Jeśli zadalibyśmy filozofowi pytanie, co jest w życiu człowieka najważniejsze, to bardzo prawdopodobne, że wskazałby właśnie na wolność – pisze prof. Lilianna Kiejzik. Tyle że tu zaczynają się schody, gdyż różni ludzie mogą wolność bardzo różnie rozumieć.
Artykuł pochodzi z magazynu „Sens” numer 3/2025.
Do bycia szczęśliwym potrzebujemy przyjaciół, powiadał Arystoteles. Ale czy tylko? Otóż ważne jest na pewno to, czy posiadanie przez nas przyjaciół jest w ogóle realizowalne, to znaczy, czy jest realizowalne w państwie, w którym żyjemy. Aby było to możliwe, powinniśmy być pełnoprawnymi obywatelami takiego państwa, czyli nie tylko mieszkać na określonym granicami terytorium, ale mieć jeszcze udział w sądach i zgromadzeniach, które ustanawiają prawa i rządzą państwem. W idealnym państwie Arystotelesa obywatelami nie mogli, rzecz jasna, być niewolnicy. Ale także rolnicy i rzemieślnicy, gdyż ci, chociaż wolni, nie uczestniczyli bezpośrednio w zarządzaniu sprawami publicznymi. Nie chodzili na agorę, główny plac miasta, nie dyskutowali, byli bardziej środkami, służyli zaspokojeniu potrzeb ogółu. I tym sposobem, trochę przewrotnie i na skróty, doszliśmy do zagadnienia wolności.
Jeśli zadalibyśmy filozofowi pytanie, co jest w życiu człowieka naj ważniejsze, to bardzo prawdopodobne, że wskazałby właśnie na wolność. Ona leży u podstaw wszelkiego postępowania i zachowania, którym się szczycimy lub którego się wstydzimy, całej naszej aktywności. Musimy być wolni, abyśmy mogli mówić o świadomym działaniu, móc mieć marzenia i nakreślać cele, jakie wskaże nam intuicja – ten sokratejski daimonion albo na przykład coach.
Pomówmy zatem o wolności, bo bez niej nasza aktywność nie istnieje. Czym zatem jest wolność? I tu zaczynają się schody, gdyż różni ludzie mogą różnie ją rozumieć. Najbardziej rozpowszechnione, zdrowo rozsądkowe, aby nie powiedzieć pospolite, jest rozumienie wolności jako wolności moralnej. To chcenie lub niechcenie robienia czegoś. To także poruszanie się w granicach kodek sów etycznych i religijnych. Nie ma ono nic wspólnego z filozoficznym uzasadnieniem ludzkiego postepowania. I nie o takiej wolności rozprawiają myśliciele.
Inne pojmowanie wolności to wolność w rozumieniu liberalnym. Ważne okazywały się tu wolności jednostki w ramach podmiotowego, subiektywnego świata i tych struktur czy instytucji, w których to ja sprawuję władzę. Jej wypaczeniem była „wolnoć Tomku w swoim domku” – znana nam wszystkim z popularnej bajki o Pawle i Gawle Aleksandra Fredry. Liberałowie zwracają też uwagę na niezaprzeczalnie ważną wolność słowa. Jednak takie rozumienie wolności też nie jest doskonałe i do przyjęcia dla wszystkich.
Była jeszcze wolność jako uświadomiona konieczność, wolność do i od czegoś, wolność jako przeciwieństwo determinizmu. Wszystko to brzmiało dostojnie, ale było rozważaniami doktorów magii, których za klęcia brzmiały co prawda uroczyście, ale nikt ich nie rozumiał.
W historii filozofii europejskiej pojawiły się poglądy myśliciela, który uzasadnił wolność w jej powiązaniu z istnieniem państwa i prawa, i to rozumienie wydaje się najbardziej wszechstronne. Tym wzniosłym filozofem był przedstawiciel niemieckiego oświecenia – Immanuel Kant.
Już w swoim najbardziej znanym dziele – „Krytyce czystego rozumu” – powiada, że ideą konieczną, jaką należy przyjąć za podstawę wszelkiego prawodawstwa, jest idea mówiąca, że wolność każdego człowieka MUSI współistnieć z wolnością innych. Później rozwinął swoją myśl w kolejnych utworach. Nie wchodząc w zawiłości rozumowania i stylu Kanta, zauważmy, że zwrócił on uwagę na ważną kwestię. Otóż rozważając istotę prawa, Kant powiada, że prawo ma umożliwić współżycie osób ze sobą. Jednak pojęcie „osoba” nie było dla niego pojęciem antropologicznym, lecz prawnym. Oznaczało każdy poczytalny podmiot, który sam może być sprawcą swoich czynów, w tym sensie jest wolny. Tym samym prawo dotyczyło i odnosiło się do wolności zewnętrznej, to znaczy do czynienia oraz nieczynienia dowolnych rzeczy – powiada Kant – niezależnie od wywierającej przymus woli innych. I podkreślał zdecydowanie filozof, że chodziło mu właśnie o wolność zewnętrzną, a nie wewnętrzną, czyli moralną, to znaczy niezależność woli od popędów i namiętności. Mówiąc prościej: prawnie dozwolone jest każde działanie, które daje się pogodzić z wolnością innych.
A ponieważ w prawie chodzi przede wszystkim o wolność zewnętrzną w perspektywie społecznej, to wszelkie potrzeby i interesy (czyli to, co wewnętrzne) są tylko wtedy prawnie istotne, jeśli stają się władne wpływać na działania i manifestują się w wolności zewnętrznej. Rozważania te prowadzą Kanta do zdefiniowania takiego państwa, które ma nas chronić, czyli do wspólnoty prawnej. Była ona dla niego nie jakąś solidarną wspólnotą osobników mających potrzeby i interesy, ale opartą na wolności zewnętrznej wspólnotą poczytalnych podmiotów – osób.
Wniosek Kanta wielu zwykłych ludzi (także dzisiaj) mógł szokować. Otóż wynikało z tych wszystkich rozumnych rozważań, że dobroczynność nie mieści się w granicach prawa. Państwa, które stawiają na dobroczynność obywateli, na altruizm czy pomoc – to nie są państwa prawa. Podobnie jak te, które chcą zapewnić obywatelom pomyślność. Dlatego że, zdaniem Kanta, najlepszym państwem nie jest to, gdzie obywatelom żyje się najszczęśliwiej, ale to, w którym obywatele mają najlepiej zabezpieczone prawa. Mówiąc prościej: państwo socjalne, państwo dobrobytu są niepotrzebne. Nie należy ich budować zdaniem filozofa. Bo takie państwa nie gwarantują wolności. A państwo ma ją gwarantować, a nie przysparzać szczęścia, gdyż wtedy staje się ono niesprawiedliwe.
Przyznajmy, że dużo w tych wywodach słusznych wątków. Dla każdego co innego może być bowiem szczęściem. Dla kogoś pożytek, dla kogoś drugiego dobre zdrowie, dla innych wykształcenie lub bogactwo. A zatem rozważania o szczęściu różnie rozumianym są bezzasadne. W państwie żyją ludzie o całkiem nawet przeciwstawnych potrzebach i interesach, a przed prawem w państwie stoi zadanie umożliwienia współżycia wszystkim. Zawsze musi ono być oparte na wolności zewnętrznej. Można mu oczywiście nadawać różną formę, także taką, której część z nas dzisiaj nie zaakceptuje, gdy jedni czynią innych niewolnikami. Dziś powiedzielibyśmy, że takie państwa są niesprawiedliwe.
Dla Kanta, który nie był moralizatorem, uczynienie kogoś niewolnikiem nie miało żadnego sensu, bo takiemu człowiekowi zostaje odebrana wolność zewnętrzna. I wtedy nie możemy mówić o poczytalnych podmiotach oraz o prawnym charakterze państwa. Nie to jest celem. O ile współżycie poczytalnych podmiotów ma być rozumne, czyli moralne, musi ono przyjmować charakter prawny. Wy chodziło, że prawo nie jest w ludzkim świecie instytucją przypadkową, jest konieczne. Nie oznaczało to, że każde działanie prawne jest dozwolone, ale tylko to, które pozwala, aby wolność jednej osoby była do pogodzenia z wolnością wszystkich innych. I każdy, kto by w tym przeszkadzał, dopuszczałby się nie prawości. Dlatego w państwie prawa możliwy jest przymus. Jednak nie każdy, a tylko taki, który udaremnia nieuprawnioną ingerencję w prawo. Przymus był zatem rozumiany jako składowa rozumowego pojęcia prawa.
Inną taką integralną składową były prawa człowieka – czyli swego rodzaju roszczenia przysługujące każdemu człowiekowi niezależnie od warunków osobistych czy politycznych. Powtórzmy więc przesłanie wielkiego filozofa: wolność niekłócąca się z wolnością innych jest jedyną miarą wszelkich praw człowieka. I jako taka nie jest nabyta, jak sądził wcześniej Rousseau, ale przyrodzona. Jednak nie jakakolwiek wolność, a tylko wolność zewnętrzna. Wystarczy o tym zwyczajnie pamiętać.
Lilianna Kiejzik, prof. nauk humanistycznych, filozofka i tłumaczka. Obszar jej kompetencji badawczych to historia filozofii, szczególnie zagadnienia religijnej filozofii rosyjskiej, francuskiego strukturalizmu, problematyki „kwestii kobiecej” w filozofii. Pracuje na Uniwersytecie Zielonogórskim. Miłośniczka jamników, pomaga Fundacji „Jamniki Niczyje”.