Od wczesnej młodości konsekwentnie kroczy swoimi ścieżkami. Lara Gessler, restauratorka, autorka książek kucharskich, po trzydziestce została modelką i zaczęła pojawiać się na okładkach magazynów o modzie. Jak budowała swoją niezależność? I jaki chrzest bojowy musiała przejść, żeby poczuć się wolna?
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 8/2025.
Kara Becker: Czym jest dla ciebie wolność?
Lara Gessler: Od zawsze była dla mnie równoznaczna z samodzielnością. Wolność to dla mnie nieposiadanie i możliwość pracy z każdego miejsca na ziemi. Natomiast kiedy byłam młodsza i bardzo chciałam wyjść z domu rodzinnego, wolność oznaczała dla mnie posiadanie własnych pieniędzy. Trochę czasu musiało minąć, zanim zorientowałam się, że tę wolność tracimy, gdy emocjonalnie się przywiązujemy. Miłość jest przecież w pewnym sensie zaprzeczeniem wolności. Robimy to wolontaryjnie, wspólnie chcemy budować coś, co ma większy sens. W tym świadomym odebraniu sobie wolności jest coś wyjątkowo pięknego, ale zarazem bywa największą tragedią.
Jak kochasz?
Ja w miłości kompletnie się zatracam. Kocham symbiotycznie, niepoprawnie, bezwarunkowo, ślepo, po bandzie. Lubię i potrafię dla miłości zrobić wszystko. Może tutaj cisnąć się na język słowo „poświęcenie”, ale to absolutnie nie ma tego ciężaru. Mimo wszystko to przecież coś, co robisz dla własnego szczęścia.
Jestem typem romantyczki, która – co mam po ojcu – pokazuje miłość w drobnych, codziennych gestach.
A co z tymi większymi gestami? Co najbardziej szalonego zrobiłaś dla miłości?
Nie pojechałam na Erasmusa [wyjazd w ramach międzynarodowej wymiany studenckiej – przyp.red]. Co z dzisiejszej perspektywy uważam za fatalną decyzję. Odebrałam sobie czas na robienie głupot. Potem ciężko było już do tego wrócić, bo traktowałam samą siebie zbyt serio.
Wchodziłaś w zbyt poważne jak na swój wiek role?
Zdecydowanie. Zawsze wszystko robiłam o rozdział za wcześnie. Zbyt wcześnie dorosłam. Myślę, że wymusiło to na mnie moje nietypowe dzieciństwo.
W jaki sposób?
W latach 90. żyliśmy inaczej niż większość. Moja mama, kolorowy ptak, przyjechała do Polski po 20 latach mieszkania w Hiszpanii. Razem z tatą prowadzili jedną z dwóch istniejących wówczas w Warszawie luksusowych restauracji. To był tryb pracy z przełomu milenium – wychodzili z domu o 18 i wracali o czwartej nad ranem. A że zarabiali przy tym bardzo dobre pieniądze, żyliśmy jak Carringtonowie – w dużym domu pod Warszawą. Miałam pokój wielkości 70 metrów kwadratowych, z dwiema huśtawkami. Lata 90. to też czas panującej w stolicy mafii, której macki były mocno w branży gastronomicznej odczuwalne. Musieliśmy mieć więc całodobową ochronę. Pamiętam, jak pewnego dnia przebudziłam się w środku nocy i zeszłam do kuchni po wodę – a tam siedział przeładowujący magazynek rewolweru pracujący w ochronie Marian, który zresztą nauczył mnie, jak to zrobić. Miałam kilka lat i dostałam do ręki ostrą amunicję!
Zdajesz sobie sprawę, że twoje życie wygląda inaczej, kiedy na przykład rówieśnicy i znajomi są przetrzepywani przez ochronę, bo próbują coś z twojego domu ukraść. To sprawia, że szybko dojrzewasz i zaczynasz analizować, na ile ktoś chce z tobą przebywać, bo jesteś wartościową osobą, a na ile ma w tym interes.
Twoje życie mocno się zmieniło, gdy miałaś osiem lat.
Po rozwodzie rodziców wyprowadziłam się z tatą do 45-metrowego mieszkania, gdzie na początku nawet nie miałam własnego łóżka. I, z perspektywy czasu, jestem za to rodzicom niezwykle wdzięczna. Za to, że nie przyzwyczaili mnie wyłącznie do luksusów. Najszczęśliwsza byłam, gdy zabierali mnie na wieś do dziadków. Ich sąsiedzi mieli krowy, którymi kochałam się zajmować, uwielbiałam to proste życie. A potem byłam wyciągana z tej sielanki do pięciogwiazdkowych hoteli w Hiszpanii czy Nowym Jorku. Nigdy nie miałam poczucia, że jedno życie jest od drugiego lepsze. Szybko zrozumiałam, że nie ma nic gorszego, niż przyzwyczaić się do faktu posiadania pieniędzy. Dlatego też każde wakacje od 12. roku życia przepracowałam.
Czym się zajmowałaś?
Z racji wieku nie mogłam robić wszystkiego, pomagałam więc w restauracji rodziców U Fukiera na „deserówce”. Nakładałam lody, robiłam proste desery, pracowałam w ogródku, roznosiłam koce, wymieniałam popielniczki, zapalałam świeczki.
Kiedy miałam 14 lat, pojechałam na trzy miesiące do Krakowa do pracy. Mieszkałam u znajomej kelnerki, której mama była menedżerką w restauracji, gdzie miałam pracować, wszystko było więc bezpieczne. Dla mnie liczyło się przede wszystkim to, by nie robić tacie kłopotu. Nie chciałam, by kiedykolwiek musiał się o mnie martwić.
Posłuchaj także: „Jeśli ktoś nie ma stabilizacji w domu, nie jest dobrym pracownikiem”. Magda Gessler podaje autorski system wynagradzania i punktuje polskie korporacje | „zaTASKowani 2”, odc. 4
Kiedy o tym opowiadasz, wygląda to na życie dorosłej osoby, a byłaś przecież dopiero nastolatką.
Moje dzieciństwo trwało pierwsze osiem lat, potem rzeczywiście weszłam już w dorosłość. Partnerka ojca, choć na początku była przyjaźnie do mnie nastawiona, później rozpoczęła pewnego rodzaju walkę o atencję. Myślę, że to przyczyniło się do tego, że w klasie maturalnej wyprowadziłam się z domu. Co ciekawe, już w drugiej klasie podstawówki poprosiłam babcię, by wstawiła się za mną, ponieważ chciałam iść do szkoły z internatem – brakowało mi w życiu dyscypliny.
Niektórzy twierdzą, że wychowywałaś się w cieniu słynnej mamy. To chyba nie do końca tak było…
Nie, bo nie było takiego cienia. Mama zawsze była wyjątkowo ekscentryczna, ale Magda Gessler jako osobowość telewizyjna zrodziła się dopiero, gdy miałam 18 lat. Mieszkałam wtedy z partnerem, bez telewizora, więc nawet nie byłam tego świadoma. Wychowywałam się jako córka zamożnych restauratorów, to fakt, ale nie jako córka słynnych osób.
Jak szukałaś swojego głosu, swojej tożsamości w tak kolorowym i ekscentrycznym domu?
W zachowaniu zawsze chciałam być jak najbardziej podobna do taty. Imponował mi, bo był po prostu dobrym człowiekiem. Dał mi poczucie stabilności, wprowadził w życie odpowiedni rytm. Nauczył mnie celebrować drobne codzienne przyjemności. Mam jednak sporo z mamy i te cechy wybijają jak oliwa z mleka. Mówię tu o otwartości na ludzi, zachłanności przeżyć. Podobnie jak ona, nie jestem na przykład dobra w byciu szeregowym pracownikiem. Męczy mnie to. Lubię prowadzić zespół.
À propos szukania własnego głosu – co dała ci moda?
Moda jest tylko dla mnie, wyzwoliła mnie, dała mi własną przestrzeń, której bardzo szukałam. Praca w modelingu mnie emocjonalnie oczyszcza: wchodzę na plan zdjęciowy i mogę przeobrazić się w inną postać, inną osobę. A to jest naprawdę odświeżające.
Co najbardziej w sobie lubisz?
Kreatywność, spontaniczność i zdolność podejmowania szalonych decyzji. Lubię dziecięcość, której mam w sobie dużo. Podoba mi się to, jak uczę się asertywności, bo ona nie jest dla mnie naturalna. Jestem też bardzo lojalna.
To prawda. Wiem, że jesteś wspaniałą przyjaciółką, która wspiera bez względu na wszystko. A co dla ciebie jest w przyjaźni najważniejsze?
Nieocenianie, bezwarunkowe wsparcie i ufność w wybory drugiej osoby. Bycie przy kimś i pozwalanie na popełnianie błędów bez „A nie mówiłam?”. Przyjaciel to wreszcie ktoś, z kim nie trzeba mieć codziennie kontaktu. Zresztą z naszym trybem i tempem życia jest to szalenie trudne. Natomiast gdy już się spotykacie, jest tak, jakby czas w ogóle nie upłynął. Przyjaciel, przyjaciółka to osoba, która będzie ze mną przeżywać te dobre i te złe chwile.
Czytaj także: Lara Gessler: „To piękna rzecz karmić”
A ze swoim ciałem jesteś zaprzyjaźniona? Jaką masz z nim relację?
Zdecydowanie bardziej je kocham po trzydziestym roku życia. Wcześniej przez lata mierzyłam się z ortoreksją [zaburzeniem odżywiania, które polega na obsesyjnym kontrolowaniem jakości spożywanego jedzenia – przyp. red.], która na pewno była formą próby przejęcia kontroli nad życiem. A początki mojej dorosłości do łatwych nie należały. Były wręcz dość groteskowe, mieszkałam w nieogrzewanym mieszkaniu dziadka, pamiętam, że robiłam pajacyki, żeby się rozgrzać. Bałam się, czy moja historia związana z zaburzeniami odżywania nie odbierze mi zdolności posiadania dzieci. Kiedy okazało się, że tak nie jest, miałam jeszcze większe pokłady wdzięczności dla mojego ciała.
Mówisz o trudnych początkach dorosłości – nie chciałaś wtedy prosić rodziny o pomoc?
Nie, nie chciałam, by ktokolwiek ingerował w moje życie. Czułam, że póki radzę sobie sama, nikt nie ma do tego prawa. Do dzisiaj o pomoc proszę rzadko – działam dość szybko i mam spore poczucie sprawczości. Nie lubię się przypominać, wolę to zrobić sama.
Dobrze sobie radzisz z akceptowaniem potknięć i porażek?
Po pierwsze mam to szczęście, że zostałam obdarzona pamięcią złotej rybki. O doświadczeniach, które mnie nie wzbogacają, zapominam szybko, nie jestem też pamiętliwa. Poza tym mam wrażenie, że nie robię rzeczy ponad siły, nie skaczę za wysoko. I doskonale wiem, że na dany moment zrobiłam wszystko najlepiej, jak potrafiłam. A jeśli coś się nie wydarzyło, to znaczy, że jeszcze nie było mi pisane.
Jesteś surowa dla samej siebie?
Bardzo! Ale gdy widzę, że robię coś, co mi nie służy, od razu to koryguję. I nie rozpamiętuję, to najważniejsze.
Odpowiada ci twój wizerunek medialny? To lustrzane odbicie czy zakrzywiony obraz?
Szczerze mówiąc, o sobie nie czytam nic. Ja w ogóle bardzo ostrożnie wchodziłam w media, na dobre wyszło mi to, że nigdy nie chciałam być w telewizji. To procentuje, tak samo jak brak zachłanności.
A przy każdej trudniejszej sytuacji w życiu, o której, jak się domyślam, mogą pisać media, stosuję metodę: nie patrzeć, nie komentować, nie wydawać żadnych oświadczeń.
Jak brytyjska rodzina królewska, której zasadą jest: „Nigdy się nie skarż, nigdy się nie tłumacz”.
Dokładnie tak. Brak komentarza jest komentarzem.
Kiedy mierzysz się z rażącą niesprawiedliwością albo kłamstwem, nie kusi cię, by zareagować?
Trzeba pamiętać, że po drugiej stronie masz osoby przekonane, takie, które mają już wyrobione zdanie. Nie chcę tracić swojej energii na ich przekonywanie, nie chcę się w tym spalać. Sporo rzeczy w mediach doceniam, doceniam dziennikarzy, którzy traktują mnie niezależnie od mojej mamy. Chociaż tutaj też musiało minąć sporo czasu, przeżyłam prawdziwy chrzest bojowy, przez lata będąc traktowana jak zawodowa córka.
Wspominałaś, że telewizję konsekwentnie odrzucasz. Dlaczego?
Lubię pracować na własnych zasadach. A telewizja ma za dużą dozę kreacji, to nie moja estetyka. Oczywiście miałam do czynienia z cyklami w programach porannych, ale to dlatego, że stacja wykorzystała format, który rozwijałam na moich kanałach w mediach społecznościowych.
Masz przepis na szczęście?
Nie mam planu, a to w dzisiejszym świecie mocno nietypowe. Nie zakładam też, że coś ma się wydarzyć. Lubię brać od życia to, co przychodzi. Plany rodzą oczekiwania, a jeśli się nie spełnią, musimy mierzyć się z rozczarowaniem. Będąc głową w przyszłości, tracimy z oczu to, co daje nam życie, jakie możliwości przynosi teraźniejszość. Właśnie dlatego niczego nie zakładam. I to daje mi szczęście.
Lara Gessler rocznik 1989. Autorka książek kucharskich: „Słodki zielnik” oraz „Orzechy i pestki”, współwłaścicielka rodzinnej restauracji U Fukiera w Warszawie i warszawskiej cukierni Słodki Słony. Pierwszy kontrakt modelingowy podpisała po trzydziestce, jej zdjęcia ukazują się w magazynach modowych, takich jak „Vogue”, „Elle”, „Viva! Moda”. Prywatnie jest mamą pięcioletniej Neny i trzyletniego Bernarda.