eklektyczna forma duchowości wydaje się bardziej przystawać do świata pełnego niemal nieograniczonego wyboru.
BdB: Trzeba tu jeszcze podkreślić, że mówiąc „my”, w domyśle mamy „my z Zachodu”. Często sięgamy po to, co jest ciekawe na Wschodzie, w Azji: bierzemy z niej na przykład jogę i mamy poczucie, że dzięki ćwiczeniom będziemy bardziej uduchowieni.
Chciałbym jeszcze wrócić do kwestii pewnego przebudzenia i tych, którzy świadomie dbają o swoje życie duchowe. Otóż doświadczenie terapeuty często jest następujące: przychodzi do gabinetu ktoś z objawami depresyjnymi, które pojawiły się, kiedy w życiu tego człowieka doszło do jakiegoś kryzysu. Powiemy albo pomyślimy, że być może to jest kryzys egzystencjalny. Nie chodzi nawet o tak zwany kryzys wieku średniego, chociaż nie przypadkiem owa „średniość” tutaj ma dodatkowe znaczenie. Bo można by powiedzieć: jego życie było średnie i nagle się zorientował, że chciałby żyć nieśrednio. Ale nie chcę się tu bawić słowami, tylko zwrócić uwagę, że w pewnym momencie życia człowiek, który żył dotąd przyjemnościami albo pracą, pozycją społeczną, może odczuć pustkę płynącą z tego, że na dłuższą metę, w głębszej perspektywie, nie jest spełniony. Może to nazwać sprawą nastroju, przyjdzie być może do psychiatry po leki przeciwdepresyjne, ale z rozmowy psychoterapeutycznej będzie wynikać, że pod spodem kryje się ta pustka, ten niepokój metafizyczny. I wtedy się okazuje, że potrzebna będzie nie paroksetyna ani inny lek przeciwdepresyjny, tylko może Marek Aureliusz, może duszpasterz, może wycieczka na Giewont? Coś, co go wytrąci z dotychczasowej goniawki. Jakże często ludzie uczestniczący w „wyścigu szczurów” nagle się orientują: no, biegnę, biegnę, na koncie coraz więcej, ale jakoś tak pusto, niewyraźnie, po co to wszystko?
Zgadza się pan z księdzem, że każdy człowiek ma w sobie pewien potencjał duchowy, tylko nie każdy go realizuje?
BdB: Powiedziałbym, że jest to teza niefalsyfikowalna, bo potencjał to jest coś, co się albo zaktualizuje – i wtedy go widać – albo pozostanie ukryty, i wtedy jak dowieść, czy istniał?
GS: To jest teza filozoficzna albo teologiczna. Owszem, nie da się jej sfalsyfikować, ale można podać argumenty za jej prawdziwością. W praktyce widać, że jeśli się człowiekowi zapewni sprzyjające środowisko i odpowiedni pokarm duchowy, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ta sfera się w nim obudzi. Stąd mamy szkoły duchowe i mistrzów duchowości – bo to jednak działa. Jeżeli ktoś zaczyna dostrzegać w sobie ten głód albo niepewność, da się mu towarzyszyć do tego przejścia. A nawet jeżeli tego nie odczuwa, można go doprowadzić do doświadczeń, które skonfrontują go z tym, że w jego życiu jest jeszcze piętro głębiej.
Ten, który nie zejdzie to piętro głębiej, prędzej czy później doświadczy egzystencjalnej pustki?
BdB: Nie, nie sądzę, zwłaszcza że przecież nie każdy się zgłasza z kryzysem do terapeuty. Kryzys można, o zgrozo, zapić, można go zapełnić jakimiś przyjemnościami lub przyjemnostkami, wreszcie można sobie znaleźć jakiś sposób nieduchowy, a zacny. Ktoś z banalnego kapitalisty zmieni się w działacza charytatywnego. Być może gdzieś tam pod spodem będzie jakaś nuta duchowości, na przykład pytanie o miłość i miłosierdzie, ale gdyby go zapytać, dlaczego tak robi, powie: „Bo chcę być dobry”, kropka. Trzeba by długo wiercić, mówiąc nieelegancko, żeby to móc określić jako wycieczkę w stronę duchowości.
Mam wrażenie, że chciałaby pani uznać duchowość za coś wszechobecnego. A z mojej perspektywy, jeżeli nawet przyjąć, że drzemie ona w każdym człowieku, to często w takich zakamarkach, do których nijak się dostać.
Czytaj także: 3 koncepcje stoicyzmu, które pomogą ci żyć spokojniej
Jeśli duchowość człowieka kryje się w bardzo intymnych zakamarkach jego duszy, to może dobrze, że dostęp do nich nie jest łatwy.
GS: Jak w ogóle oceniać, czy ktoś ma życie duchowe? To bardzo trudne. Wskazałbym na to, że jeżeli kultura sprzyja stawianiu pewnych rozdzierających pytań, możemy w niej mieć więcej ludzi przebudzonych, a w kulturze, która te pytania bardziej chowa – mniej. Moim zdaniem kwestia uświadomienia sobie duchowości w dużej mierze wiąże się bowiem z doświadczeniem wspólnotowym i kulturą. Jeśli moja wspólnota stawia sobie te pytania, to one stają się jakoś moimi.
BdB: Ciekawe, bo moje doświadczenie nie do końca pokrywa się z tą tezą. Zdarza mi się spotkać osoby, u których wymiar duchowy ujawnił się w samotności: czy tej samotności bolesnej, czy tej twórczej, czy w czasie samotnej wędrówki po lesie albo po plaży.
GS: Ujawnienie się jest zawsze intymne – tu pełna zgoda. Jednak pytania „z przedpola” je ułatwiają. Ktoś żyje w kulturze, w której czyta się Braci Karamazow, ogląda się filmy, które stawiają ważne pytania. A potem idzie do lasu, zabierając to wszystko, co go przygotowało do następnego kroku – przeskoczenia z poziomu dziedzictwa kulturowego do osobistego przeżycia.
BdB: Czyli mówimy o tym, że jak ktoś jest wrażliwy metafizycznie, to wtedy ta wycieczka do lasu może go poruszyć i ujawnić jego tęsknotę?
GS: Jest spore prawdopodobieństwo.
Przypomina mi się pytanie, które czasami zadają mi studenci: czy można wytrenować mistyka? Mowa tu o bardzo intensywnych doświadczeniach i przejawach duchowości. I chrześcijańska tradycja odpowiada: tak. Bo potencjał jest w każdym. Bóg się chce udzielić każdemu. Nie ma powodu, żeby każdy nie mógł być mistykiem. Reszta to kwestia pewnej drogi duchowej, przebudzenia i otwarcia, i czasu. Stąd moje ogólnie optymistyczne podejście. Da się wytrenować mistyka.
BdB: A ja, słysząc to sformułowanie: „trenować mistykę”, mam wręcz poczucie, jakby to był oksymoron, zestawienie pojęć z dwóch różnych parafii.
GS: I tutaj duże tradycje duchowe się z panem nie zgodzą. Zarówno chrześcijaństwo, judaizm, islam, choćby w sufizmie, jak i tradycje wschodnie – wszystkie mają potężne systemy treningu do życia duchowego.
BdB: Rozumiałbym lepiej, gdybyśmy mówili o drodze, zejściu w głąb. Ze słowem „trening” mam takie skojarzenie jak z joggingiem, jakby to było zwykłe ćwiczenie.
GS: Oczywiście: to słowo ma teraz takie konotacje, ale tu rzeczywiście chodzi o ćwiczenie. Tyle że nie dotyczy to ciała, lecz pewnych wewnętrznych nastawień. Będę dość mocno bronić przekonania, że da się przebudzić w ludziach duchowość. I że jednym z zadań religii instytucjonalnych jest wyprowadzanie ze stanu religijności naturalnej, która jest w dużej mierze magiczno-kultyczna, właśnie do poziomu duchowości.
BdB: To kolejny obszar, gdzie terapeuta ma być powściągliwy. Może uznawać ten obszar za ważny, po godzinach pracy sam może się tym zajmować, jednak jego zadaniem nie jest nawet tworzenie warunków. Nie zapyta: „A jak tam u ciebie z mistyką?”. Warto podkreślić tę granicę, żeby nie powstało złudzenie jej rozmycia. Są obszary wspólne dla naszych profesji, są też odrębne.
 
Ja z kolei mam problem ze słowem „przebudzenie”. Jakby skrywała się pod nim jakaś lepszość przebudzonych nad tymi, którzy przebudzeni nie są.
GS: Ono jest tak silnie zakorzenione w tradycji, nie tylko chrześcijańskiej, że trudno je obejść, będąc teologiem. Jest ogólnie związane z opisem momentu przejścia od duchowości nieuświadomionej do uświadomionej, od życia bezrefleksyjnego do refleksyjnego.
Podejrzewam, że w jednym wymiarze mówienia o mistyce pan profesor mógłby się odnaleźć: w kwestii wglądu. Moglibyśmy użyć słowa „wgląd” zamiast „przebudzenie”, bo przebudzenie duchowe to jest specyficzny wgląd w siebie – i przy okazji, najczęściej, w całą rzeczywistość.
BdB: Rzeczywiście, te słowa są w pobliżu. Dla mnie jednak przebudzenie jest czymś innym niż wgląd.
GS: Może właśnie dlatego, że doświadczenie duchowe jest wszechogarniające: obejmuje wszystkie obszary relacyjne, nie tylko relację do samego siebie.
BdB: Rzeczywiście – przyznam szczerze – lepiej mieć wgląd niż nie mieć, lepiej mieć samoświadomość niż nie mieć, lepiej być otwartym na ludzi niż nie być. Tylko że ta lepszość nie ma dotyczyć porównywania ludzi; to ma być lepszość opisująca rozwój osobisty. Lepiej, żeby człowiek się rozwijał, niż żeby się nie rozwijał.
GS: I w tym sensie też lepiej, żeby był przebudzony niż nieprzebudzony.
Czy współczesna kultura rzeczywiście tych metafizycznych pytań nie zadaje? Czy giną one w kalejdoskopie możliwości, a zadaniem człowieka jest ich indywidualne poszukiwanie?
BdB: Jeśli miałbym prawo do szczypty pesymizmu, powiedziałbym, że pytania metafizyczne, duchowe są dziś zakrzykiwane przez dyskotekę. (Nie wiem, czy słowo „dyskoteka” jest jeszcze aktualne, można podstawić jakieś inne, bardziej, że tak powiem, postmodernistyczne). A odpowiedzią na to może być różnorakie przebudzenie, na przykład w postaci sekt.
Mam poczucie, że jest pewien rodzaj nienazwanego pojedynku między światem, w którym króluje przyjemność, a tym, w którym króluje sens. Czasem się udaje te dwa światy jakoś połączyć bez poczucia, że jeden ma wygrać, a drugi przegrać, ale często chyba jest tak, że jeden świat się odwraca od drugiego albo jeden unieważnia drugi.
W naszą kulturę wpisana jest iluzja, że spotęgowana przyjemność nada nam poczucie sensu?
GS: Bardziej przekonanie, że przyjemność wystarczy. Że liczy się dobrostan, bez dręczenia się nadmiernymi pytaniami, bez prób zaglądania dalej. To jest chyba główna narracja, z jaką mamy do czynienia w sytych kulturach zachodnich – o tyle popularna, że łatwo się spina ze sprzedażą produktów, które mają taki dobrostan zapewnić. Nawet reklamy bardzo często wchodzą w taką narrację, w takie nadużycia semantyczne, że jeżeli użyjemy jakiegoś środka na poprawę jakości skóry, to będziemy od tego szczęśliwsi.
Dzięki powszechnej edukacji wszyscy mamy dzisiaj możliwość dojścia do takiego poziomu, na którym jesteśmy gotowi do wejścia w głąb. Często jednak zanim człowiek dojrzeje do duchowości, zostaje skolonizowany przez narracje konsumpcjonistyczne, które docierają do niego poprzez media społecznościowe i reklamę: „Żeby ci było przyjemnie, to kup to, to, to, a jak jeszcze będziesz miał tamto i wakacje tam, to już będzie wszystko okej…”
BdB: „… i to będzie twój rozwój”.
GS: I zanim zdąży krytycznie się z tym zmierzyć, okazuje się, że tkwi w tym już od dwudziestu pięciu lat. Potem dopiero przychodzi ten kryzys, o którym mówił pan profesor.
BdB: I jak teraz z tego wyjść? Przyjemność może się stać nie tylko nawykiem, ale też uzależnieniem. Kultura migających obrazków u dzieci i młodzieży, to, czy się ma TikToka czy nie, przestaje być kwestią wyboru; powiedziałbym, że od pewnego momentu to jest już niewola tiktokowa czy – szerzej – obrazkowa. Może to banalne spostrzeżenie, ale nie sposób ominąć faktu, że technologia jest w przymierzu z tym uzależniającym i ogłupiającym jarmarkiem.
Jak dobrze pójdzie, to ktoś się zetknie z jakimś dramatem. Może być tak, że idzie ulicą i zobaczy absurdalny wypadek samochodowy. Absurdalny, bo tak bywa z wypadkami. Albo sam przeżyje doświadczenie nagłej poważnej utraty. Wtedy się ocknie, nastąpi to, co nazwaliśmy przebudzeniem. Okaże się, że jarmark ze świecidełkami nie wystarczy. Może przypomni mu się inne stoisko na tym jarmarku, dotąd nieodwiedzane: z książkami. I może po nie sięgnie.
Dlaczego młody człowiek miałby chcieć się dręczyć tymi metafizycznymi pytaniami? Przecież nasze mózgi są tak skonstruowane, że dążą do tego, żeby było łatwo i przyjemnie.
GS: Nasze ludzkie mózgi są specyficzne pod tym względem, że mają zdolność do świadomego, refleksyjnego odraczania nagrody. Między innymi tym się chyba wyróżniamy wśród zwierząt. Tymczasem teraz podważamy w sobie tę zdolność. Jeżeli wpuszczamy dzieci w mechanizm, w którym nagroda musi być natychmiastowa, i nie trenujemy w nich zdolności odraczania nagrody, no to mamy gotowy przepis na klęskę egzystencjalną.
Ten proces, podbijany między innymi przez wspomnianą tiktokozę, wydaje się pędzący. Być może nawet nieodwracalny.
GS: Mam nadzieję, że procesy przystosowawcze u ludzi są tak sprawne, że pokolenie, które dziś rośnie, wytworzy sobie jednak jakieś mechanizmy obronne. Może ta nadzieja jest efektem mojego nadmiernego optymizmu? Nie da się ukryć, że na ten moment wygląda to źle. Wpuściliśmy taką liczbę lisów do kurnika, że właściwie kurnik nie ma szans przetrwać – i mamy pierwsze sygnały, że w niektórych państwach rośnie świadomość tej sytuacji. Australia zaczyna nakładać ograniczenia dotyczące korzystania z mediów społecznościowych przez młodych ludzi. Coraz więcej szkół, także w Polsce, ogranicza używanie telefonów w trakcie lekcji. Coraz więcej rodziców świadomie podejmuje decyzję, żeby dzieciom do pewnego wieku nie dawać elektroniki do zabawy. Widać więc, że zaczyna się kształtować świadomość społeczna w tej kwestii. Następuje to jednak powoli, ponieważ nie jest na rękę koncernom, które zarabiają na tej kulturze gigantyczne pieniądze, w związku z czym mogą też wiele wydać na jej promowanie.
BdB: W ten sposób, mówiąc w skrócie, chciwość działa we współpracy z ciekawością. Chciwość kapitalisty plus ciekawość dziecka – to toksyczna para.
Przeczuwam, że korporacje, zauważając rosnącą społeczną świadomość, prędzej czy później tak nią zamanewrują, żeby i tę sytuację skapitalizować. Jeżeli na gruncie pustki współczesnego człowieka urośnie potrzeba duchowości, będą nam ją sprzedawali, ale po swojemu, w nurcie kapitalistycznym.
BdB: Ciekawe, nie przyszło mi do głowy, że duchowość można sprzedawać. Wydaje mi się, że jest to droga bardzo intymna (choć czasem, jak rozumiem, wspólnotowa) i dlatego nie na sprzedaż.
GS: Można podjąć próbę zmonetyzowania nauki tych elementów, które wspierają duchowość, czyli na przykład uczenia medytacji. Pytanie, czy się to robi uczciwie czy nieuczciwie. Można zaoferować pomoc w nauce medytacji, nie obiecując, że w cudowny sposób zmieni to życie adeptów; a można to sprzedawać jako panaceum na wszystkie bolączki.
Jeśli pojawi się popyt na duchowość, ludzie będą uważali, że warto inwestować w tę sferę, to oczywiście wytworzy się rynek. Myślę jednak, że nie będzie on łatwy do zagospodarowania dla wielkich koncernów, ponieważ duchowość skłania do ascezy. Wszystkie klasyczne nurty duchowości uczą: jeżeli chcesz mieć wgląd w swoje doświadczenie duchowe, jeżeli chcesz, żeby stało się ono istotnym elementem twojego życia, warto, żebyś ograniczył to, co masz, co konsumujesz.
Czytaj także: Artykuły wymyślonej potrzeby – konsumpcjonizm w Polsce. Rozmowa z autorem „Książki o śmieciach”
Już są promowane takie idee jak slow life, które też zostały skapitalizowane.
GS: Pytanie, czy te nurty mają szansę stać się masowe, czy jednak pozostają pewną niszą. Wydaje mi się, że to drugie.
Czyli duchowość w swej istocie nie jest zagrożona przez kapitalistyczne mechanizmy?
GS: Nawet gdyby kapitalizm zaczął inwestować w duchowość, też nie byłaby zagrożona. Duchowość jest naprawdę bardzo odporna. Jak już się raz przebudzi, to potem świetnie sobie radzi z różnymi trudnościami.
Swoją drogą, gdyby nagle wielkie koncerny zaczęły inwestować w to, żeby w każdej szkole dzieci były uczone medytacji zamiast używania smartfonu, to by było ciekawe doświadczenie.
BdB: Tylko żeby przetrwać, te firmy musiałyby powiedzieć: „Zapraszamy wszystkich na kursy duchowości, ale organizujemy je na fiordach w Norwegii. Albo wyjedźmy na pustynię Gobi, tam najlepiej się spotkać z transcendentem”.
GS: Albo robimy aplikację do pilnowania medytacji, która jest preinstalowana na wszystkich telefonach. Teoretycznie da się zarobić na duchowości. Obawiam się jednak, że jeśli będziemy próbowali obłożyć ją produktami, skonfekcjonować i przykleić markę, ludzie wrażliwi na duchowość wyczują, że coś tu jest nie tak.
BdB: Rozumiem, że mówimy o meczu duchowość versus hedonizm. W tym meczu duchowości nie grozi unicestwienie, natomiast nie ma szans na zwycięstwo z hedonizmem.
GS: Chyba historycznie jesteśmy w stanie wykazać, że żadnej kulturze się to nie udało.
Czy mówimy o kontrze pustka–głębia?
