Czy można pokochać kraj, który nie odwzajemnia naszego uczucia? Arjun Talwar, filmowiec z Indii, od ponad dekady mieszka w Polsce, próbując znaleźć tu swoje miejsce. W poruszającym dokumencie „Listy z Wilczej”, którego obejrzeć można w ramach tegorocznej edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity, opowiada on o swojej samotności, wyobcowaniu i rozpaczliwej potrzebie przynależności, ale przede wszystkim stawia trudne pytania o to, kim jesteśmy jako społeczeństwo. Gwarantujemy, że ten osobisty film może otworzyć oczy wielu z nas.
Pochodzący z New Delhi Arjun Talwar wyemigrował z Indii do Polski ponad 10 lat temu, aby studiować na łódzkiej filmówce. Dekada pobytu w nadwiślańskim kraju wciąż nie dała mu jednak poczucia ugruntowania i filmowiec do dziś próbuje dopasować się do społeczeństwa, które dopiero niedawno zaczęło otwierać się na outsiderów. Ulica Wilcza, przy której mieszka, nie ułatwia mu tego zadania. Próbując przyspieszyć swoją integrację, zaczyna więc filmować swoich sąsiadów – w ten sposób sonduje swoje relacje z otoczeniem, dokumentuje swoją asymilację, próbuje przezwyciężyć poczucie wyobcowania i przy okazji odkrywa ukryte sekrety ulicy. W międzyczasie odnajduje też innych ludzi, którzy – tak jak on sam – żyją pomiędzy przeszłością a teraźniejszością; wyobrażoną ojczyzną a prawdziwą. Kształtuje przy tym obraz współczesnej Europy oraz odsłania cały kalejdoskop sprzeczności i niepokojów zamieszkujących ją ludzi.
„Listy z Wilczej” (Fot. materiały prasowe)
„Listy z Wilczej” to przykład świetnie zrealizowanego kina imigracyjnego, dość unikalnego dla polskiej tradycji dokumentalnej. Film jest bowiem w równym stopniu o tytułowej ulicy, która odzwierciedla w pewien sposób cały kraj, co o samym Talwarze – imigrancie, który marzy o przynależności do swojej nowej ojczyzny, w której spędził już dekadę, a mimo to wciąż czuje się do końca niechciany. Nietypowa dla rodzimego kina dokumentalnego jest jednak nie tylko tematyka, ale również osobista perspektywa reżysera. Arjun, nie mogąc dopasować się do otoczenia, postanowił je sfilmować. Wilcza – senna ulica z bogatą historią, wietnamskimi restauracjami, licznymi sklepami i zakładami usługowymi – okazała się świetnym punktem wyjścia. To tętniący życiem mikrokosmos Polski – raz przechodzi tędy parada równości, a kilka miesięcy później – nacjonalistyczny Marsz Niepodległości.
Arjun Talwar mógł wybrać każde miejsce na ziemi, jednak wybrał Polskę. „Dlaczego tu jesteśmy? Kurwa…” – pyta przyjaciel Talwara, pół żartem, pół serio, jednak nikt nie jest w stanie mu na to pytanie odpowiedzieć. W filmie następuje więc śledztwo: osobistych wyborów Talwara, tragicznej śmierci jego przyjaciela, Polski w ogóle. Jest sąsiadka, która zawsze do niego macha, ale na ulicy udaje, że go nie zna. Ajrun stara się jednak nie narzekać, chociaż czuje się samotny. Rzecz w tym, że nie jest jedyny. Samotność jest bowiem wspólnym doświadczeniem wielu obcokrajowców rozsianych po całym globie.
Dokument zrealizowano z ogromną dbałością o szczegóły, a znakomita muzyka skomponowana przez Aleksandra Makowskiego nadaje mu zabawny ton. W narrację filmu świetnie wplecione są natomiast kwestie przynależności i pochodzenia kulturowego. Analiza współczesnego życia Polaków maluje też szerszy obraz świata, często w żartobliwy sposób. Pytanie „co to tak naprawdę znaczy być Polakiem” przewija się więc przez prawie cały film, a odpowiedzi, które Talwar nam podaje, są naprawdę fascynujące, podobnie jak jego surowa szczerość oraz konfrontacyjne podejście w wywiadach z lokalsami, stałymi bywalcami okolicy i zwykłymi przechodniami (trzeba przyznać, że niektóre jego pytania dotyczące rasizmu, nietolerancji i zamknięcia umysłu Polaków są niezwykle celne).
Talwar – podobnie jak Paweł Łozińskim w słynnym „Filmie Balkonowym” z 2021 roku – bada też otwartość swoich sąsiadów, opierając się magii przypadkowych spotkań i rozmów z nieznajomymi. Są one bardzo różne: od dziwacznych i zabawnych po naprawdę wzruszające. Postacie powracają, co pozwala reżyserowi stworzyć poczucie pewnego mikroświata. Ironiczna obserwacja otoczenia stopniowo zmienia się jednak w żywą refleksję nad współczesną Polską, co otwiera nam również furtkę do ważnych debat na temat chociażby rosnących nastrojów prawicowych w Europie. To próba asymilacji poprzez filmowanie, a u podstaw filmu leży nieustanna duchowa przepychanka. Perspektywa i oko Talwara do wyłapywania codziennych absurdów są jednak naprawdę godne podziwu.
„Listy z Wilczej” (Fot. materiały prasowe)
„Listy z Wilczej” nie są jednak wyłącznie portretem imigranta z syndromem sztokholmskim, który mieszka w kraju, który go nie akceptuje. To zbiór głębokich rozważań dotyczących rozdarcia między kulturami, opowieść o łączeniu osobistej podróży artystycznej i szerszych badań etnograficznych oraz wierne przedstawienie realiów życia imigrantów na zachodniej półkuli. Talwar w niesamowicie uniwersalny sposób opowiada o swojej toksycznej relacji z Polską, ale też o żałobie i poczuciu winy. Mężczyzna przybył bowiem do Polski z nadzieją na lepszą przyszłość, która nigdy nie nadeszła. Gdy zmarł jego przyjaciel, filmowiec zaczął zadawać sobie pytanie „czy było warto”. Polska wciąż stanowi dla niego wielką tajemnicę, ale w rzeczywistości Arjun rozumie ją lepiej, niż mu się wydaje.
Dostajemy też przykłady typowego polskiego rasizmu i nietolerancji. Są wzmianki o filmie „Czarna Perła” lub przeboju „Makumba”. Talwar przeszukuje też annały polskiej historii, aby znaleźć znaczące niebiałe postacie, które przyczyniły się do rozwoju kraju i jego kultury – zupełnie jakby akceptacja mogła być procesem wstecznym. Ten wątek ciekawie kontrastuje z rozmowami o nacjonalistycznej nostalgii i tym, jak przeszłość może zatruwać nam życie. W jednej ze scen filmowiec udaje się też na niesławny Marsz Niepodległości będący platformą dla nacjonalizmu, ksenofobii i faszyzmu. Talwar zupełnie nie pasuje do wydarzenia, ale i tak postanawia się w nim uczestniczyć, a nawet decyduje się zapytać nieznajomego o to, czy mógłby pomachać przez chwilę polską flagą. To mocna scena, która nie tylko uosabia konfliktową relację głównego bohatera z jego nową ojczyzną, ale też stanowi uderzający obraz ilustrujący doświadczenia imigrantów na całym świecie.
„Listy z Wilczej”, podobnie jak dokumenty wspomnianego wcześniej Łozińskiego czy Kieślowskiego, to kino niezwykle intymne i bardzo minimalistyczne. Mała skala sprawia, że obraz współczesnego społeczeństwa polskiego nie jest oczywiście pełny, ale wciąż daje pewne wyobrażenie i nadzieję na przyszłość, dlatego „Listy z Wilczej” to bez wątpienia fascynująca pozycja w tegorocznym programie festiwalu filmowego Millennium Docs Against Gravity – i to bez względu na to, czy oglądamy ją z pozycji „swojego” czy tzw. „obcego”. Nie ma jednak wątpliwości, że film zdecydowanie otwiera oczy, a także uczy empatii, tolerancji, akceptacji i zrozumienia, których w Polsce wciąż tak bardzo nam brakuje. Jeśli mielibyśmy zatem jedno życzenie, zdecydowanie brzmiałoby ono: niech „Listy z Wilczej” obejrzy każdy Polak. Rzecz nierealna, ale pomarzyć zawsze warto.
„Listy z Wilczej” obejrzeć można w ramach tegorocznej edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity, który odbędzie się w dniach od 9 do 18 maja 2025 roku w kinach w siedmiu miastach (Warszawie, Wrocławiu, Gdyni, Poznaniu, Katowicach, Łodzi oraz Bydgoszczy) oraz od 20 maja do 2 czerwca online na stronie mdag.pl.