„Zemsta” w Teatrze Polskim w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego zasługuje i na dobrą recenzję, i na szczególną uwagę.
Nie tylko starannie wyrobionego teatralnego widza, na którego tak liczy ambitny dyrektor teatru, Andrzej Seweryn. Spektakl wystawiono z okazji 100-lecia sceny i w 220 rocznicę urodzin autora - hrabiego Aleksandra Fredry. Jest to zarazem szósta premiera tej sztuki na deskach teatru, który słynie z realizacji klasyki polskiego dramatu. Można by więc powiedzieć - tym większe ryzyko dla reżysera. Ale jednocześnie sporo możliwości i pretekstów, aby przedstawić na scenie coś zupełnie innego niż dotychczas. Na szczęście tak właśnie się stało.
Inscenizacja Krzysztofa Jasińskiego zaskakuje już w pierwszych minutach niezwykle dynamiczną , dowcipną melorecytacją i zarazem pełną energii zbiorową sceną. Potem stopniowo energia gaśnie, ustępując miejsca - jak to w teatrze Seweryna - niezwykle starannie podanemu tekstowi i szlachetnej fredrowskiej frazie.
Niby powinno tak być, że na scenie klasyczny tekst dramatu brzmi naturalnie, dowcipnie i lekko. Ale jakże rzadko się to zdarza! Wielka w tym zasługa Rejenta Milczka - Andrzeja Seweryna i Cześnika Raptusiewicza - Daniela Olbrychskiego. Ten duet dwóch wielkich tuzów polskiej - i nie tylko - sceny, daje popis pełnej subtelnych niuansów, dojrzałej i świadomej gry aktorskiej. A także, choć może wstyd o tym pisać przy okazji takich mistrzów słowa, ale jednak trzeba: znakomitej emisji głosu i dykcji. Nie ma tu także miejsca na błaznowanie, robienie oka do widza. Aktorzy ze swadą i wdziękiem mówią swobodnie do nas tekstem znanym i aktualnym. Świetnie także wyglądają - dzięki kostiumom Doroty Ogonowskiej - i dziarsko się poruszają po scenie, w rytm muzyki skomponowanej dla spektaklu specjalnie przez Piotra Rubika.
Joanna Trzepiecińska jako Podstolina wygląda niezwykle powabnie i stylowo, dlatego można jej wybaczyć przesadnie akcentowane „przedniojęzykowe Ł”, charakterystyczne i kojarzące się nieodmiennie z wielka gwiazdą tej sceny - Niną Andrycz. Rozczarowuje nieco laureatka Feliksa, Lidia Sadowa jako Klara, a Paweł Krucz – Wacław ginie, niepozorny pośród tylu intensywnych kreacji na scenie. Ale bądźmy wyrozumiali, młodzi aktorzy na pewno się rozegrają i poczują niebawem pewniej w swej roli.
Na szczególną uwagę zasługuje jednak kreacja Jarosława Gajewskiego jako Papkina. Cóż to jest za niezwykła postać w jego wykonaniu! Tragikomiczna, pełna melancholii i gorzkiej życiowej mądrości. Dowcipna, ale i pewna własnej ułomności, świadoma przegranej w miłości i klęski dojrzałego męskiego etosu, który nigdy się nie spełni. Gajewski potrafił w tym spektaklu zbliżyć się do fenomenu największych aktorów komediowych, którzy się z rolą Papkina zmagali. Jest po prostu znakomity!
Gdy pijany Papkin bezgłośnie mamrocząc, pisze swój testament, za pomocą poduszki pokazuje Klarze, jak wygląda krokodyl, i gdy wreszcie walczy ze szpadą, która podstępnie wysuwa się mu z rękojeści, jest tak autentyczny, jakby to sam Fredro był jego najlepszym kompanem. Ten świetny aktor, oczytany erudyta i oddany teatrowi wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie pokazał prawdziwą maestrię - precyzję i lekkość swojej przemyślanej w najdrobniejszych szczegółach kreacji. Także dla niego warto obejrzeć „Zemstę” Aleksandra Fredry w brawurowej inscenizacji szalonego krakowskiego reżysera Krzysztofa Jasińskiego. Na scenie Teatru Polskiego świeci wiele teatralnych gwiazd, ale taki Papkin zdarza się raz na wiele lat!
Aleksander Fredro-Zemsta, reż. Krzysztof Jasiński. Premiera: Duża Scena 9 marca 2013 Teatr Polski w Warszawie