BdB: Podobałoby mi się to określenie, gdyby nie to, że jest ocenne.
GS: Tylko że głębia jest pustką.
Duchowość nie usuwa pustki. Duchowość sprawia, że pustka staje się przepustką. Jest sposobem obcowania z tym, co mnie przekracza. Właśnie tu jest ten moment transcendencji. I chyba niezależnie od tego, czy jest to transcendencja osobowa, jak na przykład w chrześcijaństwie, czy też raczej w sensie wschodnim – rozumiana tak, że tam właściwie nic nie ma, ale jest – to doświadczenie pustki, którą przeżywamy, z czegoś się bierze. Mianowicie z tego, że nie jestem jeszcze w pełni z tym zjednoczony.
BdB: Jeszcze nie przekroczyłem progu?
GS: Nawet się do niego nie zbliżyłem na tyle, żeby mnie wystarczająco przemienił.
Dlatego duchowość nie usuwa pustki. Duchowość mówi tak: „Ty się w tej pustce rozsiądź, bo to jest twoja droga. To nie jest coś, co cię zniszczy, zabije. Taka jest charakterystyka tej drogi: mierzysz się z tym, że nie jesteś wszystkim, nie jesteś Bogiem. Nie jesteś wszechogarniający, wszechmiłujący. Jesteś ułomny. To jest prawda o tobie. I nie jest to problem, bo jesteś w drodze do tego, co cię ostatecznie przemieni”.
Różne języki w różnych tradycjach duchowych są bardzo zbieżne w tym zakresie. Pustka nie zostaje usunięta. Człowiek ją sobie w pewien sposób udomawia; wie, że nie jest w stanie się jej wymknąć, a jednocześnie jest ona na tyle transparentna, żeby zobaczyć przez nią szerszy sens, szerszy horyzont, szerszą rzeczywistość. Wobec tej rzeczywistości pozostaję mały, a nawet robię się coraz mniejszy, usuwam się na swoje miejsce. Ale nie jest to coś, co mnie niszczy, przeciwnie: bardziej mnie upodmiotawia, ponieważ widzę się w relacji do wszystkich rzeczy.
BdB: Czyli obraz, który jest we mnie żywy: że jestem ziarnkiem piasku, ale upodmiotowionym ziarnkiem piasku, jest bliski temu doświadczeniu?
GS: To jest dokładnie to.
Kiedy idziemy w stronę takiego doświadczenia, w którym duchowość właściwie staje się jednym oglądem, czyli nie zastanawiam się nad rzeczami, tylko w jednym mgnieniu oka ujmuję siebie i rzeczywistość, i widzę jakiś rodzaj harmonii tego, nieosiągniętej, a jednocześnie możliwej – to nazywamy mistyką. To już nie jest dyskursywne, nie jest ćwiczone, to się po prostu dzieje.
Czytaj także: „Skupiając się na sukcesie, osiągnięciach i gromadzeniu rzeczy, zapomniałem o ludziach” – mówi Joshua Fields Millburn z duetu Minimalistów
Bardzo mi się spodobało wyrażenie „pustka jest przepustką”. Czy jednym z większych wyzwań współczesnego człowieka, które ujawniają się w gabinecie psychoterapeutycznym, nie jest właśnie zmierzenie się z pustką?
BdB: Najwięcej do powiedzenia mieliby tu terapeuci ze szkoły humanistyczno-doświadczeniowej albo humanistyczno-egzystencjalnej. Myślę o sytuacji, kiedy terapeuta jest w ten sposób otwarty wobec klienta, że tworzy rodzaj przestrzeni sprzyjającej dotarciu do tego, co człowiek ma w sobie zasłonięte, a co zbliża się właśnie do namysłu nad sensem, pytaniami metafizycznymi, namysłu nad pustką.
Tutaj może się pojawić w terapeucie pokusa, żeby zostać guru. Tak jak w konfesjonale księdzu grozi, że zostanie terapeutą, władcą duchowości penitenta, tak terapeucie grozi smak bycia mistrzem, tym, który niejako zawładnął drogą klienta. Wracamy w ten sposób do problemu władzy. I duszpasterz, i terapeuta są w tak silnym związku z kimś, kto przychodzi po pomoc, że daje im to na wstępie pewną moc. Powinni być świadomi związanego z tym ryzyka.
Pokusa polega na tym, żeby definiować za klienta tę jego pustkę?
BdB: Nie tylko na tym. To pytanie: czy ja nie jestem bogiem (pisanym małą literą)? Czy nie doprowadzam do uzależnienia emocjonalnego tej osoby, do tego stopnia, że zaczyna śnić w mojej teorii? To popularna okoliczność, że pacjenci terapeutów jungowskich śnią sny jungowskie, freudowskich – freudowskie, i tak dalej. Czy nie prowadzi to do tego, że klient traci własną drogę, a wpatruje się tylko w gesty terapeuty, wsłuchuje się w jego słowa, by pójść za mistrzem? Pułapka jest tym większa, że po pomoc przychodzi ktoś bezradny. Punktem wyjścia jest naturalna skośność tej relacji. W toku terapii, jak dobrze pójdzie, istotą pracy będzie jej odskośnienie.
 
W jaki sposób dochodzi do przebudzenia?
GS: Różnie. Może ono nastąpić szybko, punktowo, lub być dłuższym procesem. Niekoniecznie jest tak, że człowiek idzie spać i budzi się przebudzony. Aczkolwiek i tak się zdarza, znam takie przypadki.
BdB: Przebudzenie wtedy ma formę olśnienia.
GS: Mnie jako duszpasterzowi jest wtedy łatwiej, bo taka osoba od razu jest bardzo świadoma i najczęściej trzeba jej tylko pomóc zinterpretować przeżycia, tę nagłą zmianę w oglądzie rzeczywistości.
Jan od Krzyża, szesnastowieczny święty hiszpański, jeden z odnowicieli zakonu karmelitańskiego, sporządził rysunek góry, który jest punktem wyjścia do charakterystyki drogi duchowej. W jego opisie pada mnóstwo zdań paradoksalnych. Między innymi Jan mówi tak: „Aby dojść do tego, czym nie jesteś, masz iść przez to, czym nie jesteś. Aby dojść do posiadania wszystkiego, nie chciej posiadać czegoś w niczym”. I tak dalej. Cztery strofy po osiem lub sześć wersów, jeżeli dobrze pamiętam.
BdB: Każde z tych zdań wymaga miesiąca namysłu.
GS: Zrobiłem kiedyś eksperyment. Na zajęciach z duchowości chrześcijańskiej przeprowadzonych na Uniwersytecie Śląskim na kierunku coaching przeczytałem to bez kontekstu, bez podania źródła, i poprosiłem, żeby studenci spróbowali przypisać cytat do jakiejś znanej im tradycji duchowej. Wszyscy postawili na Wschód.
Tymczasem ten paradoksalny charakter opisu doświadczenia mistycznego występuje wszędzie, w różnych tradycjach. Klasyczna logika zostaje zanegowana. Droga jest już sensem, mimo że wydaje się bez sensu. Co się dzieje w tym doświadczeniu: czy posuwam się naprzód, czy się nie posuwam? Co jest za tą pustką? To nie jest tak, że następuje przebudzenie duchowe i wszystkie problemy człowieka się nagle rozwiązują. W tym kontekście bałbym się nawet mówić o rozwoju w sensie wyraźnych etapów. Chrześcijaństwo próbuje je opisywać, niejako standaryzować, jeśli chodzi o zaawansowaną mistykę, bazując na pewnych charakterystycznych doświadczeniach. Niemniej w praktyce osobista duchowość ma swoją indywidualną dynamikę, u każdego inną.
 
 
			
					
		 Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe