1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Niezdrowe fantazje. Rozmowa z Arturem Wyrzykowskim, reżyserem filmu „To się nie dzieje”

Niezdrowe fantazje. Rozmowa z Arturem Wyrzykowskim, reżyserem filmu „To się nie dzieje”

Artur Wyrzykowski (Fot. materiały prasowe)
Artur Wyrzykowski (Fot. materiały prasowe)
To miało być zwykłe popołudnie. Bartek (Tomasz Schuchardt) spędza czas ze swoją partnerką, Mają (Paulina Gałązka), w jej mieszkaniu, kiedy nagle ciszę przerywa dzwonek do drzwi. Syn Bartka, licealista, przed chwilą śmiertelnie ranił nożem kolegę i teraz prosi ojca o pomoc. W pełnometrażowym debiucie Artura Wyrzykowskiego, „To się nie dzieje” rodzicielska miłość zderza się z moralnym obowiązkiem, a bezpieczny świat rozpada się na naszych oczach. Z reżyserem porozmawialiśmy podczas 50. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie film brał udział w konkursie Perspektywy.

Ida Marszałek: Twój film jest często porównywany do „Dojrzewania”, jak Ci z tym?

Artur Wyrzykowski: „Dojrzewanie” jest wspaniałym serialem i ciężko z nim konkurować. Pokazuje ten sam problem, ale z różnych punktów widzenia. Idzie głęboko w kontekst socjologiczny. Ja skupiam się na jednym popołudniu, na reakcji jednej osoby, ojca, tuż po tragedii. „Dojrzewanie” jest obsypanym nagrodami ogólnoświatowym hitem, mój film jest skromny. Pierwszą wersję scenariusza napisałem w 2022 roku, a na plan weszliśmy dopiero jesienią 2024 roku. Kiedy w lutym tego roku „Dojrzewanie” pojawiło się na Netflixie, byłem jednocześnie zachwycony i bardzo smutny. Od razu wiedziałem, że nie uciekniemy od porównań.

Zdecydowałeś się na bardzo oszczędną formę. Akcja dzieje się jednego popołudnia, w kilkupokojowym mieszkaniu, między trzema aktorami. Świat zewnętrzny dociera do bohaterów tylko poprzez telefon i odgłosy zza drzwi. Ale przy minimalnych środkach wyrazu film ma dużą siłę rażenia.

Zawsze bardzo ceniłem takie kino: skupione w jednym momencie, ograniczone do jednej przestrzeni, do kilku osób i do spraw między nimi. Obejrzałem w ramach przygotowania kilkadziesiąt takich filmów w różnym gatunku, które powstały na przestrzeni ostatnich dekad. „Śmierć i dziewczynę” oraz „Rzeź” Romana Polańskiego, „Taśmę” Richarda Linklatera, “Azyl” Davida Finchera albo “Winnych” Gustava Möllera. Zależało mi, by czas konfrontacji ojca z synem ograniczyć do około dwóch godzin, pokazać pierwszą reakcję, ale też przemianę, to z czym bohaterowie zaczynają i z czym kończą. To jest mój debiut reżyserski, ale także producencki. Szukałem takiej historii, która z jednej strony byłaby mi bliska, ale też takiej, którą mam szansę wyprodukować, bo trudno jest zdobyć fundusze na film.

Taka formuła wymagała chyba dużej precyzji na planie?

Plan trwał w sumie szesnaście dni. Trzynaście dni w październiku, a w listopadzie były jeszcze zaplanowane dokrętki. Mieliśmy taką możliwość, bo mieszkanie zostało zbudowane w Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu. Dwa tygodnie przed zdjęciami nagraliśmy całość filmu „na brudno”, w dwa dni, po jednym dublu. Dzięki temu mogłem być lepiej przygotowany do właściwych zdjęć. A zaplanowanie dokrętek to była bardzo dobra decyzja, bo złapaliśmy dystans, mieliśmy dużo nowych pomysłów, widzieliśmy, jeśli pewne rzeczy nie działają, jeśli są za długie. Mogliśmy je poprawić. Pierwsza wersja filmu miała wiele problemów, więc dogrywki okazały się bardzo potrzebne.

\ "To się nie dzieje" (Fot. materiały prasowe)

Może nie zabrzmi to dobrze, ale cieszę się, że ograniczone środki wpłynęły na ostateczny kształt „To się nie dzieje”. Duży budżet często okazuje się zgubny dla twórców. A tak powstał bardzo dobrze skonstruowany, trzymający w napięciu thriller.

Pierwsze wersje scenariusza bardziej zdecydowanie szły w stronę tego gatunku, ale niestety kosztem psychologii i wiarygodności tego, co się dzieje. Pracując z konsultantami scenariuszowymi, z konsultantką psychologiczną, która czytała każdą wersję tekstu, zauważyłem, że nasza opowieść naturalnie zmierza w stronę dramatu psychologicznego. Zależało mi, żeby to wypośrodkować. Trzymać widza w napięciu, ale również dać postaciom przestrzeń na zagubienie w swoich emocjach i działaniach. Bardzo pomogła w tym też montażystka Sandra Ksepka.

Napiętą atmosferę podbija też muzyka.

Razem z operatorem Ernestem Wilczyńskim, moim najbliższym współpracownikiem, od początku planowaliśmy ten film jako formalnie odważny, radykalny. I wiedzieliśmy, że muzyka go ilustrująca powinna być dokładnie taka sama. Kompozycja Teoniki Rożynek, pełna pisków i trzasków, moim zdaniem idealnie oddaje stany głównego bohatera. Czasami jest on maszyną do działania, czasami jest osobą, która ma wątpliwości, która się rozpada, która nie wie, co zrobić. Muzyka zmienia się wraz z nim, pozwala nam zajrzeć do jego głowy i spojrzeć subiektywnie.

Innym zabiegiem, który mocno rzuca się w oczy jest gra światła. Na początku jest jasne, rozproszone, później powoli zmienia się w ciemność.

Ernest i ja szukaliśmy dynamiki w wizualnej stronie filmu i postanowiliśmy złapać ten moment schyłku dnia. Kiedy syn przychodzi do ojca, słońce jest jeszcze wysoko. Później pojawia się pierwsza chmura, zachód, półmrok, a na końcu zapada zmrok. Światło współgra z punktem widzenia bohatera. To, co na początku wydawało się jasne jak słońce, staje się coraz mniej wyraźne. Ograniczało nas miejsce akcji, ale nie chcieliśmy monotonii. Dynamika w warstwie wizualnej była kluczowa.

Na początku filmu wydaje się, że role są jasno wyznaczone. Później jednak następuje wielokrotne przetasowanie sił. Maja, która najpierw jest ofiarą w pewnym momencie pociąga za sznurki.

Ograniczenie historii do trzech osób w jednej przestrzeni na pewno jest wyzwaniem jeżeli chodzi o scenariusz. Trudno jest napisać tekst, który jest przy tym spójny i angażujący. Mam wrażenie, że kiedy opowiada się o większej grupie ludzi, większej liczbie miejsc, opowiadanie nie wymaga tak dużej precyzji, jak właśnie film zamknięty w jednej przestrzeni. Bardzo pomogli mi aktorzy. Paulina Gałązka pilnowała swojej bohaterki Mai, żeby po pierwsze była wiarygodna i spójna, ale też, żeby nie była tylko ofiarą. Żeby miała w sobie siłę i determinację, nawet, gdy jest związana i zakneblowana. W jednej z pierwszych wersji scenariusza jej postać miała być sąsiadką. Ale wówczas byłaby wyłącznie postronną obserwatorką. Teraz stawką jest cała przyszłość bohaterki, jej relacja z partnerem. Dzięki temu bohaterka może też wejść w konflikt z młodym chłopakiem. Walczą ze sobą o to, kogo wybierze Bartek, główny bohater. Dla mnie to jest opowieść o trójce osób, które mają fantazje. I te fantazje są niezdrowe. Każda z nich wierzy, że coś jest możliwe i musi się zderzyć z tym, że to się nie uda. Młody chłopak nie był w stanie zaakceptować tego faktu, dlatego robi coś strasznego. Ojciec i jego partnerka też długo nie mogą się pogodzić z prawdą na temat siebie i swojego życia, ale w pewnym momencie odzyskują trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość.

\ "To się nie dzieje" (Fot. materiały prasowe)

Emocje bohaterów kotłują się w tym jednym pomieszczeniu. Czy podobnie było z pracą na planie?

Ponieważ musieliśmy przełożyć zdjęcia o rok, aktorzy mieli wgląd w wersje scenariusza na różnych jego etapach. Kiedy w końcu weszliśmy na plan, z Tomkiem Schuchardtem i Pauliną Gałązką byliśmy po dwóch latach wspólnych dyskusji. Oboje też stali się prawdziwymi opiekunami dla nastoletniego aktora Borysa Otawy i byli niezwykle dobrymi partnerami dla mnie jako debiutującego reżysera. Często zdarzało się, że pod wpływem ich rad, zmieniałem zdanie na temat przebiegu sceny lub inscenizacji. Uważnie słucham aktorów, dlatego że oni o swoich postaciach wiedzą więcej niż ja, patrzą na świat ich oczami. Tomek kilka razy tuż przed sceną mówił, że nie wypowie jakiejś kwestii (śmiech). Ja na to, że przecież tak jest w scenariuszu. On, że to jest niedobra kwestia, nie powie i już. Zawsze ostatecznie przyznawałem mu rację. Tomek jest stanowczy, ale jest w tym wielka życzliwość.

Czy wywiązała się z tego jakaś kłótnia?

Raczej długa dyskusja niż kłótnia, ale bardzo dobrze to wspominam. Mieliśmy nagrywać scenę w łazience, w jednym ujęciu. Przyszli do mnie Tomek z Pauliną i mówią, że trzeba poprawić inscenizację tej sceny, bo nie jest dobra. Chodziło im o to, gdzie jest nóż. Paulina mówi, że jej bohaterka musi mieć go przed oczami, jako ciągłe zagrożenie, bo inaczej będzie walczyć, wybiegnie stamtąd. A bohater Tomka nie może go trzymać, bo ma wiele czynności do wykonania. No i oni chcieli, żeby tata dał nóż chłopcu. Ja mówię, że to nie ma sensu w ogóle. Że tata nie może mu dać noża, bo przed chwilą chłopiec zabił kogoś właśnie tym nożem. I oni mnie tak przekonywali do rozwiązania, którego absolutnie nie chciałem. Nagranie opóźniło się jakieś pół godziny. W końcu zrobiliśmy próbę nowej wersji i dzięki tej próbie znaleźliśmy kompromis. Ojciec na początku trzyma nóż, potem na chwilę, bezrefleksyjnie daje go synowi do potrzymania, a tamten go odkłada. Ale w ten sposób powstało dodatkowe napięcie: może chłopak coś Mai zrobi, może stanowi dla niej realne zagrożenie. Myślę, że miałem duże szczęście do obsady. Kiedy czasem słucham narzekań z innych planów, jak aktorzy potrafią być trudni we współpracy, to myślę sobie: jak dobrze, że ja miałem Tomka i Paulinę.

\ "To się nie dzieje" (Fot. materiały prasowe)

„To się nie dzieje” to w zasadzie tragedia antyczna. Ojciec młodego mordercy znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Jest to konflikt pomiędzy tym, co jest właściwe moralnie, a tym, co bohater uważa, że jest dobre dla jego dziecka.

Widzę, jak różnie reagują na mój film osoby, w zależności od tego, czy mają dzieci. Dla tych, którzy je mają, naturalne jest, że oczywiście w takiej sytuacji wywozimy je, uciekamy z nimi. Osoby, które nie są rodzicami, z łatwością skazują młodszego bohatera na więzienie. Te różne postawy znajdują też w filmie swoją reprezentację. Maja mówi o odpowiedzialności i opiece lekarzy, a nalegający na ucieczkę ojciec nie oferuje synowi szansy na leczenie i resocjalizację.

Czyli teoretycznie każdy z nas, postawiony pod ścianą, mógłby się tak zachować?

W tak ekstremalnej sytuacji często w ogóle nie ma szans, żeby się zastanowić, tylko trzeba działać. Główny bohater wie, że jeśli ukochana opuści mieszkanie, to syn pójdzie do więzienia, więc siłą zatrzymuje ją w domu. Wybiera to, co wydaje się mu mniejszym złem. Tyle że te mniejsze zła, na które się decyduje, są coraz większe.

Budowa portretów psychologicznych, które będą bazą do tak intensywnego rozwoju postaci musiała być wyzwaniem.

Konsultantka psychologiczna, Jagoda Pietkiewicz, bardzo mi w tym pomogła. Jak zachowują się bohaterowie tuż po tragedii, jak godzinę później, do czego są zdolni, jak interpretują sytuację. Ale równie cenna była dla mnie konsultacja ze zwykłymi ludźmi, przyszłymi widzami. Na przykład, kiedy nagrywaliśmy reakcję mamy chłopca słyszaną przez telefon. To jest sytuacja mocno emocjonalna, więc aktorka tak to właśnie zagrała. Miałem poczucie, że jest dobrze, ale po testowych pokazach kilka osób powiedziało, że to jest za mocne, przesadzone. Ja tego nie widziałem, bo siedziałem za głęboko w procesie. Podobnie było z wiadomością głosową od ojca zabitego chłopaka. Przez czterdzieści sekund nagrania musieliśmy stworzyć wiarygodną postać, której widzowie nigdy nie zobaczą. Naturalna reakcja, jaką jest rozpacz, może wydawać się przesadzona, jeśli nie mamy jej przed oczami. Konsultacje okazały się tu niezbędne. Tworzenie kina, które jest zrozumiałe, wartościowe, angażujące to duża odpowiedzialność. Reżyser cały czas porusza się w niewiedzy. Chce coś zrobić właściwie, ale co to w ogóle znaczy? Mam wrażenie, że ufanie tylko sobie, swojej intuicji, doświadczeniu, które w moim przypadku nie jest jeszcze duże, to jest jakiegoś rodzaju pycha i niebezpieczeństwo. Dla mnie podstawą do budowania historii jest nieustanne konfrontowanie jej z innymi osobami. Dlatego jest tyle podziękowań w napisach końcowych. Moi współpracownicy nieustannie z tego żartują, że zanim podejmę decyzję, muszę zapytać o zdanie tysiąc osób.

Skoro jesteśmy przy odpowiedzialności. „Musimy porozmawiać o Kevinie”, „Słoń”, „Biała wstążka”, czy też właśnie serial „Dojrzewanie” – każda z tych produkcji o dziecięcych zbrodniarzach winy za przemoc wśród najmłodszych dopatruje się gdzieś indziej. Gdzie jest ten środek ciężkości w Twoim filmie?

Oczywiście trudno jest obarczać winą tylko rodzica, kiedy dziecko robi coś tak strasznego. Ale ten chłopiec nie miał nikogo, z kim mógłby pogadać o swoich problemach. Kto dostrzegłby, że potrzebuje leczenia. Nie miał bliskości, żadnego wzorca. Rodzice byli niedostępni, szczególnie tata. Bartek opowiada o swojej chorobie alkoholowej, z której wyszedł, ale z jednego nałogu wpadł w drugi: pracoholizm. Jest uzależniony od adrenaliny, od załatwienia wielkich spraw. Więc pomoc, której udziela synowi stanowi dla niego osobiste wyzwanie. Na początku filmu siada z synem przy stole i traktuje go jak klienta, mówi mu, co się wydarzy, ustala z nim zasady, hasło bezpieczeństwa. Nie bierze pod uwagę, że to jest dziecko, że on musi być zaopiekowany. Że trzeba go wychować, a nie nim zarządzać.

Czyli jest w tym poświęceniu dla dziecka samolubny.

On to robi w dużej mierze dla siebie. Myślał, że ma jeszcze czas na bycie dobrym tatą. Że teraz wyjedzie i zacznie bycie ojcem od nowa. To jest szansa, którą on chce dać przede wszystkim sobie. Ale jest już za późno, zło się już wydarzyło i drugiej szansy nie będzie. W naszym filmie nacisk jest położony na odpowiedzialność taty. Sam nie zrobił nic strasznego, ale dokonał grzechu zaniechania.

\ "To się nie dzieje" (Fot. materiały prasowe)

Coś, co wpisane jest w stereotypowy wzorzec męskości.

Na początku bohater myśli, że ma wszystko pod kontrolą. Jest sprawczy, chłodny, metodyczny. Zapobiegawczo odcina się od emocji, od tego, co się stało. Ale te informacje i tak przychodzą, rzeczywistość coraz mocniej puka do drzwi. Więc bohater coraz bardziej się rozpada. Również fizycznie – jest coraz bardziej zakrwawiony, poszarpany, rozczochrany. Maska w końcu opada, pojawia się atak paniki. Z opanowanego gościa nie zostaje nic. To, co się dzieje w filmie, te wszystkie etapy są dekonstrukcją silnej męskości, która ostatecznie, w zderzeniu z czymś tak trudnym i przerażającym, okazuje się krucha i fasadowa.

Myślę, że możemy mówić też o rozpadzie niewinności młodszego bohatera. Borys Otawa, w roli syna, z grzecznego chłopca stopniowo przemienia się w potwora. Na koniec z pustymi oczami i kamienną twarzą przypomina mi Kevina z filmu Lynne Ramsay, uosobienie diabła.

Szukaliśmy aktora, który w pierwszym zetknięciu wyda się delikatnym, kruchym. Chcieliśmy, by na początku widzowie, podobnie jak ojciec, uznali, że tego chłopaka warto ratować. Że istnieje jakaś okoliczność łagodząca jego straszny czyn. Z historii zasłyszanych w telewizji czy przeczytanych w prasie wiemy, że najczęściej takie rzeczy robią ludzie, którzy byli w jakiś sposób wykluczeni, naciskani, dręczeni. Najpopularniejsza osoba w klasie nie robi takich rzeczy. Zło nie bierze się z próżni. Główny bohater “To się nie dzieje” też tak myśli. Ale czy to kolejna fantazja?

Artur Wyrzykowski, reżyser, scenarzysta i producent. Zrealizował kilka filmów krótkometrażowych, które były pokazywane na polskich i europejskich festiwalach. Od kilku lat pracuje jako analityk scenariuszowy i producent developmentów. Prowadzi popularnego bloga branżowego z analizami polskich filmów. „To się nie dzieje” to jego pełnometrażowy debiut.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE