1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Wybieram role, które mają pobudzać do refleksji, poszerzać świadomość”. Rozmowa z Vincentem Lindonem, odtwórcą głównej roli w filmie „Moi synowie”

„Wybieram role, które mają pobudzać do refleksji, poszerzać świadomość”. Rozmowa z Vincentem Lindonem, odtwórcą głównej roli w filmie „Moi synowie”

Vincent Lindon w filmie \
Vincent Lindon w filmie "Moi synowie". (Fot. Carole Bethuel/ materiały prasowe)
Jest dziś jednym z najbardziej znanych francuskich aktorów. Vincent Lindon, specjalista od mądrych życiowych historii i bohaterów, z którymi łatwo się utożsamić, w filmie „Moi synowie” po raz kolejny potwierdza swój talent i świetną aktorską intuicję.

Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 10/2025.

Mariola Wiktor: Trzeba przyznać, że „Moi synowie” idealnie trafiają w swój czas. I mówię to z bólem serca.

Vincent Lindon: Film powstał na podstawie książki [„Ce qu’il faut de nuit” Laurenta Petitmangina z 2020 roku – przyp. red.], ale jest dziś wyjątkowo aktualny. Ja też z przerażeniem patrzę na to, że Europa brunatnieje: Francja, Włochy, ale przecież i Polska – wszędzie radykałowie uwodzą młodych, zagubionych i sfrustrowanych ludzi.

W filmie oglądamy historię braci, z których jeden ulega środowiskom skrajnie prawicowym, ksenofobicznym. Dla przeciwwagi pojawia się też wątek ojcowskiej miłości. I właśnie to mnie do tego projektu przekonało. Pomyślałem: co ja bym zrobił, aby moje dziecko nie wpadło w sidła takich ruchów?

Pierre jest wdowcem i chociaż podoba mi się jego podejście – to naprawdę zaradny i czuły ojciec – od pewnego momentu wydaje się bezradny wobec starszego z synów, 18-letniego Fusa.

Tak, Pierre ma poczucie klęski, ale jednocześnie nie przestaje kochać Fusa, nie odwraca się od niego. Ciągle wierzy, że syn w końcu otrzeźwieje.

Wierzy, choć są w filmie sceny, w których twój bohater miota się, wścieka. Nie wie już, do kogo mieć pretensje…

Czuje, że jest co najmniej w połowie odpowiedzialny za to, co się stało. Zdaje sobie sprawę, że nie można zwalić wszystkiego na polityków, trudy dnia codziennego, wmawiać sobie i innym, że od nas nic nie zależy. Początkowo nie wie, jak rozmawiać z synami, walczy z mediami społecznościowymi i własnymi dziećmi. Aż dociera do niego, że jeśli chce osiągnąć coś na siłę, prawdopodobnie tego nie uzyska – podobnie jeśli ktoś jest alkoholikiem, to nie wystarczy po prostu schowanie przed nim butelki.

Dlatego tak ważne są w tym filmie sceny, w których ojciec i synowie zapominają o świecie zewnętrznym i na powrót stają się rodziną. Znów pojawia się między nimi bliskość. Jak w scenie, gdy razem oglądają mecz. Albo kiedy Pierre uczy Fusa tańczyć.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Dla mnie to jest film nie tylko o zagrożeniu faszyzmem, ale i o wyzwaniach ojcostwa. I o wybaczaniu. Przeglądałeś się w swoim bohaterze? Przygotowując się do roli, zastanawiałeś się, jakim jesteś ojcem dla swoich dzieci?

Pewnie to im, a nie mnie, trzeba zadać to pytanie [śmiech]. Nie wiem, jakim jestem ojcem dla Suzanne i Marcela. Na pewno słucham ich, rozmawiam z nimi, chcę ich rozumieć. Zawsze starałem się być w ich życiu tak obecny, jak to tylko możliwe.

Suzanne poszła tą samą zawodową drogą, co my, czyli jej mama Sandrine Kiberlain i ja. Została aktorką, to był jej wybór. Syn Marcel z kolei jest bardzo aktywny w mediach społecznościowych, realizuje tam swoje artystyczne pasje. I choć sam nie zaglądam do internetu, cieszę się, że znalazł tam swoją niszę.

Dziś moje ojcostwo opiera się na jednej prostej zasadzie – mówię moim dzieciom: możecie robić, co chcecie, spać z kim chcecie, to nie jest mój problem, to wasze życie. Pamiętajcie tylko o tych najważniejszych słowach na co dzień. Używajcie „proszę”, „przepraszam”, „dziękuję”, „kocham cię”, „miałaś, miałeś rację”. Nie zapominajcie o słowach powitania i pożegnania. Gdyby wszyscy to robili, świat byłby całkiem znośny. Nie uważasz?

Czytaj także: „Moi synowie”, czyli skrajna prawica w twoim domu. Ten film dobitnie pokazuje, jak polityka dzieli i niszczy rodzinne więzi

Mam wrażenie, że także twoja aktorska ścieżka opiera się na podobnej zasadzie. Chętnie przyjmujesz role „zwykłych” bohaterów, których życiowe doświadczenia mają wielką siłę rażenia.

To prawda, wybieram role, które mają pobudzać do refleksji, poszerzać świadomość. Sztuka dla sztuki to zupełnie nie moja bajka. Wierzę w moc zaangażowanego kina. Obecnie, kiedy świat zmienia się tak dynamicznie i globalnie, filmowcy wrażliwi na sprawy społeczne są potrzebni bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zawsze wierzę w postać, którą gram. Nie zadaję sobie pytań. Pozwalam, by to rola we mnie weszła, nie odwrotnie. Dojrzewam z moimi postaciami.

Decydując się na pracę przy filmie, kierujesz się intuicją?

Mam w życiu jasny podział – niektóre rzeczy mi pasują, inne nie. Możesz to nazwać intuicją, tak czy inaczej, nie mam problemu z wyborem. Nie kalkuluję, nie analizuję, staram się nie podejmować decyzji dlatego, że ktoś mi coś doradził.

Skąd w tobie taka pewność siebie?

Jestem taki od dziecka. Pamiętam, jak w podstawówce odrabiałem lekcje z matematyki i jak wpisałem w zeszycie liczbę 32 jako wynik mnożenia 4×8. Tata spytał, czy jestem pewien. I usłyszał: „Jasne!”. Próbował zasiać we mnie wątpliwości, ale obstawałem przy swoim. „Nie, tato, na pewno mam rację”. Już wtedy taki byłem [śmiech]. Kiedy dzisiaj podoba mi się scenariusz, nawet jeśli wszyscy go kwestionują, trudno, nic mnie to nie obchodzi. Nie muszę działać tak jak wszyscy. Mam tendencję do mówienia „tak” lub „nie” bez zastanowienia, pod wpływem impulsu.

Aktorem podobno także zostałeś niespodziewanie.

W młodości nic mnie nie interesowało. Albo prawie nic. Zmarnowałem sporo czasu, zanim przystąpiłem do matury, myślałem o założeniu biznesu, firmy, ale nic konkretnego z tego nie wyszło. Byłem gotów spróbować każdej pracy. Ja w ogóle lubię pracować, także fizycznie. Mogłem więc być szewcem, rolnikiem, rzeźnikiem, fotografem. Przypadek sprawił, że znalazłem się na planie filmowym jako stażysta kostiumografa przy filmie Alaina Resnais „Wujaszek z Ameryki” – byłem odpowiedzialny za kostiumy Gérarda Depardieu. Spodobało mi się, zapisałem się na zajęcia teatralne, zacząłem grać drobne role w filmach.

Masz jakieś aktorskie marzenia?

Jestem facetem, który myśli o swojej rodzinie, przyjaciołach, o dobrym jedzeniu, wakacjach, ale kiedy robię film, to faktycznie jestem na nim bardzo skoncentrowany, nie potrafię pracować na pół gwizdka. Generalnie nie myślę o tym, na co nie mam wpływu, ale jest taki reżyser, którego uwielbiam, darzę miłością niezmienną. Paul Thomas Anderson. On mnie nie zna, natomiast gdyby jakimś cudem doszło do tego, żeby mnie zaangażował, spełniłoby się moje marzenie.

Sława cię zaskoczyła? Jak reagujesz, gdy ludzie rozpoznają cię na ulicy?

Często chodzę sam do restauracji na kolacje i jeśli ktoś podchodzi do stolika, żeby się przywitać, jest mi bardzo miło. Choć jeśli prosi o selfie, odmawiam – nie lubię zdjęć, nie mam mediów społecznościowych, nie robię sobie fotek nawet z moimi dziećmi. Zamiast tego wolę z kimś porozmawiać. Może nie wtedy, gdy się spieszę lub coś załatwiam w urzędzie, ale w restauracji czy w parku to co innego. Uwielbiam takie niezobowiązujące pogawędki, doskonale się wtedy czuję, nie trzymam gardy. Nie mam ochroniarzy, nigdy w życiu nie nosiłem okularów przeciwsłonecznych, żeby się od kogoś odgrodzić. Lubię też takie chwile podczas podróży pociągiem, kiedy idę do wagonu restauracyjnego. Siedzę tam sobie zamyślony, aż nagle ktoś podchodzi. Słyszę: „Przepraszam, czy mogę zająć chwilę?”. I prawie zawsze odpowiadam: „Dlaczego nie?” [śmiech].

Co dają ci takie przypadkowe spotkania z obcymi ludźmi?

Mam bzika na punkcie ludzi! I nie dlatego, że zależy mi na ich sympatii, mam w nosie swój image. Po prostu interesują mnie relacje międzyludzkie, reakcje innych. Zadaję pytania, lubię, gdy mnie pytają. Chcę być blisko ludzi, to przecież także moja publiczność.

Moim ostatecznym celem jako aktora jest, aby widzowie wyszli z filmu i powiedzieli sobie: „Widziałeś to? To było o mnie”

Vincent Lindon rocznik 1959. Do jego najsłynniejszych ról należą te w filmach: „Titane”, „Niewierna” czy „Miara człowieka” (za tę ostatnią dostał Złotą Palmę). „Moich synów” w reżyserii Delphine Coulin i Muriel Coulin (z muzyką Pawła Mykietyna) w polskich kinach można oglądać od 5 września.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE