Czy coraz częściej pracując online, a w związku z tym nie mając okazji do zawierania głębszych relacji interpersonalnych, jesteśmy dziś bardziej narażeni na wypalenie zawodowe? Jak rozpoznać i pokonać to, co najbardziej zagraża dzisiejszym pracownikom, wyjaśnia psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.
Artykuł pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 8/2025.
Alina Gutek: Zacznijmy od wyjaśnienia: wypalenie to depresja?
Wojciech Eichelberger: W obu przypadkach człowiek wymaga pomocy, ale jednak o innym charakterze. Objawy depresji dość szybko mogą ukoić właściwie dobrane leki antydepresyjne. Z wypaleniem zawodowym jest inaczej, bo jego przyczyny wbrew pozorom bywają bardzo złożone. Depresja z reguły ma określone powody zewnętrzne. Pojawia się, gdy coś bolesnego, dramatycznego przydarzyło się lub od dłuższego czasu przydarza się w naszym życiu, aż w końcu kielich goryczy się przelewa. Powodem cierpienia, jakie powoduje depresja nazywana endogenną, może być też trwały deficyt serotoniny, który stopniowo wyczerpuje energię życiową organizmu, aż zabraknie siły i powodów, by wstać z łóżka. Nic nas już wtedy nie cieszy i nic nie jest dość ważne. W takiej sytuacji niezbędna jest farmakoterapia, a czasami nawet hospitalizacja.
Podobne objawy może dać wypalenie zawodowe?
Bardzo podobne. Zapewne z tego powodu – a także z powodu systemowo ograniczonego czasu na kontakt z pacjentem – lekarze psychiatrzy ordynują leki psychotropowe osobom, które zdradzają objawy lękowo-depresyjne, depresję, uogólnione stany lękowe, a także wypalenie. Trafne rozpoznanie utrudnia dodatkowo to, że liczba osób, które szukają pomocy z powodu wyżej wymienionych objawów, narasta w takim tempie, że gdyby chodziło o chorobę wirusową, zapewne ogłoszono by stan epidemii. Zwłaszcza dlatego, że te niejednokrotnie zagrażające życiu objawy dotykają w ogromnej mierze młodzież i dzieci, co nigdy wcześniej na taką skalę nie miało miejsca. Trudno jednak oszacować, jaka część dorosłych i dzieci zaliczanych do cierpiących na stany depresyjno-lękowe w istocie cierpi z powodu wypalenia. Brakuje czasu na przeprowadzanie różnicujących diagnoz, a więc także nie ma podstaw do podania wiarygodnych danych statystycznych. Moje obserwacje skłaniają mnie jednak do hipotezy, że przynajmniej 30 procent zgłaszających sięz objawami depresyjno-lękowymi to prawdopodobnie pacjenci cierpiący z powodu wypalenia.
Rozumiem wypalenie u dorosłych, ale skąd u dzieci?
Dzieci dotykają te same, co dorosłych trudne zjawiska i procesy związane z ogromnym tempem i zakresem zmian obyczajowych, kulturowych, systemowych i klimatycznych. Dzieci są też przez system edukacyjny i rodziców formatowane na sukces, wyniki i rywalizację, przeciążone dodatkowymi zajęciami oraz obsługą stresujących mediów społecznościowych. Co więcej, nie mają czasu wolnego, czasu na beztroską zabawę i spontaniczne kontakty z rówieśnikami czy też na nudę wyzwalającą kreatywność. To nieuchronnie prowadzi do wypalenia! Wypalenie jest przecież skutkiem długotrwałego zaniedbania równowagi między eksploatacją organizmu a regeneracją. Dzieci dziś często nie mają nawet czasu, by zjeść spokojnie odżywczy posiłek, jedzą śmieciowe jedzenie, a media elektroniczne powodują zaległości w ich nocnym wypoczynku.
Co decyduje o utracie równowagi między eksploatacją a regeneracją organizmu?
Liczba czynników, które składają się na utratę równowagi adrenalina – kortyzol – dopamina, jest długa. Program 8×O, czyli osiem razy odporność, który prowadzimy w IPSI od 25 lat, stanowi listę niezbędnych do jej zachowania umiejętności i składowych stylu życia. Podstawą jest zadbanie, aby każdego dnia wieczorem odreagowywać stres i niwelować napięcie. Do tego potrzebujemy sporej, codziennej dawki rekreacyjnego, niezwiązanego z rywalizacją ruchu, najlepiej na świeżym powietrzu. Szybki trzy- lub czterokilometrowy spacer po parku czy wzdłuż rzeki, potruchtanie przez 20-30 minut, rowerowa przejażdżka za miasto, 20 minut intensywnego, spontanicznego tańca, choćby przed lustrem we własnym pokoju, są niezbędne dla zdrowia. Jeśli zaniechamy ruchu, uznamy, że to nieważne, że nie mamy na to siły i czasu, w naszym ciele będzie się kumulować chroniczne napięcie, spowodowane podwyższonym poziomem adrenaliny i kortyzolu. Wtedy pojawią się poważne kłopoty z regeneracją senną, co będzie nakręcać spiralę wyczerpywania sił życiowych organizmu.
Nie może zasnąć ten, kto jest wciąż gotowy do akcji.
No właśnie! Kolejny objaw, który się pojawi, gdy nie będziemy dbali o równowagę między eksploatacją a regeneracją, to ból wynikający ze stałego napięcia gotowych do walki lub ucieczki mięśni w nogach, dnie miednicy, brzuchu, rękach czy w pasie barkowym. Ponieważ te napięcia blokują też przepływ płynów w organizmie, a więc krwi i limfy, uniemożliwiają dostarczanie do organów i tkanek substancji odżywczych, obniża się ich zdolność do obrony przed patogenami. Organizm zaczyna więc słabnąć z niedożywienia komórkowego, co odczuwamy jako stan chronicznego zmęczenia. Na domiar złego, kiedy ono się pojawia, zamiast iść na spacer czy na basen, co pozwoliłoby odreagować napięcie i ułatwiło przełączenie się organizmu w tryb regeneracji, odprężamy się za pomocą alkoholu, marihuany i innych podobnych substancji lub bierzemy leki uspokajające i nasenne. Błędne koło sztucznej regulacji dopełnia się, gdy następnego dnia rano, aby uruchomić zatruty, niedożywiony i wymęczony organizm, sięgamy po substancje stymulujące, takie jak na przykład kawa, tytoń, energetyki, słodycze czy kokaina.
Myślimy, że tylko dzięki nim w ogóle możemy funkcjonować.
Tak nauczono nas myśleć. Powszechnie tracimy więc najpierw wiarę w zdolność samoregulacji naszych organizmów, potem uzależniamy się od substancji, aż w końcu tracimy tę możliwość. Stajemy się wtedy biologiczną maszyną napędzaną kortyzolem, adrenaliną i środkami pobudzającymi, niezdolną do tego, by samoistnie się wyłączyć i zregenerować. W rezultacie wpadamy w błędne koło uzależnień od różnych substancji, gdyż potrzebujemy ich coraz więcej.
Powszechny jest dziś dolegliwy głód dopaminy, w dużej mierze spowodowany zanikiem bezpośrednich, przyjaznych, wspierających relacji z ludźmi. Szukamy rozpaczliwie dopaminy m.in. w różnych substancjach i kompulsywnych zachowaniach, a także w pracy ponad siły. Ale żaden z tych sposobów i substytutów nie jest w stanie nas nasycić, daje tylko chwilową nagrodę i ulgę.
Źródłem trwałego dopaminowego nasycenia są tylko przyjazne, wspierające relacje z żywymi, ciepłymi i serdecznymi ludźmi.
Nie wystarczą emotikonowe serduszka i uniesione kciuki ani rozmowy z AI. Potrzebujemy żywych, przychylnych nam ludzi, którzy nas rozumieją, doceniają i na których możemy liczyć w biedzie. A o takie relacje coraz trudniej, bo brakuje nam umiejętności ich nawiązywania i podtrzymywania, a także czasu i energii do tego potrzebnych. Szczególnie ci z nas, którzy od dziecka używali do komunikacji z innymi głównie smartfonów, nie znają narzędzi i sposobów utrzymywania długotrwałych bliskich relacji.
Nierzadko brak im nawet umiejętności trafnego odczytywania z mimiki, mowy ciała czy tonu głosu uczuć, nastawień i nastrojów ludzi z ich otoczenia. Brak im też zdolności do adekwatnego wyrażania uczuć. Co najmniej jedno pokolenie uzależnionych od smartfonów i mediów jest już dorosłe i ma dzieci w wieku szkolnym, a wiec staje się ich przewodnikami i nauczycielami w świecie uczuć i związków międzyludzkich. Tak więc deficyt prawdziwej dopaminy nieuchronnie się pogłębia, a w ślad za nim narasta epidemia uzależnień od jej substytutów i podróbek.
Potrzebujemy więc kontaktu z żywymi ludźmi, jeśli chcemy uniknąć wypalenia?
Nie muszą to być koniecznie związki romantyczne czy partnerskie. Bardziej potrzebne są nam relacje przyjacielskie, koleżeńskie, bo tych dramatycznie ubywa – szczególnie w świecie młodych.
Zważmy, że dzisiejsi młodzi ludzie dorastali w okresie pandemii, kiedy nie mieli możliwości budowania realnych kontaktów z rówieśnikami i dorosłymi spoza najbliższej rodziny, co zahamowało rozwój ich emocjonalnej i społecznej inteligencji. Trudniej im więc teraz dogadywać się z rówieśnikami niż ze sztuczną inteligencją. Na domiar złego, wkrótce ma się rozpocząć masowa produkcja humanoidalnych robotów, które będą nam coraz częściej towarzyszyć na co dzień i staną się kolejnym potężnym erzacem relacji z żywymi ludźmi. Erzacem, bo nigdy ich nie zastąpią. Jeśli nawet nasze mózgi nauczą się synchronizować z oprogramowaniem tych maszyn, to jednak nasze serca drugiego serca w nich nie odnajdą. Dlatego zażyłość z udającym człowieka robotem nie da nam ukojenia, którego tak bardzo potrzebujemy.
Nie stanie się źródłem dopaminy?
Nie. Relacja z robotem jest łatwa, bo robot słucha naszych poleceń i niczego od nas nie wymaga poza technologicznym rozsądkiem. A więc z powodu naszego lenistwa i wygodnictwa wzmocni się tendencja do rezygnacji z relacji z żywymi ludźmi i przenoszenia swoich potrzeb relacyjnych i emocjonalnych w świat sztucznych pseudoistot! Co gorsza, w pseudorelacji z robotem nie będziemy uczyć się ani empatii, ani wyrozumiałości, ani szacunku, ani kontroli emocji i zachowań. Odwrotnie, będziemy pogłębiać nasz egocentryzm. Tym samym powszechne poczucie samotności i głód dopaminy będą się pogłębiać, a dotkniętych zaburzeniami lękowo-depresyjnymi i wypaleniem będzie coraz więcej.
A co pomoże, jeśli już nas dotknęło wypalenie?
W psychoterapii i psychologii nazywamy to bezwarunkową miłością i akceptacją. To podstawowy, dopaminowy wyzwalacz, którego coraz bardziej brakuje, bo – jak wspomniałem – mamy epidemię uzależnień, a z rodzin, gdzie choćby jeden z rodziców był uzależniony od czegokolwiek, wychodzimy z syndromem DDU (Dorosłe Dziecko Uzależnionych), czyli właśnie z głodem miłości i akceptacji. A to oznacza, że w każdy możliwy sposób, bez patrzenia na koszty, zamęczając i eksploatując samych siebie do kresu możliwości, będziemy zabiegać o pochwałę, akceptację i miłość innych. Najpierw będą to rodzice, rówieśnicy, potem nauczyciele, potem partnerzy i – co kluczowe w wypaleniu zawodowym – szefowie.
A na koniec będziemy zabiegać o uznanie sztucznej inteligencji, która stanie się szefem szefów!
AI jako pseudoszef będzie z pewnością skrajnie racjonalnym, autorytarnym, bezwzględnym, manipulującym szefem, niezdolnym do autorefleksji ani empatii. Dotknięci dopaminowym głodem pracownicy będą walczyć o wyniki i pochwałę z całych sił, a w rezultacie wypalać się do cna.
Ponieważ pracowników cierpiących z powodu syndromu DDU, którego ważnym składnikiem jest przemożna potrzeba dowartościowania, jest w Polsce zapewne wiele milionów, coraz więcej ludzi będzie wypalać się na popiół.
Ci ludzie w dzieciństwie rzadko doświadczali opiekuńczej troski, dlatego w dorosłym życiu nie dość, że nie potrafią sami o siebie mądrze się troszczyć, to na dodatek często zachowują się wobec siebie agresywnie. Potrzebne jest im więc pochodzące z wewnętrznego źródła poczucie bezpieczeństwa i uznania: dzielności, zasług, a nawet bohaterstwa dziecka, którym kiedyś byli; podziękowanie temu dziecku za poniesione trudy i ofiary, za to, że dało radę. Teraz, kiedy stali się jego dorosłą kontynuacją, mogą zatroszczyć się o te jego dziecięce potrzeby bez angażowania w to innych. To dla każdego, kto znalazł się w takiej sytuacji, niezmiernie ważny składnik drogi prowadzącej do powstania z popiołów wypalenia. Polecam moje szkolenie na platformie Positivelive.pl pod tytułem: „Praca z wewnętrznym dzieckiem bohaterem”.