Kobiety często pytają: „Dlaczego jestem sama? Czemu nie mam dzieci?”. I odpowiadają: „Bo mężczyźni są do niczego! To dzieciaki, które chcą tylko grać, nurkować, jeździć na motorach albo bzykać się bez zobowiązań”. Czy tak jest? Może przyczyny epidemii samotności trzeba szukać gdzie indziej? – pyta Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta.
Często słyszę od singielek: „Jestem sama, bo mężczyźni są do niczego”. I gdy poznaję ich ewentualnych partnerów, stwierdzam, że mają rację. Lepiej być samą niż z hipochondrycznym maminsynkiem czy uwodzicielem ze skłonnością do alkoholu.
Na początek może warto przypomnieć starą jak świat i mądrą przypowieść, którą powtarzam zawsze, gdy przychodzą do mnie ludzie skarżący się na niemożność znalezienia odpowiedniego – spełniającego określone wymagania – partnera lub partnerki. Szukają, próbują, lecz wszyscy, których spotykają, okazują się rozczarowujący. Jeśli przychodzi kobieta, opowiadam jej o pewnej zrozpaczonej kobiecie po trzydziestce, która przyszła do mędrca: „Szukam od lat mężczyzny, który by sprostał moim wymaganiom, i nie znajduję. Jestem bardzo zdeterminowana, ale nic z tego nie wychodzi”. Na to mędrzec: „Powiedz mi, jakiego mężczyzny szukasz?”. Kobieta jednym tchem: „Mądrego, silnego, zaradnego, szlachetnego, ciepłego, kochającego, wrażliwego, odważnego, pogodnego... no i pięknego”. Na to mędrzec: „Znajdziesz go bez trudu. Pełno takich”. Kobieta: „Jak to możliwe, że przez tyle lat nie spotkałam ani jednego?!”. Mędrzec: „Nie miałaś szans. Ale zdradzę ci stuprocentowy sposób, żeby go spotkać. Musisz mi tylko obiecać, że z niego skorzystasz, choć będzie cię to kosztować dużo trudu”. Kobieta po chwili namysłu: „Jeśli to jest stuprocentowy sposób, to biorę i obiecuję, że nie zmarnuję tego daru. Nie boję się trudnej drogi, gdy jestem pewna, że prowadzi do celu. To, co było moim udziałem do tej pory, było i trudne, i na dodatek bezowocne.” „Mądra odpowiedź” – pochwalił ją mędrzec i kontynuował: „Sposób jest prosty. Jeśli chcesz spotkać mężczyznę obdarzonego tak hojnie cnotami, które wymieniłaś, to… najpierw musisz je rozwinąć w sobie! Gwarantuję, że wtedy go spotkasz – bo złoto ciągnie do złota, a żelazo do żelaza”. Kobieta pokłoniła się mędrcowi i już chciała wyjść z pokoju, gdy ten dodał ciepło: „Jeśli już to wszystko zrobisz, a jakimś zrządzeniem losu jednak go nie spotkasz, to i tak będziesz czuła, że go spotkałaś”.
Jak kobiety reagują na tę przypowieść? Nie obrażają się?
Nie, bo wyczuwają natychmiast, że to właściwa, najlepsza odpowiedź na ich problem. Dalsza rozmowa staje się konstruktywna, bo o tym, czego innym brakuje, potrafimy rozmawiać bez końca, a niewielki mamy na to wpływ. Jeśli zaś zainteresujemy się tym, czego nam brakuje, to możemy coś z tym robić. Zamiast latać po świecie i Internecie, szukając odpowiedniego modelu, skupiamy się na nabywaniu tych kwalifikacji i cech, których poszukujemy w innych. A wtedy prędzej czy później spotykamy ludzi, którzy je posiadają. Potwierdzam to moim autorytetem i doświadczeniem.
Wczoraj czytałam książkę Lillian Glass „Toksyczni mężczyźni” i doszłam do wniosku, że jestem toksycznym mężczyzną!
Bo taką samą książkę można napisać o kobietach. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety – jesteśmy niedoskonali. Rzadko rozwijamy w pełni nasz potencjał mądrości, wolności i miłości. Wolimy oglądać się na innych, skupiać na źdźble w oku bliźniego niż belce we własnym. Ale są też inne, kulturowo-systemowe powody, dla których trudno dziś kobiecie znaleźć właściwego mężczyznę. Przede wszystkim z antropologicznego punktu widzenia judeochrześcijańska i ekonomicznie rozwinięta część świata wchodzi w erę „nowego matriarchatu”. Antropolodzy twierdzą, że matriarchat istniał, dopóki nie została rozpoznana rola mężczyzny w zapłodnieniu. W owych czasach obowiązywał pogląd, że dzieci pojawiają się na świecie na zasadzie dzieworództwa. Mężczyźni swoje pożądanie musieli więc uznać za niezrozumiałe i zawstydzające. Mało tego – nie mieli racjonalnego ani moralnego tytułu do istnienia, bo nie współtworzyli życia. Wykorzystywani jako dodatkowe źródło erotycznej przyjemności (związki lesbijskie były w tamtych czasach bardziej cenione), do ciężkiej pracy i jako krwawe ofiary składane boginiom, marzyli, by pozbyć się bezużytecznych genitaliów i stać kobietami. Podobno dokonywali masowych rytualnych kastracji... No a potem, gdy prawda o zapłodnieniu wyszła na jaw, stworzyli patriarchat i przez ostatnie pięć tysięcy lat bezrozumnie odreagowywali swoje wielowiekowe upokorzenie.
I wydawało się, że raz na zawsze role się ustaliły. Ale sytuacja zaczyna się powtarzać. Dzięki pigułce kobiety uzyskały kontrolę nad swoją płodnością i dzietnością, a biotechnologia zapłodnienia może dawać kobietom złudzenie zdolności dzieworództwa. Udział mężczyzn nie jest już potrzebny, aby zachodziły w ciążę. Po co angażować się więc w skomplikowane, kosztowne i kłopotliwe emocjonalnie związki, skoro nasienie z banku spermy może być genetycznie sprawdzone i gwarantować pełny sukces prokreacyjny w wersji custom made.
Niech więc chłopaki oddają nasienie do banku i dadzą nam, kobietom, święty spokój. Tam przejdą prawdziwy casting atrakcyjności prokreacyjnej. Każdy będzie wiedział, ile dostał lajków i ile jest wart na tym rynku. Science fiction? Nie, to już się dzieje. Pewien dawca z Kalifornii został wybrany przez kilka tysięcy kobiet… A tymczasem zbiorowa świadomość mężczyzn wszystko to widzi i przeżywa, przeczuwając swoistą powtórkę z przeszłości.
Czyli jednak mamy kryzys męskości?
Mężczyznom nie jest łatwo się odnaleźć w tej sytuacji. Tym bardziej że wszystkie dotychczasowe, systemowe podpórki, służące zapewnieniu im dominującej pozycji w związku i uzależniające kobietę od męskiego patronatu, odchodzą w przeszłość. Nadszedł czas związków bez wspomagania. Nawet dzieci przestają odgrywać rolę kleju. Spoiwem nowych związków może być tylko wielkie, wzajemne uczucie, świetny dobór seksualny, partnerstwo, wzajemny szacunek i atrakcyjność społeczna. A tego żadna ze stron nie potrafi. Brak wzorców.
Poza tym dominujący styl życia sprawia, że osobowością naszych czasów staje się osobowość borderline, a ta jest zbudowana wokół niewiary w trwałość więzi i lęku przed porzuceniem. Wychowanie w atmosferze szybkich, radykalnych zmian miejsca zamieszkania, składu rodziny, statusu społecznego i majątkowego sprawia, że dzieciństwo to chaos i niestałość, która uczy, że nie warto się angażować, bo to się szybko kończy, a gdy się kończy, to boli.
Znam wielu mężczyzn, których związki trwają po dwa lata…
Dwa lata to jakaś magiczna cezura dla borderline’ów. Ale to samo się dzieje z kobietami, też mają kłopoty z zaangażowaniem. Często zachowują się podobnie jak mężczyźni. Bywają kunktatorskie, cyniczne i okrutne. I tak to się miele. Kobiety i mężczyźni – niezdolni do bliskości i miłości – nawzajem się o tę niezdolność oskarżają. I nie widać dobrego rozwiązania…
Z męskim zaangażowaniem jest kłopot. Mam tylko jednego kolegę, który dba o rodzinę i do dziecka w nocy wstaje. Reszta chce od kobiet brać. A wszystko, co sami mają, i w sensie finansowym, i emocjonalnym, ładują w karierę, w kupowanie gadżetów elektronicznych albo wizyty w agencjach...
„Nowy matriarchat” wpędza część mężczyzn w emocjonalny regres, a u innych konserwuje niedojrzałość. Zważmy, że stale wzrasta ilość chłopców wychowanych przez samodzielne matki singielki. Dzielna matka i brak wzorca dorosłego, odpowiedzialnego mężczyzny sprawiają, że wybierają sobie na partnerki kobiety podobne do ich matek, czyli silne i samodzielne. Oni przywykli, że wszystkim zajmuje się kobieta. Nie muszą zarabiać na dom, bo partnerki często lepiej sobie radzą – albo jakoś sobie radzą. Są przekonani, że ich rolą jest pozostać ładnie wyglądającym, opalonym, pachnącym, dostępnym seksualnie chłopcem. Krótko mówiąc, zamieniamy się rolami.
Znajoma lekarka medycyny estetycznej bez kłopotu znajduje mężczyzn, którzy będą modelami podczas zabiegów.
No właśnie. Jeszcze chwila, a będą wybory najpiękniejszego chłopca świata. Podejrzewam jednak, że tak ostentacyjne odwracanie ról może być przejawem nieświadomej męskiej przekory. Męska, zbiorowa podświadomość pełna jest archetypowych samców alfa: herosów odpowiedzialności, ciężkiej pracy, poświęcenia, milionerów, władców, zdobywców, papieży i zbawicieli.
Prawie wszyscy z nich przysparzali światu olbrzymich cierpień i zniszczeń i źle kończyli. Młodzi patrzą więc na stan dzisiejszego świata i pytają: do czego to wszystko doprowadziło?! Bycie kobietą lub chłopcem może im się w tej perspektywie jawić jako mniej zawstydzające i wygodniejsze.
Dokument Sławomira Grunberga (*)„Trans-akcja” to opowieść o mężczyźnie, który jedzie do Tajlandii, mekki transseksualistów, żeby zmienić płeć. Tam spotyka wielu podobnych sobie, m.in. amerykańskiego żołnierza pod czterdziestkę, ojca i eksmęża, który także chce zostać kobietą. Czy w tym wypadku to nie wyraz rozczarowania własną płcią, a nie transseksualizm?
Za czasów Freuda mówiło się o zazdrości kobiet o penisa, a teraz wygląda na to, że sytuacja się odwraca, mężczyźni kobietom zazdroszczą waginy. Prawdopodobnie działo się tak w matriarchacie z tych powodów, o których już mówiłem. Ale współcześni mężczyźni mają jeszcze jeden ważny powód, by nie chcieć być mężczyznami. Są słusznie obciążani i uświadamiają sobie odpowiedzialność za stan świata, za tysiąclecia upokorzeń i cierpień, które zafundowali kobietom, za wojny i pogromy, ludobójstwa. Za bezwzględną eksploatację przyrody. Młodzi mężczyźni się nie łudzą: bycie mężczyzną nie jest powodem do dumy... Widać to najwyraźniej w skandynawskich szkołach, gdzie silnie zaznacza się feministyczna interpretacja historii akcentująca zło, jakie patriarchat uczynił światu. Zapewne jest to słuszna interpretacja, ale jak się mały chłopiec tego nasłucha, to zaczyna po szkole chodzić pod ścianami i bynajmniej nie ma zamiaru czerpać wzorców z bohaterów męskiego etosu.
Trudno znaleźć umiar. Mój dziadek Stanisław walczył w legionach, więc też był zdolny do przemocy, ale czułam się przy nim bezpieczna. To mój dziecięcy ideał mężczyzny. Czy nie każdy ma kogoś takiego?
Przechodzimy okres ogromnej transformacji i nikt nie potrafi przewidzieć, w którą stronę to zmierza. Ale też budzi się w mężczyznach potrzeba szukania nowego etosu, pozytywnego wzorca męskości na te czasy. Dlatego mężczyźni coraz częściej przychodzą na terapię. Nie radzą sobie też z faktem, że ich społeczna rola jest niezdefiniowana, i z nowym modelem partnerstwa, który zaczyna dominować szczególnie w wielkich miastach...
Kobiety oskarżają mężczyzn o brak wrażliwości albo jej nadmiar, ale na własnym punkcie. Twierdzę, że mężczyźni boją się silnych kobiet. Mężczyźni mówią, że odstręcza ich nie inteligencja kobiet, ale agresja i chęć dominacji.
W wielkich miastach, gdzie robi się karierę i realizuje ambicje zawodowe, jest wiele agresywnych, rywalizujących z mężczyznami kobiet. Ich kłopot często tkwi w tym, że przyciągają albo podobnych, agresywnych mężczyzn, albo takich, którzy się na nich wieszają i pozwalają się lekceważyć. Wtedy mogą stworzyć związek zażarcie rywalizujących na wszystkich polach przeciwników albo układ sadomasochistyczny, gdzie mężczyzna będzie podporządkowanym (albo zbuntowanym) chłopcem, który prędzej czy później stanie się przedmiotem pogardy swojej partnerki.
I tak wracamy do początku naszej rozmowy. Jeśli chcemy stworzyć w dzisiejszych czasach transformacji trwały związek, to rzetelnie i odważnie zapytajmy samych siebie, czy aby posiadamy cnoty i właściwości, których wymagamy od innych. I wtedy zajmijmy się zmienianiem siebie, a nie kolekcjonowaniem pretensji i żalów innych. Jak ognia unikajmy pokusy przerzucania odpowiedzialności na „onych” i „one”. Zaprzestańmy tworzenia wygodnej, stereotypowej fikcji pod hasłem: „Nie mogę znaleźć partnera/partnerki, bo wszystkie baby są jakieś dziwne, a chłopy do niczego”.