O patologiach można opowiadać z czułością – zdaje się usilnie przekonywać reżyser Maciej Sobieszczański w „Bracie”, biorącym udział w Konkursie Głównym 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Próba włożenia wszystkich problemów Polski B do jednego wora zagrzebuje najjaśniejszy punkt filmu. Ekranowa relacja Filipa Wiłkomirskiego i Tytusa Szymczuka – dziecięcych aktorów – naprawdę wzrusza. Wszystko inne jest tylko zbędnym dodatkiem.
Agnieszka (Agnieszka Grochowska), po tym jak jej mąż trafia do więzienia, musi samotnie wychowywać dwóch synów. Jako pielęgniarka nie zawsze jest w stanie poświęcić im pełną uwagę, więc opiekę nad młodszym Michałem (Tytus Szymczuk) naturalnie przejmuje, 14-letni Dawid (Filip Wiłkomirski). Starszy syn wciąż utrzymuje kontakt z osadzonym w kryminale ojcem (Jacek Braciak) komunikując się z nim przez okno sąsiedniej kamienicy. Mimo narzucanego mu poczucia obowiązku usiłuje rozwijać swoją pasję do judo, w czym pomaga mu zaangażowany trener. Największych problemów przysparza jednak Michał. Chłopiec kradnie telefony i portfele doskonale wiedząc, że starszy brat zawsze się za nim wstawi. Kiedy Dawid dostaje niespodziewaną szansę na wyjazd z domu i lepsze życie, Michał nie mogąc się z tym pogodzić, doprowadza swoich bliskich na skraj.
Mamy tutaj ojca kryminalistę, podejrzanych kolegów taty, matkę, która kocha, ale bije. Kradzieże, rozboje, nielegalne używki, seks nieletnich. Kochanek mamy, wydawałoby się spoko gość, który wnosi do życia Dawida powiew nadziei, okazuje się nie trzymać nerwów na wodzy. Małe cameo zalicza nawet postać „mściwego Niemca”. Tak źle na polskim blokowisku jeszcze nie było. Pod dachem mieszkania głównych bohaterów Maciej Sobieszczański zgromadził wszystkie możliwe „tematy dla Uwagi!”. Sedno opowieści, którym z powodzeniem mogłyby być wzorce męskości, gubi się gdzieś po drodze, w tych klęskach urodzaju. Wśród licznych klisz najbardziej prawdziwie wypada więź między braćmi. Troskliwy, czasami surowy, a momentami despotyczny dla swojego brata Dawid próbuje z całych sił zastąpić małemu chłopcu figurę ojca. Choć jest to rola zbyt duża, obarczająca nieustannym poczuciem winy. Zachowania nietypowe dla każdego beztrosko dorastającego 14-latka stają się studium tego, co w Polsce oznacza bycie prawdziwym mężczyzną. Emocjonalna strona bohatera toczy walkę z silną potrzebą udowodnienia, kto w tym domu nosi spodnie. Na wyniesione ze sportu zasady fair play cień rzucają wartości wpojone przez przemocowych rodziców.
„Brat” (Fot. materiały prasowe)
Siódme przykazanie, które młodszemu bratu nie przechodzi przez gardło mówi: nie kradnij. Natomiast największym grzechem twórców filmu jest eksploatowanie wizerunku dzieci w scenach, które do przebiegu akcji nic nie wnoszą. Oglądałam je przez palce, z uczuciem obrzydzenia, nie mogąc przestać myśleć o „Dzieciakach” Larry’ego Clarka. Filmie z 1995 roku, który wykorzystał swoją nieletnią obsadę by zaszokować publikę. Myślę (mam nadzieję), że w przypadku „Brata” otoczono młodych aktorów należytą opieką, jednak zarzut o efekciarstwo sam ciśnie się na usta.
Podczas seansu realistyczne ambicje filmu szybko przestają mieć rację bytu. Ale przy końcówce nie zostaje już po nich nawet ślad. Kule u nogi, które jeszcze przed chwilą nie pozwalały bohaterom rozwinąć skrzydeł, znikają ot tak, bez śladu. Budowane z mozołem konflikty niespodziewanie przestają mieć znaczenie. Wystarczy zapomnieć o wzajemnych urazach, wrzucić walizki do bagażnika i ruszyć w stronę zachodzącego słońca. Przy tak licznie rozgrzebanych wątkach twórcy nie daliby rady pociągnąć bohaterów do odpowiedzialności przed nadejściem napisów końcowych.
„Brat” w reżyserii Macieja Sobieszczańskiego bierze udział w Konkursie Głównym 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.