Kiedy przypominam sobie siebie u progu dorosłości, widzę dziewczynę, która chce żyć na własnych zasadach. Ma długie, często potargane ciemne włosy, ubiera się w obszerne skórzane kurtki i ciężkie buty. Wygląda inaczej niż większość rówieśniczek i czuje, że nie pasuje do tego świata – mówi podróżniczka i aktywistka Martyna Wojciechowska.
Artykuł pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 9/2025.
Od najmłodszych lat kierowała mną ciekawość i chęć sprawdzenia tego, co kryje się za zakrętem, a potem kolejnym i kolejnym. Pewnego dnia postanowiłam uciec z domu na pobliską stację benzynową. Była dla mnie wtedy bramą do wielkiego świata, bo widywałam tam TIR-y na zagranicznych rejestracjach, ludzie jechali trasą na Poznań, na Berlin i dalej, do wielkiego świata. Miałam wtedy jakieś trzy albo cztery lata. Postanowiłam testować kolejne granice. W wieku 10 lat donośnie ogłosiłam, że chcę być kierowcą wyścigowym (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że można być kierowczynią). Od większości osób w moim otoczeniu usłyszałam, że to niemożliwe. Że to nie jest zawód, a przede wszystkim, że to nie jest zajęcie dla dziewczynki. Byłam rozczarowana, ale postanowiłam, że się nie poddam.
Uznałam, że muszę być twarda, dużo twardsza, niż naprawdę jestem. Że, otoczona samymi mężczyznami, muszę przepychać się łokciami, przebić szklany sufit i nigdy nie okazywać słabości.
Wierzyłam, że jeśli będę wytrwale realizować swoje cele, to „pokażę wszystkim, że się mylili”. Postanowiłam, że zrobię to też dla innych kobiet. Żeby nie musiały udowadniać, że mają prawo do bycia sobą i pasji uważanej za „męską”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to wszystko ma swoją cenę.
Jedynym miejscem, w którym te marzenia i plany nie były powodem do szyderstwa, był mój rodzinny dom. Moja mama nie dziwiła się, że chcę się ścigać motocyklami i samochodami.
Powtarzała, że będę w życiu robić to, co będę chciała. Pozwalała mi popełniać błędy. No i nigdy od niej nie usłyszałam: „Za moich czasów…”, „Ja w twoim wieku…”, „Trzeba było…”. To tata podkręcał mi śrubę i motywował do działania. Swoją postawą pokazywał, że nie ma rzeczy niemożliwych, a w każdym razie, że warto się starać, nie poddawać się, kiedy zdarzają się potknięcia, i wciąż zaczynać od nowa. Wtedy jego bezkompromisowość mnie drażniła, nie zawsze się zgadzaliśmy, a chciałam mu zaimponować. Dziś myślę, że ta niezwykła wytrwałość taty wsparta bezwarunkową miłością mamy mnie ukształtowały.
Taki dom dał mi poczucie, że naprawdę mogę wszystko. Że można spełniać marzenia, nawet jeśli niewiele osób w nas wierzy. Porównałabym to do wchodzenia na ośmiotysięcznik.
Kiedy wspinasz się w górach i masz obok człowieka, na którym możesz polegać, i linę poręczową, to możesz z nich nie korzystać, ale sama świadomość, że masz taką opcję, dodaje ci sił. Dla mnie taką liną poręczową w czasie dorastania była świadomość, że zawsze, nawet po największej porażce, mogę wrócić do domu.
I nikt tam nie będzie wytykał moich błędów. Dlatego wiem, jak bardzo każdy młody człowiek potrzebuje wsparcia, wiary w niego. To nie zawsze są mama i tata, czasem to wręcz rodzice bywają źródłem problemów. Tym mądrym dorosłym może być nauczyciel, trener, sąsiadka czy ktokolwiek inny.
Mój czas dorastania przypadł na okres transformacji ustrojowej. Nareszcie mogliśmy podróżować, w szarej i monotonnej rzeczywistości pojawiły się możliwości wyboru. Tuż po maturze podjęłam nagłą decyzję, żeby jednak nie zdawać na medycynę, czyli na studia, do których przygotowywałam się przez cztery lata. Nie wiedziałam, co robić, próbowałam dostać się na dziennikarstwo, aż w końcu trafiłam na zarządzanie. Byłam niezłą uczennicą, tylko matematyka mi nie szła, a na studiach pierwsze zajęcia: rachunkowość. I okazało się, że całkiem dobrze liczę, gdy to dotyczy konkretu, czyli walut. Niestety dziewczynki bardzo wcześnie, bo już w wieku sześciu lat, zaczynają wierzyć, że są mniej mądre od chłopców, a przede wszystkim, że się nie nadają do matematyki i do przedmiotów ścisłych. Przez stereotypy dotyczące płci wykluczyło nas to z wielu fascynujących zawodów.
Dziś wiele osób się zastanawia, czy studia im coś dadzą. Wiem, że młode pokolenie musi się przygotować do czasów, o których nie mamy pojęcia. Ale wierzę, że studia to jest jedno z najwspanialszych doświadczeń człowieka w czasie, gdy jest zawieszony pomiędzy światem wczesnej młodości a dorosłości zmierzającej ku dojrzałości. Wierzę, że w studiowaniu nie chodzi o naukę zawodu, w każdym razie nie tylko o to. To jest po prostu okres wymieniania się doświadczeniami, rozwoju intelektualnego, nawiązywania fantastycznych relacji z ludźmi.
A wszystkim młodym, którzy jeszcze nie wiedzą, kim chcą być, powiedziałabym, że mają do tego prawo, że czasem potrzebujemy więcej czasu, żeby wybrać swoją drogę. I to też jest okej.
Od młodego wieku chciałam być niezależna, jeszcze w liceum poszłam do pierwszej pracy. Zaczynałam od zajęć typu „przynieś, podaj, pozamiataj”. Nadal angażowałam się w swoje pasje i rozwijałam w tym kierunku. I ktoś to w końcu zauważył. Byłam
jedną z nielicznych młodych kobiet jeżdżących motocyklami w tamtym czasie. Dostałam propozycję robienia programu motoryzacyjnego. Musiałam zmagać się z uwagami starszych panów w tweedowych marynarkach, którzy na każdym kroku chcieli mi udowodnić, że nie wiem, o czym mówię. Były seksistowskie żarty i sprowadzanie mnie do roli ozdobnika. Myślałam, że tak musi być. Zagryzałam zęby, odrzucałam niemoralne propozycje i szłam dalej. Czułam, że muszę być jeszcze twardsza. Był czas, że ubierałam się w mundur i wojskowe buty – żeby pokazać światu, że płeć i wygląd mnie nie definiują. Wymagałam też od siebie wojskowej dyscypliny. Dzisiaj myślę, że straciłam po drodze dużo, bardzo dużo radości, beztroski. Że tylko częściowo byłam sobą, bo musiałam zagłuszyć tę miękką, wrażliwą część. Chciałam przetrwać zamiast po prostu żyć. Aż w końcu połączyłam w sobie te dwie, tylko pozornie wykluczające się natury. I poczułam ulgę.
Gdybym mogła spotkać siebie w tamtym czasie i dać sobie jakąś dobrą radę? Nic bym nie powiedziała, tylko mocno przytuliłabym tamtą Martynę, a właściwie Martę, bo wtedy tak miałam na imię. Bo ludzie, szczególnie młodzi, potrzebują być wysłuchani i przytuleni, a nie pouczani. Zrozumiałam to jako mama. Nauczyłam się, że w relacji z prawie dorosłą córką nie ma sensu dawać wykładów, jak się powinno żyć. Lepiej poprosić: „Wytłumacz mi”. Wytłumacz mi, jak wygląda świat z twojej perspektywy, co cię interesuje, dlaczego słuchasz takiej muzyki, czytasz takie książki. Czego ode mnie potrzebujesz i jak mogę cię wesprzeć?
Tamtej Martynie sprzed lat też nie udzielałabym wskazówek. Może tylko dałabym jej do myślenia, że nie musi się tak bardzo spalać. Ale chyba nie użyłabym słowa: „Odpuść”, bo nie wiem, czy zaszłabym do miejsca, w którym jestem, gdyby nie ten upór. Żyję życiem, które naprawdę lubię, które daje mi poczucie szczęścia i spełnienia. Głębokie przekonanie o sensowności i przychylności świata nazywa się w psychologii „nadzieją podstawową” – mam jej spory zapas i mogę się podzielić. Spotykam się czasem z opinią, że moje myślenie jest naiwne, że jestem infantylna w tym entuzjazmie. Ale mam 50 lat i doświadczenia, które pokazują, że warto trzymać się nadziei. W największym mroku w różnych częściach świata spotykam ludzi, którzy mają w sobie światło. I tego się trzymam.
Zawsze chciałam zrobić w życiu COŚ. Coś ważnego. Postanowiłam więc wspierać innych i mieć wpływ na otaczającą mnie rzeczywistość. Czy można zmienić świat? Można. Przecież zmieniając życie choćby jednego człowieka, zmieniasz świat.
Bardzo wierzę w projekt, który stworzyłam wraz z zespołem Fundacji UNAWEZA: „MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym”. Chcę, żeby młodzi ludzie czuli, że dla kogoś są ważni, że ktoś ich słucha. Żeby mogli opowiedzieć o swoich lękach, o trudnościach, z którymi się mierzą. Dlatego staramy się być wszędzie, gdzie się da, robić dla nich coś konkretnego.
Dlatego powstał program profilaktyczny „Godzina dla MŁODYCH GŁÓW” dla szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Jest całoroczny, całkowicie bezpłatny i obejmuje zasięgiem ponad milion młodych osób w Polsce. Wyniki ewaluacji pokazują, że dzięki lekcjom o emocjach, potrzebach, granicach i dobrostanie ponad 74% młodych deklaruje, że wie, jak pomóc innej osobie, gdy czuje smutek lub strach, z którymi sobie nie radzi. Zależy mi, żeby ci młodzi, wspaniali, wrażliwi ludzie mieli kogoś, na kim mogą polegać, żeby mieli tę linę poręczową w życiowej wspinaczce. I żeby wspierać nas, dorosłych, w byciu dla nich oparciem.
Dawać nauczycielom konkretne narzędzia do pracy z młodzieżą. Żeby każdy z nas znał zasady PPP, czyli Pierwszej Pomocy dla Zdrowia Psychicznego, i mógł uratować komuś życie.
Więcej na: mlodeglowy.pl i helppp.pl