1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Mrok dzielony z innymi przynosi światło”. Calum Scott szczerze o stracie, marzeniach i duecie z Whitney Houston

„Mrok dzielony z innymi przynosi światło”. Calum Scott szczerze o stracie, marzeniach i duecie z Whitney Houston

mat. prasowe Universal Music Polska (Fot. mat. prasowe Universal Music Polska)
mat. prasowe Universal Music Polska (Fot. mat. prasowe Universal Music Polska)
Wrażliwość, szczerość i emocje, które potrafią rozbroić nawet najbardziej twarde serca – taki właśnie jest Calum Scott. Brytyjski artysta, który podbił świat balladą „You Are The Reason” i wzruszającą interpretacją hitu „Dancing On My Own” opowiada o trudnych doświadczeniach i radościach, które ukształtowały jego życie i muzykę. W rozmowie o swoim trzecim albumie „Avenoir” Calum mówi m.in. o przyjaciółce, Jess, która zmaga się z rzadką odmianą demencji, o pragnieniu zostania ojcem i o niezwykłym duecie z samą Whitney Houston.

Robert Choiński: Tytuł Twojego nowego albumu, „Avenoir”, pochodzi ze „Słownika nieoczywistych smutków” i oznacza pragnienie, by wspomnienia mogły płynąć wstecz. Jak to pojęcie odnosi się do Twojego życia i historii, które opowiadasz w swoich piosenkach?

Calum Scott: Kiedy po raz pierwszy trafiłem na to słowo w książce Johna Koeniga, całkowicie mnie zachwyciło. Uwielbiam język angielski, jego niuanse, znaczenia. „Avenoir” – pragnienie, by widzieć swoje wspomnienia naprzód. To coś, co naprawdę mnie poruszyło. Pomyślałem wtedy, jak niezwykłe byłoby móc zobaczyć z wyprzedzeniem własny ślub, dzieci, przygotować się na trudne momenty. Ale zaraz uświadomiłem sobie, że to właśnie nieprzewidywalność czyni życie pięknym. W ciągu dziesięciu lat kariery nie byłem w stanie przewidzieć żadnego z tych wzruszających momentów – i to czyniło je magicznymi. Dla mnie siła życia tkwi w tym, że nie wiemy, co nas czeka. W piosenkach z „Avenoir” wracam do przeszłości, do błędów i żalów, ale też patrzę w przyszłość. Mam utwór „Mad”, który jest listem do mojego przyszłego dziecka. Chciałem pokazać oba kierunki. To, co było, i to, co dopiero nadejdzie. Ale przede wszystkim „Avenoir” to zachęta, by żyć chwilą. Czas pędzi nieubłaganie – to już prawie koniec 2025 roku!

To prawda, brzmi nieprawdopodobnie.

Wszyscy nieustannie martwimy się o przyszłość albo rozpamiętujemy przeszłość. A przecież zapominamy cieszyć się tym, co jest tu i teraz – ludźmi wokół nas, naszym miejscem w życiu, samym momentem.

Twój album jest pełen emocji – żalu, tęsknoty, ale też niegasnącej miłości. Jak wyglądał proces tworzenia tak intymnego materiału?

Cóż, to ja – Calum Scott (śmiech). Pisanie emocjonalnych piosenek przychodzi mi naturalnie, bo jestem bardzo wrażliwy. Przeszedłem w życiu sporo trudnych momentów – mroczne dni, problemy z akceptacją siebie, z seksualnością, z ciałem, ze zdrowiem psychicznym. Ale były też chwile euforii i zwycięstw. Piszę o wszystkim. O bólu i o tym, jak można go przezwyciężyć. Muzyka jest dla mnie terapią, ale też formą wspólnoty. Kiedy dzielę się swoją historią, okazuje się, że nie jestem sam. Miliony ludzi zmagają się z podobnymi rzeczami. Muzyka to język, który wszyscy rozumiemy. Ciemność dzielona z innymi przynosi światło. „Avenoir” powstawało łatwiej niż poprzednie albumy, bo czuję się dziś szczęśliwszy i pewniejszy siebie niż kiedykolwiek. Wreszcie naprawdę wierzę w siebie i w to, co robię.

Bardzo się cieszę, że to słyszę.

Dziękuję.

okładka albumu Calum Scotta „Avenoir” (Fot. mat. prasowe Universal Music Polska) okładka albumu Calum Scotta „Avenoir” (Fot. mat. prasowe Universal Music Polska)

Jednym z utworów, który szczególnie przykuł moją uwagę, jest „God Knows”. Ma w sobie ogromną intensywność i romantyzm, ale też sporo żalu. Czy to osobista historia?

Tak, dość osobista. Często piszę o swoich przeżyciach, ale staram się nadawać im poetycki wymiar. „God Knows” powstało po trudnym rozstaniu. Byłem wtedy osobą, którą ciężko było kochać – zbyt emocjonalną, zbyt wrażliwą. Powiedziałem rzeczy, których żałowałem, przekroczyłem granicę, po której druga osoba odeszła. To piosenka o miłości, która nie ustaje, nawet gdy wszystko się skończyło – o błaganiu wszechświata, by jeszcze dał szansę. Tytuł to przecież jedno z tych powiedzeń, które mają w sobie wielką moc – „tylko Bóg wie, jak bardzo kogoś kocham”. Chciałem pokazać siłę w prostocie. Nie jestem osobą religijną, ale wierzę w duchowość, w moc wszechświata. Jeśli coś ma się wydarzyć – to się wydarzy.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Twoja muzyka porusza ludzi bardzo głęboko. Jak udaje Ci się łączyć swój pełen emocji głos z tak osobistym wyrazem tęsknoty i refleksji?

Myślę, że to po prostu całe moje życie. Wychowałem się na muzyce mojej mamy. Słuchała Whitney Houston, Céline Dion, George’a Michaela, Prince’a, Michaela Jacksona. W ich piosenkach zawsze było coś osobistego i prawdziwego. Wchłaniałem te emocje, jadąc z mamą do szkoły, i myślę, że dlatego kiedy znalazłem własny głos, naturalne było dla mnie, by śpiewać o uczuciach. Moja wersja „Dancing On My Own” wyszła z potrzeby opowiedzenia o nieodwzajemnionej miłości. I tak zostało. Każdą emocję przekuwam w muzykę. Czasem, gdy w studiu próbuję stworzyć coś lżejszego, popowego, łapię się na tym, że chcę dodać smyczki i zwolnić tempo (śmiech). To po prostu moja natura. Tak samo było z nową wersją „I Wanna Dance With Somebody”. Znów wziąłem radosny hit i przetłumaczyłem go na język serca.

No właśnie, duet z Whitney Houston! Jak zareagowałeś, gdy dowiedziałeś się, że nagrasz z nią oficjalny duet?

Szczerze? Mój syndrom oszusta wrócił z pełną mocą. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje. Whitney była dla mnie ikoną, słuchałem jej całe życie. A nagle dostaję jej wokal od rodziny, zgodę od Pat Houston, jej szwagierki, osoby najbliższej artystce. To coś niewiarygodnego. Pat powiedziała, że mam w sobie „dotyk Whitney”, co jest dla mnie największym komplementem na świecie. To ogromne emocje, ale i wielka odpowiedzialność. Zgodziłem się na wydanie tej piosenki tylko dlatego, że Pat Houston uznała, iż Whitney by ją pokochała. Inaczej nie byłbym w stanie tego udźwignąć.

Choć nie mogliście stanąć razem w studiu, czułeś jej obecność?

Tak. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem jej wokal w słuchawkach, byłem kompletnie zahipnotyzowany. Zapomniałem, że mam śpiewać (śmiech). Gdy nagrywaliśmy teledysk, stałem przed ekranem, na którym pojawiała się uśmiechnięta Whitney. To było niemal mistyczne doświadczenie. Czuję, że w pewien sposób, dzięki błogosławieństwu Pat, dostałem namiastkę błogosławieństwa Whitney. Ciekawostka: Pat zdradziła mi, że Whitney zawsze chciała, by „I Wanna Dance With Somebody” było balladą. Wytwórnia nalegała na tempo i taneczny rytm. Więc może właśnie spełniłem jej pierwotną wizję.

Calum Scott (Fot. mat. prasowe Univsersal Music Polska) Calum Scott (Fot. mat. prasowe Univsersal Music Polska)

Udało Ci się zachować ducha oryginału, a jednocześnie nadać piosence zupełnie nowy wymiar. Jak to zrobiłeś?

Zrobiłem to, co zawsze. Wziąłem radosny popowy utwór i uczyniłem go melancholijnym (śmiech). Ale dla mnie to piosenka o samotności. „Chcę tańczyć z kimś” – to przecież wołanie kogoś, kto jeszcze nie znalazł swojej osoby. W mojej interpretacji ten smutek wreszcie wybrzmiewa. Chciałem, żeby muzyka – fortepian, smyczki – opowiedziała historię, a nie tylko rytm.

W poście na Instagramie pisałeś, że ta piosenka przeniosła Cię do wspomnień z dzieciństwa, gdy słuchałeś Whitney z mamą podczas jazdy autem. Jak te wspomnienia wpłynęły na interpretację?

Śpiewałem ją z niedowierzaniem. Gdyby ktoś powiedział małemu Calumowi w samochodzie, że kiedyś zaśpiewa ten utwór z Whitney Houston, pewnie bym wybiegł z auta ze śmiechu. To niewiarygodne. Dlatego śpiewam z ogromną wdzięcznością i szacunkiem. Wiedziałem też, że fani Whitney będą wymagający – i słusznie. Zależało mi, by oddać jej hołd. Dlatego w piosence to Whitney zaczyna – nigdy nie mogło być inaczej. Ja tylko dołączam. Nie chciałem zawłaszczyć tego utworu, tylko przypomnieć światu jej głos. To dla mnie sposób, by nowe pokolenie mogło ją usłyszeć i odkryć na nowo.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

To piękne. Chciałbym zapytać o twojego wieloletniego współpracownika, Johna Maguire'a, który pełnił funkcję producenta wykonawczego „Avenoir”. Co sprawia, że Wasza współpraca jest tak owocna?

Z Johnem łączy mnie niezwykła historia. Oboje zaczynaliśmy od pracy w supermarketach – on w Walii, ja w Anglii. Pochodzimy z rodzin robotniczych, wiemy, czym jest wysiłek i pokora. To nas bardzo zbliżyło. Dziś jesteśmy przyjaciółmi, którzy wciąż cieszą się z tego, że mogą razem tworzyć muzykę. To właśnie z Johnem napisałem „You Are The Reason” – piosenkę, która zmieniła całe moje życie. I wciąż piszemy kolejne, które zmieniają jego bieg. Nie wiem, czy bez niego byłbym tu, gdzie jestem.

Twoje utwory towarzyszą ludziom w najważniejszych momentach – od wesel po pogrzeby. Jak ta świadomość wpływa na sposób, w jaki tworzysz?

To największy zaszczyt. Kiedy ktoś wybiera moją piosenkę, by przejść z nią do ołtarza, albo pożegnać ukochaną osobę, czuję ogromną wdzięczność. To właśnie o to mi chodziło – tworzyć muzykę, która zostaje z ludźmi na zawsze. Czasem nie mogę uwierzyć, że minęła dekada od „Dancing On My Own”, a osiem lat od „You Are The Reason”, a te piosenki wciąż żyją w sercach ludzi. Dla artysty nie ma większego wyróżnienia.

W październiku wracasz do Polski. Wystąpisz we Wrocławiu w Hali Stulecia. Co chciałbyś, by polska publiczność poczuła na Twoim koncercie?

Chcę, żeby zapomnieli o wszystkim, co na zewnątrz, i dali się porwać podróży, jaką jest ten koncert. Moje występy są odbiciem albumów – emocjonalne, ale też pełne radości. Na trasie The Avenoir Tour są i głębokie ballady, i utwory pełne światła. Jest piosenka „Gone” o kruchości życia, „Mad” o pragnieniu bycia ojcem, a nawet „Peripheral Vision”, być może najbardziej seksowny numer, jaki napisałem (śmiech). Polska publiczność jest jedną z najbardziej żywiołowych na świecie, serio! Potraficie być absolutnie cisi w tych najdelikatniejszych momentach, a sekundę później eksplodować energią. To daje mi ogromną moc na scenie.

Czytaj także: Koncerty 2026 w Polsce: sprawdź, kto w przyszłym roku wystąpi na żywo w naszym kraju

Słyszałem kiedyś, że Polacy to „Latynosi Europy”.

(śmiech) Coś w tym jest! Macie ogień wtedy, gdy jest potrzebny, ale potraficie też być ciepłem i spokojem. To niezwykła mieszanka, którą uwielbiam.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Dużą część naszych czytelników stanowią kobiety, więc zapytam – czy w Twoim życiu są kobiety, które wpłynęły na Twoje postrzeganie miłości i relacji?

Przede wszystkim moja mama – jest moją największą podporą od zawsze. Ale ogromne znaczenie ma też moja przyjaciółka Jess, znana mi jeszcze ze szkoły. Zmaga się z rzadką chorobą neurodegeneracyjną, FTD – odmianą demencji. Wiem, że kiedyś ją stracę, i to bardzo trudne. Ale Jess uczy mnie, jak cieszyć się życiem mimo wszystko. Niedawno została mamą. Jej synek przyszedł na świat w Boże Narodzenie. Patrząc na nią, widzę, że każda chwila jest cenna. I to też duch „Avenoir” – ciesz się tym, co masz, tu i teraz. Przytul bliskich, mów „kocham cię”, zanim będzie za późno.

W duchu „Avenoir” – patrzysz raczej w przeszłość czy w przyszłość?

Chyba jestem dokładnie pośrodku. Cenię to, co było, ale z nadzieją patrzę przed siebie. Wciąż marzę o byciu tatą, o kolejnych trasach, o następnej płycie. Życie wciąż mnie zaskakuje – duet z Whitney, występ dla króla, wspólne śpiewanie z Edem Sheeranem na stadionach… A jednak czuję, że to dopiero początek. I właśnie to jest przesłanie „Avenoir”: możesz wspominać i planować, ale nigdy nie zapominaj o teraźniejszości. Bo to właśnie ona jest najcenniejsza.

Dziękuję za rozmowę – była naprawdę piękna i inspirująca. Gratuluję albumu.

Dziękuję bardzo, jesteś kochany.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE