Ikona, instytucja, postać kultowa, brytyjskie dobro narodowe. I świadek epoki. Widzi zachodzące na ziemi zmiany, pokazuje je, mieszając obrazy „rajskiej” przyrody ze strasznymi efektami zmian klimatycznych i niszczycielskiej działalności człowieka. A jednocześnie daje nadzieję. Jeśli uda się zatrzymać katastrofę, z pewnością sir David Attenborough będzie mieć w tym spory udział.
Artykuł pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 9/2025.
Reaktor elektrowni atomowej w Czarnobylu wybuchł 26 kwietnia 1986. Za rok upłynie 40 lat od tej tragedii, a kilka dni później najsłynniejszy biolog świata będzie świętować setne urodziny.
Dziś Czarnobyl to miasto opuszczone. Straszą szkielety domów, puste mieszkania ze zniszczonymi meblami, rozrzuconymi książkami, potłuczonymi naczyniami. Na tym postapokaliptycznym tle stoi David Attenborough. Zaczyna mówić. „Ziemia może niedługo stać się miejscem, w którym nie da się żyć. Ten film to opowieść o tym, jak popełniliśmy nasz największy błąd i jak można go naprawić, jeśli zaczniemy już dziś”.
To początek „Życia na naszej planecie”, nakręconego w 2020 roku, Attenborough miał wtedy 94 lata. W czasie swojego długiego życia był świadkiem błyskawicznie zachodzących w naszym świecie zmian. Zmian, które dokumentował, choć nie od razu, jak my wszyscy, zrozumiał właściwe ich znaczenie.
Dziś wiemy już, niestety, dużo więcej. Także to, że znajdujemy się w momencie krytycznym. Albo coś się zmieni, albo nastąpi katastrofa. I jeśli coś się zmieni, jeśli ludzie zdecydują się na podjęcie radykalnych działań, będzie to w dużej mierze właśnie jego zasługa. Jego konsekwentnej pracy. Tego, że pokazywał nam z jednej strony cuda natury, z drugiej – uświadamiał, co się z tymi cudami stanie, jeśli pozostaniemy bierni.
David jest środkowym z trzech braci. Starszy, Richard, to słynny aktor i reżyser, twórca choćby oscarowego „Gandhiego”. Pamiętacie go też z pewnością z „Jurassic Park” – to on jako szalony naukowiec przywrócił do życia dinozaury. A swoją drogą z dinozaurami David też ma co nieco wspólnego. Zapytany przez „The Washington Post”, jakie zwierzę spośród tych nazwanych na jego cześć ceni sobie najbardziej, odparł, że plezjozaura, wymarłego gada żyjącego we wczesnej jurze na obecnych terenach hrabstwa Dorset w Anglii. Miał on osiągać pięć metrów długości i żywić się rybami. Sir David stwierdził: „Nazwy naukowe składają się z dwóch elementów: rodzaju i gatunku. Mieć gatunek nazwany na twoją cześć, gatunek attenboroughi, to całkiem miłe. Ale mieć rodzaj nazwany na twoją cześć – Attenborosaurus – to dopiero coś!”. Poza tym sporo współczesnych gatunków roślin i zwierząt zostało nazwanych jego imieniem – jak choćby Nepenthes attenboroughii – jedna z największych na świecie roślin mięsożernych, motyl amazoński Euptychia attenboroughi, ślimak bordowy Attenborougharion rubicundus, maleńka żaba Pristimantis attenboroughi. Jest też jastrząb z Walii, jaszczurka z Afryki, ważka z Madagaskaru. I pewna prakolczatka górska, której nikt nie widział. Jak pisze Marek Maruszczak na facebookowym profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też”: „nazwano ją Zaglossus attenboroughi na cześć Davida Attenborough, czyli tego gościa, który jak zaczyna mówić o życiu godowym makreli, to kobiety mdleją, a mężczyźni robią notatki” (albo odwrotnie).
Ale wróćmy do rodziny przyrodnika – młodszy brat, John Michael, związał się z branżą motoryzacyjną, był dyrektorem Alfy Romeo. A podczas wojny rodzice chłopców adoptowali dwie żydowskie dziewczynki wywiezione z Niemiec, Irene i Helgę.
David, urodzony w 1926 roku na przedmieściach Londynu, dorastał w Leicester, gdzie jego ojciec był dyrektorem uniwersytetu. Rodzina nie była religijna. On sam pozostał agnostykiem, przy czym jednego ze źródeł naszych dzisiejszych kłopotów upatruje w słynnej frazie z Księgi Rodzaju: czyńcie sobie ziemię poddaną. Jako przeciwnik nauczania kreacjoznizmu w szkołach musiał przyzwyczaić się do licznych pogróżek pod swoim adresem – z ogniem piekielnym w roli głównej.
Ukończył zoologię w Cambridge, zrobił też studia podyplomowe w dziedzinie antropologii. W 1952 roku zaczął pracę w stacji telewizyjnej BBC. Był wtedy – jak pisze w „Przygodach młodego podróżnika” – 26-letnim początkującym producentem telewizyjnym z dwuletnim doświadczeniem w branży i nieużywanym dyplomem absolwenta studiów zoologicznych, niecierpliwie marzącym o tworzeniu własnych programów o zwierzętach.
W książce opisuje, jak podczas pewnego obiadu jemu i Jackowi Lesterowi z londyńskiego zoo udało się przekonać zarówno dyrekcję ogrodu zoologicznego, jak i kierownictwo BBC, że opłaca się tych dwóch panów wysłać z kamerą na krańce świata. Stacja miała dostać program, jakiego nikt wcześniej nie robił, a zoo – zyskać nowych mieszkańców. To był początek przygody z filmowaniem natury, które stało się treścią życia Davida Attenborough.
Pierwsze wyprawy nie przypominały dzisiejszych, wielkich, perfekcyjnie zorganizowanych, z nowoczesnym sprzętem i dużą ekipą, której każdy członek ma ściśle określoną rolę. Podróże w poszukiwaniu zwierząt, których efektem był program „Zoo Quest” („Na tropach zwierząt”), to właściwie nieustanna totalna improwizacja. Członków ekipy było trzech, góra czterech, mieli do dyspozycji kamerę i aparat fotograczny, a za zadanie przywieźć rzadkie zwierzęta do londyńskiego zoo i materiał do dokumentalnego serialu telewizyjnego. Na każdym kroku piętrzyły się najbardziej nieoczekiwane problemy, związane z obcymi realiami, obyczajami, nieporozumieniami komunikacyjnymi i wszelkimi innymi. Czasami wynikające z dobrej woli tubylców chcących uszczęśliwić dziwnych przybyszów okazami rodzimej fauny, a czasem z ich żyłki biznesowej, która podpowiadała, że ponieważ cudzoziemcy łykną wszystko, przynosili im zwierzęta pospolite i nieinteresujące, za to kazali sobie za nie słono płacić.Nie zawsze też można było zdobycze zabrać do Londynu – co zwykle okazywało się już po dokonaniu transakcji.
Czytaj także: Ewa Ewart: „Postanowiłam robić filmy tak, abym mogła się w nich przejrzeć, nie wykrzywiając twarzy z zażenowania”
Attenborough ma niewątpliwy talent narratorski, to stało się jasne właściwie od razu. Ma też poczucie humoru i dystans do siebie, co sprawia, że jego opowieści nie są nieznośnie heroiczne, ale lekkie, pasjonujące i zabawne. Jak choćby ta o polowaniu na wielkiego pytona w okolicach Dżakarty na Bali. Receptą na sukces, pisze przyrodnik, jest jeden człowiek na każdy metr bieżący gada. Kiedy jednak na wstępie usiłował wytłumaczyć miejscowym pomocnikom, jakie będą ich role, osiągnął tylko to, że ci odwrócili się na pięcie i sobie poszli. Dwójka, która została, nie zrozumiała, jak się szybko okazało, nic. Wobec czego Attenborough musiał zmierzyć się ze wszystkimi metrami bieżącymi pytona sam, obserwowany przez płaczącą ze śmiechu lokalną publiczność.
Programy „Zoo Quest” były nowatorskie i błyskawicznie zyskały popularność, autorzy pokazywali zwierzęta w ich naturalnym środowisku, kamera niemal wjeżdżała do ich pysków, a Attenborough tłumaczył widzom świat przyrody. Dziś pomysł na wyprawy, których celem jest zabieranie, właściwie porywanie zwierząt z ich naturalnego środowiska wydaje się szokujący. Wtedy jednak myśleliśmy o naturze inaczej.
Z BBC Attenborough związany jest przez całe życie. W latach 1965-1972 był jednym z dyrektorów programowych stacji (nadzorował m.in. realizację „Latającego Cyrku Monty Pythona”. A w 1973 roku zrezygnował z dyrektorskiego stołka. Stwierdził, że jego żywiołem nie jest praca urzędnicza. Chciał tworzyć filmy i opowiadać ludziom o przyrodzie, to jego żywioł. I trzeba przyznać, że wszyscy na tej decyzji zyskaliśmy. „Życie na Ziemi”, „Żyjąca planeta”, „Na ścieżkach życia”, „Życie ptaków”, „Błękitna planeta” „Planeta Ziemia”, „Prywatne życie roślin”, „Mroźna planeta” – te filmy oglądały miliony widzów.
Ma status ikony, postaci kultowej, skarbu narodowego. Gdy w 2006 roku „Rider’s Digest” zbadało, komu Brytyjczycy najbardziej ufają, David Attenborough znalazł się na pierwszym miejscu listy (siódme zdobyła Judi Dench, królowa Elżbieta była 13.). Kiedy we wrześniu 2020 roku założył konto na Instagramie, w cztery godziny i 44 minuty zyskał milion obserwatorów (dziś jest ich pięć i pół miliona). Trudno znaleźć uniwersytet w Wielkiej Brytanii, który nie nadałby mu tytułu doktora honoris causa, trudno wyliczyć wszystkie przyznane mu ordery i odznaczenia (wspomnijmy jednak, że w 1985 roku od królowej Elżbiety II otrzymał tytuł szlachecki, od tego momentu stał się sir Davidem), trudno zapamiętać tytuły wszystkich seriali, filmów i programów jego autorstwa – a cały czas powstają kolejne. Tajemnicą pozostaje, jak znalazł czas na założenie rodziny, skoro nierzadko większą część roku spędzał w podróżach.
W 1950 roku poślubił Jane Elizabeth Ebsworth Oriel. Była miłością jego życia. Jedyną – poza pracą. Przeżyli razem 47 lat. Ich syn Robert był wykładowcą antropologii fizycznej na uniwersytecie w Canberze, córka Susan została nauczycielką, dziś jednak pracuje z ojcem, wspiera go też na co dzień (przygotowuje mu na przykład jego ulubione zapiekanki pasterskie). Po latach sir David przyznał w Radio Times, że sporo go ominęło. „Jeśli masz dzieci sześcio- i ośmioletnie i tracisz trzy miesiące z ich życia, to tego czasu nie da się niczym zastąpić”. A w 2017 roku wywiadzie dla „Guardiana” mówił, że jego ciągłe nieobecności po jakimś czasie stały się tematem rodzinnych żartów. – Tak, nie pamiętasz tego, tato, bo cię tam nie było! – docinały mu dzieci.
Kiedy w 1997 roku sir David kręcił w w Nowej Zelandii film „Życie ptaków”, Jane dostała udaru. Attenborough rzucił wszystko i natychmiast ruszył do Londynu. Zdążył się z nią pożegnać – choć nie wiadomo, czy ona była tego świadoma. Ale mąż chciał w to wierzyć. „Ścisnęła moją dłoń” – pisał później w książce „Życie na naszej planecie”. Po śmierci żony stracił napęd do życia i pracy, zaszył się w domu. W tym samym domu w Richmond Upon Thames w Londynie, do którego wprowadzili się z Jane po ślubie. Mieszka tam do dziś. „Trzeba się dostosować… – mówił w audycji radiowej – trzeba sobie radzić. Jestem przyzwyczajony do samotności na odludziu, ale pusty dom to nie jest to, co lubię”.
Po kilku latach wrócił do pracy. – W czasie żałoby jedynym pocieszeniem, które możesz znaleźć, jest natura – mówił w wywiadzie dla „The Telegraph” w 2011 roku.
Ulubione zwierzę sir Davida? W rozmowie z Pauliną Reiter dla „Wysokich Obcasów” powiedział, że trudno mu się zdecydować, więc codziennie typuje inne – wtedy wypadło na rybę Phyllopteryx taeniolatus z rodziny koników morskich. Z kolei podczas wywiadu promującego „Życie na naszej planecie” odpowiedział: człowiek. Gdy to samo pytanie zadał mu syn księżnej Kate i księcia Williama, stwierdził: małpa. – Ale że małpy nie można trzymać w domu – kontynuował – trzeba rozstrzygnąć podstawową kwestię: pies czy kot. Ja na przykład kocham szczeniaki.
Attenborough podkreśla, że ma szczęście. Szczęście, że przyszło mu żyć w tak ciekawym czasie. Że dane mu jest żyć długo. Że może ciągle wykonywać pracę, którą kocha. I, o ile mogą to oceniać postronni obserwatorzy, pozostaje optymistą. Choć z „Życia na naszej planecie” – filmu stanowiącego w jakimś sensie podsumowanie epoki, której był świadkiem, przebija smutek spowodowany świadomością nadchodzącej katastrofy. Attenborough mówi o zagrożeniach otwarcie. Akurat on ma jak mało kto do tego mandat. Z racji wykształcenia – to jedno. A drugie – bo wraca w te same miejsca i widzi, jak bardzo się zmieniają.
Nie owija w bawełnę. W 2018 roku podczas szczytu klimatycznego ONZ w Katowicach wygłosił przemówienie, w którym wezwał decydentów do podjęcia natychmiastowych działań. – Utrata różnorodności biologicznej i dzikich miejsc na Ziemi
jest tragedią naszych czasów, a zaniechanie działań wcześniej było naszym największym błędem – mówił. A kiedy dziennikarka pytała go, czy naprawdę chce mu się ciągle występować publicznie, zamiast cieszyć się zasłużoną przecież emeryturą, odpowiedział: – Zawsze sprzyjał mi los. Czułbym się winny, gdybym widział problemy i nie reagował.
Czasem dostaje mu się za bolesną dosłowność przekazu. Davos 2019. Attenborough pokazuje film, na którym lwy morskie w tłoku wspinają się na skałę, niektóre spadają, rozbijają się na skałach, ciała tych niżej są miażdżone przez zsuwające się osobniki, widok jest drastyczny. Widzimy, jak ludzie odwracają wzrok, w oczach mają łzy. Film wywołał wzburzenie – czy można pokazywać tak okrutne, brutalne obrazy? To budzi emocje, wywołuje dyskomfort, krótko mówiąc: jest nam nieprzyjemnie. Nie chcemy, żeby było nieprzyjemnie. Tylko czy unikanie dyskomfortu to rozwiązanie? Czy nie przypomina zachowania dziecka: jeśli czegoś nie widzę, to tego nie ma? Nie chcemy widzieć cierpienia pięknych zwierząt, ale nie chcemy też rezygnować z niczego, do czego się przyzwyczailiśmy. Chcemy latać na wakacje na drugi koniec świata, jeść to, na co mamy apetyt, jeździć do pracy samochodem. Bo możemy. Bo nas stać. Bo mamy prawo. Bo odebranie nam go to zamach na naszą wolność. Attenborough tego nie neguje. Nie jest zwolennikiem ograniczania wolności, wprowadzania radykalnych zakazów. Nawołuje jedynie do umiaru. A żeby dokonywać świadomych wyborów, nie możemy odwracać głowy od topiących się lodów Arktyki i spadających ze skał lwów morskich.
Czytaj także: Rzeki to życie. Cecylia Malik z kolektywu Siostry Rzeki w wywiadzie o ekofeminizmie
– Do masowego wymierania gatunków doszło pięć razy w historii Ziemi, to ostatnie zakończyło erę dinozaurów. Dziś żyjemy w holocenie. To stabilny okres w historii naszej planety, nasz rajski ogród – mówi Attenborough. – Ale ten ogród nie jest bezpieczny.
W roku 1978 Attenborough zobaczył po raz pierwszy w naturze dzikie goryle górskie, wtedy żyło ich tylko 300. Można obejrzeć na YouTubie filmik z tego spotkania. Gorylica i jej młode zupełnie nie boją się przyrodnika, dotykają go, opierają się o niego. Dlaczego? Bo są z człowiekiem oswojone. Filmik pozornie słodki wymowę ma gorzką. – Wtedy dotarło do mnie, że proces wymierania zachodzi właśnie na moich oczach – mówi Attenborough. – Jeśli jakiś gatunek stanie się naszym celem, nie zdoła się przed nami nigdzie ukryć. Ani na lądzie, ani w morzu.Czasem ten proces da się powstrzymać. To, że poznaliśmy pieśni wielorybów, ich złożoność, że zrozumieliśmy, jak za pomocą tych pieśni, ich wielu wariacji zwierzęta się ze sobą komunikują, sprawiło, że zyskały one w naszych oczach osobowość. I zaczęliśmy protestować przeciw ich zabijaniu. A protesty przyniosły rezultaty. Pod presją opinii publicznej zakazano polowań i efekty przerosły najśmielsze oczekiwania: liczba humbaków potroiła się w ciągu zaledwie 10 lat.
Ludzie – uzbrojeni w wiedzę – zaczynają troszczyć się o przyrodę, bo coraz lepiej uświadamiają sobie, co jej grozi. Jednak już wiemy, że ratowanie pojedynczych gatunków to za mało. Znikają całe siedliska. Wycięliśmy trzy biliony drzew na świecie, w tym połowę lasów deszczowych. Żaden ekosystem nie jest dziś bezpieczny, nawet tak rozległy jak ocean. Spalając ropę i węgiel, w niecałe 200 lat „osiągnęliśmy” to samo, co sprawił milion lat aktywności wulkanicznej – uwalniany z głębi ziemi dwutlenek węgla przyniósł katastrofę. Azja południowo-wschodnia, lasy deszczowe Borneo. Żyją tam orangutany. To cenne środowisko, zamieszkane przez ponad połowę gatunków lądowych. A my te lasy wycinamy. Zamiast nich wprowadzamy monokulturową uprawę palmy olejowej. Co sprawia, że ten tętniący życiem obszar staje się martwym siedliskiem. „Gdy spływasz jedną z największych tamtejszych rzek, mijasz ścianę dzikiej roślinności pełną ptactwa. I myślisz: Wszystko jest w porządku! Ale kiedy lecisz helikopterem, widzisz, że ta ściana bujnej roślinności ciągnie się przez niecały kilometr, cała reszta lasu została wycięta pod przemysłowe plantacje palmy olejowej” – mówi Attenborough. Nie tylko orangutany tracą swój dom. Tę samą historię opowiada w najnowszym filmie – „Ocean”. – Przez setki tysięcy lat mogliśmy sobie tylko wyobrażać, co kryje się w groźnych głębinach. Dziś, po prawie 100 latach życia, rozumiem już, że najważniejsze miejsce na Ziemi nie leży na lądzie, lecz pod wodą. Nastała epoka odkrywania oceanu – mówi.
I dodaje: – Kto pozna morze, już nigdy nie spojrzy na ziemię w ten sam sposób. To ostatnie królestwo prawdziwie dzikiej przyrody. I źródło życia. Fitoplankton pochłania ogromne ilości dwutlenku węgla, prawie ⅓ światowej emisji. I produkuje więcej tlenu niż wszystkie drzewa naszej planety razem wzięte.
Tu też Attenborough nie oszczędza widza. Zestawia bajkowe kolorowe zdjęcia rafy koralowej z horrorem, który odbywa się w głębinach za sprawą, rzecz jasna, człowieka.
Lata temu poszłam do kina na „Avatar”. Do dziś pamiętam gorzkie palenie w brzuchu, gdy patrzyłam na obrazy barbarzyńskiego niszczenia wyłącznie dla zysku fikcyjnej przecież planety. To samo uczucie wróciło do mnie przy niektórych scenach „Oceanu”. Choćby tych, w których pokazuje on pracę trawlerów.
„Pękło mi serce – mówi Attenborough – kiedy pierwszy raz zanurkowałem tam, gdzie przeciągnięto stalową linę. Roztrzaskane zwierzęta, rośliny, delikatne wiekowe ogrody gąbek zniszczone w mgnieniu oka… Eden po katastrofie. Nie mogłem uwierzyć, że można było do tego dopuścić”. Miażdżone jest wszystko – choć celem „połowu” bywa zwykle jeden tylko gatunek. Resztę się odrzuca, czasem to prawie ¾ połowu trawlera. Co roku trałuje się obszar dorównujący powierzchnią lasom deszczowym Amazonii. Po morzach pływają fabryki pracujące w dzień i w nocy, pozbawiają społeczności przybrzeżne źródeł pożywienia. Wybiliśmy ⅔ dużych ryb drapieżnych. Rekiny i żółwie przetrwały wyginięcie dinozaurów, ale spotkania z ludźmi mogą nie przeżyć. 400 lat temu wody przybrzeżne były pełne ryb, dziś sieci są puste. Ptaki morskie głodują, ich gniazda pustoszeją. Każdy ocean na świecie opowiada tę samą historię.
Prawie skończył nam się czas. Ale możemy jeszcze zmienić ten samobójczy kurs. „To prostsze, niż może się wydawać. Powiem wam, jak to zrobić” – mówi spokojnie Attenborough. Zobaczmy.
By przywrócić stabilność, musimy odtworzyć zróżnicowanie biologiczne. Odtworzyć dziki świat. Ale nie uda się to… jeśli będzie nas tak dużo. Tempo, w jakim ludzka populacja się powiększa, jest zatrważające. W 1936 roku, kiedy David Attenborough kończył 10 lat, na świecie żyło 2,3 miliarda ludzi, a dzikie tereny zajmowały 66 procent obszaru Ziemi. W 2020 roku, kiedy realizował „Życie na naszej planecie”, populacja to 7,8 miliarda, a obszary dzikie skurczyły się do 35 procent.
A każdy człowiek do życia potrzebuje przestrzeni. Skąd tę przestrzeń brać? Ziemia się nie rozciągnie, odbieramy więc miejsce innym ludziom i odbieramy je przyrodzie. Trzeba, uważa Attenborough, tę tendencję powstrzymać. Tyle że nikt nie może nakazać ludziom, by nie mieli dzieci czy mieli ich mniej. To naruszałoby ich wolność. Attenborough szansę widzi w edukacji, przede wszystkim edukacji dziewcząt. Tłumaczy, że tam, gdzie kobiety mają dostęp do edukacji, kontrolę nad swoimi ciałami, gdzie nie ogranicza ich religia czy polityka, a prawa reprodukcyjne są szanowane, spada liczba urodzeń.
Kolejny punkt to odnawialne źródła energii. „A gdyby tak wycofać się z użycia paliw kopalnych, zaopatrując nasz świat w niewyczerpaną energię słońca, wiatru, wody, geotermii? – pyta sir David. OZE nigdy się nie wyczerpią, a świat będzie czystszy.
Dalej: zdrowy ocean – kluczowy sojusznik w walce o redukcję emisji dwutlenku węgla do atmosfery. I ważne źródło pożywienia.
A oceany umierają. Ale… – Morza są w tak złym stanie, że trudno byłoby nie stracić nadziei, gdyby nie najbardziej niezwykłe odkrycie ze wszystkich – mówił w filmie. – Ocean potrafi regenerować się szybciej, niż myśleliśmy. Życie morskie może wrócić.
Channel Islands, USA. Prowadzono tu intensywne połowy z sieciami i pułapkami, wybito drapieżniki, w efekcie wzrosłaliczba jeżowców, podwodny świat stał się jałowy. I wtedy wprowadzono zakaz połowów na obszarze ok. 750 km kw., utworzono morski rezerwat. Populacje drapieżników się odrodziły, równowagę przywrócono. W ciągu zaledwie pięciu lat oceaniczne lasy znów rozkwitły. Takie cuda mogą dziać się wszędzie, w każdym morzu na planecie – zapewnia przyrodnik. Ja mu wierzę.
Następny punkt na liście sir Davida to zmiana diety. Duże zwierzęta mięsożerne są rzadkie, bo by przetrwać, muszą upolować wiele ofiar. I on, i jego ofiary muszą mieć przestrzeń do życia. Za każdym razem, gdy zjadamy kawałek mięsa, także i my, jesteśmy przecież drapieżnikami, domagamy się dla siebie większej przestrzeni. Na naszej planecie wkrótce zabraknie miejsca. Ale gdybyśmy jedli głównie pokarm roślinny, sprawa wyglądałaby inaczej – uważa Attenborough. Oczywiście w konsekwencji musi często odpowiadać na pytania, czy jego dieta jest czysto roślinna. Nie jest – mówi szczerze. Ale zaraz dodaje, że stara się ograniczyć produkty odzwierzęce, zwłaszcza czerwone mięso. I w końcu: trzeba powstrzymać proces wylesiania. Lasy to centra różnorodności biologicznej, to płuca Ziemi. Uprawy palmy olejowej utrzymajmy tylko tam, gdzie wylesienie już się dokonało – mówi Attenborough. Choć nawet w takich miejscach możliwy jest inny wariant. Tak jak w Kostaryce – ponownie zasadzono miejscowe gatunki drzew i po 25 latach las się odrodził.
A gdyby uzyskać podobny efekt w skali globalnej? – pyta Attenborough. Bo, jak mówi, natura to największy sojusznik człowieka i jego największa inspiracja. Wystarczy za nią podążać.
I kiedy go słucham, myślę: to przecież takie proste.
Ostatnia scena „Życia na naszej planecie” – znowu patrzymy na Czarnobyl. Wymarłe miasto stało się lasem. Rosną tu wysokie drzewa, wszystko kryje się w zieleni, do rozpadających się domów zaglądają lisy, ulicami przechadzają się łosie. Natura wróciła.To możliwe.