Na lotnisku w Barcelonie powitało mnie słonce i już nie opuściło. Towarzyszyło mi na plaży, w parku, w czasie spacerów na La Rambla, chowało się tylko na chwilę w wąskich uliczkach Barri Gotic.
Autobus z lotniska do Placu Catalunya kosztował ok. 5 euro. Miałam niezbyt ciężki plecak, więc zdecydowałam, że drogę z przystanku do hostelu Kabul, położonego na Placu Real, pokonam na piechotę. Wszystkie pieniądze, karty i dokumenty trzymałam w małej torebce, którą usadowiłam na brzuchu. Znajomi przestrzegali mnie przed kieszonkowcami. Dmuchałam na zimne, zwłaszcza, że na La Rambla, kilometrowym bulwarze prowadzącym aż do stojącego na nabrzeżu pomnika Krzysztofa Kolumba, panował niezły ścisk.
Do hostelu dotarłam w 20 minut. Przywitała mnie miła dziewczyna, która zainkasowała ode mnie po 20 euro za dobę i poinformowała o licznych atrakcjach: barze, w którym wieczorami mieszkańcy spotykają się na piwo, wspólnych wyjściach na dyskoteki, wycieczkach po najciekawszych lokalach i przewodnikach, którzy oprowadzają turystów po mieście za free. Na tablicy zawieszonej vis à vis zauważyłam ogłoszenie o wycieczkach rowerowych. - Hmm, może by tak jutro zacząć od kilkugodzinnej rundki po mieście? Poznam miasto i zorientuję się, na co warto zwrócić większą uwagę - pomyślałam.
Hostel w sercu miasta
Wybór hostelu Kabul okazał się strzałem w dziesiątkę. Na stronie internetowej wyczytałam, że miejsce słynie z imprezowej atmosfery, jest tam sentencja „If you only want to sleep, go somewhere else” jeśli chcesz tylko spać, to zmień hostel (www.kabul.es). Nie przeszkadzało mi to zupełnie, przecież nie przyjechałam do Barcelony spać. Położenie w sercu miasta, przy Placu Real, gwarantowało równocześnie gwar za oknem i dostęp do wszelkich uciech w Barcelonie.
Zaczęłam od lodów. Kawiarnia usytuowana przy wyjściu na La Rambla oferowała przeróżne smaki. Żeby się najeść wystarczyły dwie porcje – waniliowa i karmelowa, nakładane do słodkiego wafla wielką łyżką. Nie mogłam się zdecydować, czy zostać i delektować się lodami w ciekawie urządzonym miejscu, gdzie zamiast żyrandoli wisiały żarówki w słoikach, pachniało dobrą kawą i ciastkami, czy iść w miasto. W końcu wróciłam na chwilę na plac. Znajdują się na nim zaprojektowane przez Antonia Gaudiego lampy. To jedne z pierwszych dzieł tego płodnego i uwielbianego przez Hiszpanów artysty. Z tego miejsca większość przewodników zaczyna wycieczki. Warto odwiedzić usytuowane na placu restauracje. Przed wejściem do jednej z nich czeka zwykle kilkanaście osób. Miejsce słynie ze znakomitej kuchni, praktykują w nim najlepsi kucharze w Barcelonie.
Poszłam w stronę morza. Pierwszego dnia starczyło mi czasu tylko na spacer po plaży i kolację w jednej z nadmorskich knajp. Wiele z nich oferuje w porze lanczu specjalne zestawy. Za 10 euro można się najeść na cały dzień. W cenie jest starter, czyli pyszna bruschetta, przystawka, danie główne, deser, pół butelki wina i kawa. Kolacja kosztowała mnie 30 euro, ale tak dobrą rybę można zjeść tylko tutaj. Do hostelu wróciłam po 9.00. Przywitała mnie głośnia rockowa muzyka i gwar w barze. Lubię międzynarodową atmosferę. Dosiadłam się do stolika, gdzie siedziały dwie Włoszki, para z Nowego Jorku, Brazylijczycy, Hollender i Anglik, który, o dziwo, częstował polską wódką. Około pierwszej całe towarzystwo udało się do nocnego klubu. Ja spasowałam, w planie miałam poranną wycieczkę rowerową.
Rowerem po Barcelonie
Zbiórkę zaplanowano na 10.30. Bilet upoważniający do jazdy z przewodnikiem wykupiłam wcześniej w hostelu, dzięki temu zapłaciłam mniej o c4 EURO. Jeździliśmy wzdłuż plaży, przez parki, zatrzymywaliśmy się przy najciekawszych budynkach. W połowie drogi mieliśmy przystanek w barze. Organizatorzy stawiali nam zimne napoje. Z przyjemnością wypiłam orzeźwiającą sangrię. Na koniec zamówiłam jeszcze wieczorną wycieczkę, której główną atrakcją jest podziwianie Magicznej Fontanny. Kolorowy koncert można oglądać od czwartku do niedzieli, po godz. 21.30, na wzgórzu Montjuic.
Wróciłam około 15.00. Zabrałam strój kąpielowy i ruszyłam w stronę plaży. Przeszłam przez Barri Gotic (Dzielnicę Gotycką), starą część Barcelony, gdzie znajduje się znana z książki Ildefonsa Falconesa katedra św. Eulalii. Legenda mówi, że ta święta męczennica i dziewica zginęła w czasie prześladowań chrześcijan, była znieważana, została obnażona, ale przed utratą czystości ochronił ją padający śnieg.
Po drodze minęłam Barcelonetę, dawną dzielnicę rybacką, kryjącą w sobie małe sklepiki i przytulne restauracje.
Morze w Barcelonie jest ciepłe. Fale duże. Można się na nie rzucać i czekać, aż uniosą w stronę brzegu. Ala jak tu oddać się szaleństwu, gdy jest się samemu na plaży i nie wie co zrobić z rzeczami? Przypomniały mi się ostrzeżenia kolegów przed złodziejaszkami, sama widziałam turystów czekających z marsowymi minami przed posterunkiem policji i ogłoszenia wywieszone na tablicy w hostelu. - Gdzie ja zostawię moje dokumenty - martwiłam się. Ale niepotrzebnie, okazało, że na plaży są zamykane szafki, wystarczyło wrzucić 1 EURO, zwracane po oddaniu kluczyka.
Wieczorem wybrałam się z mieszkającą ze mną w pokoju Australijką do położonego tuż przy hostelu teatru Los Tarantos, na pokaz flamenco. Był znakomity. Potem spacerowałyśmy po gwarnej nawet w nocy Barcelonie i wstąpiłyśmy na pyszne tapas i białe wino do eleganckiej restauracji.
Czas na Gaudiego
Blisko Placu Real, na Nou de la Rambla znajduje się pałac zaprojektowany przez Antonia Gaudiego dla rodziny Güell. Przed nim spotkałam przewodniczkę, która z pasją opowiadała historię życia artysty. Zapytałam, czy mogę dołączyć do jej wycieczki, a ta z chęcią wzięła mnie pod swoją opiekę. Pojechaliśmy metrem do zaprojektowanej przez Gaudiego Sagrada Familia (Świątyni Pokutnej Świętej Rodziny). Rozpoczęta w 1882 r. budowa do tej pory nie została ukończona. Usprawiedliwieniem dla budowniczych jest potęga budowli. Ogromna, strzelista świątynia przenosi zwiedzających do wymiaru nieskończoności. Oryginalne kształty kolumn, detale zdobiące ściany i symbolika wprawiają w zachwyt. Gaudi był człowiekiem bardzo pobożnym. Mieszkał na terenie Sagrada Familia, a po śmierci został, zgodnie ze swym życzeniem, w niej pochowany. Zginął 10 czerwca 1926 r., przejechany przez tramwaj.
Gaudi słynie również z projektów sztuki użytkowej. Wnętrza Casa Batllo zdobią secesyjne, pełne motywów roślinnych i zwierzęcych meble. Trudno uwierzyć w to, że znany z ascetyzmu architekt projektował tak ciepłe i kolorowe wnętrza. W kamienicy czułam się jak w leśnym domku. Za to balkony położonej na rogu ulic Passeig de Grácia i Provença Casa Mila mają kształt morskich fal. Szary kamień sprawia, że budynek wygląda jak dom jaskiniowców. Barcelończycy nazywają go Kamieniołomem. Pełne barw są wyłożone szkiełkami, wijące się niczym węże, mury i przypominające kameleona fontanny w Parku Güell. Wydają się kiczowate, ale ten styl pasuje do otoczenia. Kręte ścieżki prowadzą na szczyt wzgórza, z którego widok jest imponujący.
Słońca w Barcelonie nie zabrakło mi do końca pobytu. Łapałam je również na Costa Brava, gdzie wybrałam się na kajaki z przewodnikami z położonego w Barri Gotic baru Stock. Po powrocie uczyłam się jak przygotować pyszną paellę, złożoną z ryżu, owoców morza, warzyw i przypraw, na zorganizowanym przez nich kursie. Wieczorem wspólnie z pięcioma Australijkami, Irlandczykiem i parą z Nowego Jorku pałaszowaliśmy nasze dzieła prosto ze specjalnej patelni i popijaliśmy je sangrią.
Nawet gdyby zdarzyły się pochmurne dni, Barcelona ma mnóstwo miejsc, gdzie można schować się przed deszczem. Na pięknym wzgórzu Montjuic znajduje się Muzeum Sztuki Katalońskiej i siedziba fundacji Joana Miró. Można tam spędzić cały dzień. Warto również zobaczyć prace niedawno zmarłego Antonio Tapiesa, galeria znajduje się na ul. Arago 255. Obowiązkowym punktem programu jest Muzeum Picassa, który właśnie w Barcelonie uczył się malować. Jest również muzeum Muzeum Sztuki Współczesnej, Muzeum Sztuki Katalońskiej i Muzeum Historii Katalonii. Na deser polecam Muzeum Czekolady.
Naładowana słońcem, z butelką wina w plecaku, wracałam do Polski szczęśliwa i pewna, że do Barcelony powrócę.