Dwa lata po tym, jak niemal otarła się o śmierć, Florence Welch powraca z elektryzującym albumem „Everybody Scream”. Praca nad tym krążkiem kosztowała ją naprawdę wiele. Tak wiele, że po raz pierwszy w karierze przestała przejmować się tym, czy to, co stworzyła, przypadnie komukolwiek do gustu. I słusznie. Zrodzona z pasji, furii i traumy płyta jest nie tylko dziełem na wskroś mistycznym i osobistym, lecz także dowodem jej artystycznego geniuszu.
„Magia i niedola, szaleństwo i tajemnica”. Trudno o lepsze podsumowanie tego, o czym opowiada nowy album Florence + The Machine, niż ten właśnie wers z tytułowego singla „Everybody Scream”. Brytyjska formacja, której siłą napędową, liderką i frontmenką niezmiennie pozostaje charyzmatyczna Florence Welch, w wigilię Wszystkich Świętych zaprezentowała swój szósty studyjny krążek.
– To moja najbardziej osobista płyta – ten wyświechtany frazes wypowiada dziś niemal każdy artysta promujący swoje nowe wydawnictwo. Kiedy jednak taka deklaracja pada z ust Florence, wiadomo, że sprawy zaszły naprawdę daleko. Wszak wokalistka już wielokrotnie otwierała się na temat swoich zmagań z alkoholizmem, zaburzeniami odżywiania, depresją czy atakami paniki. Tym razem jednak dotyka spraw ostatecznych – życia i śmierci.
Aby w pełni zrozumieć, o czym jest najnowszy album „Maszyny”, trzeba cofnąć się kilka lat wstecz, a konkretnie do 13 sierpnia 2023 roku. Mimo silnego krwawienia i przeszywającego bólu Florence występuje na scenie festiwalu Boardmasters w angielskim Newquay. Początkowo bagatelizuje poważne objawy, ale w końcu słucha głosu rozsądku i udaje się do lekarza. Dopiero wtedy dowiaduje się, że właśnie poroniła i przeszła zagrażającą życiu ciążę pozamaciczną. Nazajutrz przechodzi nagłą operację. – Najbliżej śmierci byłam wtedy, gdy chciałam dać życie – wyznała w ostatniej rozmowie z Zanem Lowem dla Apple Music.
Florence + The Machine (Fot. mat. prasowe Universal Music Polska)
Welch przyznaje, że po tym zdarzeniu zmagała się z objawami zespołu stresu pourazowego. Nie kryje też, że w celu odzyskania wewnętrznej równowagi korzystała z pomocy psychotraumatologa i łączyła klasyczną medycynę z niekonwencjonalnymi metodami leczenia. „Czarostwo, lekarstwo, zaklęcia i zastrzyki” – to kolejny wymowny wers z utworu „Everybody Scream”.
Sytuacja graniczna nie tylko popchnęła Welch w stronę mocy natury, ale sprawiła też, że artystka jeszcze mocniej zaczęła zgłębiać pradawne wierzenia, mitologię i duchowy mistycyzm. W tym celu postanowiła sięgnąć nawet po zasoby słynnego Instytutu Warburga, czyli miejsca, w którym przechowywana jest jedna z najważniejszych i najbardziej niezwykłych kolekcji materiałów wizualnych, naukowych i okultystycznych na świecie.
Echa tych poszukiwań słychać na „Everybody Scream” głośno i wyraźnie. Lirycznie i muzycznie Florence inspirowała się też amerykańskim folkiem z lat 70., na czele z twórczością Judee Sill, oraz książką „Electric Eden” Roba Younga opowiadającą o historii brytyjskiej muzyki ludowej.
W kontekście motywu przewodniego płyty nie sposób nie wspomnieć o jednym z najmocniejszych i najciekawszych punktów, czyli utworze „Perfume and Milk”. W ostatniej piosence napisanej na album Florence pokazuje, że proces wychodzenia z traumy nie jest ani prosty, ani przewidywalny.
Florence + The Machine (Fot. mat. prasowe Universal Music Polska)
Szósty studyjny album Florence + The Machine to jednak nie tylko oblana magicznym, mitologicznym sosem opowieść o bólu i traumie. W trwającym przeszło sześć i pół minuty utworze „One of the Greats” kończąca w przyszłym roku 40 lat Welch w końcu, bez ogródek, odniosła się do tego, z czym musiała zmagać się w branży od czasu swojego głośnego debiutu. Artystka wyraźnie ma już dość tego, że od kilkunastu lat stale musi udowadniać, że faktycznie zasłużyła na miejsce na świeczniku, oraz że wytyka się jej niestandardową ekspresję sceniczną i emocjonalność. Robi to z mocą, przekonaniem i dużą dozą zadziorności, a nawet humoru, co jest nowością w jej twórczości. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że w chórkach można usłyszeć jedną z gwiazd Open'er Festival 2026, Ethel Cain.
Nieoczywistych zabiegów lirycznych jest tu jednak znacznie więcej. Jednym z moich osobistych faworytów jest przejmujący i przepięknie zaśpiewany utwór „Buckle”, w którym Florence nie wstydzi się przyznać, że miłość czasami wiąże się z toksycznym przywiązaniem, upokorzeniem i utratą kontroli nad własnymi uczuciami.
Poza poetyckim kunsztem Welch, na „Everybody Scream” można podziwiać także jedne z jej najlepszych wokalnych popisów w dotychczasowej karierze. Aby było to możliwe, artystka wróciła zresztą po latach do nauki śpiewu operowego. O tym, że się to jej opłaciło, można się przekonać, słuchając choćby jej spektakularnych wokaliz w „Sympathy Magic”.
Przepełniony niezwykle intensywnymi, trudnymi emocjami krążek Florence zamyka kojąca piosenka „And Love”. Bardziej niż opis teraźniejszości można ją traktować jako osobistą mantrę i manifestację lepszej przyszłości. Miłość, przedstawiona tutaj „bardziej jak poddanie się czemuś i bardziej jak odpoczynek niż ucieczka”, przynosi ulgę i nadzieję. I to właśnie jest największa i najwspanialsza magia, jaką artysta może podarować słuchaczowi. Florence zrobiła to genialnie.
Piosenek z nowego albumu Florence + The Machine będzie można posłuchać na żywo już 7 marca 2026 roku w Tauron Arenie w Krakowie podczas koncertu w ramach światowej trasy Everybody Scream Tour.