1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Noworoczne postanowienia

fot.123rf
fot.123rf
W jakie słowa ubierzemy plany, w takiej rzeczywistości się znajdziemy – przekonują neurolingwiści. Psychologia pozytywna uczy, że spełnienie marzeń zależy od naszego nastawienia. A według tao spełnią się te pragnienia, które odzwierciedlają naszą niepowtarzalność. O kreowaniu noworocznych postanowień mówią: mistrz NLP Małgorzata Bojanowska oraz coach Maciej Bennewicz.

Dziesięć lat temu brytyjski psycholog Cliff Arnall z Uniwersytetu w Cardiff ukuł nazwę dla trzeciego poniedziałku stycznia. Tzw. Blue Monday to najnieszczęśliwszy dzień roku. Arnall wyznaczył tę datę za pomocą wzoru opartego na zasadach matematyki. Uwzględnił czynniki meteorologiczne – krótki dzień i niskie nasłonecznienie. Czynniki ekonomiczne – po świętach Bożego Narodzenia mamy najmniej gotówki i spłacamy najwięcej pożyczek. Oraz psychologiczne – to moment, w którym świadomość niedotrzymania postanowień noworocznych osiąga apogeum i nas przygniata.

Badania OBOP pokazują, że plany noworoczne robi co drugi Polak. Na kartkach, w głowie, z ręką na sercu, przed księdzem lub małżonkiem. Padają obietnice. „Od Nowego Roku nie palę”, „pojadę na Bali”, „rzucę korporację i otworzę ekologiczną cukiernię”, „będę uprawiać jogging trzy razy w tygodniu albo ogródek”. W założeniu plany mają wiele zmienić. Uwolnić od nawyków, których nie lubimy, pozwolić poczuć się dobrze, rozwinąć skrzydła, a może sięgnąć po najskrytsze marzenia. Niestety. Najczęściej jeszcze w styczniu mierzymy się z faktem, że się nie udało. Bolesne fiasko przy próbie sprostania liście życzeń zrobionej przy sylwestrowym szampanie jest zjawiskiem tak częstym, że samo sformułowanie „noworoczne postanowienia” wzbudza na twarzy szeroki uśmiech. Stało się ono tematem sarkastycznych żartów i symbolem porażki, która co roku nas zaskakuje. I co z tym zrobić?

Jak robią noworoczne plany trenerzy rozwoju osobistego?

Maciej: Od lat kultywuję w swoim domu zwyczaj ich spisywania. Ja i członkowie mojej rodziny. Odnajdujemy notatniki z poprzednich lat i sprawdzamy, na ile udało się nam zrealizować stare plany. To mistyczne chwile, bo okazuje się, że część z nich się zdezaktualizowała, inne zaś okazały się sukcesami. Jedne urzeczywistniamy w części, innych wcale. Czytamy na głos. Możemy zobaczyć, czy występujemy wzajemnie w naszych marzeniach. To zbliża rodzinę. Propagujemy ten pomysł również wśród znajomych. Zamiast spraszać na siłę ludzi na zabawę sylwestrową, można zrobić rodzinny remanent pragnień.

Jest sens coś postanawiać, skoro tak słabo nam wychodzi dotrzymywanie obietnic?

Maciej: Nawet jeśli część z nich nie zostanie zrealizowana, będziemy mieć korzyści z samego ich zrobienia. Bo świadomie przyjrzymy się własnemu życiu, rozliczymy zamierzenia, weźmiemy odpowiedzialność za swoje plany, złożymy zobowiązanie przy świadkach, wzmacniając tym samym naszą motywację. Lepszy rydz niż nic. Robimy też z rodziną mapę marzeń. Wyklejankę obrazkową na temat naszych najskrytszych zamierzeń. Takie wizualizacje pobudzają układ nerwowy i silniej go programują na realizację niż samo pisanie.

A potem jednej osobie na dziesięć się udaje. W czym tkwi błąd?

Małgorzata: Najczęściej nasze postanowienia mówią o środkach do celu zamiast o rezultacie, który chcemy osiągnąć. Myślimy o tym, jaką pojechać ulicą, bo ładnie wygląda, a niekoniecznie o tym, w jakim miejscu chcielibyśmy się znaleźć. „Od jutra nie palę”, „od pierwszego stycznia robię pompki”. Planujemy czynności, nie zastanawiając się, jakie profity mają nam przynieść. Do czego ma mnie doprowadzić rzucenie tytoniu? Co chcę osiągnąć, codziennie ćwicząc? Jakie mają być benefity tych kosztów? Przecież dopiero widząc jasno rezultat, mamy szansę dostrzec drogę.

Maciej: Gdy mózg nie otrzyma jasno określonych parametrów dotyczących tego, co ma się wydarzyć na mecie, nie wystartujemy albo zgubimy się w drodze. Co z tego, że powiem sobie: „Chcę mieć dużo pieniędzy”, skoro nie będę wiedział na co. Dobrze skonstruowane postanowienie precyzuje, co ma się na tej mecie zdarzyć. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, po czym poznam, że osiągnąłem cel. Co widzę, gdy sobie wyobrażam, że zmiana się już dokonała. Jeśli nie uświadomię sobie, jakie potrzeby dzięki temu spełnię, no i po czym poznam swój stan satysfakcji, mój cel pozostanie martwy. I… nie dotrzymam postanowienia.

Wygląda na to, że sukces obietnicy tkwi w jej zarodku?

Maciej: Dużo zależy od sposobu sformułowania postanowienia. Inaczej nasze losy się potoczą, gdy sobie powiemy, że nie chcemy zachorować, a inaczej, stwierdzając, że chcemy być zdrowi. Uruchamiamy myślenie tunelowe i mechanizm torowania. Pierwsze postanowienie wzbudzi w nas lęki. Drugie – uruchomi kreatywność i zasoby. Automatycznie zaczniemy szukać rozwiązań, zamiast wzmacniać negatywne przekonania i umierać na diagnozę pod wpływem lęku.

Małgorzata: Każde słowo zmienia przyszłość i ją kształtuje. Nadaje jej formę, ale też eliminuje z życia to, co niepożądane. Ważna jest różnorodność języka. Jeśli używamy wciąż tego samego, nasza rzeczywistość kurczy się do tych samych prawd. Nowe słownictwo zaś otwiera nas na nieznane dotąd doświadczenia. Z językiem jest jak z malarstwem. Możemy wyrazić coś czarno-biało, w sepii, ostrymi kolorami, radosną feerią barw albo łagodnym pastelem. To tworzy rzeczywistość bardziej trójwymiarową, głębszą, poszerza perspektywę. Powtarzam klientom: „Naucz się dziennie jednego słowa w ojczystym języku, zastanów się, jakie ma konotacje, a potem wciel je w wypowiedzi”. Wzbogacanie słownika ubarwia naszą realność, poszerza wrażliwość, zdolności intelektualne i poznawcze, możliwości doznań, siatkę skojarzeń… a w konsekwencji podnosi jakość życia.

Trudno to sobie wyobrazić…

Małgorzata: Spore ograniczenia wprowadza na przykład ogólnikowe, niefrasobliwe stosowanie czasowników. Gdy formułujemy je nieprecyzyjne, osiąganie celu idzie opornie. Np. „chciałabym być bardziej towarzyska”. To nic nie znaczy. Warto dopytać samą siebie, o co tak naprawdę chodzi. „Chciałabym mieć więcej kontaktów”. Ale jak to zrobisz? „Bo ja nie chcę się wycofywać…”. Czyli co chcesz robić zamiast? „Będę opowiadać w towarzystwie więcej anegdot”. Dopiero tak precyzyjnie wyłonione konkretne postanowienie ma szansę na realizację. Nic się nie wydarzy, jeśli zaplanujesz „fajniejsze życie”, dopóki nie dookreślisz, co się pod tym kryje.

„Chcę mieć lepsze relacje z sąsiadami, od tej chwili będę się do nich uśmiechać”, „godzinę dziennie poświęcę na czytanie, dzięki czemu w lipcu przedstawię innowacyjny pomysł w firmie”. Pozytywnie i precyzyjnie sformułowane postanowienie nie zagwarantuje, że go dotrzymamy.

Maciej: Niestety, nie. Zastępowanie starych nawyków nowymi to ciężka praca. Mózg zużywa 80 procent wdychanego przez nas tlenu i 90 procent produkowanej przez organizm glukozy. Podejmuje więc decyzje energooszczędne. Nie zrobi tego, co logiczne, ale to, co jest najczęściej powtarzane. – Jak tylko mu na to pozwolimy, powróci do starego, dobrze znanego, łatwego wzorca. Jeden z najsławniejszych trenerów rozwoju osobistego Stephen Gilligan mawia, że mózg zachowuje się jak populistyczny polityk – zrobi wszystko, żebyś na niego głosował, a potem cię oszuka, zdradzi i zrobi, co dla niego wygodne, a wygodny jest schemat. Warto mózgu pilnować.

W jaki sposób?

Maciej: Nowe połączenie neuronalne, które powstało w wyniku naszej nowej reakcji na starą sytuację, istnieje przez zaledwie 20 minut. Potem… znika. Żeby się wzmocniło, a nasza reakcja zautomatyzowała, trzeba ją powtórzyć ponad 20 razy. Np. zamiast zapalać papierosa po jedzeniu, iść na spacer. Musimy trenować co najmniej przez miesiąc, żeby weszło w krew. Stary wzorzec jest aktywny, dopóki koszty jego zmiany są wyższe od profitów. Dlatego warto kojarzyć z nowymi zachowaniami jak najwięcej przyjemności. I wyobrażać sobie gratyfikacje. Jak nie będę palić, moja cera będzie świetlista i zacznę wyglądać młodziej, odzyskam smak. Nagroda musi przewyższać stratę.

Wyobrażanie sobie gratyfikacji zapachniało męczeństwem…

Maciej: Coś w tym jest. Jesteśmy wychowani w kulturze odraczania nagród. „Dostaniesz cukierka, jak będziesz cicho”, „Ciężką pracą zasłużysz na odpoczynek”.  Z czasem wątpimy, czy gratyfikacja nam się przydarzy, mamy skłonność, żeby się poddawać. Badania dowiodły, że najszczęśliwsze i najskuteczniejsze w osiąganiu celów osoby to takie, które potrafią utrzymać tu i teraz stan autogratyfikacji, czyli wdzięczności…

Skoro nie mamy takiej umiejętności, jak się jej nauczyć?

Maciej: Nietrudno ją wyćwiczyć. Rano i wieczorem można bilansować stan ducha, odpowiadając sobie na pytania: „Co sprawia, że teraz czuję swoją siłę?; Co sprawia, że czuję się w tej chwili atrakcyjny?; Że czuję się zasobny i utalentowany, bezpieczny, odważny?” itd. Potem warto dookreślić w skali od 1 do 10, na ile taki się czuję. Następnie zadać sobie pytanie: „Na ile w tej skali chciałbym czuć się silny jutro?” i „Co mogę dziś w tej sprawie zrobić?”. Działa. Dzięki codziennej praktyce możemy wytrenować stan permanentnej wdzięczności, w którym docenianie siebie staje się odruchem. Przyzwyczailiśmy się myśleć, że spełnienie to coś, co na nas spada. Zależy od szczodrości losu. Nie. Na ogół musimy zrobić je sobie sami małymi kroczkami.

Małgorzata: Warto też posiąść umiejętność „wypatrywania znaków, że jestem na dobrej drodze”. To rodzaj nastawienia do życia i wobec realizacji marzeń. Załóżmy, że chciałabym zostać hollywoodzką aktorką. Nie stworzyłam planu działania i nic mnie nie obchodzi, że inni twierdzą, że to cel niezbyt realistyczny. Ja wierzę, że może mi się uda. Będę więc cierpliwie dostrzegać etapy realizacji mojego postanowienia. Jeśli dostanę się na kurs aktorski, uznam, że jedna dziesiąta drogi za mną. Jeżeli nawiążę kontakt z amerykańskim agentem, to połowa sukcesu. Mamy skłonność do czarno-białego myślenia. Dotrzymałam noworocznego postanowienia albo nie. A konstruktywnie byłoby widzieć, że w tym roku mam w garści 20 procent celu, a w przyszłym będę mieć może 50.

Jeśli chciałam zrzucić dziesięć kilo, a pozbyłam się dwóch, wciąż nie wchodzę w spodnie sprzed ciąży… Z czego się cieszyć?

Maciej: Wszystko zależy od naszego nastawienia. Mamy skłonność do traktowania drogi do celu jako kosztu. A możemy traktować ją przecież jako czysty zysk. Szacowanie, w jakim stopniu udało mi się dotrzymać postanowienia, pozwala mi docenić siebie samego. Cieszyć się małym sukcesem. A nie frustrować, że nie mam od razu wszystkiego.

A może łamiemy noworoczne obietnice, bo męczy nas świat, w którym trzeba wciąż coś nowego osiągać?

Maciej: Według tao, które chętnie wykorzystuję w pracy z klientami, życie jest wieczną podróżą i najważniejsze to przestać się starać. Zatrzymać się, być uważnym i zharmonizować się dzięki temu ze światem. Filozofia ta głosi, że jeśli postanawiamy sobie coś, co jest wbrew naszym talentom, zasobom czy charakterowi, to nie dotrzymamy obietnicy. Bo prowadzimy się na manowce. Aby osiągnąć rezultat, stawiany cel musi być w zgodzie z naszą najgłębszą istotą, naszą właściwością i niepowtarzalnością. Możesz szukać wśród kultur, języków i różnych światów, by wybrać świadomie to, do czego czujesz się stworzony.

Czasem trudno nam poczuć, czego naprawdę chcemy. Odróżnić własne cele od narzucanych przez otoczenie…

Maciej: Dlatego cenne są techniki medytacyjne, dzięki którym oczyszczamy umysł z tego, co nie nasze. Nabieramy świadomości własnych pragnień, a i wszystkich niechęci. Zwyczaj spisywania noworocznych postanowień warto wykorzystać do głębszego wglądu w naszą życiową misję, wartości. Wtedy składanie obietnic nabiera sensu, gdy nie są automatycznie powtarzanymi co roku tymi samymi formułkami. Zanim je zapiszemy, warto spytać siebie: „Czy to dla mnie aktualne?; czy siedzenie w tej pracy dalej ma sens?; jaki jest prawdziwy cel mojego życia?; a może pragnę czegoś innego?; czegoś więcej albo znacznie mniej?”. Jakość twojej przyszłości zależy od jakości stawianych sobie pytań i od głębokiego wglądu przy odpowiedzi. Jeśli myślę o swoim postanowieniu w kategoriach hamujących, to nie osiągnę celu. Jeżeli potrafię wsłuchać się w siebie, zyskuję dostęp do kreatywnego, synergicznego i koncepcyjnego myślenia. Tworzę wspaniałe cele w zgodzie ze sobą.

Małgorzata: Cele, kierunki, plany wiążą się na ogół z pracą i obowiązkami. Tymczasem noworoczne obietnice kojarzą się raczej z ulotnymi marzeniami. Marzenia to coś więcej. Trzeba o nie zabiegać. To coś, co nas uskrzydla, ale z natury rzeczy leży poza horyzontem. Żyjemy w czasach, w których skrupulatnie planujemy czas. W poczekalni u dentysty idą w ruch smartfony, mejle. Nie rozmawiamy z osobą, która siedzi obok, ale komunikujemy się przez portale społecznościowe. A marzenia rodzą się właśnie z inspiracji czyjąś opowieścią, nieoczekiwanym spotkaniem na żywo. Zasiewają się z nudów, z bujania w obłokach w wolnym czasie, którego dzisiaj tak sobie skąpimy. Skupiając uwagę na doraźnych celach w bliższej odległości, tracimy czasem z pola widzenia coś, co dodałoby naszemu życiu blasku, wagi, kolorytu… Bo jeśli o czymś głęboko marzymy, pragnienie samo nas niesie ponad wysiłkiem i trudnościami.

* * *

Może więc zanim zasiądziemy do bilansu osiągnięć i tworzenia długiej listy przemyślanych postanowień, chwila refleksji. Oddechu. Nicnierobienia. Inspiracji. Bo jak pisze Manfred Kets de Vries w książce „Lider na kozetce”: „Jeśli prawdą jest, że leniwe osoby do niczego w życiu nie dochodzą, to rzecz ma się podobnie z tymi, które są nieustannie zajęte”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze