1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Filmy
  4. >
  5. W filmie „Północ Południe” Quebonafide chciałby być Jokerem, a jest Adasiem Miauczyńskim [Recenzja]

W filmie „Północ Południe” Quebonafide chciałby być Jokerem, a jest Adasiem Miauczyńskim [Recenzja]

„Północ Południe” (Fot. materiały prasowe)
„Północ Południe” (Fot. materiały prasowe)
Muzyczny film „Północ Południe”, który znalazł się w Konkursie Perspektywy Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni kończy dedykacja – od Quebonafide, czyli Kuby Grabowskiego, dla mamy. Wzruszający gest na, długo zapowiadany, koniec kariery ma w sobie coś z okrzyku: „zobacz mamo, jestem na ekranie!”. Z jednej strony jest to ujmujące, że artysta postanowił podzielić się ze światem odłamkiem skrzętnie skrywanej prywatności. Z drugiej, myślę, że najlepszą platformą dla jego twórczości pozostają krótsze metraże na YouTubie. Seria teledysków z musicalową otoczką, zmontowanych w godzinny materiał, nie staje się automatycznie filmem, raczej przerostem formy nad treścią.

Na pożegnanie swojej kariery artysta zaplanował prawdziwe widowisko: dwuaktowy spektakl. 26 czerwca fani w ramach Aktu I mogli zobaczyć w Internecie emisję filmu „Północ Południe” – musicalu, który połączył utwory z najnowszej, dotąd nieupublicznianej płyty w jeden monolog. 27 i 28 czerwca przyszedł czas na Akt II, rzeczywisty koncert na PGE Narodowym. Na brak zainteresowania organizatorzy nie mogli narzekać. Jako pierwszy polski artysta Quebonafide dwukrotnie wyprzedał warszawski stadion i przez dwa wieczory zgromadził 146 tysięcy osób. Informacja ta może połechtać ego nawet największego skromnisia, ale po zobaczeniu „Północ Południe” w reżyserii Sebastiana Pańczyka jestem pewna, że Kubie, niegdyś chłopakowi z Ciechanowa, palma, lekko mówiąc, już odbiła.

Miało być intymnie. Quebonafide kładzie się na, przysłowiową i dosłowną zresztą też, kozetkę i przed fanami wpatrzonymi w ekrany dokonuje spowiedzi. Ze swojego podejścia do sławy, przebodźcowania, samotności, stanów lękowych oraz choroby afektywnej dwubiegunowej, która w zasadzie jest głównym tematem jego kinowego projektu. Północ i Południe to symboliczne przedstawienie dwóch nastrojowych biegunów, skrajnych stanów bohatera. Od euforii do depresji – po pierwszym nieuchronnie następuje drugie, cykl jest zamknięty, dobrze znany i nie pozwala czerpać przyjemności z jaśniejszych momentów, które są tylko preludium otchłani.

Wyszło z ceregielami. Głęboko osobiste doświadczenia ubrane w pretensjonalną, artystyczną przez duże „A” otoczkę traci kontakt z twardą planetą Ziemią, po której ostatecznie Quebonafide jest zmuszony stąpać. Oddanie stanów emocjonalnych za pomocą surrealistycznych wizji nie jest w kinie niczym nowym. A jednak „Północ Południe” jest przesiąknięte przekonaniem o innowacyjności swoich narracyjnych i wizualnych rozwiązań. Na pierwszy plan wychodzi nie choroba, z którą wielu mogłoby się utożsamić, a pozerska kreacja, którą trudno znieść. Szczególnie w natężeniu godzinnego metrażu. Podczas jednej z scen Kuba Grabowski przytacza konkretne sytuacje ze swojego życia i pyta ze sceny swoich widzów: „czy ktoś miał tak jak on?”. Nikt nie podnosi ręki. Być może, gdyby zszedł ze swojego piedestału i rozmowę przeprowadził z poziomu parteru, pojawiłby się przed nim las rąk.

Twórcy „Północ Południe” powinni zresztą zdawać sobie sprawę, że Ameryki nie odkryli. Rozmyślnie sięgają przecież po liczne popkulturowe nawiązania. Quebonafide atakuje Demogorgon rodem z serialu „Stranger Things”, nad pianinem przyśpiewują mu kreskówkowe ptaszki, a niektóre ujęcia do złudzenia przypominają te z serialu „Euforia”. Najważniejszym materiałem źródłowym zdaje się jednak być film „Joker: Folie à Deux” Todda Phillipsa, który także podjął próbę, jakże nieudaną, przedstawienia choroby psychicznej za pomocą autotematycznego musicalu. Kuba Grabowski, podobnie jak Joker, próbuje stepować przez swoje lęki i przekonać widzów, że niezdarność muzycznych numerów jest zabiegiem celowym i wysoce inteligentnym. Niestety w przypadku obu filmów świadomość ta nie sprawia, że łatwiej jest muzyczne numery wysiedzieć. Ale Quebonafide na pewno jakiś dar przekonywania ma. W jego filmie wystąpiła w końcu cała plejada gwiazd. Między innymi: Andrzej Grabowski, Katarzyna Figura, Robert Gonera i dziewczyna rapera Martyna Byczkowska. To dzięki aktorskiej gwardii spektakl momentami staje się znośniejszy.

Popkultury nie brakuje, od klisz też bolą zęby. Jak na projekt, który próbuje być czymś nowatorskim „Północ Południe” zaskakująco często sięga po utarte formuły. Jak każdy szanujący się dokument muzyczny Netflixa, film zaczyna się od kamery śledzącej wchodzącego na scenę artystę. Łopatologii jest znacznie więcej. Gdy raper przyznaje, że ma dość celebrytów, zrywa ceremonialnie z szyi sznury pereł. Oczywiste metafory wykorzystywane są też do wytłumaczenia choroby: dwie połówki ciała zszyte w jedno. Kiedy pada, to jak osiołkowi z „Kubusia Puchatka”, deszcz leci tylko na głowę bohatera. W swojej martyrologii, na wzór Kanyego Westa i Kendricka Lamara, Quebonafide postanawia nawet zostać Jezusem. Zasiada do ostatniej wieczerzy, lewituje, przywdziewa koronę cierniową i myli swoje prywatne cierpienie z tym za miliony. Ostatecznie bliżej niż do Jokera jest mu do Adasia Miauczyńskiego. „Skończyłem z rapem, robię kino” grozi Kuba Grabowski w jednej z piosenek. Mam nadzieję, że to nie jest prawdziwy powód zakończenia przez niego muzycznej kariery.

Film „Północ Południe” już wkrótce będzie można zobaczyć na serwisie streamingowym CANAL+.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE