Polskie kino ma już wiele ambasadorek i ambasadorów siostrzeństwa, podczas gdy tak zwany boyhood dotychczas grzmiał w większości filmów moralizatorstwem, straszył „złym wychowaniem” a nierzadko patologią z poprawczaka. Tymczasem Piotr Domalewski woła przed kamerę kilku urwisów w komżach, którzy z lekkością rodem z kart Sempégo i Goscinnego rozbrajają pole minowe wyborów między dobrem i złem. A że dobrymi chęciami jest podwórko wybrukowane, nie unikną na nim małych-wielkich katastrof. Jak fantastycznie jest przeżyć tę chłopakową przygodę razem z nimi!
Sami wiemy, jak w procesie dorastania szybko zaciera się prosta wizja czarno-białego świata, w którym sprawiedliwość miała jasno nakreślone granice, a dorośli – przynajmniej ci, którym ufaliśmy - zawsze wiedzieli, co robić. Szarości, wątpliwości i relatywizm moralny przychodzą do nas dopiwro w procesie dojrzewania i konfrontacji. Piotrowi Domalewskiemu natomiast udaje się w „Ministrantach” wstrzelić właśnie w ten moment i wcisnąć oko kamery, przed którą rozgrywa się szarża czterech zbuntowanych jeźdźców sprawiedliwości.
Tytułowi ministranci: Filip (Tobiasz Wajda), Gucci (Bruno Błach-Baar), Kurczak (Mikołaj Juszczyk) i Mały Kurczak (Filip Juszczyk) przyjaźnią się zarówno na podwórku jak i przed ołtarzem. Nie ma tu świątobliwości i atmosfery rekolekcji, bo dla chłopców kościół jest po prostu jednym z obszarów, w którym ewidentnie szukają pierwszego poczucia wspólnoty i kumpelstwa. Wersy Pisma Świętego czytają dosłownie jak rapowe punchline’y a o palmę pierwszeństwa w parafialnych rozgrywkach potrafią „wziąć się za chabety” ta jak na boisku. To prawdziwe chłopaki z krwi i kości, z wszystkimi swoimi sprzecznościami, wątpliwościami i bezkompromisowym podejściem do świata. Spostrzegając jego niesprawiedliwość, wzorem Robin Hooda postanawiają go samodzielnie zmienić. Bo dorośli, jak to mają w zwyczaju, po prostu dają ciała. Jak się domyślacie, z tych okoliczności kaskadowo nawarstwiają się perypetie, których konsekwencje mogą w każdej chwili runąć jak domino.
"Ministranci" Piotra Domalewskiego - recenzja, fot. materiały prasowe
To nie jest film o religijności, niezależnie od tego, w co chłopcy wierzą. Niezaprzeczalnie jednak to historia o tym, jak poszukują wartości i kleją swoją pierwszą definicję honoru. Spowiedź, taca, procesje są tylko katolickim kontekstem dla uniwersalnej przecież potrzeby buntu, ale i czynienia dobra. Domalewski, jak przyznaje w wywiadach, sam był kilkanaście lat ministrantem a Pismo Święte szalenie interesuje go także językowo. Na szczęście, wyposażony w taki ołtarzowy arsenał, nie chodzi wokół wątków katolickich na palcach, nie buduje tabu ex cathedra, a wręcz przeciwnie - rozbija je humorem i empatią dla wspaniałych i przezabawnych chłopaków, których wybrał sobie do obsady (absolutne brawa za casting!).
Boscy posłańcy wzorem hooligansów noszą kominiarki, ale nie okradają staruszek. Sąsiadmom wręczają koperty z pieniędzmi, próbują interweniować, gdy komuś dzieje się krzywda. Temu czynią dobro, kto przejdzie ich sąd sprawiedliwy oparty na kamerce zainstalowanej w konfesjonale. Nawet ich rapowe „wrzuty” nawiązują do Biblii, którą proboszcz stosuje jako straszak. Chłopcy tymczasem traktują ją jak komiks z kodeksem moralnym podziwianych superbohaterów i ruszają do jego wypełniania. Oczywiście to wszystko stopniowo wymyka się spod kontroli. Ale też tylko to uruchamia ferment i zmianę, bo świat dorosłych śpi sobie niczym stary niedźwiedź. Nawet nie ma co go budzić.
"Młodzi ludzie nie mają dziś nikogo, kto byłby po ich stronie" - mówi sam reżyser i to właśnie ta diagnoza współczesności przebija z każdej sceny filmu. Chłopcy z "Ministrantów" to pokolenie, które dorasta w świecie nieustannie gadającym zakazami, świecie, który nie pozwala na popełnianie błędów, ale jednocześnie nie daje żadnych jasnych wskazówek, jak żyć. Domalewski pięknie opowiada więc o przystani, w której można odetchnąć, chwilę się naradzić i podjąć wspólne decyzje. Czyli o przyjaźni - bezwarunkowej, muszkieterskiej, solidarnej. Która owszem, potykać się będzie o różnicę zdań, pochodzenia czy stopnia odwagi i buńczuczności, ale czy to nie są właśnie jej obowiązkowe testy?