Kiedy pojawia się odpowiedni moment, by po rozstaniu zacząć randkować? Przyłapałem się na rozmyślaniu o tym kilka miesięcy po rozstaniu z żoną. Z jednej strony nadal czułem smutek, z drugiej wiedziałem, że nie mogę utknąć w przeszłości, że chcę iść naprzód.
Fragment książki „Niedoskonały, Akop Szostak, wyd. Agora
Czytałem akurat „Latarnika” Camilli Läckberg i zatrzymało mnie zdanie, które prosto ujmuje słynną myśl Arystotelesa, po nim powtarzaną przez wielu innych myślicieli i psychologów: „Człowiek jest zwierzęciem stadnym, potrzebuje bliskości, stada, jego ciepła i fizycznego kontaktu z innymi ludźmi”. Może uderzyło mnie to dlatego, że od rozstania z żoną moje życie społeczne przystopowało, mniej angażowałem się w zwykłe relacje, o romantycznych już nie wspominając. A przecież więzi z innymi nie są dodatkiem do życia, są jego fundamentem, dają poczucie szczęścia, bezpieczeństwa, przynależności. Potrzeba bliskości to jeden z kluczowych elementów, które kształtują nasze „ja”.
Dobra – powiedziałem sobie – randkowanie może być pretekstem do wyjścia z mojej nory samotności. Czy to skuteczny sposób na szukanie szczęścia? Myślę, że wszystko zależy od motywacji. Ktoś od początku zakłada, że szuka na randce miłości romantycznej, a w perspektywie związku dla kogoś innego będzie to forma zaspokojenia potrzeby uznania społecznego czy seksualnej eksploracji. Zdarzają się ludzie, którzy randkują, żeby zabić nudę, a nawet tacy, którzy umawiają się z kimś tylko po to, by wzbudzić zazdrość u byłego partnera.
Przyznam się do czegoś. Niedługo po rozstaniu, gdy nie wiedziałem jeszcze, czy umawianie się na randki to dobry pomysł, wychwyciłem delikatne podszepty mojego ego: „Zaczekaj. Ona zatęskni, doceni poniewczasie, pożałuje…”. Brzmi znajomo? Myślę, że każdy, kto doświadczył rozstania, choć raz pozwolił sobie na podobne myśli.
Powoli zaczynałem rozumieć, że nie ma na co czekać. Życie płynęło dalej. Nie chciałem kisić się w żalu, chciałem się skupić na sobie, swoich potrzebach, odnalezieniu siebie w nowej rzeczywistości. Może randkowanie miało być częścią tego procesu? Może okaże się dobrym sposobem na odkrycie, czego tak naprawdę pragnę i kim się stałem?
Czytaj także: Jak randkować po długiej przerwie? I dlaczego warto?
Pewnego dnia napisałem na swoim profilu na Instagramie: „Żyjemy w czasach, w których ludzie traktują związki jak jednorazowe kubki. Zużywają je, wyrzucają, a potem biorą nowe”. To nie były puste słowa. To była moja autentyczna obawa, że tak funkcjonuje świat. Że w końcu i ja postąpię z kimś w taki sposób lub sam zostanę tak potraktowany. Nie dawało mi spokoju pytanie, którym otworzyłem ten rozdział.
Oczywiście poszedłem po rady do najbliższych. Ale to nie rozwiązało mojego dylematu, ponieważ z każdej strony słyszałem coś innego.Jedni mówili: „Najlepsze, co możesz zrobić, to poznać kogoś. Idź na randkę, nie myśl o przeszłości, zacznij od nowa!”. Inni powtarzali: „Nie rób tego. Daj sobie czas. Musisz najpierw poukładać się ze sobą, zanim zaczniesz kogoś szukać”.
W każdej z tych rad była jakaś mądrość. I każda była trudna do przyjęcia. Rozumiałem argument, że powinienem się otworzyć na ludzi – w końcu jesteśmy stworzeni do budowania więzi. Dlaczego miałbym się zamykać w swojej samotności? Ale jednocześnie wiedziałem, że serce potrzebuje czasu na zagojenie ran. Nie chciałem wchodzić w nową relację tylko po to, by zagłuszyć tęsknotę za starą. Nie chciałem traktować nikogo jak plastra na ranę. To byłoby nie w porządku i na dłuższą metę niczego dobrego by z tego nie było.
Czułem, że potrzebuję bliskości. Od dziecka czułem się samotny. To wykształciło we mnie głęboką potrzebę znalezienia kogoś, przy kim mógłbym poczuć, że jestem ważny i potrzebny. Małżeństwo było dla mnie spełnieniem tej wizji, marzenia chłopca.
Miałem kiedyś świąteczną szklaną kulę, po nakręceniu grała melodię, a w środku prószył sztuczny śnieg, wyczarowując tajemniczą krainę. Marzyłem o takiej, dostałem ją, a kilka tygodni później upuściłem na podłogę. Gdy roztrzaskała się o kafelki, byłem załamany. Wtedy wydawało mi się, że nic nie może tego naprawić. Ale po jakimś czasie dostałem nową magiczną kulę i byłem znów szczęśliwy.
Kiedy rozpadło się moje małżeństwo, poczułem się jak wtedy, gdy patrzyłem na potłuczoną kulę, tylko że to było tysiąc razy mocniejsze uczucie. Małżeństwo to przecież nie tylko dokument podpisany w urzędzie. To obietnica wierności, wsparcia, oddania, bezpieczeństwa. Po rozbiciu takiej „kuli szczęścia” nie da się tak po prostu zastąpić jej nową i żyć długo i szczęśliwie (choć niektórzy próbują). Ta myśl mnie przerażała.
Tygodnie mijały, a ja wciąż tkwiłem w tej samej rozterce.Z jednej strony myślałem: „Przecież nie będę do końca życia sam”. Ale zaraz potem nachodziła mnie inna refleksja: „Musisz być pewien, że to ten moment”.
Tylko kiedy człowiek ma pewność? Czy to ta chwila, w której przestajemy czuć ból? A może gdy patrzymy w przeszłość bez żalu? Przecież to może zająć lata. Szukałem odpowiedzi w książkach, na terapii, w rozmowach z przyjaciółmi. Próbowałem zrozumieć, co czuli inni, co ich skłoniło do tego, by spróbować jeszcze raz. Bardzo chciałem podjąć dobrą decyzję – nie tylko dla siebie, ale też dla tych, których miałbym spotkać na swojej drodze.
Żyjemy w dość tradycyjnym społeczeństwie, które lubi nam wmawiać, że dopiero w relacji z drugą osobą jesteśmy kompletni. Mity i opowieści towarzyszące ludzkości od wieków podsycają to przekonanie. Orfeusz zszedł do Hadesu po ukochaną Eurydykę,
ponieważ miłość jest silniejsza niż śmierć. Historia Tristana i Izoldy pokazuje, że uczucie dwojga ludzi może być potężniejsze niż zobowiązania wobec świata.
Wierzę, że dziś też tęsknimy za wielkim uczuciem i wierzymy w miłość, która przetrwa wszystko (okej, niektórzy pewnie tak nie myślą, ale zakładam, że w większości z nas taka myśl jest). Nie wstydzę się przyznać, że oczy mi się lekko spociły, kiedy oglądałem film Pamiętnik na podstawie powieści Nicholasa Sparksa, opowieść o miłości, która pokonała czas, społeczne podziały i chorobę. No dobra, może trochę bardziej niż lekko. Ale to przecież normalne. Potrzebujemy takich historii, ponieważ dają nadzieję, że gdzieś tam ta miłość na nas czeka.
Czytaj także: Sztuka randkowania. Jak znaleźć partnera na stałe? Radzi Iwona Firmanty
Szukamy głębokiego połączenia z drugim człowiekiem nie dlatego, że samotność jest czymś złym. Nie dlatego, że bez mitycznej „drugiej połówki” człowiek jest niekompletny. Nie dlatego, że świat mówi nam na różne sposoby, że musimy „kogoś mieć” (te pytania rodziny w stylu: „Kiedy kogoś przyprowadzisz?”, „Nie chcesz założyć rodziny?”, aluzje babci marzącej o wnusiu, a nawet reklamy z idealną rodzinką delektującą się miękkim papierem toaletowym). Ale dlatego, że miłość jest po prostu jednym z najpiękniejszych doświadczeń, jakie możemy przeżyć.
Dlaczego rozwodzę się o miłości w rozdziale o randkowaniu? Ano dlatego, że patrząc w lustro i mówiąc: „Okej, stary, to dobry czas, by umówić się na randkę”, zastanawiałem się, co spodziewam się osiągnąć. Do czego dążę?
Jestem idealistą, potrzebuję kochać i być kochanym. Wierzę, że miłość to uczucie, które sprawia, że w obecności drugiej osoby w naszym życiu odnajdujemy jego sens. Zamierzałem poznawać ludzi i otwierać się na nowe relacje nie po to, by rozpaczliwie chwytać każdą okazję na towarzystwo. Chciałem mieć szansę na to, że szukając, przeżyję coś wartościowego. Nawet jeśli nie za pierwszym i nawet nie za dziesiątym razem trafię na osobę, z którą mógłbym zbudować związek, to przynajmniej dowiem się więcej o sobie.
Soren Kierkegaard pisał, że miłość prowadzi do samopoznania, a relacje romantyczne są podróżą w głąb siebie, pozwalają odkrywać własne wartości, potrzeby i granice. Bardzo to do mnie przemawia. Nie chodzi o to, by traktować ludzi jak etapy do przejścia. Chodzi o to, by dowiedzieć się czegoś o sobie, gdy druga osoba jest naszym lustrem.
Czytaj także: Slowmance to zupełnie nowe podejście do randkowania. Zmniejsza ryzyko, że trafisz na faceta, który okaże się pomyłką
Na początku jeszcze jedno blokowało mnie przed podjęciem pierwszej randkowej próby – dylematy świeżo upieczonego singla z odzysku. Po latach spędzonych w związku nagle znalazłem się po drugiej stronie. Nie znałem tego świata. Przez ponad 10 lat nikogo nie podrywałem. To przecież wystarczająco długo, by całkowicie wyjść z wprawy. Koledzy śmiali się, że przecież to jak z jazdą na rowerze, raz się nauczysz i nigdy nie zapomnisz. Ale nawet obserwując z boku, widziałem, że podejście do nawiązywania znajomości się zmieniło. Powstały aplikacje randkowe, kobiety stały się bardziej świadome, czego szukają w relacji, po fali #MeToo wielu mężczyzn już tak łatwo nie zagaduje do kobiet. Nie bardzo wiedziałem, jak się w tym poruszać. Co wypada? Czego unikać? Czy jeszcze umiem flirtować albo tak zwyczajnie poznawać kogoś i dać się poznać podczas miłego spotkania?
Fot. materiały prasowe