Ile w naszych odczuciach czystej biologii, a ile świadomego dążenia do osiągnięcia dobrostanu? Dlaczego stan zakochania nie może trwać wiecznie? Co sprawia, że nagle możemy się kimś zauroczyć? Na pytania odpowiada psycholożka dr Olga Kamińska.
Kilka lat temu rozmawiałam z kardiochirurgiem na temat takotsubo – zespołu złamanego serca, który naśladuje zawał serca i zdarza się na przykład osobom po przeżytym zawodzie miłosnym. Kiedy zapytałam, czy miłość jest w sercu, czy w głowie, odpowiedział, że serce to mięsień, który dostarcza tlen i substancje odżywcze do komórek, i z miłością nie ma nic wspólnego. O to samo chciałabym dziś zapytać panią, badaczkę miłości.
Miłość oczywiście jest w mózgu i związana jest ze zmianami chemicznymi, które zachodzą na poziomie neuronalnym. Jednak potocznie rzeczywiście lokalizujemy ją w sercu. Jest ciekawe badanie pokazujące, jak ludzie odczuwają emocje w ciele. Okazuje się, że radość opisują jako przyjemne ciepło w okolicach klatki piersiowej, zaś smutek jako chłód, zamrożenie.
Hormony wydzielane w mózgu i w ciele powodują, że miłość odczuwamy fizycznie – jako energię, ciepło, ogólne pobudzenie organizmu czy motyle w brzuchu. A wynika to z podwyższonego poziomu stresu.
Stresu?
Stan zakochania jest stresem dla naszego ciała, bo wydzielają się kortyzol i adrenalina.
Miłość z perspektywy ewolucyjnej jest potrzebą prokreacji i z tej potrzeby wybieramy partnera. W swojej książce „#Love. Jak kochać w XXI wieku” pisze pani, że kobietom inni mężczyźni się podobają, a innych wybierają na ojców swoich dzieci.
Mówimy tu o teoriach ewolucyjnych, z którymi nie do końca się zgadzam. Mam poczucie, że wyjaśniają one jedynie pewną część zachowań. Im większa świadomość tych automatycznych procesów, tym łatwiej jest nam je korygować. Przeprowadzono badania, których wyniki pokazują, że kiedy heteroseksualne kobiety miały ocenić atrakcyjność i wygląd mężczyzn, to ich preferencje zmieniały się w zależności od fazy cyklu: w fazie owulacyjnej, czyli okresie największej płodności, za bardziej atrakcyjnych postrzegały mężczyzn o cechach wysoko testosteronowych, czyli z mocno zarysowaną szczęką czy szerokimi ramionami. Te cechy kojarzą się również z dominacją i wysoką pozycją. To zainteresowanie znika, kiedy kobiety są w fazie niepłodnej, wtedy preferują mężczyzn nisko testosteronowych, nastawionych na zachowania prospołeczne. Wysoki poziom testosteronu u mężczyzn wiąże się z większą ochotą na bycie w różnych relacjach, ale mniejszą stałością w uczuciach.
Czyli kobieta pragnie, żeby ojcem dziecka został mężczyzna gwarantujący potomstwu takie cechy, jak władczość czy dominacja, ale na stałego partnera jest skłonna wybrać mężczyznę stałego w uczuciach, troskliwego i wiernego. A co możemy powiedzieć o wyborach dokonywanych przez mężczyzn?
Według teorii ewolucyjnej mężczyźni wybierają kobiety o cechach świadczących o płodności, młodości.
O szerokich biodrach?
Ważny jest stosunek talii do bioder – żeby obwód talii stanowił 70 proc. obwodu bioder. Rzeczywiście te drugie są postrzegane jako symbol płodności i gwarancji wydania na świat zdrowego potomstwa. Istotne są też takie cechy, jak: symetria twarzy, gładka skóra, zdrowe włosy. No i oczywiście wiek. Są badania, w których kobietom zmieniano na zdjęciach kolor włosów i okazało się, że te same kobiety, ale z siwymi włosami, były postrzegane jako mniej atrakcyjne.
Jednak wróćmy do wyboru kobiet – kiedy jesteśmy w stałym związku i zaczynamy odczuwać silne pożądanie w stosunku do innego mężczyzny, na przykład do kolegi z pracy, warto zadać sobie pytanie, o co dokładnie chodzi. Bo może o testosteron?
Czyli scenariusz: romans sekretarki z szefem.
No tak, w grę wchodzi hierarchia, władza. W teoriach ewolucyjnych dominuje pogląd, że mężczyznom chodzi jedynie o zmaksymalizowanie liczby potomstwa. I na przykład z badania genetycznego przeprowadzonego przez naukowców z Uniwersytetu Leicester wynika, że największy udział w dzisiejszej populacji mężczyzn w Azji miało 11 „ojców” żyjących w okresie 1300 roku p.n.e. – 1100 roku n.e. Jednak mężczyźni również wybierają strategie, żeby być w stałym związku z jedną kobietą. Zachowują się tak, gdy na przykład chcą utrzymać swoje miejsce w społeczeństwie dzięki związkowi z kobietą o wysokiej pozycji albo chcą angażować się w opiekę nad potomstwem, co w czasach łowców i zbieraczy dawało większą szansę na przetrwanie.
Jaką rolę w wyborze partnera odgrywa zapach? Czy feromony mają znaczenie?
Feromony stricte nie. Chodzi o poziom zgodności tkankowej i tego, na ile my i partner mamy podobną odpowiedź układu immunologicznego.
Z badań wynika, że kobiety preferują zapach mężczyzn, którzy mają najbardziej zróżnicowany system związany z odpowiedzią immunologiczną, co sugeruje, że w doborze naturalnym pożądane są cechy, które dają szerszą ochronę przed patogenami, a przez to większą szansę na przetrwanie. Dlatego testy psychologiczne na portalach randkowych obiecujące idealny dobór partnerów nie dają gwarancji, bo często brakuje tego „czegoś”.
To „coś” to biologia?
To jest kilka rzeczy: dopasowanie biologiczne; indywidualne schematy z przeszłości, czyli doświadczenia z rodziny pochodzenia; wzorce kulturowe; przekonania na temat idealnej miłości; bajki i filmy, które oglądamy. To wszystko wpływa na aktywację tej biologicznej kaskady.
Dla jednej kobiety tym czymś może być więc opiekuńcze zachowanie mężczyzny, a dla innej – odrzucenie czy konieczność starania się o tego mężczyznę.
Przejdźmy teraz do wymienianych przez panią trzech faz miłości: pożądanie, zakochanie i przywiązanie. Faza pożądania to motyle w brzuchu. Coś nas przyciąga do tego konkretnego mężczyzny. Co się wtedy dzieje z naszym organizmem?
W ciele aktywizuje się kaskada hormonalna. Faza pożądania jest intensywna, ale krótkotrwała. Bywa związana ze stanem fizycznym – mam na myśli poziomy hormonów, fazę cyklu. Może się okazać, że to pożądanie odnosi się do jakiejś przypadkowej osoby, nie musi się wiązać z kontaktem seksualnym, może być jedynie pobudzeniowe. Pamiętajmy, że nie mamy pełnej kontroli nad tym stanem – to jest czysta fizjologia. Wzrasta wówczas poziom kortyzolu, testosteronu, czyli hormonów, które wiążą się ze stanem fizycznego pobudzenia, zwiększoną motywacją do działania. A także poziom dopaminy, która jest neuroprzekaźnikiem odpowiedzialnym za zapowiedź nagrody.
A zakochanie?
To moment, kiedy wchodzimy głębiej w relację, zaczynamy się częściej spotykać i odczuwać emocje do konkretnej osoby. W fazie zakochania nadal jednak wydzielają się kortyzol i adrenalina, czyli wciąż jesteśmy w stanie pobudzenia. Ale jednocześnie zachodzą zmiany w poziomie serotoniny, która odpowiada za równowagę emocjonalną w mózgu i w ciele – konkretnie na przy kład za jakość snu czy odczuwanie głodu i pragnienia. Uaktywnia się brzuszne pole nakrywki, czyli fabryka dopaminy, która przedostaje się do układu nagrody. Aktywizuje wtedy jądro półleżące, gdzie też mamy dużo receptorów dopaminowych, następnie wydzielane są endogenne opioidy, co ma działanie przeciwbólowe.
Na tym etapie nadal jesteśmy w stanie niepewności, zagrożenia, starania się o obiekt zakochania. Ale też go idealizujemy, zaczynamy mieć obsesję na punkcie tej osoby. Naukowcy porównują stan zakochania do stanu manii, bycia w świecie urojonym, złudnym (delulu).
Można to odnieść do stanu zaśnienia w psychologii procesu. A etap przywiązania?
Jeśli przyrównamy stan zakochania do stanu uzależnienia, to mamy zapotrzebowanie na coraz większe dawki, bo nasz system nerwowy uodparnia się na konkretne poziomy substancji i trzeba dostarczać ich coraz więcej. Na poziomie neuronalnym dochodzi do zmiany poziomu bazowego. Etap zakochania nie jest już w stanie dostarczyć jeszcze więcej przyjemności. To jest ten moment, kiedy zakochani stwierdzają, że to nie była ta miłość, mówią: „Ja już tego nie czuję”.
Model miłości romantycznej może sprawić, że mylimy miłość ze stanem zakochania, a kiedy on mija, wydaje nam się, że to nie było prawdziwe uczucie. Tymczasem z poziomu biologii nie da się utrzymać poziomu zakochania dłużej, bo jest on niezwykle kosztowny dla organizmu i nagatywnie przekłada się na funkcjonowanie w grupie, w pracy.
Dlatego w dzisiejszych czasach wiele par kończy relacje na etapie zakochania i partnerzy szukają kolejnego obiektu westchnień. To smutne.
To prawda, ale z drugiej strony bycie w związku, a także seks powodują wydzielanie się oksytocyny. Kiedy hormon więzi stopniowo narasta, coraz bardziej przywiązujemy się do partnera, mimo że bycie z tą osobą dostarcza coraz mniej przyjemności. Mniej jest już dopaminy, mniej silnego pobudzenia. Spadają nam różowe okulary, zaczynamy realniej oceniać partnera. Ale przywiązanie jest takim spoiwem, które powoduje, że jesteśmy z tą osobą mimo wszystko, choć na niższych obrotach.
Od czego zależy, jak długo trwa okres zakochania?
Od wielu indywidualnych cech, między innymi: wrażliwości na hormony, sposobu wchodzenia w relacje, tego, czy para ze sobą mieszka. Faza przywiązania jest bardziej stabilna, wyciszona i wiąże się z różnymi doznaniami: poczuciem bycia razem, poczuciem bezpieczeństwa, zaangażowania w związek, podejmowaniem wspólnych decyzji. Ryzyko jest takie, że jeśli nie zadbamy o związek, to będziemy w luźnym przywiązaniu. Wiele osób na tym etapie przestaje dbać o siebie nawzajem, nie interesuje ich, co robi czy co czuje partner, rzadziej dochodzi o zbliżeń.
Czy biologia również wpływa na stałość związku? W pani książce przeczytałam, że budowa naszego mózgu odpowiada za to, czy będziemy zdolni do stałych związków, czy nie.
To wyraźnie widać w badaniach nad oksytocyną i stylem przywiązania. Badania na nornikach preriowych, które generalnie są społecznie monogamiczne, pokazały, że kiedy młode izoluje się od matki, to w ich mózgach nie rozwijają się receptory oksytocynowe, czyli na poziomie biologicznym tracą zdolność podtrzymywania więzi. Jeżeli mamy biologiczną tendencję do podtrzymywania więzi, to mamy większą szansę na posiadanie trwałych związków.
Ester Perel w książce „Kocha, lubi, zdradza” pisze, że kiedyś wybieraliśmy tego jedynego. Dzisiaj, wchodząc w związek monogamiczny, decydujemy się nie wybierać innych partnerów. A co z wiernością?
Tu rolę odgrywają oksytocyna i wazopresyna. Bycie w monogamicznych związkach jest procesem nowszym ewolucyjnie. Powstał on na kanwie oksytocyny u samic i wazopresyny, czyli hormonu związanego z ochroną terytorium, u samców.
Porozmawiajmy teraz o bólu rozstania. Pisze pani, że nawet ten partner, który podejmie decyzję o rozstaniu, w jego konsekwencji odczuwa fizyczny ból.
Będąc w jakiejkolwiek relacji, a już szczególnie w toksycznej, jesteśmy w silnym przywiązaniu. Odcięcie się od partnera wiąże się z zatrzymaniem produkcji oksytocyny, w konsekwencji czego mózg dąży do przywrócenia stanu wcześniejszego. Pojawia się wówczas fizyczna tęsknota, stan niepokoju, napięcia, problemy z koncentracją. Zaczynamy obsesyjnie myśleć o tej osobie. Pary w relacjach, w których jest duża huśtawka emocji, po rozstaniu mocno odczuwają głód odstawienia. Przywrócenie relacji jest bardzo nagradzające. Dlatego tak trudno jest wyjść z takiego układu.
W momencie, kiedy się rozstajemy, zaczynamy na nowo kochać tę osobę, biologicznie wracamy do stanu sprzed przywiązania. Zaczyna się aktywizować fabryka dopaminy, na nowo stajemy się zmotywowani, żeby zawalczyć o dawny stan rzeczy. Po rozstaniu pojawia się poczucie odrzucenia, które w naszym mózgu aktywuje odczucie bólu fizycznego, na który może pomóc lek przeciwbólowy.
Paracetamol na ból po rozstaniu – genialne. Co dla nas z tego wszystkiego wynika?
To, że biologia kieruje się trochę innymi zasadami niż nasz faktyczny dobrostan. Ból rozstania jest wpisany w fizjologię tego procesu i niekoniecznie świadczy o tym, że to był dobry związek. Podobnie jako samo poczucie miłości – która się nie spełnia – wcale nie oznacza, że to prawdziwe i dobre uczucie.
Albo że kiedy jestem w dobrym stałym związku i nagle odczuwam pożądanie w stosunku do innego mężczyzny, to nie oznacza, że powinnam się rozstać i związać z osobą, którą się zauroczyłam.
Olga Kamińska, dr nauk społecznych, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, badaczka, popularyzatorka i pasjonatka neuronauki, autorka podcastu „#Love. Miłość w XXI wieku” oraz książki „#Love. Jak kochać w XXI wieku”