Jonathan Anderson nie boi się ryzykować – jego pierwszy pokaz dla Diora był mieszanką genialnych cytatów z historii domu i ryzykownych gestów, które momentami balansowały na granicy kiczu. Jedno jest pewne: Dior wreszcie odzyskał emocje, których od dawna mu brakowało.
Wczorajsze popołudnie w paryskich Tuileries należało do Diora – a właściwie do Jonathana Andersona, który zaprezentował swoją pierwszą kolekcję dla domu mody. Oczekiwania były ogromne, a oprawa tylko podkręciła napięcie. Na widowni zasiedli Anya Taylor-Joy, Charlize Theron, Jennifer Lawrence, Jisoo i Jimin, a w loży honorowej – Delphine Arnault z Brigitte Macron i Johnnym Deppem. Nad marmurowym wybiegiem górowała odwrócona piramida, na której Adam Curtis wyświetlał psychodeliczny film: archiwalia Diora mieszały się z horrorami klasy B i fragmentami „Psycho” Hitchcocka. Całość kończyła się sceną, w której obrazy zostają symbolicznie „wessane” do pudełka po butach.
To nie tylko prowokacyjny gest, ale też komentarz do sytuacji samego domu – projektant symbolicznie chowa przeszłość do szuflady, by móc stworzyć własny język. „Nie po to, żeby ją wymazać, ale żeby wracać do niej jak do wspomnień” – czytamy w notkach prasowych.
Hołd dla klasyki i kontrowersje na wybiegu Diora
Pierwszy look – sztywna, biała sukienka ozdobiona dwiema kokardami i finezyjnymi plisami – był niczym czysta karta. Później Anderson zderzał swoją estetykę z kodami domu: Bar jacket z 1947 roku pojawił się w skarlałej, skróconej wersji, zestawiony z plisowaną minispódnicą. Uwielbiane przez Christiana Diora peleryny przybrały najróżniejsze formy – od kraciastych płaszczy po pastelowe narzutki i monumentalne białe okrycia. Pojawiły się też inspirowane suknią Corolle mini z haftowanymi płatkami, a także nowa torba Cigale. Prawdziwym dysonansem okazały się za to dżinsowe minispódniczki, rażące w oczy w kontraście z eleganckimi żakietami.
Buty, stworzone we współpracy z Niną Christen, balansowały między pragmatyzmem (mokasyny) a baśniowością (mule z gigantycznymi rozetami). Symboliczną kropkę nad „i” stanowiły czarne, kanciaste kapelusze – jak pisał projektant w notatkach do pokazu, miały one przedstawiać implozję, która następuje, gdy historię zamyka się w pudełku.
Kolekcja była nierówna – momentami wspaniała, momentami przeładowana i wymagająca surowej redakcji. Stylizacje z denimem podcinały elegancję żakietów i peleryn, a mnogość pomysłów rozpraszała. Ale jeśli wziąć pod uwagę, że to dopiero pierwszy rozdział nowej ery Diora, widać w nim obietnicę: po latach bezpiecznej narracji Maria Grazii Chiuri, Dior wreszcie odzyskał poczucie ryzyka.
Pokaz Dior wiosna-lato 2026